sobota, 16 lutego 2013

Rozdział 46. Braciszek. (Elizabeth x Connor)

            Connor zmarszczył brew. Następnie nakazał gestem Effy, by trzymała się z tyłu i wyciągnął broń. Ostrożnie pchnął drzwi. Jak przypuszczał.
Były otwarte.
-Zostań tu – polecił Elizabeth, a sam zaczął się skradać. Wyczuwał coś, ale przytłumione było ogromną ilością alkoholu.
Effy przewróciła oczami. Ta, bo po to była szkolona na policjantkę. Boże.
Wyjęła broń i weszła za nim. Jerry Lee skradał się, niuchając. Zaczął szczekać, widząc jakiegoś mężczyznę na kanapie.
            Mężczyznę owego można było uznać za przystojnego. Kiedyś. Teraz przedwcześnie zaczął łysieć, a czerwona twarz i błyszczące oczy wyraźnie mówiły, że lubi zaglądac do kieliszka.
-Tak witasz braciszka? – zapytał ironicznie, patrząc na Connora. Ten zapalił światło i skrzywił się, widząc, jakiego bałaganu narobił.
-Toby – powiedział sucho, zabezpieczając broń i chowając do kabury.
-No cały ja! - poklepał się w pierś. –A co to za cizia idzie za tobą? – zmrużył oczy. –No popatrz, jaka ładna. Kochanka? Przyszła królowa? Bo nie wiem, czy mam klękać czy wystarczy wstać.
- Cizia?! - warknęła Effy. O nie, ona nie chowała broni. A Jerry Lee nadal warczał, pokazując ostre kły.
-Cizia Mizia – roześmiał się Toby.
Connor zerknął na Effy przepraszająco.
-Przykro mi, że poznajecie się w takich okolicznościach, ale to jest Toby, mój brat. Toby, to moja.. partnerka. Elizabeth.
Partnerka.. jedno słowo, wiele znaczeń.
- Lepiej mnie trzymaj, bo odstrzelę twojemu bratu parę organów.
Toby spochmurniał.
-Ostra ta kobieta. Nie wiem, czy nadaje się na królową – powiedział z żalem i dolał sobie szkockiej, chociaż miał problem z trafieniem w szklankę. Connor podszedł i stanowczym gestem mu ją zabrał.
-Nie pij już. Gdzie Jeremy? – zapytał sucho.
-A skąd ja mogę wiedzieć? – odparł równie sucho Toby. –Szanowna pani, proszę sobie z nami usiąść. Nie wypada trzymać broni w obecności króla, nie? No. Naturalnie ruda?
-Toby, zamknij się! Zostaw Elizabeth w spokoju. Effy, schowaj broń.
- Królowa? jesteś dranirem swojego klanu?! - uniosła ręce, a potem położyła je na biodrach, nadal w jednej trzymając broń.
-Ups… - westchnął Toby.
-Miałem ci powiedzieć. Kiedyś – zaczął Connor.
- Kiedyś? Świetnie. No to będzie ciekawie - spojrzała na psa. - Cicho, uspokój się.
-Czekaj, czekaj. Skąd ruda wie, kim jest dranir? – zapytał Toby troszkę trzeźwiej.
-Elizabeth jest księżniczką Finn – powiedział Connor ze spokojem. Chryste, sam by się teraz chętnie napił. –Jerry Lee, rozejrzyj się po mieszkaniu – poprosił i poszedł zamknąć drzwi. Następnie nastawił wodę na herbatę, trąc kark. To będzie długa noc.
-Pukasz księżniczkę Finn?! Oszalałeś?! Chcesz żeby nas dopadli?! Connor! – Toby poderwał się, a dookoła jego dłoni zaczęły skakać małe błyskawice. Connor natychmiast warknął i osłonił sobą Elizabeth.
-Tknij.ją.a.zginiesz – wymamrotał.
- Sam się, kurwa, puknij - warknęła Effy. Jeszcze trochę, a naprawdę zrobi się nieprzyjemnie.
-SPOKÓJ! – ryknął Connor i Toby przysiągłby, że w pomieszczeniu zrobiło się ciemniej. Cóż. Jego brat zawsze troszkę się denerwował. –Effy, usiądź proszę tam – wskazał jej fotel w jednym końcu pokoju, podczas gdy brata posłał na drugi. –Musicie się zaakceptować i chuj mnie obchodzi, jak wam to wyjdzie – mruknął. –Toby, mnie i Effy coś łączy. Coś bardzo ważnego. Coś, co miałeś ty i Lisa.
-Nie.mów.o.NIEJ! – ryknął. Przez chwilę patrzył na brata, po czym wyszedł do łazienki. Connor opadł na kanapę.
