Jasmine
weszła do biblioteki. Potrzebowała czegoś do inspiracji. Musiała się
zainspirować czymś, a potem zrobić projekt budynku. Nieważne było jakiego.
Wykładowca powiedział, że zdaje się na studentów.
Poprawiła okulary w czarnej oprawie, odgarnęła włosy na bok i ruszyła wolnym krokiem między regały. Buty na obcasie i tak jej nie pomogły; nie sięgała do górnej półki. Nie lubiła tego. Sama chciała sobie poradzić. A tu taki ch... no nie wyszło, jak zwykle.
Poprawiła okulary w czarnej oprawie, odgarnęła włosy na bok i ruszyła wolnym krokiem między regały. Buty na obcasie i tak jej nie pomogły; nie sięgała do górnej półki. Nie lubiła tego. Sama chciała sobie poradzić. A tu taki ch... no nie wyszło, jak zwykle.
Obserwował
ją bibliotekarz. Oczywiście, jego tymczasowa praca była tylko przykrywką,
aczkolwiek na książkach znał się doskonale. Pracował dla Connora Navarro, a
teraz zlecono mu odnalezienie Shannona Finn. Wytropił go i odnalazł u rodziny
pielęgniarki, która go przygarnęła, dopóki nie odnajdzie się jego rodzina.
Zawiadomił o tym szefa i wraz z Connorem uznali, że jeszcze nie powiedzą o tym
rodzinie Effy, tylko jej samej. Bowiem z rodziną owej pielęgniarki coś nie
grało. Obserwował ją, skupiając się głównie na jej córce.
-Pomóc? – podszedł do niej. Dzięki swoim 196 cm wzrostu,
górował nad większością obecnych. I, w przeciwieństwie do wielu, nauczył się
swój wzrost traktować swobodnie, nie miał problemu z koordynacją ruchów.
- Tak,
proszę - mruknęła, zła na siebie. Wrrr, naprawdę tego nie lubiła. - O
architekturze. Tę zieloną - dodała.
Podał jej.
-Jeśli będzie pani miała jakiś problem, proszę pytać – stuknął się w plakietkę, na której pisało „Eric. Chętnie pomogę J”.
-Jeśli będzie pani miała jakiś problem, proszę pytać – stuknął się w plakietkę, na której pisało „Eric. Chętnie pomogę J”.
- Taak,
będę o tym pamiętać - mruknęła, biorąc książkę. Odwróciła się do niego tyłem i
poszła dalej.
Eric obserwował ją, robiąc w głowie notatki na jej temat.
Tak, definitywnie było w niej coś, co nie dawało spokoju jego smokowi. Dziwne
uczucie, niepokoju, podniecenia i szczęścia. Dziwne.
Wzięła
trzy książki; jedna na uczelnię, dwie do czytania. Wyjęła swoją kartę
czytelnika i uśmiechnęła się ładnie do pana Erica. No, w końcu po te dwie
sięgnęła sama!
-Studiuje pani architekturę? – zagadał, chociaż dobrze
wiedział. Na jego biurku leżał dokładny raport na temat wszystkich członków jej
rodziny.
- Tak. Za
dwa tygodnie muszę oddać projekt jakiegoś budynku. Jakieś sugestie?
-Niestety. Ale jestem pewien, że sobie pani poradzi –
zapewnił ją. Postanowił, że dziś wieczorem będzie obserwował jej dom.
- Może
bibliotekę... taką dużą, parę poziomów... Co pan myśli?
-Duże zawsze spoko. Może.. chwilkę pani poczeka – śmignął na
zaplecze i przeszukał książki ze zwrotów. Znalazł album ze zdjęciami sławnych
budynków i przyniósł go Jasmine. –Może się przydać.
- O,
dziękuję bardzo - uśmiechnęła się do niego. - Na pewno się przyda. Ja już
pójdę, nie będę panu w pracy przeszkadzać. Dziękuję i do widzenia - lekko
skinęła głową, a potem wyszłą z biblioteki.
Dobra, może wcale nie było tak źle, że jej pomógł z tą cholerną książką...
Dobra, może wcale nie było tak źle, że jej pomógł z tą cholerną książką...
Wieczorem
Eric usadowił się wygodnie na drzewie, obok domu Jasmine. Miał na sobie
idealnie czarne ciuchy, więc wtapiał się w mrok. Wytężył swój superczuły słuch
i nasłuchiwał.
