sobota, 14 września 2013

Rozdział 69. Przyczajony bibliotekarz (Jasmine x Eric)

Jasmine weszła do biblioteki. Potrzebowała czegoś do inspiracji. Musiała się zainspirować czymś, a potem zrobić projekt budynku. Nieważne było jakiego. Wykładowca powiedział, że zdaje się na studentów. 
Poprawiła okulary w czarnej oprawie, odgarnęła włosy na bok i ruszyła wolnym krokiem między regały. Buty na obcasie i tak jej nie pomogły; nie sięgała do górnej półki. Nie lubiła tego. Sama chciała sobie poradzić. A tu taki ch... no nie wyszło, jak zwykle.
            Obserwował ją bibliotekarz. Oczywiście, jego tymczasowa praca była tylko przykrywką, aczkolwiek na książkach znał się doskonale. Pracował dla Connora Navarro, a teraz zlecono mu odnalezienie Shannona Finn. Wytropił go i odnalazł u rodziny pielęgniarki, która go przygarnęła, dopóki nie odnajdzie się jego rodzina. Zawiadomił o tym szefa i wraz z Connorem uznali, że jeszcze nie powiedzą o tym rodzinie Effy, tylko jej samej. Bowiem z rodziną owej pielęgniarki coś nie grało. Obserwował ją, skupiając się głównie na jej córce.
-Pomóc? – podszedł do niej. Dzięki swoim 196 cm wzrostu, górował nad większością obecnych. I, w przeciwieństwie do wielu, nauczył się swój wzrost traktować swobodnie, nie miał problemu z koordynacją ruchów.
- Tak, proszę - mruknęła, zła na siebie. Wrrr, naprawdę tego nie lubiła. - O architekturze. Tę zieloną - dodała.
Podał jej.
-Jeśli będzie pani miała jakiś problem, proszę pytać – stuknął się w plakietkę, na której pisało „Eric. Chętnie pomogę J”.
- Taak, będę o tym pamiętać - mruknęła, biorąc książkę. Odwróciła się do niego tyłem i poszła dalej.
Eric obserwował ją, robiąc w głowie notatki na jej temat. Tak, definitywnie było w niej coś, co nie dawało spokoju jego smokowi. Dziwne uczucie, niepokoju, podniecenia i szczęścia. Dziwne.
Wzięła trzy książki; jedna na uczelnię, dwie do czytania. Wyjęła swoją kartę czytelnika i uśmiechnęła się ładnie do pana Erica. No, w końcu po te dwie sięgnęła sama!
-Studiuje pani architekturę? – zagadał, chociaż dobrze wiedział. Na jego biurku leżał dokładny raport na temat wszystkich członków jej rodziny.
- Tak. Za dwa tygodnie muszę oddać projekt jakiegoś budynku. Jakieś sugestie?
-Niestety. Ale jestem pewien, że sobie pani poradzi – zapewnił ją. Postanowił, że dziś wieczorem będzie obserwował jej dom.
- Może bibliotekę... taką dużą, parę poziomów... Co pan myśli?
-Duże zawsze spoko. Może.. chwilkę pani poczeka – śmignął na zaplecze i przeszukał książki ze zwrotów. Znalazł album ze zdjęciami sławnych budynków i przyniósł go Jasmine. –Może się przydać.
- O, dziękuję bardzo - uśmiechnęła się do niego. - Na pewno się przyda. Ja już pójdę, nie będę panu w pracy przeszkadzać. Dziękuję i do widzenia - lekko skinęła głową, a potem wyszłą z biblioteki. 
Dobra, może wcale nie było tak źle, że jej pomógł z tą cholerną książką...
            Wieczorem Eric usadowił się wygodnie na drzewie, obok domu Jasmine. Miał na sobie idealnie czarne ciuchy, więc wtapiał się w mrok. Wytężył swój superczuły słuch i nasłuchiwał.
            Rudowłosy mężczyzna rozglądał się nieporadnie po kuchni. Frustrujące było wiedzieć, jak nazywają się rzeczy i co się z nimi robi, a nie znać własnego imienia. Jednocześnie czuć ogromną tęsknotę, nie wiedząc, do czego.
