sobota, 31 sierpnia 2013

Rozdział 67. Ku chwale życia! (Lena x Shane)

Lena Strade zerknęła na zegarek i westchnęła ciężko. Zdążyłaby, gdyby złapała taksówkę. Ale wolała zaoszczędzić te kilka dolarów, więc szybkim krokiem szła po chodniku. W ciemnych ubraniach było jej gorąco, ale tylko takie miała w szafie, chociaż od śmierci rodziców minęło już kilka lat. Nie stać jej było na wymianę garderoby.
Zazdrościła Ai tego, że tamta ma kasę, ale też nigdy nie chciała nic od niej wziąć. Były przyjaciółkami, to wystarczało. Teraz Ai umówiła ją na spotkanie z przyjacielem jej „przyjaciela”, Nicka. A Lena się spóźni. Jasne, świetne pierwsze wrażenie, pomyślała, wchodząc do restauracji. Już z daleka zauważyła Ai.
-To Lena – powiedziała Ai do Nicka.
- Cześć, Nick - wstał, podał jej rękę. - Shane się spóźni, korki.
No cóż, ich cwany plan mógł okazać się nie do końca taki cwany...
-O, to jednak dobrze, że poszłam piechotą – powiedziała lekko.
            Ai przyjrzała się jej ze zmartwieniem. Lena znów schudła, czego nie mogły ukryć workowate ubrania. Cerę miała bladą, widać było lekkie cienie pod oczami, mimo delikatnego makijażu. Długie, blond włosy spięte miała w koński ogon, który sięgał aż do połowy pleców. Gdy je rozpuszczała, sięgały pośladków. Zielone oczy dziewczyny były ładne, ale widać było w nich zmęczenie.
Podsumowując: rak ją wyniszczał.
- Wybaczcie spóźnienie. Urzędasy nie wiedzą, komu dokument wydają.
Shane był podobny do Nicka; też był wysoki, też był dobrze zbudowany, też miał tatałaże, też był brunetem, ale oczy miał szare.
- Shane - przedstawił się i podał dłoń Lenie.
-Miło mi – powiedziała, czując się bardzo malutka przy tym mężczyźnie. Był znacznie od niej wyższy, no i umięśniony. A ona nie potrafiła głupiego słoika otworzyć sama.
-NICK! Czy my nie mamy przypadkiem czegoś do zrobienia? – powiedziała Ai.
- Mamy - wstał, uśmiechając się kącikiem ust w stronę Shane'a. - Do zobaczenia, Leno.
-Cześć – bąknęła niepewnie. Po chwili mruknęła pod nosem. –Nie wierzę, że naprawdę wyszli – nerwowo splotła dłonie na podołku.
- Taa, mnie zastanawia, kiedy w końcu się oficjalnie zejdą - westchnął i spojrzał na nią. - Czy oni ci mówili, o co chodzi...?
-Nie.. powiedzieli tylko, że szukasz kogoś, kto ma grac rolę twojej żony.. Nie znam szczegółów.
Wstydziła się, to było oczywiste. Robiła to dla pieniędzy. By mieć kasę na jedzenie dla siostry i na leki dla siebie.
- A... och...
Zabiję cię, Morgenstern - pomyślał Shane, zaciskając pięść pod stołem.
-Jeśli.., no cóż, nie odpowiadam ci, to już sobie pójdę – sięgnęła po swoją torebkę. Nie stać jej było, by tutaj zamówić szklankę wody nawet. Czuła się naprawdę źle.
- Nie! Nie o to chodzi - położył dłoń na jej dłoni. - Tu... chodzi o coś więcej.
Zamarła. Miał takie ciepłe ręce.
-O co?
- Wyleczę cię. Z raka - powiedział poważnie.
Uśmiechnęła się do niego smutno i zdjęła jego dłoń ze swojej dłoni.
-To miłe, ale nawet lekarze tego nie potrafią zrobić. Zbyt wiele przerzutów. Mogę tylko brać coś, co spowolni jego rozwój.
