sobota, 9 lutego 2013

Rozdział 45. Nowy członek załogi. (Elizabeth x Connor)


Effy siedziała u siebie w biurze, a raczej przy biurku w pomieszczeniu, gdzie stały jeszcze inne biurka. Przyglądała się aktom i dokumentom.
Connor, z pozoru obojętnym wyrazem twarzy, zatrzymał się przy jej biurku. Położył na nim teczkę i zerknął na Effy. Ile by dał, by zabawić się teraz jej włosami.
-Finn, nie rób planów na popołudnie. Jedziemy po nowego członka załogi.
- Kogo niby? - spojrzała na niego, zagryzając długopis.
Connorowi zrobiło się gorąco. Odchrząknął cicho.
-Zobaczysz. Bądź gotowa na 16 – po tych słowach poszedł do swojego gabinetu.
Tymczasem jeden z kolegów z oddziału przysunął się na swoim krześle do Elizabeth.
-Nie patrz na niego tak maślanie, Finn – poradził.
- Przestań, Johnny, praca się liczy - spojrzała na niego. - Masz już coś w sprawie tego socjopatycznego pseudopiromana?
-Obserwujemy podejrzanego. Proszę cię, Finn. Wszyscy się już zakładają, kto kogo zaliczy. Ty Navarro czy Navarro ciebie. On zjadł zęby na takich dziewczynach, które tu przychodziły i próbowały go uwodzić. Nie nadaje się do związków.
Z kolei on sam nadawał się. Był co prawda tylko jednym z detektywów, ale miał ładne mieszkanko, kota i pensję, która co miesiąc zasilała konto. Szukał żony.
- Nie po nazwisku, bo po pysku - odpowiedziała, uśmiechając się kącikiem ust.
Koty są fuj.
Johnny przewrócił oczami.
-Jak chcesz, Betty – mruknął i wrócił do swojego biurka.
- Betty? - uniosła brwi wysoko, prostując się na fotelu i pochylając do przodu. - Że jak?
-No zdrobniłem Elizabeth – wzruszył ramionami, pochylając się nad teczką.
- Nie, nie, nie, Betty! - Eff jakby olśniło. Spojrzała w akta, a na pustej kartce zaczęła robić schematy i jakieś drzewka. - Jesteś genialny! - podeszłą do Johnny'ego, a potem poczochrała mu włosy. Uśmiechnęła się szeroko. - A poza tym, nie Betty, tylko Effy albo Eff, bo inaczej będziesz sikał na siedząco.
-Nie ogarniam kobiet. Nawet tak męskich jak ty – westchnął i wrócił do pracy.
            O 16 Connor podszedł do biurka Effy. Oczywiście, że wcześniej ją obserwował. Ale nikt nie mógł się zorientować.
-Gotowa, Finn?
- No, gotowa.
Gdy szli do wyjścia, Connor powstrzymywał się od objęcia jej. Zamiast tego przywołał na twarzy obojętność, a na ustach lekki uśmiech.
-Gratuluję rozwiązania sprawy, pani detektyw.
- Dzięki, poruczniku. Dokąd jedziemy? - spojrzała na niego.
-Przypisano mi nowego partnera – oznajmił wprost. Cóż, była policjantką, to nie była randka, więc odblokował drzwi auta przyciskiem przy kluczykach i poczekał, aż Effy sama wsiądzie, po czym siadł za kierownicą.
- Tobie nowego partnera? - uniosła brwi. - A ja z kim teraz będę pracować?
-Może inaczej: nam nowego partnera – westchnął. Wyjechał z parkingu komendy i gdy byli kilkaset metrów dalej, w korku, nachylił się i w końcu ją pocałował. –Cześć, Eff.
- Nam nowego? Trójka, to za dużo nas już - objęła go.
Ugryzł ją lekko w szyję, po czym znów zaczęli jechać.
-Tak. Tylko ten ma cztery łapy i ogon.
- Dostaniemy psa policyjnego! - ucieszyła się i aż klasnęła w dłonie.
Connor westchnął cicho.
-Tak, dostaniemy. Ma z nami pracować. Prosiłem o niego już od lat, ale nie. Przynosisz szczęście oddziałowi, urwisie.
- Proszę bardzo! - zaśmiała się i usiadła wygodniej.
Lubił ten dźwięk. Jej śmiech.
