sobota, 2 listopada 2013

Rozdział 74. Pewne sytuacje. (Maddy x Stephen)



Praca Stephena nie była wcale taka nudna. Znaczy generalnie bycie antyterrorystą było dość trudne. Ale nie siedzieli cały dzień w domu i opierdalali się. Mieli różne treningi i szkolenia i takie tam pierdoły. W końcu musieli być gotowi na wszystko. Zwłaszcza oddział, do którego został przydzielony Stephen. SWAT. Większe ryzyko, niebezpieczeństwo, grubsze akcje. Właśnie dzisiaj dostali misję aresztowania zorganizowanej grupy przestępczej, która ukrywała się w opuszczonej, starej fabryce mebli.
- Będę na kolację - powiedział, puszczając oczko do Maddy. Do synka podszedł i ucałował go w czółko. - Bądź grzeczny i nie psoć mamie, dobra? No.
Jonah uśmiechnął się do niego. Maddy tymczasem przyjrzała się temu mężczyźnie,  którzy przez ostatnie miesiące przestał być jej obcy. Odkąd zamieszkali ze sobą, ale nie jako ‘pracodawca i podwładna’, ale jako rodzice dziecka, dużo się o nim dowiedziała. Musiała przyznać, sama przed sobą, że Stephen bardzo się zmienił. Dojrzał, zmężniał.
-Uważaj na siebie – poprosiła cicho.
- Zawsze - uśmiechnął się do niej. - To powodzenia w pracy. I ty też na siebie uważaj.
Potem wsiadł do samochodu i pojechał do siedziby SWAT, żeby się przebrać, uzbroić, wyposażyć i razem z resztą drużyny pojechać na teren fabryki.
             A Maddy przez cały dzień chodziła w pracy nie do końca przytomna. Jak zawsze, świetnie opiekowała się pacjentami, ale bardzo martwiła się o Stephena. Oczywiście, głownie dlatego, że Jonah straciłby ojca, ale.. dobrze wiedziała, w głębi serca, że ona również wiele by straciła. Dlatego czekała też na info od Stephena, ze wszystko gra. Ale gdy wróciła do domu i nadal nic nie dostała, zaczęła się denerwować. Z nerwów ugotowała jego ulubione danie na kolację, zrobiła pranie i posprzątała w jego sypialni (nawyk z dawnych czasów). Podnosząc z oparcia koszulę, na chwilę przytuliła do niej twarz; znajomy zapach Stephena uspokoił ją, niestety, tylko na sekundę.
Stephen założył google na okulary i po raz enty sprawdził, czy ma przy sobie wszystko, w co powinien być uzbrojony. W końcu wyszedł z drużyną z wozu, a ich szef wysłał ich na różne stanowiska. Dopiero po dłuższym czasie dostali sygnał, że mogli kierować się już do środka. Darli się, że policja, że na ziemię i tak dalej. Okazało się, że było ich (przestępców) tylko trzech. A ci trzej dostali rozkaz od swojego szefa, że ktoś przecież musi zginąć. Stephen nie zdążył na to wpaść, kiedy ogłuszył i oślepił go wybuch.
            Maddy usłyszała dźwięk telefonu. Ale to nie był dzwonek, jaki ustawiła dla Stephena. Gdy na wyświetlaczu zobaczyła „praca”, poczuła nieprzyjemny dreszcz. Kto dzwoniłby ze szpitala, tak późno, gdyby nic się nie stało?
Rozmowę, a raczej suche informacje, jakie dostała, pamiętała jak prze mgłę. Zostawiając Jonah sąsiadce, w myślach powtarzała tylko „wybuch” i „Stephen w ciężkim stanie”. Jak tylko szybko mogła, pojechała do szpitala.
            W pracy starała się być metodyczna i skupiona, jak zawsze, ale bardzo drżały jej ręce. Koledzy i koleżanki uśmiechali się do niej współczująco, gdy wpuszczano ją na salę, na której wciąż operowano Stephena. W sali obok o życie walczył jeszcze jego kolega. Inny zginął. Maddy podeszła do stołu operacyjnego i dotknęła twarzy ojca swojego dziecka.
-Nie powinnaś go widzieć w takim stanie – poinformował ją lekarz, który właśnie zszywał brzuch mężczyzny.
-Nie ma takiego stanu, w którym bym go nie chciała oglądać, Mike – powiedziała łagodnie, po czym pocałowała Stephena w czubek nosa. –Wróć do mnie – szepnęła. –Potrzebuję cię.
            Została przy nim całą operację. I kiedy przewieziono go do izolatki, na salę pooperacyjną, nawet wtedy, gdy wezwano Noah i Annie, ona wciąż przy nim była.