Rudowłosy
mężczyzna rozglądał się nieporadnie po kuchni. Frustrujące było wiedzieć, jak
nazywają się rzeczy i co się z nimi robi, a nie znać własnego imienia.
Jednocześnie czuć ogromną tęsknotę, nie wiedząc, do czego.
-Pomóc ci? – zapytał Jasmine.
- Możesz
- uśmiechnęła się do niego.. Lubiła go. Od początku. Chciałaby mu pomóc
odnaleźć rodzinę. Tylko jeszcze nie wiedziała jak. Nawet nie wiedziała, jak
naprawdę ma na imię. - Które ładniejsze? - pokazała mu dwa zdjęcia z książki,
którą dał jej Eric.
Mężczyzna przejrzał je i nagle znieruchomiał. Powoli
przesunął palcami po zdjęciu Eilean Donan, jednego z najsłynniejszych szkockich
zamków.
-Znam to miejsce – szepnął.
- Byłeś
tam? - podchwyciła szybko Jasmine. Patrzyła na niego uważnie.
-Tak. Tak! – pokazał jej palcem pomost. –Tutaj jest jedna
deska obluzowana. Pod nią zawsze było coś słodkiego. Ktoś.. ciocia.. chowała to
tam. Dla nas? Kim są my? – spojrzał na nią z rozpaczą.
- Ciocia?
- Jasmine uniosła brew. - Mieszkałeś tam?
Nie czekając na odpowiedź szybko weszła na google.com i wpisała w wyszukiwarkę nazwę zamku.
Nie czekając na odpowiedź szybko weszła na google.com i wpisała w wyszukiwarkę nazwę zamku.
-Nie wiem. Nie wiem – przyciął dłonie do skroni.
- Hm,
zamek należy do rodziny Finn. Może się tak nazywasz? Kojarzysz coś?
-Nie – pokręcił smętnie głową. –Nigdy sobie nie przypomnę –
warknął, zły na siebie.
-
Przestań, Aidan - tak go "roboczo" nazwali. - To wymaga czasu. Możemy
jeszcze raz iść na spacer po mieście.
-Przejdziesz się ze mną? - zapytał z nadzieją. –Ale masz
tyle pracy..
- Zdążę -
puściła mu oczko. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz - ścisnęła jego rękę i
uśmiechnęła się. - Tymczasem powiedz mi, czy to ci się podoba? - pokazała mu
wstępny projekt.
-Źle zapisałaś wymiar, musisz poprawić – urwał. –Cholera.
Skąd ja to wiem?! Boże, Jas, nawet nie wiesz, jakie to irytujące, wiedzieć coś,
nie wiedząc, czemu wiesz!!
- Dowiemy
się tego - uśmiechnęła się do niego łagodnie. - Wiemy, że masz cos wspólnego z
tym zamkiem i orientujesz się w architekturze.
-Tak, i jestem rudy – mruknął. –Chodźmy się przejść.
- No
dobra, chodźmy - wstała z miejsca i wyszła z pokoju. Wzięła płaszczyk ubrała
buty i poinformowała rodziców, że wychodzą.
Gdy tak
szli, Aidan powoli się uspokajał. Czuł dziwne mrowienie w karku, ale nic mu ono
nie mówiło. Tymczasem oznaczało to, że ktoś ich obserwuje. Tą osobą był Eric,
który dyskretnie ich śledził.
- A jak
wyobrażasz sobie swoje życie? - zapytała po chwili.
-Chcę mieć rodzinę. Czuję, że za kimś tęsknie. Ale czy ten
ktoś mnie szuka?
Eric, słysząc to, szybko naskrobał wiadomość do Connora. Po
chwili nadeszła odpowiedź.
- Na
pewno cię szukają - położyła dłoń na jego ramieniu. - Zobaczysz, nim się
obejrzysz, znowu będziesz ze swoją rodziną.
-A może jednak nie? – nagle otoczyło ich parę osób. Mieli na
sobie czarne kominiarki. –Jesteś niewygodny, Finn.
-Finn? – powtórzył Aidan, rozglądając się.
- Czyli
masz cos wspólnego z rodziną, która mieszka w tym zamku! - powiedziała szybko
Jasmine. Ale zaraz przysunęła się bliżej niego. Super.
-Oczywiście, że ma – prychnął jeden z opryszków. –Zostanie
tam pochowany.