Boże, zachowywał się jak zakochany dureń. Ten Sztorm chyba było można jakoś wyłączyć. Musiało się dać. Przecież on nie mógł pracować, bo cały czas myślał o niej. Wystarczyło, że wstała od biurka, a on podrywał głowę i śledził, gdzie szła. Smok pilnował Smoczycy i w ogóle wyglądał, jakby wygrał główną nagrodę w loterii.
~Będziecie mieć jajko, to się uspokoi – stwierdził Smok.
-Jajko, kurwa – mruknął pod nosem Connor.
- Nie jajko, tylko psa. Psy są ssakami, Connor.
-Wiem. Po prostu pytałem Smoka, czy wie, jak wyłączyć Sztorm. A ten łuskowaty debil stwierdził, że jak będziemy mieć jajko. Mam jajek pół lodówki, zrobię mu jajecznicy.
~Sam jesteś łuskowaty debil.
- Nie takie jajko, Connor - westchnęła.
-A jakie, strusie? – zerknął na nią.
- Smoki są gadami, nie? A gady to nie ssaki, więc? Właśnie, mają jaaaajkooo. Teraz już wiesz, o co chodzi?
-Sugerujesz, że Smok i Smoczyca powinni razem wysiedzieć jakieś jajko? Skąd my im weźmiemy jajko? I co im się z tego wykluje? Przecież Smoki rodzą się jako ludzie, ale mają możliwość przemiany od małego.
Effy zrobiła facepalm.
- Przeraża mnie twoja wiedza o rozmnażaniu.
-Mam taką wiedze, by na razie tego rozmnażania uniknąć. Wystarczy mi, że muszę się często opiekować moim bratankiem – mruknął pod nosem. Bo nagła wizja Effy w ciąży, a potem błyskawiczny obraz jej z ich dzieckiem na ręku sprawił, że cała jego życiowa filozofia poszła w pizdu.
- No. Nasze dziecko jest nazywane przez smoki jajkiem. Wiem, cieszysz się.
Dał gwałtownie po hamulcach i spojrzał na nią.
-Nie jesteś w ciąży, prawda? Bierzesz pigułki?
- Jezu, nie. Broń Boże - spojrzała w lusterka. - Uważaj, jak jeździsz.
Ruszył, żegnany przeklinaniem kierowców.
-Nigdy więcej mi takich numerów nie rób. Nie chcę dzieci. Ani teraz, ani w bliżej nieokreślonej przyszłości. Słyszysz, Smoku?
~Tak, tak. Pfff.
-Mam nadzieję, że Smoczyca ma podobne zdanie – mruknął, skręcając na drogę prowadzącą poza miasto, do ośrodka szkoleniowego.
- Nie słucham jej, bo sama nie chcę. Proste - westchnęła i spojrzała przez okno. Niektóre psy miały trening.
~Wolno im tak ignorować to, czego my chcemy? – zapytał Smok, podczas gdy Connor parkował.
~ Niestety mogą...
Effy wysiadła z samochodu i skierowała się do drzwi wejściowych.
~On lubi dzieci. Bardzo lubi. Ale po tym co stało się z żoną jego brata, ma jakieś hamulce – mruknął Smok.
Tymczasem Connor wszedł do głównego budynku.
-Porucznik Navarro, LAPASD. Zostałem tu skierowany po odbiór psiaka.
- Psa policyjnego - poprawiła go Effy i rozejrzała się, zsuwając okulary przeciwkosłoneczne niżej na nosie.
Connor podał kobiece odznakę, a ta zamrugała i uśmiechnęła się do niego seksownie.
-LAPASD wreszcie się doczekał, co? – zagaiła i wydrukowała odpowiednie dokumenty. –Proszę tu podpisać – podała mu długopis.
Effy przewróciła oczami. Ja pierdole, każda laska musiała się uśmiechać w taki idiotyczny sposób do Connora?
Co zrobisz, był przystojny, poruszał się seksownie, miał ładne ciało… Podpisał, podał numer odznaki.
-Pies będzie miał gdzie mieszkać? W sensie, rozumiem, że u pana. Opiekował się pan kiedyś psem, poruczniku? Jak nie, mamy specjalne kursy… - spojrzała mu w oczy i Connor doszedł do wniosku, że on już dobrze wie, jakie kursy mu oferuje.
-To żaden problem. I będę brał na spacery – obiecał – Słowo harcerza.
Effy przeszła się po korytarzu i patrzyła na zdjęcia psów. Ładne stworzenia. Sierściaste i puchate i w ogóle. Ciekawe jakiej rasy oni dostaną.