-Pomóc ci? – zapytał Jasmine.
- Możesz - uśmiechnęła się do niego.. Lubiła go. Od początku. Chciałaby mu pomóc odnaleźć rodzinę. Tylko jeszcze nie wiedziała jak. Nawet nie wiedziała, jak naprawdę ma na imię. - Które ładniejsze? - pokazała mu dwa zdjęcia z książki, którą dał jej Eric.
Mężczyzna przejrzał je i nagle znieruchomiał. Powoli przesunął palcami po zdjęciu Eilean Donan, jednego z najsłynniejszych szkockich zamków.
-Znam to miejsce – szepnął.
- Byłeś tam? - podchwyciła szybko Jasmine. Patrzyła na niego uważnie.
-Tak. Tak! – pokazał jej palcem pomost. –Tutaj jest jedna deska obluzowana. Pod nią zawsze było coś słodkiego. Ktoś.. ciocia.. chowała to tam. Dla nas? Kim są my? – spojrzał na nią z rozpaczą.
- Ciocia? - Jasmine uniosła brew. - Mieszkałeś tam?
Nie czekając na odpowiedź szybko weszła na google.com i wpisała w wyszukiwarkę nazwę zamku.
-Nie wiem. Nie wiem – przyciął dłonie do skroni.
- Hm, zamek należy do rodziny Finn. Może się tak nazywasz? Kojarzysz coś?
-Nie – pokręcił smętnie głową. –Nigdy sobie nie przypomnę – warknął, zły na siebie.
- Przestań, Aidan - tak go "roboczo" nazwali. - To wymaga czasu. Możemy jeszcze raz iść na spacer po mieście.
-Przejdziesz się ze mną? - zapytał z nadzieją. –Ale masz tyle pracy..
- Zdążę - puściła mu oczko. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz - ścisnęła jego rękę i uśmiechnęła się. - Tymczasem powiedz mi, czy to ci się podoba? - pokazała mu wstępny projekt.
-Źle zapisałaś wymiar, musisz poprawić – urwał. –Cholera. Skąd ja to wiem?! Boże, Jas, nawet nie wiesz, jakie to irytujące, wiedzieć coś, nie wiedząc, czemu wiesz!!
- Dowiemy się tego - uśmiechnęła się do niego łagodnie. - Wiemy, że masz cos wspólnego z tym zamkiem i orientujesz się w architekturze.
-Tak, i jestem rudy – mruknął. –Chodźmy się przejść.
- No dobra, chodźmy - wstała z miejsca i wyszła z pokoju. Wzięła płaszczyk ubrała buty i poinformowała rodziców, że wychodzą.
            Gdy tak szli, Aidan powoli się uspokajał. Czuł dziwne mrowienie w karku, ale nic mu ono nie mówiło. Tymczasem oznaczało to, że ktoś ich obserwuje. Tą osobą był Eric, który dyskretnie ich śledził.
- A jak wyobrażasz sobie swoje życie? - zapytała po chwili.
-Chcę mieć rodzinę. Czuję, że za kimś tęsknie. Ale czy ten ktoś mnie szuka?
Eric, słysząc to, szybko naskrobał wiadomość do Connora. Po chwili nadeszła odpowiedź.
- Na pewno cię szukają - położyła dłoń na jego ramieniu. - Zobaczysz, nim się obejrzysz, znowu będziesz ze swoją rodziną.
-A może jednak nie? – nagle otoczyło ich parę osób. Mieli na sobie czarne kominiarki. –Jesteś niewygodny, Finn.
-Finn? – powtórzył Aidan, rozglądając się.
- Czyli masz cos wspólnego z rodziną, która mieszka w tym zamku! - powiedziała szybko Jasmine. Ale zaraz przysunęła się bliżej niego. Super.
-Oczywiście, że ma – prychnął jeden z opryszków. –Zostanie tam pochowany.