-Przepraszam, Eff – powiedział cicho. –Od kiedy Lisa umarła przy porodzie, Toby nie jest sobą..
- Zauważyłam, że coś z nim nie tak - Effy spojrzała na niego smutno. Jerry Lee położył łeb na kolanach Eff. - Więc dranir?
Connor pogłaskał psa i pocałował dziewczynę w czoło.
-Taaak. Co prawda nie bardzo jest czym rządzić, ale głód mi w oczy nie zagląda. Żałuję tylko, że swoją kasę Toby wydaje na dziwki i alkohol, zamiast zająć się synem – powiedział gorzko, słysząc, jak Toby wymiotuje w łazience.
- Czyli to ojciec Jera?
-Niestety.
Podniósł się i nalał do szklanek troszkę whisky dla Effy i siebie.
-Lisa nie dała rady podołać urodzeniu smoczka. Umarła. Jeśli to, co mówisz o Sztormie jest prawda, to samo stanie się ze mną, jeśli coś stanie się z tobą, tak? – potarł oczy. –Jeremy wtedy będzie kolejnym dranirem.
- Twój brat nie jest wystarczająco silny. Poddał się alkoholowi.
-Tak jak mój ojciec – zaśmiał się gorzko Connor. Podał jej szklaneczkę i pociągał łyk ze swojej. Teraz słyszał szum wody. Może Toby się ogarnie.. –Mój ojciec zabił mamę. Tak dla jasności, nie jesteśmy rodziną idealną.
- Słucham? - spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami.
Patrzył w okno, jakby światła Los Angeles mogły mu pomóc.
-Mój tata był słabym dranirem. Gdy dziadek przekazał mu władze, odbiło mu. Sodówka. Zaczał miewać kochanki i wydawać kasę na wszystko tylko nie to, co było ważne. Mama nagle przestała być wystarczająca, więc „trenował” ją i nas ciężką ręką. Mieliśmy być rodziną pokazową. Pewnej nocy.. przesadził. Stwierdził, że skoro mama nie może urządzić przyjęcia idealnego, poderżnął jej gardło. Korzystając z wpływów, zatuszował wszystko i zwalił winę na jednego ze służących. Wtedy postanowiłem, że zostanę gliną. Żeby pilnować prawa. Rok później dopadły go wyrzuty sumienia. Powiesił się. Mnie i Toby’ego wychował dziadek.
Effy patrzyła na niego ze smutkiem. Nagle przytuliła go do siebie i pogłaskała po głowie.
- Przykro mi - szepnęła cicho.
Objął ją i przytulił do siebie mocno.
-Jest okej, urwisie. Teraz po prostu chciałbym, aby Jeremy miał normalny dom. Myślałem nawet o.. o ograniczeniu praw rodzicielskich Toby’ego, ale to by go zabiło. Gdzieś w głębi kocha syna. Na swój sposób. Poza tym, ja nie mam warunków. Owszem, mógłbym zatrudnić nianię, ale Jeremy potrzebuje rodziców, a nie nieobecnych wiecznie osób..
- Wiem, wiem.... - głaskała go po karku powoli.
To go uspokajało. Jeszcze nikt, nigdy go tak nie głaskał. Connor uznał, że to cholernie przyjemne. Odnalazł usta Effy i pocałował ją lekko.
-Nie przeszkadzajcie sobie – mruknął Toby, wychodząc z łazienki w samych spodniach i ręczniku na karku. –Wytrzeźwiałem, starszy bracie. I musimy pogadać. W sumie całkiem dobrze się składa, ze twoja pani jest z tobą – unikał patrzenia na nich, grzebiąc w lodówce. W końcu wyjął sok pomarańczowy i nalał do wysokiej szklanki. Wypił go duszkiem. –Planujesz ujawnić Finn, że żyjemy?
-Nie wiem, Toby. Muszę się zastanowić. To spadło na nas dosyć niespodziewanie. Wciąż z Effy odkrywamy siebie nawzajem.
-Proszę, nie dawaj mi dyplomatycznych gówien. Dobrze wiesz, że dziadek będzie wściekły. Ujawniłeś nasze istnienie.
- To wyszło przypadkowo... Nasze smoki... no cóż... - Effy odwróciła wzrok. Pogłaskała Connora po dłoni, a potem uśmiechnęła się lekko do niego.
Odwzajemnił uśmiech, a Toby poczuł ciężar w żołądku. On i Lisa też kiedyś tak na siebie patrzyli.
-Dobra, ale co dalej? Poznasz swojego teścia i co? Wsadzi ci miecz w dupę. Jej ojciec jest pieprzonym dranirem!