-Finn, już – podszedł do niej, chowając dokumenty. –Możemy iść.
Zatem Effy ruszyła do wyjścia na dwór.
A tam czekał na nich młody, ale dorosły owczarek szwajcarski. Na szyi miał czerwoną obrożę. Siedział spokojnie na trawie z otwartą paszczą i wystawionym jęzorem.
Trener podał Connorowi rękę, a Effy zasalutował żartobliwie, dotykając daszka czapki.
-Więc to wy się zajmiecie tym słodziakiem? – zagadnął pogodnie, podczas gdy Connor zerkał na psa.
- Jaaaaaaaaaaki łaaaaaaadny! - zaczęła Effy, kucając na przeciwko psa. - Znaczy no - odchrząknęła. - Wygląda na zdrowego - pogłaskała psa po łbie.
-Dostaliście państwo kartę szczepień, kartę zdrowia, krótki opis. No, wasz pies nazywa się Jerry Lee. Życzę wam owocnej współpracy.
-Jerry Lee? – Connor uniósł brew. –Kudłacz? Wąchacz? Niuchacz? Ale Jerry Lee?
~Będę go mógł zjeść?
- To jest pies policyjny, Connor - podrapała psa za uchem. - Idziesz z nami, JL.
Connor podszedł i podsunął psu wpierw swoją rękę, by mógł się zaznajomić z jego zapachem, a dopiero potem go pogłaskał.
-Chyba będziemy razem mieszkać, kolego – mruknął. –Lubisz biegać? Bo ja przed pracą biegam kilka kilometrów. Dotrzymasz mi towarzystwa?
Pies zaszczekał, wstając.
- Chyba cię lubi.
-Zawsze chciałem mieć psa. Ale mój ojciec nigdy się nie zgodził.
Głos Connora i on sam nagle się zmienili. Zrobił się zimny.
-Chodźmy, Jerry Lee. Lubisz jeździć autem? – zapytał, nie patrząc na Effy.
- Aaa, my mieliśmy psa. A potem umarł... - spuściła wzrok.
Jerry Lee dreptał przy nodze Connora.
-Przykro mi – odpowiedział krótko. Nie był teraz w nastroju do pocieszania, chociaż bardzo pragnął się przytulić do Elizabeth.
- Mnie też - westchnęła.
Jerry Lee wskoczył do samochodu na przednie siedzenie.
- Eeeej, JL, do tyłu. No już, dajesz - ruchem głowy nakazała mu wskoczyć na tylne siedzenia. Owczarek w końcu to zrobił.
-Cóż, chyba żaden facet nie nawykł do jazdy z tyłu – zauważył kąśliwie Connor i usiadł za kierownicą. W wstecznym lusterku zerknął na psa. –Wygodnie ci, kolego?
Pies szczeknął.
- Ktoś komuś nadepnął na odcisk - mruknęła. - Jestem ci jeszcze do czegoś potrzebna dzisiaj?
-Trzeba mu kupić wyprawkę. No i pomyślałem, że mogłabyś wpaść do mnie, zamówimy coś do jedzenia.
- No dobra, kupimy ci spanie, jedzenie i wszystko - odwróciła się do psa, który ponownie szczeknął.
-Ciebie też lubi. Kolego, ona jest moja – powiedział, z lekkim uśmiechem. –A właśnie, co u Johnny’ego?
- Powiedział dzisiaj do mnie Betty. Rozumiesz to? - przewróciła oczami. - Ale dzięki niemu zrozumiałam, że to ta suka podpaliła tych dwoje.
-Co jest złego w Betty? – zapytał. –Poza tym, Johnny cię podrywa. Nie podoba mi się to.
Effy złapała go za koszulkę i przyciągnęła do siebie.
- Jeszcze raz usłyszę "Betty", a przysięgam, że zamiast Jerry'ego Lee, to ty będziesz biegał za samochodem.
Connor korzystając z okazji, że znalazł się tak blisko, pocałował Elizabeth władczo.
-Kobieto, nie stanowisz dla mnie zagrożenia, wiesz? – powiedział, pieszczotliwie głaszcząc jej kolano. Owszem, była silna, ale on był silniejszy. Była piękna, a on… no. No nie był najgorszy.
No podobno nie był.
- Cicho bądź. Jedź, pies się niecierpliwi.
Zaśmiał się cicho.
-Chcesz podjechać do ciebie po jakieś ciuchy na zmianę?
- Dam radę. Jedź do zoologicznego.