Eric westchnął. Normalnie dla człowieka pokroju Shannona
taka ekipa byłaby niczym. Ale teraz, gdy był z Ja.. Serce Erica nagle mocno
zabiło. Dlaczego miał ochotę wyrwać tym ludziom serca z piersi, na samą myśl,
że skrzywdzą Jasmine?
Zeskoczył zgrabnie z daszku i wylądował miękko przed
Shannonem i Jasmine.
-Książę Finn, proszę się cofnąć – poprosił.
No teraz
to Jasmine już nic nie rozumiała. Co się, do jasnej cholery, dzieje?!
Ale ok, może pan BIBLIOTEKARZ (co on tu robi?) ich uratuje...
Ale ok, może pan BIBLIOTEKARZ (co on tu robi?) ich uratuje...
-A ty to? – oprych podrapał się w nos. Tego kolesia nie było
w rozkazie.
-Eric Sparks, niemiło mi. W służbie Connora Navarro, dranira
klanu Navarro.
-Dranir. Wujek – powiedział cicho Shannon alias Aidan.
–Wujek Rayne. Wujek Rayne jest dranirem!
-Własnie tak, książę. Twoja rodzina cię szuka.
Jasmine
uśmiechnęła się, chociaż mało rozumiała z tego, co mówili.
- Widzisz? Mówiłam!
- Widzisz? Mówiłam!
-A teraz grzecznie sobie idźcie.
-Chyba kpisz!
Opryszki zaatakowały. Aidan objął mocno Jas i osłonił sobą,
gotów na zebranie batów, ale gdy po chwili otworzył oczy, zbiry leżały, a Eric
otrzepywał ręce.
Jasmine
zamrugała oczami. Okej, coś tu było ostro nie halo. Ale bała się zapytać.
- Kim jesteś?
A jednak.
- Kim jesteś?
A jednak.
Eric lekko się przed nimi skłonił.
-Sparks. Dowódca wojsk klanu Navarro. Do usług, milady,
książę.
-Książę?
-Jesteś synem brata dranira, książę. Nazywasz się Shannon
Finn.
-Shannon – powtórzył cicho własne imię. Powoli z pamięci
wyłaniały się obrazy i skojarzenia. –Navarro. Effy?
-Właśnie tak. Pańska siostra, księżniczka Elizabeth, jest
partnerką mojego szefa.
Jasmine
siedziała cicho. W sumie imię Shannon do niego pasowało.
- Wiedziałeś to od dawna?
Ignorowała księżniczki, książętów i jakiś dranirów. Cholera wie, o co chodziło.
- Wiedziałeś to od dawna?
Ignorowała księżniczki, książętów i jakiś dranirów. Cholera wie, o co chodziło.
-Od kilku dni, ale mój szef nakazał mi obserwowanie was.
Widocznie chodziło o złapanie tych tutaj – trącił butem jednego z leżących.
–Książę, na lotnisku czeka na nas samolot. Zabierze cię do domu.
Shannon poczuł, że jego ciało przeszył chłód. Dom, rodzina?
Nagle zaczął się bać. Mocno ścisnął dłoń Jasmine.
-Leć ze mną. Proszę.
- C-co?
Ufasz mu? - uniosła się Jasmine, a potem westchnęła. - Dobrze.
A więc dwie
godzony później, gdy wszystko było załatwione, weszli na pokład małego,
prywatnego samolotu. Eric dyskretnie sprawdził, czy nie byli śledzeni, po czym
usiadł w jednym z foteli. I obserwował Jasmine.
Ona
starała się to ignorować. Stukała palcami o swoje kolano, zastanawiając się,
JAK SIĘ TU ZNALAZŁA. WHAT DID JUST HAPPEN?!
- No co? - warknęła w końcu, zwracając wzrok ku Ericowi.
- No co? - warknęła w końcu, zwracając wzrok ku Ericowi.
-Nic.
- AHA -
znów patrzyła za okno.
Shannon zasnął, zmęczony rewelacjami.
-Masz kogoś, milady? – zwrócił się do niej Eric.
- O co
pytasz?
-Czy czeka na ciebie jakiś mężczyzna?
- Tata -
mruknęła. - Nie, jestem sama. Nie mam faceta.
-To dobrze.
Sam nie wiedział, czemu poczuł ulgę, a smok troszkę się
uspokoił.
- Zależy
dla kogo - prychnęła.
-Czy wolisz kobiety?
- Nie.
Phi.
To prychnięcie go podnieciło. Miała pazurki… tylko czemu
smok się tak cieszył? Machał ogonem i w ogóle zmienił się w pieska, a nie
bestię, którą zawsze był?!