Eric westchnął. Normalnie dla człowieka pokroju Shannona taka ekipa byłaby niczym. Ale teraz, gdy był z Ja.. Serce Erica nagle mocno zabiło. Dlaczego miał ochotę wyrwać tym ludziom serca z piersi, na samą myśl, że skrzywdzą Jasmine?
Zeskoczył zgrabnie z daszku i wylądował miękko przed Shannonem i Jasmine.
-Książę Finn, proszę się cofnąć – poprosił.
No teraz to Jasmine już nic nie rozumiała. Co się, do jasnej cholery, dzieje?!
Ale ok, może pan BIBLIOTEKARZ (co on tu robi?) ich uratuje...
-A ty to? – oprych podrapał się w nos. Tego kolesia nie było w rozkazie.
-Eric Sparks, niemiło mi. W służbie Connora Navarro, dranira klanu Navarro.
-Dranir. Wujek – powiedział cicho Shannon alias Aidan. –Wujek Rayne. Wujek Rayne jest dranirem!
-Własnie tak, książę. Twoja rodzina cię szuka.
Jasmine uśmiechnęła się, chociaż mało rozumiała z tego, co mówili.
- Widzisz? Mówiłam!
-A teraz grzecznie sobie idźcie.
-Chyba kpisz!
Opryszki zaatakowały. Aidan objął mocno Jas i osłonił sobą, gotów na zebranie batów, ale gdy po chwili otworzył oczy, zbiry leżały, a Eric otrzepywał ręce.
Jasmine zamrugała oczami. Okej, coś tu było ostro nie halo. Ale bała się zapytać.
- Kim jesteś?
A jednak.
Eric lekko się przed nimi skłonił.
-Sparks. Dowódca wojsk klanu Navarro. Do usług, milady, książę.
-Książę?
-Jesteś synem brata dranira, książę. Nazywasz się Shannon Finn.
-Shannon – powtórzył cicho własne imię. Powoli z pamięci wyłaniały się obrazy i skojarzenia. –Navarro. Effy?
-Właśnie tak. Pańska siostra, księżniczka Elizabeth, jest partnerką mojego szefa.
Jasmine siedziała cicho. W sumie imię Shannon do niego pasowało. 
- Wiedziałeś to od dawna?
Ignorowała księżniczki, książętów i jakiś dranirów. Cholera wie, o co chodziło.
-Od kilku dni, ale mój szef nakazał mi obserwowanie was. Widocznie chodziło o złapanie tych tutaj – trącił butem jednego z leżących. –Książę, na lotnisku czeka na nas samolot. Zabierze cię do domu.
Shannon poczuł, że jego ciało przeszył chłód. Dom, rodzina? Nagle zaczął się bać. Mocno ścisnął dłoń Jasmine.
-Leć ze mną. Proszę.
- C-co? Ufasz mu? - uniosła się Jasmine, a potem westchnęła. - Dobrze.

            A więc dwie godzony później, gdy wszystko było załatwione, weszli na pokład małego, prywatnego samolotu. Eric dyskretnie sprawdził, czy nie byli śledzeni, po czym usiadł w jednym z foteli. I obserwował Jasmine.
Ona starała się to ignorować. Stukała palcami o swoje kolano, zastanawiając się, JAK SIĘ TU ZNALAZŁA. WHAT DID JUST HAPPEN?!
- No co? - warknęła w końcu, zwracając wzrok ku Ericowi.
-Nic.
- AHA - znów patrzyła za okno.
Shannon zasnął, zmęczony rewelacjami.
-Masz kogoś, milady? – zwrócił się do niej Eric.
- O co pytasz?
-Czy czeka na ciebie jakiś mężczyzna?
- Tata - mruknęła. - Nie, jestem sama. Nie mam faceta.
-To dobrze.
Sam nie wiedział, czemu poczuł ulgę, a smok troszkę się uspokoił.
- Zależy dla kogo - prychnęła.
-Czy wolisz kobiety?
- Nie. Phi.
To prychnięcie go podnieciło. Miała pazurki… tylko czemu smok się tak cieszył? Machał ogonem i w ogóle zmienił się w pieska, a nie bestię, którą zawsze był?!
