sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 40. Umowa. (Katherine x James)



James Redbird, młodszy syn Josepha i Cassie, siedział w swoim gabinecie i przeglądał akta. Właśnie zamknął jedną ze spraw, więc z dumą podpisywał ostatnie dokumenty. Zerknął lekko nerwowo w stronę gabinetu właściciela kancelarii i pomyślał o rozmowie, którą dzisiaj odbyli. O tym, że "jest w wieku, by się ustatkować".
Jego ojciec ożenił się, gdy miał 30 lat! Czemu James miałby to zrobić wcześniej?
Nagle sekretarka weszła do jego gabinetu, wcześniej pukając.
- Panna Stone do pana - powiadomiła go.
-Panna Stone? - uniósł brew i zerknął w terminarz. -Byłem umówiony...?
- Tak - uśmiechnęła się i poszła.
Katherine Stone, młoda osóbka, jej ciemnoblond włosy opadały na ramiona, a jej zielone oczy od razu spoczęły na panu Redbirdzie.
- Dzień dobry... przydzielono nam pana - uśmiechnęła się lekko.
Wstał i zapiął marynarkę, po czym uśmiechnął się, szybkim wzrokiem oceniając swoją klientkę. Drobnej budowy, delikatna, o wyrazistej twarzy i seksownych ustach. Mhmm.
-Witam, panno Stone. Proszę, niech pani usiądzie - wskazał jej wygodny fotel.
- Dziękuję - zajęła miejsce. - Chodzi o mojego brata, Martina. Ma szesnaście lat i został oskarżony o napaść i morderstwo. On tego nie zrobił - dodała szybko, pewnym tonem.
-Spokojnie, powoli - usiadł i dał znać sekretarce, aby przyniosła im herbaty. -Pani 16letni brat ma kłopoty z prawem. Czy na czas, kiedy popełniono morderstwo ma zapewnione alibi?
- Chodzi o to, że on uczestniczył w tym wszystkim. Ale nikogo nie skrzywił, a już tym bardziej nie zabił.
-Momencik, powoli - poprosił. -Po kolei.
-Czyli był uczestnikiem zdarzenia, ucierpiał przy tym - James zanotował. -Sprawa może być ciężka, panno Stone. Sądy dosyć surowo karają dzieciaki, które dopuszczają się zabójstwa, nawet, jeśli były tylko obecne przy jego popełnianiu. Czy pani brat ma cokolwiek, co mogłoby go usprawiedliwić? Czy próbował pomóc ofierze? Czy wezwał pogotowie? Czy długo znał się z pozostałymi uczestnikami? Czy był wcześniej karany?
- Tak, wezwał karetkę, ale próbował uciec. Twierdzi, że tak czy inaczej zostałby oskarżony... - szepnęła. - Nie, nie był karany.
Westchnął. Dlatego nie lubił być obrońcą z urzędu. Ech. Ale był "narybkiem" kancelarii, mało kto w niego wierzył, nawet, jeśli stała za nim fortuna Redbirdów.
-Okej. Chciałbym porozmawiać z pani bratem, panno Stone.
- Jest w szpitalu. Głównym. Możemy tam pojechać, kiedy pan zechce...
Zerknął na zegarek.
-Dobrze, możemy jechać nawet teraz.
Katherine uśmiechnęła się lekko do niego, a potem skierowała do drzwi.
Poszedł do podziemnego garażu.
-Przyjechała pani własnym autem?
- Nie mam auta - przyznała, idąc za nim.
-O. Ok. Moje stoi tutaj - otworzył dla niej drzwi ładnego sedana w butelkowo zielonym kolorze. -Proszę
- Dziękuję - wsiadła do środka i zapięła.
Taaa, o takim autku to mogła pomarzyć. Na to spotkanie i tak znalazła najlepsze ciuchy jakie miała. Nie miała pieniędzy. Dlatego jej brat nie odbędzie rehabilitacji. Dość kosztownej.
Usiadł za kierownicą, wklepał w GPS adres szpitala i ruszył.
-Opiekuje się pani bratem? - zagaił. -Sama ma pani ile, 18 lat, panno Stone?
- 22 - odpowiedziała i spojrzała w okno. - Tak, sama. Nasi rodzice zmarli cztery lata temu. Od tamtego czasu niezbyt nam się przekłada...
-Nie wygląda pani na tyle - lekko się uśmiechnął. -Rozumiem. Możemy podczas obrony wykorzystać sytuację finansową. I oczywiście kłopoty wynikające z bycia sierotą. Jestem pewien, że pani się starała, ale to nie zawsze wystarcza. Dla sądu będą to okoliczności łagodzące.