            Zajechał. Gdy wysiadł z auta zawahał się.
-Zabieramy go też?
- No raczej, Jerry Lee, chodź! - zawołała psa, który wyskoczył z samochodu i skierował się do sklepu. - Chyba już tu bywał - uśmiechnęła się lekko.
-Może sprawię Jeremy’emu psa – powiedział cicho.
- No masz już psa - spojrzała na owczarka, który poszedł na obchód sklepu.
-To pies policyjny. Ja mówię o psie dla dziecka, Effy.
- Myslisz, że Jerry Lee nie będzie się umiał bawić z dzieckiem? Daj spokój, i tak z tobą zamieszka.
-Ale Jeremy ze mną nie mieszka – zauważył sucho. –Nie mogę go sprowadzić do Stanów, a w domu nie ma nikogo, prócz niani.
- A... no tak... nie musisz być opryskliwy - poszła w głąb sklepu.
Pięknie, Navarro, warknął na siebie w myślach, po czym poszedł za Elizabeth.
-Przepraszam – powiedział cicho. –Za dużo złych wspomnień. Za dużo na głowie.
No i sekret, który wciąż przed nią skrywał…
- Spoko, zdarza się. Może to spanie dla Lee? - spojrzała na wielkie kojo dla zwierząt w kolorze czerwono-czarnym.
-Powinnaś pytać JL, nie mnie – zauważył.
- Jerry Leee! - zawołała psa, który w zębach przyniósł miskę, a w misce gryzaka.
-Ten pies robi lepsze zakupy niż ja – westchnął Connor. –Jeszcze miska na wodę. Wezmę jeszcze smycz.
- Weź czerwoną, do koloru - uśmiechnęła się. Wzięła kojo dla psa. - Jezu, jakie to wielkie... Może być? - zapytała, a pies szczeknął. - No, to dobrze.
            Connor był jej wdzięczny, że nie zadawała pytań. Co prawda, mógł to zrozumieć dwojako.. Zabrał jej legowisko (w końcu był silniejszy i większy).
-Ty idź po smycz – oznajmił. –Ja to wezmę do kasy.
- Okej - rozejrzała się, nikt nie patrzył, pocałowała go w policzek.
Jerry Lee zaszczekał.
- Ciii! - Effy uśmiechnęła się i poszła po smycz.
Connor tymczasem wezwał ekspedientkę (tak, również z nim flirtowała) i zaczął podliczać zakupy. Nie musiał tym obciążać portfela swojego departamentu. Było okej, w końcu pies będzie dotrzymywał towarzystwa jemu.
Wrócili do samochodu. Jerry Lee skakał i szczekał wesoło dookoła nich.
- Pies policyjny, tak? - Effy uniosła brew wyżej.
-Coś czuję, ze go rozpieszczę.
Skierowali się do jego mieszkania. Connor co chwila zerkał na Effy i to wywoływało u niego coraz większy uśmiech. Zamówią sobie coś do jedzenia (od jej ostatniej wizyty wezwał sprzątaczkę i ogarnął mieszkanie), potem może obejrzą film i cóż, może zakończa wieczór małym numerkiem w jego łóżku.
-Masz rodzeństwo? – zapytał nagle.
- Mam starszego brata.
Gwizdnął cicho.
-Ojciec, brat, wujek. Wszyscy są smokami?
- Tak. Wszyscy - uśmiechnęła się.
Westchnął ciężko.
-Podsumowując, mam Sztorm ze smoczą księżniczką, nad którą trzymają piecze przynajmniej 3 inne smoki. Cudownie. Myślisz, że damy radę to ukrywać? Do czasu, aż jakoś ich na mnie ee… przygotujesz.
- Wątpię - przyznała szczerze, kręcąc głową. - Mają dobry węch. Wyczują cię.
-Urwisie, nie kop leżącego. Mogą kwestionować nasz.. hm. Związek? W końcu jesteś księżniczką.
- Będą się raczej zastanawiać, skąd się wziąłeś.
-Może nim wpadną na top, że legenda nie jest ściemą, powiemy, że dawno dawno dawno temu, ktoś z moich przodków i tak dalej? Musze chronić mój klan. Znaczy się wiesz o co chodzi.
- Spoko, damy sobie radę - położyła dłoń na jego dłoni.
-Super. Jerry Lee, jesteśmy w domu – powiedział, parkując pod apartamentowcem.
Pies wyskoczył z samochodu i pobiegł do drzwi. I zaczął warczeć.