-Ile ma pani lat, milady ?
- Kobiet
nie pyta się o wiek - skrzyżowała ręce na piersiach. No wolała być ostrożna.
Już się nasłuchała dzisiaj o smokach, królach, księżniczkach, klanach i innych
takich. Była tutaj ze względu na Shannona.
-Ja mam 26.
-
Wyglądasz na więcej.
Skrzywił się. Dobrze, że nie widziała całego jego ciała,
tych blizn i śladów.
-Taaak. To chyba przez wzrost.
- Nie,
przez twarz - mruknęła.
Bardzo przystojną twarz, trololo.
Bardzo przystojną twarz, trololo.
-Masz cięty język, milady.
- Trzeba
sobie jakoś radzić w życiu.
On coś o
tym wiedział. Porzucony w wieku 3 lat na stopniach kościoła, dorastał w
sierocińcu w sercu Indii. Jadł to, co znalazł i czego silniejsi nie zdołali mu
odebrać. Wolał przymierać głodem, niż sprzedawać się za grosze amerykańskim
biznesmenom o wyuzdanych gustach. Jego najlepszą decyzją był pomysł okradnięcia
dziadka Connora. W ten sposób, w wieku 14 lat, trafił do zamku i szybko został
towarzyszem następcy tronu i jego młodszego brata. Był cyniczny, zbuntowany i
strasznie samotny. Miał blizny na ciele i duszy.
I przyjaźń z Connorem pomogła mu je uleczyć. W wieku 18 lat
przysiągł mu, że będzie mu służył aż do swojej śmierci.
-Taaak.
- No
właśnie. Gdzie tu można dostać coś do jedzenia i picia? - zapytała, zmieniając
temat.
-Niestety. Lot potrwa tylko godzinę, nie przewidziano
żadnych przekąsek.
- Och,
szkoda.
Dalej
lecieli w milczeniu. Eric obserwował ją, świadom, że to koniec ich wspólnej
przygody. Więcej nie zobaczy Jasmine.
Jasmine
rozprostowała nogi i ręce i kręgosłup. Nudziło jej się. Jednocześnie
denerwowała się.
Dziwne. Smok czuł jej zdenerwowanie i sam zaczął się
niespokojnie wiercić.
-Rodzina księcia będzie ci wdzięczna.
- Mhm.
Ona miała nadzieję, że jej nie pozbijają.
Ona miała nadzieję, że jej nie pozbijają.
-Sowicie cię wynagrodzą.
Już on by ją wynagrodził. Nie wypuściłby ze swojego łóżka..
Zboczeniec.
- Nie chcę wynagrodzenia. Wystarczy mi, że Shannon - dziwnie było o nim mówić pod innym imieniem - odnajdzie rodzinę.
- Nie chcę wynagrodzenia. Wystarczy mi, że Shannon - dziwnie było o nim mówić pod innym imieniem - odnajdzie rodzinę.
-Ma siostrę, młodszą. Elizabeth. Jest policjantką. Jego
mama, Emma, jest prokuratorem, a ojciec, Navi, lekarzem. Ale czeka na niego,
najbardziej, jego narzeczona, Emily. Jest w 8 miesiącu ciąży.
- W
ciąży? - Jasmine uśmiechnęła się. - Łaaał, super!
-Tak – Eric lekko wykrzywił kącik warg w uśmiechu. On nigdy
nie założy rodziny.
- No tak!
Podobno ciąża to najlepszy okres w życiu kobiety!
Eric cicho się zaśmiał.
-Chciałbym, żeby narzeczona Connora tak myślała.
- Nie
lubi dzieci?
-Nie, raczej nie, bo wychowuje z Connorem jego bratanka. Ale
swoich mieć nie chce. A ty? Dużą rodzinę chciałabyś mieć?
-
Chciałabym - westchnęła cicho.
On też kiedyś tego chciał. Ale teraz, gdy wiedział, kim był
jego biologiczny ojciec, nie chciał tego. Te geny powinny zginąć wraz z nim.
W końcu
zbliżali się do celu. Jasmine zapięła pasy, wcześniej budząc Shannona.
Pół godziny
później dojeżdżali do ładnego domu na obrzeżach miasta. Eric siedział za
kierownicą i w milczeniu wjeżdżał na podjazd.
-Znam ten dom.
-Oczywiście. Zaplanowałeś i wyremontowałeś go, wasza
wysokość.