- Oby - szepnęła.
Wiedziała, że będzie trudno przecież. Nikt nie wierzył Martinowi. Tylko ona.
Zaparkował pod szpitalem i, nim zdążyła odpiąć pasy, obszedł autko dookoła i wyciągnął do niej rękę.
-Pani pozwoli.
No. Maniery po tatuśku xd
Katherine lekko zarumieniła się i podała mu swoją dłoń.
No, teraz dopiero zwróciła uwagę na wygląd tego pana. Mhrr...
- Dziękuję, a teraz proszę za mną - weszli na główny hol, a potem do windy i pojechali na szóste piętro.
Nie przepadał za szpitalami, no ale. Od kiedy znaleźli Lilian to już w ogóle ciężko mu było./
-Co lekarz powiedział o stanie zdrowia pani brata?
- Jego noga nie wyzdrowieje. Nawet z kosztami rehabilitacji może być trudno... - powiedziała cicho, a potem weszli do sali.
Martin był podobny do siostry. Miał czarne włosy i brązowe oczy, ale coś w rysach ich twarzy mówiło, że mają te same geny.
Leżał na swoim łóżku i czytał komiks Spider Mana.
- Cześć, Martin.
- Cześć - nie oderwał wzroku od komiksu.
- To jest pan Redbird, będzie nas reprezentował.
- Po co? I tak pójdę siedzieć bez czucia w nodze i nie będę się schylać po mydełko.
- Mart-Dzień dobry, panie Stone - powiedział spokojnie James. -Nazywam się James Redbird i chcę panu pomóc, ale potrzebuję współpracy. Nie może pan zostawić siostry samej.
Martin uniósł na niego wzrok i westchnął. Okej, siostra. Odłożył więc komiks na stolik i podniósł się nieco na łóżku.
- Okej.
James zdjął marynarkę i poluzował krawat. Nie miał podejścia do nastolatków, ale dzieci go lubiły. Może da radę.
-Panna Stone opowiedziała mi już, co się zdarzyło. Ale potrzebuję jeszcze byś opowiedział mi to ty. Tak wiele, jak pamiętasz.
- Peter powiedział, że weźmiemy kasę od jakiegoś kolesia i uciekniemy. Trochę się wystraszyłem, kiedy wziął ze sobą broń, ale poszedłem - westchnął. - A potem nim zdążyłem się zorientować w sytuacji, koleś leżał na ziemi, a ja poczułem ostry ból w nodze... - i resztę już znał.
-Mhm. Dobrze. Okej. Posłuchaj, w sądzie, gdy dojdzie do rozprawy, musisz mówić całą prawdę, nawet, jeśli byłaby najgorsza. Udział w napadzie z bronią to poważna sprawa, ale ratuje cię wezwanie karetki i chęć udzielenia pomocy. Wystąpię o bilingi, by udowodnić, że to ty dzwoniłeś po pogotowie.
- Jeśli pan tak twierdzi, to proszę bardzo.
Katherine natomiast patrzyła na Jamesa z wielką wdzięcznością.
-Okej. Postaram się tak cię z tego wyciągnąć, by skończyło się na dozorze kuratora i pracach społecznych. A teraz, panno Stone, czy mógłbym porozmawiać z lekarzem pani brata?
- Oczywiście, proszę ze mną - uśmiechnęła się lekko do niego, a Martin przewrócił oczami i wrócił do czytania.
-Trzymaj się, Martin - pożegnał się James i wyciągnął do niego rękę. Po męsku.
- Nigdzie się stąd nie ruszam - uścisnął mu dłoń.
- Przepraszam za niego - powiedziała Katherine, kiedy szli już korytarzem do lekarza.
-Nie szkodzi, każdy z nas miał kiedyś 16 lat - powiedział spokojnie.
Po rozmowie z lekarzem troszkę stracił humor. No cóż. Jak się okazało, Martina czeka długa i kosztowna rehabilitacja, na którą zapewne nie stać Katherine. Współczuł tej dziewczynie. Teraz rozumiał, że jej drobna figura nie jest efektem ćwiczeń ale raczej braku pieniędzy. Coś w nim drgnęło, gdyż, po mamie, miał wysoko rozwinięty zmysł opiekuńczy. 
- I jak wygląda ta sprawa? Nie za ciekawie, wiem - odezwała się Katherine po dłuższej chwili milczenia, kiedy wracali na parking szpitalny.
-Faktycznie, może być ciężko. Ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Aczkolwiek, moje problemy przy pani problemach to jest pikuś - powiedział, wiedząc, że nie jest z nim tak źle.
- A można wiedzieć, co się dzieje? - zapytała nieśmiało.
-To zabawne - oznajmił. -Po prostu mój szef nalega, bym się ożenił. Wpierw były delikatne sugestie, teraz już otwarcie mówi, że jeśli chcę być dobrym prawnikiem, powinienem się ustatkować. Mam 21 lat i za mało czasu, by szukać żony. Szkoda, że nie mogę po prostu wejść do sklepu, powiedzieć, że chcę ładną, zapłacić i pozwolić jej żyć w tym wielkim, pustym domu.. - westchnął. -A tak naprawdę chciałbym mieć rodzinę. Ale nie teraz.
- No to trochę kiepsko - skrzywiła się. - Żadnej dziewczyny pan nie ma?
-Nie. Skończyłem studia 9 miesięcy temu. Prawnicy nie mają zbyt wiele czasu. Nie mam nawet czasu na porządny seks - wyrwało mu się. -Przepraszam, panno Stone.
- Nic się nie stało.
-Dziękuję. Myślała pani o liście do jakiejś fundacji? By pomogli pani bratu?
- Odrzucają nas. Ze względu na tę sprawę... - westchnęła, zaciskając palce na ramiączku torebki.
-Przykra sytuacja. Pani potrzebuje pomocy, Martin potrzebuje pieniędzy,  ja potrzebuję żony.. A studni życzeń nigdzie nie ma..
- No niestety nie ma - podeszła do jego samochodu.
Otworzył dla niej drzwi.
-Każde z nas ma to, czego potrzebuje drugie - zauważył nagle.
Katherine spojrzała na niego z uniesionymi brwiami, nim weszła do samochodu.
- Pan sugeruje, że mam zostać pańską żoną w zamian za... o matko. Raczej nie.
- Nie, ja nie wiem, czy to dobry pomysł...
Zawsze chciała wyjść za mąż z miłości, a jakże.
Ale kurczę, on mógł pomóc jej bratu... kuźwa...
-Ma pani rację, to głupie. Tonący brzytwy się chwyta - uśmiechnął się smutno. -Niech pani wsiądzie, panno Stone. Odwiozę panią do domu czy gdzie pani zechce.
Katherine bez słowa wsiadła do samochodu. Patrzyła przed siebie i gorączkowo myślała nad tą propozycją.
Kiedy zajechali pod jej dom, nie wysiadła od razu.
- Dziękuję za przyjęcie sprawy i w ogóle, za pomóc i... - nabrała powietrza do płuc. - Zgadzam się.
-Słucham?
- Zgadzam się na ten układ - powiedziała szybko.
-Jaki układ? To była tylko głupia propo.. - urwał. -Gdyby jednak oboje z nas zdecydowało się w to wejść, jakich oczekiwałaby pani warunków, panno Stone?
- Po pierwsze mam na imię Katherine, a po drugie... no cóż - zarumieniła się i odwróciła wzrok. - Co do tego całego... seksu... To ja nie...
-Och.
Zapadła chwila ciszy.
-Czyli interesowałoby panią białe małżeństwo - mruknął.
- Tak. Nie chadzam do łóżka z nowo poznaną osobą.
-Och, aby stanąć na ślubnym kobiercu musiałabyś poznać moją mamę, która powiedziałaby ci o mnie wszystko - westchnął. -Ale ja chcę mieć dziecko. Nie teraz, nie za rok czy dwa. Ale chcę też seksu. Jestem tylko facetem - podsumował brutalnie. -Czy, jeśli się poznamy, będziesz się zgadzała na zbliżenia? Nie mogę mieć kochanki, rzecz i tak idzie o mój image.
- Nie wiem - odpięła pas i wysiadła z auta. No jasne.
-Okej. Hmm.. Nie wiem. Przemyśl to, Katherine - powiedział łagodnie. -Masz mój numer telefonu na wizytówce. Na odwrocie jest numer prywatny - podał jej brązowy kartonik, na którego odwrocie długopisem zapisał numer.
- Mhm - wzięła wizytówkę. - Do widzenia - zamknęła drzwi i weszła na klatkę schodową.
On wrócił do swojego mieszkania i rzucił aktówkę w kąt, po czym pogłaskał po łbie dużego golden labradora.
-Cześć, piękna - pocałował ją w wilgotny nosek.
Mimo to, wciąż myślał o Katherine Stone. O tym, że może zostanie jego zoną, której nawet nie będzie mógł tknąć..