-Ile ma pani lat, milady ?
- Kobiet nie pyta się o wiek - skrzyżowała ręce na piersiach. No wolała być ostrożna. Już się nasłuchała dzisiaj o smokach, królach, księżniczkach, klanach i innych takich. Była tutaj ze względu na Shannona.
-Ja mam 26.
- Wyglądasz na więcej.
Skrzywił się. Dobrze, że nie widziała całego jego ciała, tych blizn i śladów.
-Taaak. To chyba przez wzrost.
- Nie, przez twarz - mruknęła. 
Bardzo przystojną twarz, trololo.
-Masz cięty język, milady.
- Trzeba sobie jakoś radzić w życiu.
            On coś o tym wiedział. Porzucony w wieku 3 lat na stopniach kościoła, dorastał w sierocińcu w sercu Indii. Jadł to, co znalazł i czego silniejsi nie zdołali mu odebrać. Wolał przymierać głodem, niż sprzedawać się za grosze amerykańskim biznesmenom o wyuzdanych gustach. Jego najlepszą decyzją był pomysł okradnięcia dziadka Connora. W ten sposób, w wieku 14 lat, trafił do zamku i szybko został towarzyszem następcy tronu i jego młodszego brata. Był cyniczny, zbuntowany i strasznie samotny. Miał blizny na ciele i duszy.
I przyjaźń z Connorem pomogła mu je uleczyć. W wieku 18 lat przysiągł mu, że będzie mu służył aż do swojej śmierci.
-Taaak.
- No właśnie. Gdzie tu można dostać coś do jedzenia i picia? - zapytała, zmieniając temat.
-Niestety. Lot potrwa tylko godzinę, nie przewidziano żadnych przekąsek.
- Och, szkoda.
            Dalej lecieli w milczeniu. Eric obserwował ją, świadom, że to koniec ich wspólnej przygody. Więcej nie zobaczy Jasmine.
Jasmine rozprostowała nogi i ręce i kręgosłup. Nudziło jej się. Jednocześnie denerwowała się.
Dziwne. Smok czuł jej zdenerwowanie i sam zaczął się niespokojnie wiercić.
-Rodzina księcia będzie ci wdzięczna.
- Mhm.
Ona miała nadzieję, że jej nie pozbijają.
-Sowicie cię wynagrodzą.
Już on by ją wynagrodził. Nie wypuściłby ze swojego łóżka..
Zboczeniec.
- Nie chcę wynagrodzenia. Wystarczy mi, że Shannon - dziwnie było o nim mówić pod innym imieniem - odnajdzie rodzinę.
-Ma siostrę, młodszą. Elizabeth. Jest policjantką. Jego mama, Emma, jest prokuratorem, a ojciec, Navi, lekarzem. Ale czeka na niego, najbardziej, jego narzeczona, Emily. Jest w 8 miesiącu ciąży.
- W ciąży? - Jasmine uśmiechnęła się. - Łaaał, super!
-Tak – Eric lekko wykrzywił kącik warg w uśmiechu. On nigdy nie założy rodziny.
- No tak! Podobno ciąża to najlepszy okres w życiu kobiety!
Eric cicho się zaśmiał.
-Chciałbym, żeby narzeczona Connora tak myślała.
- Nie lubi dzieci?
-Nie, raczej nie, bo wychowuje z Connorem jego bratanka. Ale swoich mieć nie chce. A ty? Dużą rodzinę chciałabyś mieć?
- Chciałabym - westchnęła cicho.
On też kiedyś tego chciał. Ale teraz, gdy wiedział, kim był jego biologiczny ojciec, nie chciał tego. Te geny powinny zginąć wraz z nim.
W końcu zbliżali się do celu. Jasmine zapięła pasy, wcześniej budząc Shannona.

            Pół godziny później dojeżdżali do ładnego domu na obrzeżach miasta. Eric siedział za kierownicą i w milczeniu wjeżdżał na podjazd.
-Znam ten dom.
-Oczywiście. Zaplanowałeś i wyremontowałeś go, wasza wysokość.
Emily siedziała w domu i jak zwykle patrzyła przez okno. Jak zwykle miała nadzieję, że Shannon zaraz się tu zjawi jak gdyby nigdy nic.
            I oto się zjawił. Co prawda, pierwszy wszedł Eric, ale cała rodzina Finn szybko się tu znalazła. Navi aż musiał usiąść, tak go serce zabolało, gdy syn go nie rozpoznał.
- Shannon - Emily miała w oczach łzy. Jedną rękę trzymała na swoim brzuchu, a drugą wyciągnęła w jego stronę. - Kochanie...
Jasmine stała z tyłu. Może nikt jej nie zauważy. 
- Synku - Emma stanęła obok Navi'ego, zaciskając dłoń na jego ramieniu.
Shannon spojrzał na nią z zainteresowaniem. Znał jej głos. Znał jej zapach.
-E..Emily – przypomniał sobie powoli. Od natłoku myśli, których nie umiał uporządkować, bolała go głowa. Ale ci ludzie patrzyli na niego z taką nadzieją.
-Eric?
-Connor. Wasza wysokość – poprawił się, poczym skłonił się przed Emmą i Navim. –Lordzie i lady Finn. Książę Shannon stracił pamięć. Lekarz mówił, że to odwracalne, potrzebuje tylko czasu. A ta urocza, młoda dama, to Jasmine Bailey. Jej rodzina opiekowała się księciem.
- Dobry wieczór - Jasmine nie wiedziała, co ma robić, więc jedynie lekko się skłoniła. Emma od razu do niej podeszła i przytuliła do siebie. 
- Dziękuję - szepnęła. 
- Erm... nie ma sprawy...
-Dobra robota, Eric – Connor uścisnął jego rękę. A wtedy ich obu objął Navi.
-Dzięki, chłopcy – mruknął. A potem przytulił swojego syna.
Jasmine uśmiechnęła się do siebie. Strasznie się cieszyła widząc, jak każdy z rodziny Shannona mocno go przytula, szczęśliwi, że się odnalazł.
- Wracajmy już - poprosiła cicho Erica. Nie chciała im psuć tej chwili. Musieli teraz pobyć sami, z rodziną.
            Zgodnie z jej życzeniem. Eric wyprowadził ją z domu do ładnie oświetlonego ogrodu. Został starannie zaplanowany, pośrodku była mała sadzawka. Eric usiadł na ławeczce i wyciągnął nogi przed siebie.
- Myślałam raczej nad eksmitowaniem się do domu - powiedziała cicho, co jakiś czas odwracając głowę w stronę domu.
-Szybko cię nie wypuszczą. Jutro lady Emma będzie chciała wiedzieć o tobie wszystko.
- No to uciekamy czym prędzej!
Spojrzał na nią spokojnie.
-Nic ci tu nie grozi. Mam na ciebie oko.
- Ale ja naprawdę nie chcę im przeszkadzać...
-Daj spokój, Jasmine – powiedział miękko. –Obiecałaś księciu, że zostaniesz na weekend. Będzie mu łatwiej.
I jemu też. Nie chciał się z nią już żegnać.
- No dobra - westchnęła ciężko i usiadła obok niego.
I tak sobie siedzieli. Słychać było cykanie świerszczy. Eric był boleśnie świadom obecności Jasmine. Musi pogadać z Connorem. Jeśli smok znów wyrwie się spod kontroli, poprosi przyjaciela, by go zabił.
- Więc smok, tak? - zaczęła po długiej chwili ciszy.
-Co?
- No jesteś smokiem. Tak mówiłeś.
-Wydawało ci cię – mruknął.
- Robisz ze mnie kretynkę?
-Nie śmiałbym.
- No właśnie to robisz.
Westchnął ciężko.
-Tak, jestem smokiem. Urodziłem się taki.
- No wiem. Kolor?
-Jestem czarny. Po prostu czarny. I mam kolce.
- Aaa. No to ładnie no.
-Pamiętaj, że to sekret – westchnął. –Przez to, że go poznałaś, możesz się znaleźć w niebezpieczeństwie. Oni wiedzieli, że książę jest u ciebie. Wiedza, gdzie mieszkasz.
- Taak, pocieszaj mnie dalej - mruknęła.
-Nie pozwolę, by coś ci się stało. Connor kazał mi cię strzec. Dopóki nie będę potrzebny gdzieś indziej – wzruszył jednym ramieniem.
- Miodzio - mruknęła. Potem westchnęła.
Spojrzał na nią oburzony.
-Czy ty właśnie zwątpiłaś w moje możliwości, niewiasto?!
- Co? Nie!
Cały czas miała przed oczami to, jak powalił tamtych kolesi jednym skinieniem palca. Nie śmiała wątpić w jego możliwości.
-To dobrze – warknął. No wjechała mu na ambicję. Widziała w nim tylko smoka i swojego obrońcę. I starego człowieka.
I bibliotekarza! Przystojnego bibliotekarza!
A, on o tym nie wiedział. No cóż...
Eric zdjął swoją skórzaną kurtkę i podał jej.
-Zmarzniesz.
- Och, dziękuję - Jasmin zarumieniła się lekko. Ale otuliła się jego kurtką.
Nagle Eric złapał ją za brodę i pocałował mocno. Miał na to ochotę od dawna. Nie zrobił tego brutalnie. Jego palce były delikatne, ostrożne, a usta ciepłe i twarde. Napierały mocno na jej wargi, a Eric zmrużył oczy, po czym je zamknął. Czuł zapach Jasmine, który wdzierał mu się do płuc i wypełniał je sobą. Ona się tego generalnie nie spodziewała. Co nie znaczy, że jej się nie podobało. Ba, bardzo jej się to podobało. Odwzajemniła pocałunek, dotykając go delikatnie po szyi i karku.
Eric uśmiechnął się, po swojemu, kącikiem ust, po czym rozchylił jej wargi językiem, a dłonią zmusił ją, by lekko odchyliła głowę do tyłu. Pogłębił pocałunek, przyciągając Jasmine do siebie. Wtuliła się w niego ufnie, cały czas go całując. Mrr, dobrze całował, pachniał jeszcze lepiej. Po prostu mrr.
Otoczył ją ramionami, nie bardzo rozumiejąc, co się z nim dzieje. Trenował do nieprzytomności, pił na umór, a nigdy nie uciszył smoka na tyle, jak uciszył go (nie)zwykły pocałunek z Jasmine. Przesunął ustami po jej szyi i obojczyku, rozkoszując się ciepłą i delikatną skórą.
Jasmine zacisnęła palce na jego włosach na karku. Noo, mogłaby tu tak zostać. Na zawsze. Walić projekt, studia i całą resztę!
Hm, koleżanki jej nie uwierzą, że całowała się z seksownym panem bibliotekarzem.
-Pachniesz jak zakazany owoc – jęknął chrapliwie.
- Zakazany? Pf...
Odchylił jej głowę do tyłu jeszcze bardziej, by składać delikatne pocałunki na jej szyi i gardle. Jednocześnie jedną dłoń wsunął pod jej koszulkę i bardzo powoli (ale tak w żółwim tempie, jak nie wolniej), samymi opuszkami palców przesunął po skórze jej pleców.
- Hej, gdzie z tymi łapami - złapała go za nadgarstek i delikatnie wyperswadowała mu ten pomysł z głowy.
-Nigdy bym cię nie skrzywdził ani nie zrobił nic wbrew twojej woli – szepnął ochryple. Mimo to, lekko zacisnął zęby na jej ramieniu. Leciutko, ale wystarczyło, by na jakiś czas każdy smok w okolicy wiedział…
- Mhm... - pocałowała go w skroń, policzek, kącik ust i znów w usta.
Nagle pożałował, że nie ma na tyle pewności siebie, by wziąć ją do łóżka już na pierwszym spotkaniu, jak Connor zrobił z Effy. Jemu się udało i jest szczęśliwy. A Eric nie wiedział, jak budować związek. Po co go w ogóle tworzyć?