Emily
siedziała w domu i jak zwykle patrzyła przez okno. Jak zwykle miała nadzieję,
że Shannon zaraz się tu zjawi jak gdyby nigdy nic.
I oto się
zjawił. Co prawda, pierwszy wszedł Eric, ale cała rodzina Finn szybko się tu
znalazła. Navi aż musiał usiąść, tak go serce zabolało, gdy syn go nie
rozpoznał.
- Shannon
- Emily miała w oczach łzy. Jedną rękę trzymała na swoim brzuchu, a drugą
wyciągnęła w jego stronę. - Kochanie...
Jasmine stała z tyłu. Może nikt jej nie zauważy.
- Synku - Emma stanęła obok Navi'ego, zaciskając dłoń na jego ramieniu.
Jasmine stała z tyłu. Może nikt jej nie zauważy.
- Synku - Emma stanęła obok Navi'ego, zaciskając dłoń na jego ramieniu.
Shannon spojrzał na nią z zainteresowaniem. Znał jej głos.
Znał jej zapach.
-E..Emily – przypomniał sobie powoli. Od natłoku myśli,
których nie umiał uporządkować, bolała go głowa. Ale ci ludzie patrzyli na
niego z taką nadzieją.
-Eric?
-Connor. Wasza wysokość – poprawił się, poczym skłonił się
przed Emmą i Navim. –Lordzie i lady Finn. Książę Shannon stracił pamięć. Lekarz
mówił, że to odwracalne, potrzebuje tylko czasu. A ta urocza, młoda dama, to
Jasmine Bailey. Jej rodzina opiekowała się księciem.
- Dobry
wieczór - Jasmine nie wiedziała, co ma robić, więc jedynie lekko się skłoniła.
Emma od razu do niej podeszła i przytuliła do siebie.
- Dziękuję - szepnęła.
- Erm... nie ma sprawy...
- Dziękuję - szepnęła.
- Erm... nie ma sprawy...
-Dobra robota, Eric – Connor uścisnął jego rękę. A wtedy ich
obu objął Navi.
-Dzięki, chłopcy – mruknął. A potem przytulił swojego syna.
Jasmine
uśmiechnęła się do siebie. Strasznie się cieszyła widząc, jak każdy z rodziny
Shannona mocno go przytula, szczęśliwi, że się odnalazł.
- Wracajmy już - poprosiła cicho Erica. Nie chciała im psuć tej chwili. Musieli teraz pobyć sami, z rodziną.
- Wracajmy już - poprosiła cicho Erica. Nie chciała im psuć tej chwili. Musieli teraz pobyć sami, z rodziną.
Zgodnie z
jej życzeniem. Eric wyprowadził ją z domu do ładnie oświetlonego ogrodu. Został
starannie zaplanowany, pośrodku była mała sadzawka. Eric usiadł na ławeczce i
wyciągnął nogi przed siebie.
-
Myślałam raczej nad eksmitowaniem się do domu - powiedziała cicho, co jakiś
czas odwracając głowę w stronę domu.
-Szybko cię nie wypuszczą. Jutro lady Emma będzie chciała
wiedzieć o tobie wszystko.
- No to
uciekamy czym prędzej!
Spojrzał na nią spokojnie.
-Nic ci tu nie grozi. Mam na ciebie oko.
- Ale ja
naprawdę nie chcę im przeszkadzać...
-Daj spokój, Jasmine – powiedział miękko. –Obiecałaś
księciu, że zostaniesz na weekend. Będzie mu łatwiej.
I jemu też. Nie chciał się z nią już żegnać.
- No
dobra - westchnęła ciężko i usiadła obok niego.
I tak sobie siedzieli. Słychać było cykanie świerszczy. Eric
był boleśnie świadom obecności Jasmine. Musi pogadać z Connorem. Jeśli smok
znów wyrwie się spod kontroli, poprosi przyjaciela, by go zabił.
- Więc
smok, tak? - zaczęła po długiej chwili ciszy.
-Co?
- No
jesteś smokiem. Tak mówiłeś.
-Wydawało ci cię – mruknął.
- Robisz
ze mnie kretynkę?
-Nie śmiałbym.
- No
właśnie to robisz.
Westchnął ciężko.
-Tak, jestem smokiem. Urodziłem się taki.
- No
wiem. Kolor?
-Jestem czarny. Po prostu czarny. I mam kolce.
- Aaa. No
to ładnie no.