-Jej wujek jest – skorygował spokojnie Connor.
-No ulżyło mi.
- Oni nic o was nie wiedzą - powiedziała Effy.
-Jeszcze. Przecież na kilometr czuć, że ona jest twoja. Oznakowałeś ją chyba na każdej kończynie. Jakikolwiek smok zaraz to poczuje.
-Ups – Connor ukrył rumieniec w szklance. Pociągnął łyk. Noo może troszkę go poniosło, ale tak lubił ją gryźć.
Effy przewróciła oczami. Dobrze, że miała psa, na którego mogła patrzeć.
-Dobra. Ja i Effy damy radę. Co cię sprowadza do Los Angeles, Toby?
Jego brat oparł się o blat i wskazał na teczkę leżącą na stole.
-Wyjeżdżam, Connor. Muszę się pozbierać. Albo stoczyć już całkiem. Tak czy owak, mam syna, którym ktoś musi się zająć. To są dokumenty. O przekazanie opieki.
-Co?! Jeremy nie jest zabawką, której możesz się pozbyć!
Elizabeth uniosła na niego wzrok. Że co? Ten facet chyba nie mówił poważnie! Nie może tak po prostu zostawić syna! No przecież chwila moment, kurwa!
-Daj spokój. Obaj dobrze wiemy, że jesteś lepszy w byciu ojcem niż ja. Jeremy kiedy się boi woła ciebie, nie mnie. Dziadek jest za stary, by się nim zająć. Wiem, że masz teraz pracę, nową kobietę, ale.. Jeremy jest twój. Nigdy.. – zacisnął usta –Nigdy. Nigdy nie potrafiłem wybaczyć mu tego, że zabrał mi Lisę. Rozumiem, że to nie jest jego wina. Ale.. gdy patrzę na niego widzę ją. I chcę umrzeć.
Och... to smutne. 
Elizabeth postanowiła milczeć. Spojrzała na Connora, a potem na jego brata, a potem znów na Connora.
-Dobrze – Connor potarł szczękę. Chyba postarzał się kilka lat tego wieczoru. –Dobrze. Okej. O kurwa. No dobra. Ale ja nie mogę wrócić do domu. Tutaj jest Effy. I praca.
-Jeremy też jest tutaj. Z nianią. W hotelu.
- Jedź po niego, Connor - powiedziała cicho Effy.
-Jesteś pewna? – zapytał równie cicho. 
- Jedź. Ja tu zaczekam na ciebie z Jerry'm Lee - uśmiechnęła się do niego.
-Podrzucę cię do hotelu – zwrócił się do brata, po czym z wdzięcznością uścisnął dłoń Effy.
            Jadąc przez zapadający w Los Angeles mrok zastanawiał się, czy jego brat kiedykolwiek wróci do siebie. Był chodzącym wrakiem. Pozbywał się ze swojego życia jedynej iskierki szczęścia, jaką miał. Ale Connor nie mógł z nim walczyć. Wiedział, że to zaszkodziłoby małemu chłopcu, który powoli gubił się w świecie dorosłych. Nie wiedział, komu ufać.
            Gdy weszli z Tobym do wynajętego apartamentu, na jego widok Jeremy poderwał się i, troszkę koślawo, podbiegł, by przytulić się do jego nóg. Connor bez wahania uniósł go i przytulił.
-Cześć, kolego.
-Ceść!
-Przez jakiś czas będziesz ze mną – powiedział cicho, całując jego główkę. Skinął głową niani, biorąc od niej torbę z rzeczami chłopca. Skinął bratu głową, mając nadzieję, że to nie jest ich pozegnanie i wyszedł. Chciał jak najszybciej zabrać stąd dziecko i.. jak najszybciej wrócić do Elizabeth.
            Gdy wrócił, w mieszkaniu było cicho. Ostrożnie szedł, trzymając na rękach śpiącego Jera. Głowa chłopca leżała na jego ramieniu, a mała piąstka zacisnęła się na jego t-shircie. Connor czuł ból w sercu, patrząc na tę maleńką istotę.
Jerry Lee od razu do nich podbiegł. Uniósł się na tylnich łapach, oparł łapą o biodro Connora i powąchał Jeremy'ego. 
- Ja naprawdę zaczynam wątpić w to, że to jest pies policyjny - powiedziała Effy z lekkim uśmiechem i podeszła bliżej. - Więc to jest Jeremy.
-Tak. Zasnął, jak jechaliśmy – powiedział szeptem.
Postawił na stole torbę z jego rzeczami.
-Mieszkałem sam, teraz będę musiał sobie poradzić z dzieckiem i psem. Muszę zatrudnić kogoś do pomocy – westchnął.
