sobota, 9 marca 2013

Rozdział 49. „My hands are cold, my body’s numb.” (Nate)




            Aria cały czas miała klucze od domu rodziców. Tak jakoś zostało. Zwłaszcza ojciec nalegał, żeby miała je cały czas, bo w razie jakby co, to zawsze może wrócić i wejść bez problemu.
            Żeby tylko wiedziała, jakie szczęście jej te klucze przyniosą, kiedy wchodziła do domu, a wołając, nikt jej nie odpowiedział. Wzruszyła jedynie ramionami. Może jej nie usłyszeli. Weszła na piętro i rozejrzała się. Chyba serio nikogo nie było, chociaż widziała na korytarzu buty i kurtkę Nate’a. Może zabunkrował się u siebie jak zawsze. Ostatnio siedział tylko w swojej samotni (czytaj: swoim pokoju) i nie wychodził stamtąd. Znaczy wychodził, jak zgłodniał. A potem szybciutko czmychał do siebie do pokoju. Aria zaczęła się zastanawiać, co takiego ważnego dzieje się w życiu jej brata. Może miał duży projekt u siebie na roku, a może z kimś korespondował przez Internet. Wszystko było możliwe, nie?
            Ale nie spodziewała się tego, co zobaczyła parę minut później.
            - Nate? – weszła do niego do pokoju, wcześniej pukając. Ale nikt jej nie odpowiedział. – Nate? – zaczęła jeszcze raz, kiedy dostrzegła obrazy, które wisiały na ścianie nad łóżkiem jej brata.
            Aria zakryła sobie usta dłonią, a potem upadła na kolana, obok łóżka. Zacisnęła palce na pościeli, w jej oczach pojawiły się łzy.
            Jak mogła nie zauważyć takiego stanu, w jakim był jej brat? Jak mogła nie zauważyć tego mroku? Jak mogła nie zauważyć tak głębokiej depresji swojego brata?
            Obrazy wisielców, zdjęć z wojen, morze z pustymi plażami… wszystko  kolorach czerni i bieli. To było nic. Na czarno słowa na kartkach wręcz krzyczały: samotność, tęsknota, śmierć, ból, koniec, zderzenie, wybuch, szaleństwo, strach. Aria nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Zdjęcia ich rodziny. Wszystkie, na których byli razem… twarz Nate’a była zniszczona, jakby ciął ją nożyczkami lub nożem. Wisiały również obrazy, które przedstawiały ludzi z anoreksją, pożary lub zwykłe kartki, które zostały zakreślone czarną farbą.
            - Nate… - szepnęła Aria. W oczach miała łzy, które spłynęły jej po policzkach. – Mój Boże…
            Aria mimo wszystko szybko się ogarnęła. Przecież on mógł gdzieś tu być! Co, jeśli sobie coś zrobił?!
            - Nate! – krzyknęła, szybko się podnosząc. O mało się nie przewróciła, biegnąc szybko do łazienki, która łączyła się z pokojem jej drugiego brata.
            Kiedy tam wpadła, zachwiała się, szybko łapiąc się framugi drzwi. Zapach krwi był uderzający i nie do zniesienia. Aria miała odruch wymiotny nie tylko ze względu na zapach, ale również na stan jej brata. Nate leżał w wannie, w której woda była cała czerwona od krwi. Albo leżał tam już dosyć długo, albo bardzo głęboko wbił sobie nóż (który zakrwawiony leżał na brzegu wanny).
            - Nate! – krzyknęła znów i podbiegła do niego. Szybko złapała go za ramiona i próbowała wyciągnąć z wody. Nie była zbyt silna, a mokre ubrania Nathana tylko pogarszały sprawę. – Nate, obudź się! Proszę! Słyszysz?! Obudź się!
            W końcu udało jej się go wyciągnąć, sama się przy tym brudząc jego krwią. Przytuliła go do siebie, jakby chciała go ogrzać. Leżał w lodowatej wodzie. Aria tak naprawdę była w szoku i nie myślała nad tym co robi. Na szczęście w oczy rzucił jej się ręcznik kąpielowy, który szybko zwinęła i zawiązała na rękach brata. Cała drżała. Rany, jakie sobie zadał, były głębokie. Aria nie była dobra z biologii, ale była pewna, że przeciął sobie ścięgna. Nie miała czasu na racjonalne myślenie, ale domyślała się, że nie chciał, aby geny Obdarzonych go uzdrowiły.