- Bo lekarze nie są nami. Mną, Nickiem, Ai... i ich rodzinami. To długa historia. Posłuchaj - zaczął, lekko ściszając głos i pochylając się nad nią. - Zabrzmi to dziwnie i na pewno nie uwierzysz, ale mam w sobie taki gen, który daje mi nadprzyrodzoną moc. Szybciej się leczę z jakiś zacięć, nie choruję... ten gen może też wyleczyć ciebie. Jeśli zajdziesz ze mną w ciążę.
Okej, to brzmiało naprawdę durnie i Shane obawiał się, ż zaraz dostanie w łeb.
Lena poczuła, że drżą jej ręce. Tego po Ai i Nicku się nie spodziewała.
-Czy dzisiaj pierwszy kwietnia? – zapytała cicho, wstając. –Rozumiem, zabawiliście się moim kosztem, chociaż żart mało śmieszny.
- Leno - Shane też wstał. - Wyglądam, jakbym żartował? Udowodnię ci to.
-Ai mówiła, ze masz problemy rodzinne i potrzebujesz kobiety, która przez kilka miesięcy będzie udawać twoją żonę – powtórzyła.
- To też. Ale głównie chodzi o ciebie.
Lena zarumieniła się.
-Ai nic nie mówiła o.. o seksie – ściszyła głos do niemalże niesłyszalnego szeptu.
- Taa... przepraszam, że ja ci to mówię...
-Pogubiłam się – westchnęła i usiadła. –Potrzebujesz tej zony czy nie? Ai nic nie mówiła o warunkach. Jakby co, nigdy nie byłam zamężna, nie byłam karana.. mam troszkę długów, ale spłacam je sama – dodała dumnie.
- Masz być moją żoną i matką naszego dziecka. Jeśli się zgodzisz, dostaniesz pieniądze, dziecko, życie...
-Jeśli kręci cię to, że prawdopodobnie nie dożyję porodu, o ile w ogóle zajdę w ciążę, to masz coś z głową, Shane.. Zostało mi pół roku – powiedziała ze spokojem. –I nie wiem, czy Ai powiedziała ci o Willow. Mojej siostrze.
- Właśnie o to chodzi, Lena. Jeśli zajdziesz w ciążę, rak zniknie, a ty będziesz jeszcze długo żyła. I co ma do tego twoja siostra?
-Ma 6 lat. Po mojej śmierci ktoś musi się nią zająć. Ai powiedziała, ze.. że masz środki, by ją wychować.
- No i jeszcze się nią zaopiekujemy. Zresztą, co ci szkodzi spróbować?
Lena musiała szybko myśleć. W końcu zrezygnowana pokręciła głową. Przyszłość Will była najważniejsza. Nawet jeśli to oznaczało sypianie z tym mężczyzną za kasę..
-Okej, tylko potem nie narzekaj, że cię nie ostrzegałam.
- Potem ty będziesz dziękować mnie za życie - uśmiechnął się do niej lekko, a potem złaczył swoje obie dłonie. Niebiesko-białe światło wyrwało się spomiędzy palców, a potem Shane powoli uniósł jedną dłoń, ukazując małą baletnicę zrobioną z lodu. - To dla ciebie.
Cofnęła się o krok i rozejrzała niespokojnie.
-Hologram? Jakaś sztuczka? Miałeś ją w rękawie?
- Próbuję ci udowodnić, że to co mówię, jest prawdą. Zaufaj mi. Nie skrzywdzę cię tylko dam ci życie. Musimy się tylko oboje postarać.
-Dobrze. Okej. Okej – powtórzyła. Pięknie. Będzie udawać żonę wariata, w dodatku z nim sypiać. Ale pomyślała, ze zaciśnie zęby. To tylko pół roku, a dla Willow..
Shane uśmiechnął sie lekko.
- No.

            Dlatego też, tydzień później podpisywała drżącą ręką dokumenty w Urzędzie Stanu Cywilnego. Właśnie została żoną Shane’a. Ich ślub nie był duży, za świadków robiła Ai i Nick, prócz nich była jeszcze Willow i parę bliskich im obojgu osób.
Nie było wesela. Zrobili sobie kolację.
Nick o mało nie oberwał od Shane'a po tym wszystkim.
Nie było wesela, bo i panna młoda nie była wesoła. Robiła dobrą minę do złej gry. Wczoraj odebrała wyniki najnowszych badan, ale jeszcze nikomu o nich nie mówiła. Mężowi też nie powie.
No i tylko gadali sobie przy kolacji i winie.
Aż w końcu wszyscy pojechali do domu. Shane zabrał Lenę i Willow do siebie.
Lena denerwowała się. Sprawy potoczyły się tak szybko, że nie miała okazji poznać jeszcze rodziców Shane’a, ani zobaczyć jego domu. Cały skromny dobytek jej i Willow znajdował się w bagażniku jego auta. Milczała, patrząc tępo przed siebie.
- Przepraszam, wiem, że czujesz się co najmniej... niekomfortowo. Ale ja, Ai i Nick chcemy ci pomóc. Wam.
-Wiem, jestem ci wdzięczna – powiedziała cicho i spojrzała na niego na chwilkę.
-Lenaaa, a gdzie my jedziemy? Do tego nowego domu? Będę mieć swój pokój?
-Will, zobaczymy. Na razie nic nie wiemy..
- Oczywiście - Shane uśmiechnął się i spojrzał na małą w lusterku. - Taki duży. Mam nadzieję, że lubił błękitny kolor.
-Bardzo lubię, proszę pana – Willow lekko się cofnęła w swoim foteliku. Nie była przyzwyczajona do mężczyzn, ten obcy pan ją przerażał. Nie rozumiała uroczystości i węzła, jaki połączył Shane’a i Lenę.
- Mów mi Shane.
W końcu dojechali. Szybko uwinęli się z rzeczami. Shane zaprowadził Willow do jej nowego pokoju.
-Czy on nie jest za duży? – zaniepokoiła się Lena. Pokój był bowiem większy od całego ich mieszkania. –Pewnie jest ci potrzebny do innych rzeczy..
Tymczasem Willow już go zwiedzała, już oczyma wyobraźni widziała, co gdzie i jak poustawia.
- Ten pokój i tak stał pusty. Nie przejmuj się.
Lena pokręciła głową. Naprawdę spał na kasie..
-A gdzie ja śpię? – zapytała, gdy Willow zajęła się sobą.
- No ze mną - odpowiedział, jakby to było oczywiste. Poszedł do swojej sypialni.
Lena zrobiła się wpierw czerwona, po chwil blada. Znów nerwowo splotła dłonie.
-Tak od razu..?
- Lena, nie ma na co czekać. Musisz jak najszybciej zajść w ciążę.
Jezu, jak to debilnie brzmiało.
-Taaak.. – podrapała się nerwowo w szyję. –Okej. Oo.. No. Okej. Ja.. o boże. Shane, ja nigdy..
- Wiem - złapał ją za ręce i uśmiechnął się do niej delikatnie.
-Wiesz? – zapytała z ulgą.
- Ai mi powiedziała.
-Walczy we mnie chęć zamordowania jej a uściskania..
Shane roześmiał.
- Taak, nieźle cię załatwili. Aczkolwiek Ai kocha cię tak bardzo, że wymyśliła, jak możesz żyć. Chodź, napijemy się herbaty - poszli do kuchni.
-Cały ten dom jest twój? I mieszkasz tutaj zupełnie sam? – zapytała, by rozluźnić atmosferę. Wciąż nie wierzyła w tę magiczną ciążę.
- Tak. Nick czasem wpada dotrzymać mi towarzystwa.
-Ja bym nie potrafiła sama – wyznała. –Pokaż gdzie co masz, proszę. Zajmę się kuchnią i obowiązkami domowymi.
- Tu są sztućce, tu garnki, talerze - pokazywał jej wszystkie szafki. - Czuj się jak u siebie, bo jesteś u siebie.
Może przed śmiercią zdąży się do tego przyzwyczaić.
-Jasne. Jest coś, czego nie lubisz jeść? – z kartonu z napisem „kuchnia” wyjęła parę swoich rzeczy, w tym fartuszek, który zawiesiła na kołku w drzwiach.
- Szpinak jest fuj, a żurek to czyste zło.
-Okej. Coś jeszcze?
- Nie, to chyba wszystko. Mogę cię pocałować?
-Jas.. co?
- Chcę cię pocałować. Mogę?
Splotła palce na podołku. Spuściła głowę, by ukryć rumieniec, jaki wraz z falą gorąca, zalał jej policzki.
-Jesteś moim mężem.. masz do tego prawo i.. no. No wiesz. Okej..
Shane podszedł do niej. Ujął jej twarz w dłonie, a  potem złożył na jej ustach delikatny pocałunek, który po paru krótkich chwilach przerodził się w bardziej namiętny.
Zadrżała, po czym wspięła się na palce i odwzajemniła pocałunek, najlepiej, jak mogła. Dłońmi niepewnie chwyciła się jego koszuli. Shane powoli oparł ją o ścianę. Jego dłoń sunęła po jej żebrach i zatrzymała się na jej tali. Przysunął się jeszcze bliżej niej.
Znów zadrżała. Był naprawdę wielki, a jeszcze nie widziała go bez ubrania.
-To jest przyjemne – wykrztusiła.
- A to dopiero początek.
-Mówisz..
- Aha - uśmiechnął się i lekko ją pocałował.
Niepewnie objęła go ramionami w pasie i przytuliła się do niego lekko. Objął ją i przytulił do siebie. Jezu, byłą taka drobna, chuda... musiał ją uratować.
-Powinnam iść zobaczyć, co z Willow- powiedziała nagle. Nie podobała jej się reakcja jej własnego ciała na ciepło i zapach jego ciała.
- Och, dobrze. Zapiszemy ją do przedszkola, dobrze?
-Ale takiego gdzieś tutaj blisko, prawda? Nie z internatem? – wystraszyła się.
- Oczywiście, że nie. Najbliższe jest parę przecznic stąd. Prowadzi je Cassandra Redbird.
-Ono jest bardzo drogie – powiedziała cicho.
- Stać nas. Aha, Willow szaleje za tymi laleczkami Monster High czy coś? Ostatnio widziałem w sklepie. Chciałbym jej coś dać...
-Zwykłe pluszami. Uwielbia je. Zawsze dostawała od mamy, o ile były fundusze..I prędzej od lalki samochodzik – zaśmiała się cicho.
- A, dobrze - uśmiechnął się szeroko. - Niech będzie samochodzik.
-Na gwiazdkę zawsze chciała dostać tę wielką kolejkę do składania. To tak jakbyś.. no. .poniekąd miał syna.. czy coś.
- Ooo, kolejki są w porządku! Dobra, to już jest jakiś plan.
Obdarzyła go uśmiechem, ale nagle zakręciło się jej w głowie. Zagryzła wargi, by nie jęknąc, gdy fala bólu zaczęła rozchodzić się po całym ciele Wpierw od brzucha, w stronę głowy, która eksplodowała milionem kawałków, jakby ktoś robił ogromne lustro. Dotknęła dłonią czoła i zadrżała, po omacku szukając krzesła. Nie zdążyła. Zrobiło się jej ciemno przed oczyma i osunęła się na podłogę.
A właściwie nie do końca. Shane złapał ją, patrząc na nią wystraszony.
- Lena? Lena!
Okej, ludzie mdleli. Zwłaszcza z taką chorbą.
Young położył ją na kanapie, a potem zmienił swoją dłoń w zlodowaciałą dłoń, która przyłożył jej do czoła.
- Lena, obudź się.
Zamrugała lekko oczyma, po czym otwarła je.
-Zemdlałam? Przepraszam – bąknęła.
Shane odetchnął. Odsunął się od niej kawałek, przywracając swoją ciepłą, ludzką dłoń.
- Nic się nie stało... Ale... musimy zrobić to jak najszybciej.
-Skoro tak mówisz – westchnęła z rezygnacją. Zgodzi się na wszystko. Nie dlatego, że mu wierzyła, ale dlatego, ze miała nadzieję, iż zaopiekuje się Willow, gdy ona odejdzie.
- Hej - ujął jej dłoń i pocałował. - Sprawę, że będzie ci fantastycznie, nie bój się.
-Jasne. Wierzę ci. Dobry z ciebie człowiek, Shane – usiadła na kanapie i spojrzała na niego z uśmiechem. Pożałowała, że dano im tak mało czasu. Pewnie gdyby miała go więcej, pokochałaby go.