- Ja ci mogę pomóc - powiedziała do razu Eff, chociaż w sumie nie była tego taka pewna.
Uniósł brwi wysoko.
-Serio? – powiedział, z szerokim uśmiechem na twarzy. –Mogłabyś?
- Znaczy nie wiem, jak się opiekuje dzieckiem, ale... chcę ci pomóc - uśmiechnęła się do niego i spojrzała na dziecko.
-Na szczęście, korzysta już z toalety – mruknął Connor – więc pieluchy odpadają.
Przeszedł do pokoju gościnnego i ułożył chłopca na łóżku. Wydawał się taki mały…
-Czy kilka godzin temu nie rozmawialiśmy o tym, że nie jesteśmy gotowi na dziecko? – westchnął Connor, obejmując Effy. Naprawdę, cieszył się, że ją ma. Była dla niego ważniejszą podporą, niż sam przypuszczał.
- Rozmawialiśmy - przytaknęła, przytulając się do niego. - Ty wiesz, co będzie, jak powiem tacie, że mam faceta, dziecko i psa?
Który wskoczył na łóżku i położył się obok Jeremy'ego.
-Wsadzi mi miecz w dupę? – Connor trącił nosem jej włosy, patrząc na psa i dziecko. No cóż. JL będzie pilnował chłopca w nocy. To dobrze. –Dziękuję, skarbie – powiedział cicho.

Dzisiejsza noc Effy już spędziła u Connora. Bez żadnych ekscesów. 
Obudziła się rano. I jakoś z każdej strony było jej mega ciepło. Do jej pleców przytulony był Connor, w rogu łóżka, w dole, spał Jerry Lee (i po cholerę wczoraj kupowali mu takie duże łóżko?)... ale najdziwniejsze było to, że Jeremy spał przy jej brzuchu.
Pod postacią smoka.
Connor zamruczał coś przez sen i przytulił ją mocniej, zaborczo. Okej, na łóżku było ciasno, ale nie musiał otwierać oczu. Jeszcze. Pocałował Elizabeth w kark. Mmm. Śpimy dalej.
Jeremy tymczasem ziewnął, pokazując małe ząbki, po czym wsunął łebek pod szyję Effy.
Okej... mały smok właśnie się do niej przytulał... Super!
Niepewnie objęła go i pocałowała w łuskowate czoło. Może wspólne mieszkanie nie będzie takie złe.
Connor wsunął nogę między nogi Effy i westchnął cicho, wprost w jej kark. Może zdążą się troszkę pokochać przed pójściem do pracy..
Jeremy znów ziewnął, otworzył szeroko zielone oczy i popatrzył wprost na Effy. 
- Cześć, Jeremy - przywitała się cicho Effy, uśmiechając się lekko. - Jestem Effy.
Pykło i smok był chłopcem. Wystraszonym, ale zaciekawionym. Delikatnie dotknął jej włosów.
-Effy – powtórzył. –Wujek Connor?
- Wujek Connor tu jest, nie bój się.
To mu nie wystarczyło. Zerknął ponad jej ramieniem i lekko dłonią klepnął Connora w policzek.
-Wujek – mruknął. Connor otworzył leniwie jedno oko.
-Śpij, Jer. Obudzisz Effy – powiedział szeptem.
- Przecież ja nie śpię, Connor.
-Och. Przepraszam – powiedział do niej, podczas gdy Jeremy usiadł na pupie i uśmiechał się do nich, pokazując w tym uśmiechu kilka zębów. –Nie wiedziałem, że przyjdzie do ciebie. Ale to oczywiste, wyczuł smoczycę.
~Chcieliśmy jajko, mamy smoczka.
~ Zobacz, jaki słodki!
Effy przewróciła się na plecy. Spojrzała na Jeremy'ego. A potem na Jerry'ego Lee, jak zaczął znów wąchać dziecko.
- No masz, mieszkałeś sam, a teraz masz Jera, mnie i psa. Jak się z tym czujesz? - spojrzała na Connora z uśmiechem.
-Szczerze? – powiedział Connor, głaszcząc jej brzuch. –Że jeszcze dwoje, troje dzieci.. Ale na razie jest okej. Nasza mała rodzina – zawyrokował.
- No, nie rozpędzaj się tak.
-Wiem, wiem. Jeremy, co chcesz na śniadanie?
-Naleśniki!
-Ale wujek nie umie robić naleśników.. – westchnął Connor. –Effy, umiesz?
-Umiesz? – Jeremy złapał ją małymi dłońmi za rękę.
- Taaaak...
Trzeba będzie zadzwonić do mamy.