            Teraz ręce jej nie drżały; one dygotały i to strasznie. Taką właśnie dłonią sięgnęła do kieszeni swojej sukienki i wybrała numer na pogotowie. Drżącym głosem, przerywanym płaczem, często zacinającym się podała adres i powiedziała, co się stało.
            Potem przytuliła do siebie bezwładne ciało Nate’a. Nie chciała sprawdzać jego pulsu. Za bardzo się bała tego, czego mogła się dowiedzieć.

            Nate wszedł do pustej sali, w której za kilkanaście minut miał mieć wykład. Położył torbę na ziemi, a potem usiadł na swoim miejscu. Przygotował się do notowania. Tak, nawet na ASP były potrzebne notatki. Masarka, ale co zrobisz no…
            Po chwili do sali wszedł jakiś inny student, ale z tego samego roku. Dostrzegł Nate’a, przystąpił z nogi na nogę, a potem ruszył w jego stronę.
            - Cześć – zaczął Nate, ale nie powiedział nic więcej. Kolega z roku też nie, bo zajął się całowaniem pana Akardo.
            A pan Akardo był w szoku. Chodzi o to, że nigdy nie całował go facet, ale to nie znaczyło, że się nimi nie interesował. Otóż tak, bardziej oglądał się za chłopakami, niż za dziewczynami. Ale bał się tego. Po prostu. A z tym studentem nic go nie łączyło. Rozmawiali, wiadomo, bo często siedzieli obok, byli razem w grupie, robili projekt z paroma innymi studentami. A ten tu nagle…
            Ale odwzajemnił pocałunek, przymykając oczy. O matko, spodobało mu się to, i to bardzo! Zawsze się cholernie bał. Ale chyba przestanie.
            No cóż, wróciłby do pierwszego zdania, według którego bał się ujawnić od razu, gdyby dostrzegł kogoś, kto obserwował ich zza lekko uchylonych drzwi.

            Aria nie wybrała numeru rodziców. Nie myślała o tym. Teraz liczył się jej brat. Słyszała sygnał karetki, potem jak kilku ratowników biegnie po schodach, kiedy zaczęła ich nawoływać. Kazali jej się odsunąć, pytali się o różne sprawy, a ona miała pustkę w głowie. Powiedziała tylko, że mają go uratować, bo jest jej bratem i on nie może umrzeć.
            Przecież nie mógł umrzeć.
            Cała mokra i brudna od krwi, zbiegła na dół, za ratownikami. Na dwór, gdzie padał deszcz i było wyjątkowo zimno tego wieczoru jak na Los Angeles.
            - Muszę z nim jechać – spojrzała na dowódcę grupy. – Proszę… - dodała ciszej.
            - Dobrze. Jest pani jego siostrą.
            Potem wsunęli nosze, do których przypięli Nate’a, do karetki. Tam wszystko również działo się szybko. Aria patrzyła na brata, na kardiomonitor, a potem znów na brata. Automatycznie wybrała numer taty i przyłożyła telefon do ucha.

            Od tamtego pocałunku nie minęło dużo czasu, ale z pewnością dużo się zmieniło. Nate przestał być lubiany; stał się workiem treningowym paru kolesi, którzy znienawidzili go za samą orientację seksualną. Poniżali go, śmiali się z niego. Nie mieli litości. Niszczyli mu jego prace i to w dość paskudny i ohydny sposób. Nie darli ich, nie palili ich. Znaczy też, ale to przychodziło później, zaraz po załatwieniu na nich swoich potrzeb fizjologicznych. Potem znów rzucali ciałem Nate’a o ściany. A on był zbyt przerażony, żeby jakkolwiek zareagować. Poza tym, jego ciało wydawało się zbyt kruche na bójki. Może i był szkolony przez samego Josepha Redbirda, ale jak widać – kiedy przychodzi co do czego, nie potrafi zrobić nic. Strach totalnie go paraliżował.
            Miewał koszmary. Okropne, z których można by nakręcić nie jeden horror. Potem przestał sypiać. Nie wychodził z domu. A później z pokoju. Jasne, rodzice się o niego martwili, ale on mówił, że ma bardzo ważny projekt na zaliczenie i musi go zrobić DOBRZE.
            A w jego głowie rodziły się przeróżne myśli i wizje. Rysował je i rysował, a pewnej nocy powiesił je na ścianie nad łóżkiem. Nie czuł zadowolenia. Tak właściwie, to nie czuł nic. Oprócz ogromnego bólu, który narastał z każdym dniem.