-Pamiętaj, że to sekret – westchnął. –Przez to, że go
poznałaś, możesz się znaleźć w niebezpieczeństwie. Oni wiedzieli, że książę
jest u ciebie. Wiedza, gdzie mieszkasz.
- Taak,
pocieszaj mnie dalej - mruknęła.
-Nie pozwolę, by coś ci się stało. Connor kazał mi cię
strzec. Dopóki nie będę potrzebny gdzieś indziej – wzruszył jednym ramieniem.
- Miodzio
- mruknęła. Potem westchnęła.
Spojrzał na nią oburzony.
-Czy ty właśnie zwątpiłaś w moje możliwości, niewiasto?!
- Co?
Nie!
Cały czas miała przed oczami to, jak powalił tamtych kolesi jednym skinieniem palca. Nie śmiała wątpić w jego możliwości.
Cały czas miała przed oczami to, jak powalił tamtych kolesi jednym skinieniem palca. Nie śmiała wątpić w jego możliwości.
-To dobrze – warknął. No wjechała mu na ambicję. Widziała w
nim tylko smoka i swojego obrońcę. I starego człowieka.
I
bibliotekarza! Przystojnego bibliotekarza!
A, on o tym nie wiedział. No cóż...
A, on o tym nie wiedział. No cóż...
Eric zdjął swoją skórzaną kurtkę i podał jej.
-Zmarzniesz.
- Och,
dziękuję - Jasmin zarumieniła się lekko. Ale otuliła się jego kurtką.
Nagle Eric złapał ją za brodę i pocałował mocno. Miał na to
ochotę od dawna. Nie zrobił tego brutalnie. Jego palce były delikatne,
ostrożne, a usta ciepłe i twarde. Napierały mocno na jej wargi, a Eric zmrużył
oczy, po czym je zamknął. Czuł zapach Jasmine, który wdzierał mu się do płuc i
wypełniał je sobą. Ona się
tego generalnie nie spodziewała. Co nie znaczy, że jej się nie podobało. Ba,
bardzo jej się to podobało. Odwzajemniła pocałunek, dotykając go delikatnie po
szyi i karku.
Eric uśmiechnął się, po swojemu, kącikiem ust, po czym
rozchylił jej wargi językiem, a dłonią zmusił ją, by lekko odchyliła głowę do
tyłu. Pogłębił pocałunek, przyciągając Jasmine do siebie. Wtuliła się w niego ufnie, cały
czas go całując. Mrr, dobrze całował, pachniał jeszcze lepiej. Po prostu mrr.
Otoczył ją ramionami, nie bardzo rozumiejąc, co się z nim
dzieje. Trenował do nieprzytomności, pił na umór, a nigdy nie uciszył smoka na
tyle, jak uciszył go (nie)zwykły pocałunek z Jasmine. Przesunął ustami po jej
szyi i obojczyku, rozkoszując się ciepłą i delikatną skórą.
Jasmine
zacisnęła palce na jego włosach na karku. Noo, mogłaby tu tak zostać. Na
zawsze. Walić projekt, studia i całą resztę!
Hm, koleżanki jej nie uwierzą, że całowała się z seksownym panem bibliotekarzem.
Hm, koleżanki jej nie uwierzą, że całowała się z seksownym panem bibliotekarzem.
-Pachniesz jak zakazany owoc – jęknął chrapliwie.
-
Zakazany? Pf...
Odchylił jej głowę do tyłu jeszcze bardziej, by składać
delikatne pocałunki na jej szyi i gardle. Jednocześnie jedną dłoń wsunął pod
jej koszulkę i bardzo powoli (ale tak w żółwim tempie, jak nie wolniej), samymi
opuszkami palców przesunął po skórze jej pleców.
- Hej,
gdzie z tymi łapami - złapała go za nadgarstek i delikatnie wyperswadowała mu
ten pomysł z głowy.
-Nigdy bym cię nie skrzywdził ani nie zrobił nic wbrew
twojej woli – szepnął ochryple. Mimo to, lekko zacisnął zęby na jej ramieniu.
Leciutko, ale wystarczyło, by na jakiś czas każdy smok w okolicy wiedział…
- Mhm...
- pocałowała go w skroń, policzek, kącik ust i znów w usta.
Nagle pożałował, że nie ma na tyle pewności siebie, by wziąć
ją do łóżka już na pierwszym spotkaniu, jak Connor zrobił z Effy. Jemu się
udało i jest szczęśliwy. A Eric nie wiedział, jak budować związek. Po co go w
ogóle tworzyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz