James Redbird, młodszy syn Josepha
i Cassie, siedział w swoim gabinecie i przeglądał akta. Właśnie zamknął jedną
ze spraw, więc z dumą podpisywał ostatnie dokumenty. Zerknął lekko nerwowo w
stronę gabinetu właściciela kancelarii i pomyślał o rozmowie, którą dzisiaj
odbyli. O tym, że "jest w wieku, by się ustatkować".
Jego ojciec ożenił się, gdy miał 30 lat! Czemu James miałby to zrobić wcześniej?
Jego ojciec ożenił się, gdy miał 30 lat! Czemu James miałby to zrobić wcześniej?
Nagle sekretarka weszła do jego
gabinetu, wcześniej pukając.
- Panna Stone do pana - powiadomiła go.
- Panna Stone do pana - powiadomiła go.
-Panna Stone? - uniósł brew i
zerknął w terminarz. -Byłem umówiony...?
- Tak - uśmiechnęła się i poszła.
Katherine Stone, młoda osóbka, jej ciemnoblond włosy opadały na ramiona, a jej zielone oczy od razu spoczęły na panu Redbirdzie.
- Dzień dobry... przydzielono nam pana - uśmiechnęła się lekko.
Katherine Stone, młoda osóbka, jej ciemnoblond włosy opadały na ramiona, a jej zielone oczy od razu spoczęły na panu Redbirdzie.
- Dzień dobry... przydzielono nam pana - uśmiechnęła się lekko.
Wstał i zapiął marynarkę, po czym
uśmiechnął się, szybkim wzrokiem oceniając swoją klientkę. Drobnej budowy,
delikatna, o wyrazistej twarzy i seksownych ustach. Mhmm.
-Witam, panno Stone. Proszę, niech pani usiądzie - wskazał jej wygodny fotel.
-Witam, panno Stone. Proszę, niech pani usiądzie - wskazał jej wygodny fotel.
- Dziękuję - zajęła miejsce. -
Chodzi o mojego brata, Martina. Ma szesnaście lat i został oskarżony o napaść i
morderstwo. On tego nie zrobił - dodała szybko, pewnym tonem.
-Spokojnie, powoli - usiadł i dał
znać sekretarce, aby przyniosła im herbaty. -Pani 16letni brat ma kłopoty z
prawem. Czy na czas, kiedy popełniono morderstwo ma zapewnione alibi?
- Chodzi o to, że on uczestniczył
w tym wszystkim. Ale nikogo nie skrzywił, a już tym bardziej nie zabił.
-Momencik, powoli - poprosił. -Po
kolei.
-Czyli był uczestnikiem zdarzenia,
ucierpiał przy tym - James zanotował. -Sprawa może być ciężka, panno Stone.
Sądy dosyć surowo karają dzieciaki, które dopuszczają się zabójstwa, nawet, jeśli
były tylko obecne przy jego popełnianiu. Czy pani brat ma cokolwiek, co mogłoby
go usprawiedliwić? Czy próbował pomóc ofierze? Czy wezwał pogotowie? Czy długo
znał się z pozostałymi uczestnikami? Czy był wcześniej karany?
- Tak, wezwał karetkę, ale
próbował uciec. Twierdzi, że tak czy inaczej zostałby oskarżony... - szepnęła.
- Nie, nie był karany.
Westchnął. Dlatego nie lubił być
obrońcą z urzędu. Ech. Ale był "narybkiem" kancelarii, mało kto w
niego wierzył, nawet, jeśli stała za nim fortuna Redbirdów.
-Okej. Chciałbym porozmawiać z pani bratem, panno Stone.
-Okej. Chciałbym porozmawiać z pani bratem, panno Stone.
- Jest w szpitalu. Głównym. Możemy
tam pojechać, kiedy pan zechce...
Zerknął na zegarek.
-Dobrze, możemy jechać nawet teraz.
-Dobrze, możemy jechać nawet teraz.
Katherine uśmiechnęła się lekko do
niego, a potem skierowała do drzwi.
Poszedł do podziemnego garażu.
-Przyjechała pani własnym autem?
-Przyjechała pani własnym autem?
- Nie mam auta - przyznała, idąc
za nim.
-O. Ok. Moje stoi tutaj - otworzył
dla niej drzwi ładnego sedana w butelkowo zielonym kolorze. -Proszę
- Dziękuję - wsiadła do środka i
zapięła.
Taaa, o takim autku to mogła pomarzyć. Na to spotkanie i tak znalazła najlepsze ciuchy jakie miała. Nie miała pieniędzy. Dlatego jej brat nie odbędzie rehabilitacji. Dość kosztownej.
Taaa, o takim autku to mogła pomarzyć. Na to spotkanie i tak znalazła najlepsze ciuchy jakie miała. Nie miała pieniędzy. Dlatego jej brat nie odbędzie rehabilitacji. Dość kosztownej.
Usiadł za kierownicą, wklepał w
GPS adres szpitala i ruszył.
-Opiekuje się pani bratem? - zagaił. -Sama ma pani ile, 18 lat, panno Stone?
-Opiekuje się pani bratem? - zagaił. -Sama ma pani ile, 18 lat, panno Stone?
- 22 - odpowiedziała i spojrzała w
okno. - Tak, sama. Nasi rodzice zmarli cztery lata temu. Od tamtego czasu
niezbyt nam się przekłada...
-Nie wygląda pani na tyle - lekko
się uśmiechnął. -Rozumiem. Możemy podczas obrony wykorzystać sytuację finansową.
I oczywiście kłopoty wynikające z bycia sierotą. Jestem pewien, że pani się
starała, ale to nie zawsze wystarcza. Dla sądu będą to okoliczności łagodzące.
- Oby -
szepnęła.
Wiedziała, że będzie trudno przecież. Nikt nie wierzył Martinowi. Tylko ona.
Wiedziała, że będzie trudno przecież. Nikt nie wierzył Martinowi. Tylko ona.
Zaparkował pod szpitalem i, nim
zdążyła odpiąć pasy, obszedł autko dookoła i wyciągnął do niej rękę.
-Pani pozwoli.
No. Maniery po tatuśku xd
-Pani pozwoli.
No. Maniery po tatuśku xd
Katherine lekko zarumieniła się i
podała mu swoją dłoń.
No, teraz dopiero zwróciła uwagę na wygląd tego pana. Mhrr...
- Dziękuję, a teraz proszę za mną - weszli na główny hol, a potem do windy i pojechali na szóste piętro.
No, teraz dopiero zwróciła uwagę na wygląd tego pana. Mhrr...
- Dziękuję, a teraz proszę za mną - weszli na główny hol, a potem do windy i pojechali na szóste piętro.
Nie przepadał za szpitalami, no
ale. Od kiedy znaleźli Lilian to już w ogóle ciężko mu było./
-Co lekarz powiedział o stanie zdrowia pani brata?
-Co lekarz powiedział o stanie zdrowia pani brata?
- Jego noga nie wyzdrowieje. Nawet
z kosztami rehabilitacji może być trudno... - powiedziała cicho, a potem weszli
do sali.
Martin był podobny do siostry. Miał czarne włosy i brązowe oczy, ale coś w rysach ich twarzy mówiło, że mają te same geny.
Leżał na swoim łóżku i czytał komiks Spider Mana.
- Cześć, Martin.
- Cześć - nie oderwał wzroku od komiksu.
- To jest pan Redbird, będzie nas reprezentował.
- Po co? I tak pójdę siedzieć bez czucia w nodze i nie będę się schylać po mydełko.
- Mart-Dzień dobry, panie Stone - powiedział spokojnie James. -Nazywam się James Redbird i chcę panu pomóc, ale potrzebuję współpracy. Nie może pan zostawić siostry samej.
Martin był podobny do siostry. Miał czarne włosy i brązowe oczy, ale coś w rysach ich twarzy mówiło, że mają te same geny.
Leżał na swoim łóżku i czytał komiks Spider Mana.
- Cześć, Martin.
- Cześć - nie oderwał wzroku od komiksu.
- To jest pan Redbird, będzie nas reprezentował.
- Po co? I tak pójdę siedzieć bez czucia w nodze i nie będę się schylać po mydełko.
- Mart-Dzień dobry, panie Stone - powiedział spokojnie James. -Nazywam się James Redbird i chcę panu pomóc, ale potrzebuję współpracy. Nie może pan zostawić siostry samej.
Martin uniósł na niego wzrok i
westchnął. Okej, siostra. Odłożył więc komiks na stolik i podniósł się nieco na
łóżku.
- Okej.
- Okej.
James zdjął marynarkę i poluzował
krawat. Nie miał podejścia do nastolatków, ale dzieci go lubiły. Może da radę.
-Panna Stone opowiedziała mi już, co się zdarzyło. Ale potrzebuję jeszcze byś opowiedział mi to ty. Tak wiele, jak pamiętasz.
-Panna Stone opowiedziała mi już, co się zdarzyło. Ale potrzebuję jeszcze byś opowiedział mi to ty. Tak wiele, jak pamiętasz.
- Peter powiedział, że weźmiemy
kasę od jakiegoś kolesia i uciekniemy. Trochę się wystraszyłem, kiedy wziął ze
sobą broń, ale poszedłem - westchnął. - A potem nim zdążyłem się zorientować w
sytuacji, koleś leżał na ziemi, a ja poczułem ostry ból w nodze... - i resztę
już znał.
-Mhm. Dobrze. Okej. Posłuchaj, w
sądzie, gdy dojdzie do rozprawy, musisz mówić całą prawdę, nawet, jeśli byłaby
najgorsza. Udział w napadzie z bronią to poważna sprawa, ale ratuje cię
wezwanie karetki i chęć udzielenia pomocy. Wystąpię o bilingi, by udowodnić, że
to ty dzwoniłeś po pogotowie.
- Jeśli pan tak twierdzi, to
proszę bardzo.
Katherine natomiast patrzyła na Jamesa z wielką wdzięcznością.
Katherine natomiast patrzyła na Jamesa z wielką wdzięcznością.
-Okej. Postaram się tak cię z tego
wyciągnąć, by skończyło się na dozorze kuratora i pracach społecznych. A teraz,
panno Stone, czy mógłbym porozmawiać z lekarzem pani brata?
- Oczywiście, proszę ze mną -
uśmiechnęła się lekko do niego, a Martin przewrócił oczami i wrócił do
czytania.
-Trzymaj się, Martin - pożegnał
się James i wyciągnął do niego rękę. Po męsku.
- Nigdzie się stąd nie ruszam -
uścisnął mu dłoń.
- Przepraszam za niego - powiedziała Katherine, kiedy szli już korytarzem do lekarza.
- Przepraszam za niego - powiedziała Katherine, kiedy szli już korytarzem do lekarza.
-Nie szkodzi, każdy z nas miał
kiedyś 16 lat - powiedział spokojnie.
Po rozmowie z lekarzem troszkę stracił humor. No cóż. Jak się okazało, Martina czeka długa i kosztowna rehabilitacja, na którą zapewne nie stać Katherine. Współczuł tej dziewczynie. Teraz rozumiał, że jej drobna figura nie jest efektem ćwiczeń ale raczej braku pieniędzy. Coś w nim drgnęło, gdyż, po mamie, miał wysoko rozwinięty zmysł opiekuńczy.
Po rozmowie z lekarzem troszkę stracił humor. No cóż. Jak się okazało, Martina czeka długa i kosztowna rehabilitacja, na którą zapewne nie stać Katherine. Współczuł tej dziewczynie. Teraz rozumiał, że jej drobna figura nie jest efektem ćwiczeń ale raczej braku pieniędzy. Coś w nim drgnęło, gdyż, po mamie, miał wysoko rozwinięty zmysł opiekuńczy.
- I jak wygląda ta sprawa? Nie za
ciekawie, wiem - odezwała się Katherine po dłuższej chwili milczenia, kiedy
wracali na parking szpitalny.
-Faktycznie, może być ciężko. Ale
nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Aczkolwiek, moje problemy przy pani
problemach to jest pikuś - powiedział, wiedząc, że nie jest z nim tak źle.
- A można wiedzieć, co się dzieje?
- zapytała nieśmiało.
-To zabawne - oznajmił. -Po prostu
mój szef nalega, bym się ożenił. Wpierw były delikatne sugestie, teraz już
otwarcie mówi, że jeśli chcę być dobrym prawnikiem, powinienem się ustatkować.
Mam 21 lat i za mało czasu, by szukać żony. Szkoda, że nie mogę po prostu wejść
do sklepu, powiedzieć, że chcę ładną, zapłacić i pozwolić jej żyć w tym
wielkim, pustym domu.. - westchnął. -A tak naprawdę chciałbym mieć rodzinę. Ale
nie teraz.
- No to trochę kiepsko - skrzywiła
się. - Żadnej dziewczyny pan nie ma?
-Nie. Skończyłem studia 9 miesięcy
temu. Prawnicy nie mają zbyt wiele czasu. Nie mam nawet czasu na porządny seks
- wyrwało mu się. -Przepraszam, panno Stone.
- Nic się nie stało.
-Dziękuję. Myślała pani o liście
do jakiejś fundacji? By pomogli pani bratu?
- Odrzucają nas. Ze względu na tę
sprawę... - westchnęła, zaciskając palce na ramiączku torebki.
-Przykra sytuacja. Pani potrzebuje
pomocy, Martin potrzebuje pieniędzy, ja potrzebuję żony.. A studni życzeń
nigdzie nie ma..
- No niestety nie ma - podeszła do
jego samochodu.
Otworzył dla niej drzwi.
-Każde z nas ma to, czego potrzebuje drugie - zauważył nagle.
-Każde z nas ma to, czego potrzebuje drugie - zauważył nagle.
Katherine spojrzała na niego z
uniesionymi brwiami, nim weszła do samochodu.
- Pan sugeruje, że mam zostać pańską żoną w zamian za... o matko. Raczej nie.
- Pan sugeruje, że mam zostać pańską żoną w zamian za... o matko. Raczej nie.
- Nie, ja nie wiem, czy to dobry
pomysł...
Zawsze chciała wyjść za mąż z miłości, a jakże.
Ale kurczę, on mógł pomóc jej bratu... kuźwa...
Zawsze chciała wyjść za mąż z miłości, a jakże.
Ale kurczę, on mógł pomóc jej bratu... kuźwa...
-Ma pani rację, to głupie. Tonący
brzytwy się chwyta - uśmiechnął się smutno. -Niech pani wsiądzie, panno Stone.
Odwiozę panią do domu czy gdzie pani zechce.
Katherine bez słowa wsiadła do
samochodu. Patrzyła przed siebie i gorączkowo myślała nad tą propozycją.
Kiedy zajechali pod jej dom, nie wysiadła od razu.
- Dziękuję za przyjęcie sprawy i w ogóle, za pomóc i... - nabrała powietrza do płuc. - Zgadzam się.
Kiedy zajechali pod jej dom, nie wysiadła od razu.
- Dziękuję za przyjęcie sprawy i w ogóle, za pomóc i... - nabrała powietrza do płuc. - Zgadzam się.
-Słucham?
- Zgadzam się na ten układ -
powiedziała szybko.
-Jaki układ? To była tylko głupia
propo.. - urwał. -Gdyby jednak oboje z nas zdecydowało się w to wejść, jakich
oczekiwałaby pani warunków, panno Stone?
- Po pierwsze mam na imię
Katherine, a po drugie... no cóż - zarumieniła się i odwróciła wzrok. - Co do
tego całego... seksu... To ja nie...
-Och.
Zapadła chwila ciszy.
-Czyli interesowałoby panią białe małżeństwo - mruknął.
Zapadła chwila ciszy.
-Czyli interesowałoby panią białe małżeństwo - mruknął.
- Tak. Nie chadzam do łóżka z nowo
poznaną osobą.
-Och, aby stanąć na ślubnym
kobiercu musiałabyś poznać moją mamę, która powiedziałaby ci o mnie wszystko -
westchnął. -Ale ja chcę mieć dziecko. Nie teraz, nie za rok czy dwa. Ale chcę
też seksu. Jestem tylko facetem - podsumował brutalnie. -Czy, jeśli się
poznamy, będziesz się zgadzała na zbliżenia? Nie mogę mieć kochanki, rzecz i
tak idzie o mój image.
- Nie wiem - odpięła pas i
wysiadła z auta. No jasne.
-Okej. Hmm.. Nie wiem. Przemyśl
to, Katherine - powiedział łagodnie. -Masz mój numer telefonu na wizytówce. Na
odwrocie jest numer prywatny - podał jej brązowy kartonik, na którego odwrocie
długopisem zapisał numer.
- Mhm - wzięła wizytówkę. - Do
widzenia - zamknęła drzwi i weszła na klatkę schodową.
On wrócił do swojego mieszkania i
rzucił aktówkę w kąt, po czym pogłaskał po łbie dużego golden labradora.
-Cześć, piękna - pocałował ją w wilgotny nosek.
Mimo to, wciąż myślał o Katherine Stone. O tym, że może zostanie jego zoną, której nawet nie będzie mógł tknąć..
-Cześć, piękna - pocałował ją w wilgotny nosek.
Mimo to, wciąż myślał o Katherine Stone. O tym, że może zostanie jego zoną, której nawet nie będzie mógł tknąć..