            W końcu rysunki przestały wyzwalać jego gniew i cierpienie. Nie wytrzymał.
            Zszedł do kuchni, wszyscy już spali, a on nalał do czajnika nierdzewnego (nie lubił tych elektrycznych) wody i wstawił ją na gaz. Automatycznie wsypał do kubka herbatę, a potem stanął przy kuchence gazowej. Kiedy czajnik, zaczął gwizdać, wziął go i podszedł do blatu. Zawahał się. Spojrzał na czajnik, a potem na swoją dłoń.
            Po chwili znalazł się przy zlewie. Wolną dłoń wyciągnął nad niego, zacisnął pięść, a potem przechylił czajnik, który znajdował się w jego drugiej ręce. Gorąca woda spłynęła na jego skórę. Nate poczuł, jak jego serce przyśpiesza. Poczuł ból, ale to nic. To było nic, w porównaniu do bólu, którego doświadczał codziennie.
            Wiedział, że nie będzie śladu. W końcu miał te obdarzone geny, czy coś tam. Dla niego lepiej. Nikt nic nie zauważy, a on poczuje się lepiej. Układ idealny.
            Nim się obejrzał, woda się skończyła, a jego ręka wyglądała okropnie. Cała czerwona, zmarszczona. Skaza na jego czystej skórze. Skaza, która do rana zniknęła bez śladu.
            I znikała każdego ranka, kiedy się budził po nocy samookaleczenia się.
                                              
            Drzwi, które prowadziły na korytarz, otwarły się z hukiem, kiedy Silver próbowała się przedostać do szpitalnej sali, w której trzymali jej średnie dziecko. Była zdenerwowana jak nigdy przedtem. Ostatnimi siłami powstrzymywała się, żeby się nie rozpłakać.
            Aria zauważyła swoich rodziców i wstała z białego krzesła.
            - Przepraszam – szepnęła tylko, a potem przytuliła się do matki.
            Nick obejrzał się za siebie. Stał cały czas przy oknie. Odkąd przyjechał, stał tam i patrzył. Myślami był zupełnie gdzie indziej.
Jace wpadł na oddział jak burza. Był przerażony, zupełnie jak wtedy, gdy to Silver trafiła do szpitala po wypadku. Wtedy stracili dziecko, teraz nie dopuszczał do siebie takiej opcji. Widząc, jak Aria wpada w ramiona matki, zadrżał lekko, a potem zauważył najstarszego syna.
-Nick? Nicky, o co chodzi? - złapał go za ramiona.
Nick spojrzał na niego poważnie, może lekko nieprzytomnie.
- Próbował się zabić. Podciął sobie żyły. I nie tylko - dodał ciszej, spuszczając wzrok.
Jace puścił ramiona syna i zacisnął dłonie w pięści. Historia lubiła się powtarzać, co? Ktoś bliski jego sercu miał kłopoty, a on tego nie zauważył..
-Zostań z dziećmi, pójdę się czegoś dowiedzieć - powiedział do Silver, przelotnie muskając jej plecy dłonią, chcąc dodać jej otuchy. Udał się na poszukiwania lekarza.
Takowy właśnie wyszedł z sali Nate'a wraz z jakimiś kartkami.
-Jace Morgenstern, ojciec Nate'a - powiedział, podchodząc do niego. -Panie doktorze, co z moim dzieckiem?
- Jego stan jest stabilny, ale ciężki. Przeciął sobie nie tylko żyły, ale i ścięgna. Dotarł nawet do kości. Zauważyliśmy, że wcześniej musiał oblać się wrzątkiem. Ale nie raz. To było długotrwałe działanie, nie obłożył sobie oparzenia - lekarz spojrzał na niego poważnie. - Przez długo czas leżał w lodowatej wodzie. Zatamowaliśmy krwawienie i wszystko, co było w naszej mocy. Pozostało tylko czekać.
-Dziękuję, panie doktorze - powiedział Jace, czując, ze ma nogi jak z waty. Stabilny, ale ciężki. Do jasnej cholery, Nate, dlaczego?, pomyślał. -Czy mogę go zobaczyć?
- Tak, tylko chwilę.
No cóż, był jego ojcem...
Nate leżał ubrany w szpitalną piżamę, w wykrochmalonych pościelach. Ręce miał obandażowane. Mocno.
Jace, ubrawszy się w szpitalny fartuch dla zachowania nie tylko pozorów, ale przede wszystkim sterylności i bezpieczeństwa, wszedł do izolatki, w której był jego syn. Zamknął za sobą drzwi i podszedł do łóżka. Widok leżącego bez świadomości własnego dziecka, sprawiał mu niewyobrażalny ból. Ileż by dał, by móc tu leżeć zamiast niego.
-Nate, synku - powiedział cicho i pocałował go w czoło, zaciskając dłoń na jego dłoni. Dla postronnych był to zwykły, ojcowski gest pełen czułości, ale Jace wykorzystał go, by przelać w Nate'a część własnej energii. Był dranirem, miał jej dużo. Proces oddawania jej nie był przyjemny, ale nie było takiej rzeczy na świecie, której by nie zrobił dla swoich dzieci.
Po dłuższej chwili Nate się przebudził. Z początku obraz nie był wyraźny, a światło oślepiło go. Gdzie on był? Co się dzieje? Biały sufit, jasno... może jednak trafił do nieba.
A potem ujrzał ojca. Więc pewnie go uratowali.
-Synku - powiedział Jace łagodnie. -Odpoczywaj. Wszystko będzie dobrze. Śpij, Nate.
Wciąż wlewał w niego własną energię.
Nathan szarpnął się gwałtownie, jakby chciał wstać i uciec stąd. A potem skoczyć na główkę z okna. Nieważne, które piętro.
-Nie, nie - mruknął Jace, kładąc dłoń na jego piersi. -Uspokój się - mruczał. -Odpoczywaj. Mama tu jest, jest Aria, jest Nick. Wszyscy tu jesteśmy, Nate. Kochamy cię - zapewniał go łamiącym się głosem.
A on spojrzał na niego beznamiętnie. Może z lekkim strachem, ukrytym gdzieś w oczach. Był pewien, że zdąży!
-Odpoczywaj, synku - westchnął Jace, widząc pielęgniarkę, która skinęła na niego palcem. -Wrócę do ciebie, jak będę mógł - dodał.
Po wyjściu na korytarz przytulił Silver, na chwilę kryjąc twarz w jej włosach. Sama jej obecność niosła mu ukojenie i spokój.
Nagle do szpitala wpadł Ian. Był daleko, na polowaniu, gdy wyczuł smutek i strach Arii. Dotarł tu - dosłownie - jak na skrzydłach.
-Aria? Co się stało?!
- Ian... - Aria na nowo się rozpłakała, przytulając się do niego mocno. Nadal była w szoku, nadal się trzęsła, pomimo środków uspokajających, które dała jej pielęgniarka.
Na korytarz wszedł jakiś pan, ubrany w elegancki garnitur. Wraz z lekarzem skierowali się do Jace'a i Silver.
- To jest lekarz psychiatra, doktor Holls. Chciałby zadać kilka pytań państwa synowi.
Otoczył ją nie tylko ramionami, ale smoczym żarem. Jego partnerka musiała czuć się bezpiecznie.
Tymczasem do Nicka zaczęła wydzwaniać Ai..
Jace zastąpił mu drogę, nie wypuszczając Silver z objęć.
-Nie teraz. Dopiero odzyskał przytomność - warknął.
- Przykro mi, ale musimy przebadać pańskiego syna, nim znów spróbuje sobie zrobić krzywdę - powiedział psychiatra.
- Jace - Silver spojrzała na niego słabo. - Na chwilę, panie doktorze...
-Proszę. Jest pod stałą obserwacją. Czy to może być jutro? - poprosił Jace. -Nate potrzebuje chwili, proszę..
- To zajmie chwilę, pięć minut. Musimy zrobić badania - nalegał lekarz.
-Skoro tak pan nalega, chcę przy tym być - powiedział twardo. Skinął na Nicka i delikatnie wsunął mu w objęcia Silver.
Nick objął mamę, a potem szepnął, że będzie dobrze. Ai powiedział, co się stało, ale nie chciał dłużej rozmawiać. Po prostu nie mógł.
Kiedy Jace i doktor Holls weszli do sali, Nate rzucił na nich okiem.
- Witaj, Nate, chciałbym zadać ci kilka pytań - zaczął, siadając na krześle. W rękach miał jakieś dokumenty. - Mogę?
Nate kiwnął głową.
- Czy nadal posiadasz myśli, które określiłbyś jako samobójcze?
- Tak.
- Po wyjściu wyobrażasz sobie podjęcie kolejnej próby samobójczej?
- Tak.
- Czy posiadasz dostęp do środków śmiercionośnych?
- Tak.
- Czy odczuwasz niepokój, że próba samobójcza okazała się porażką?
- Tak.