Stephen dostał dużym i ostrym kawałkiem szkła w ramię, upadł na twardą posadzkę, łamiąc sobie nogę, kawałek jego stroju zapalił się, raniąc jego skórę. Nie tyle co ogień, wiadomo, był Smokiem, ale spalony materiał. Najgorsze i tak dopiero nadeszło. Stephen przez głowę przewiązany miał bandaż, który zasłaniał jego oczy. A właściwie chronił przez innymi urazami. Przez ogromną siłę wybuchu do jego oczu przez gogle dostały się rozpalony piasek.
Annie wpadła na korytarz i podbiegła od razu do Maddy.
- Maddy, co z nim? - zapytała od razu, a jej wzrok od razu powędrował do szyby, która dzieliła ją od jej syna.
-C-ciężko – wyszeptała Maddy drżącym głosem. –Był operowany przez kilka godzin .Nie wiedzą, czy odzyska wzrok. Jezu – przycisnęła dłoń do żołądka.
-Usiądź – Noah pchnął ją na krzesło. –Głowa między kolana. Oddychaj. Jesteś w ciąży?
-Nie.. – wymamrotała. I poczuła żal. Tak, chciała mieć jeszcze jedno dziecko. Ze Stephenem. Jeśli on z tego wyjdzie, zrobi wszystko, by znów z nią był.
- O mój Boże - szepnęła Annie, podchodząc do tej durnej szyby. - Można tam wejść? lekarz coś mówił?
-Lekarz powiedział, że dzisiejsza noc będzie kluczowa. Jeśli ją przeżyje, to dobry znak. Ale jeśli nie odzyska przytomności..
-Odzyska. Na litość boską, to mój syn. Nie ma większego twardziela od niego – powiedział twardo Noah, chociaż i jego dłonie drżały. –Maddy, jesteś uzdrowicielką .Masz Dar uzdrawiania, prawda?
-Tak. Część.. część już w niego przelałam, ale to za mało.
-Ile czasu zajmie ci zregenerowanie się? – zapytał cicho.
-Godzinę..
- Stephen jest Smokiem. Na pewno sobie poradzi - powiedziała Annie. - Ale jeśli będziesz mogła, Maddy, pomóż mu...
W kącie u góry na korytarzu wisiał mały telewizor, w którym właśnie mówiono o wybuchu.
Maddy drżała. Noah nerwowo chodził tam i z powrotem. Kiedy nadszedł lekarz prowadzący, Maddy poderwała się.
-Mike..
-Frank nie przeżył operacji – powiedział jej cicho. –Stan twojego chłopaka jest bez zmian. Nic nie możemy zrobić, Maddy.
-Proszę, pozwól mi chociaż do niego wejść – kurczowo wczepiła się w jego fartuch. –Błagam, Mike.
-Tobie nie mogę pozwolić – powiedział cicho. –Ale pielęgniarce owszem. Przebierz się i zabezpiecz.
Po tych słowach odszedł, a Maddy pobiegła do pokoju socjalnego. Noah mógłby przysiąc, że nie minęła nawet minuta, a już wróciła, ubrana w fartuszek, z twarzą zasłoniętą maską i specjalnym czepkiem na głowie.
-Czy..czy mam mu coś od państwa przekazać?
- Powiedz, że ma żyć, bo chcemy więcej wnuków - Annie uśmiechnęła się blado. - I że go kochamy.
-Nie..nie tylko państwo go kochacie – powiedziała cichutko i umknęła, nim przetrawili te słowa.
            Noah obrócił się, by widzieć przez szybę, jak Maddy podchodzi do łóżka jego syna i delikatnie ujmuje jego rękę.’
-Wiedziałem, że ona go kocha.
- Och, proszę cię, Noah, to było oczywiste od samego początku - spojrzała na Maddy, mocno ściskając rękę Noah.
-A on kocha ją – objął swoją żonę, tę samą od ponad 20 lat i westchnął. –Niech się tylko obudzi.

            Maddy ujęła dłoń Stephena i poczuła, jaka jest zimna. W oczach zakręciły się jej łzy. Stephen powinien być ciepły. Zawsze był ciepły, głośno, absorbujący. Takiego go kochała.
-Hej – szepnęła cichutko, siadając obok niego. –Czas wstawać, wielkoludzie. Wszyscy na ciebie czekają – przycisnęła jego dłoń do swojej piersi i zaczęła go uzdrawiać. Zajęła się wpierw najgroźniejszą raną.
Długo nie trwało, kiedy Stephen się poruszył. Taak, za sprawą Maddy i Smoka ścisnął jej dłoń.
- Maady? - zaczął cicho, zachrypniętym głosem.
-Szz, skarbie. To ja – pogłaskała go po policzku. –Nie ruszaj się. Jesteś w szpitalu.
- W szpitalu? Co się stało? Czemu nic nie widzę? - wolną dłoń przyłożył do bandaży.
-Zaskoczyli was podczas misji. Musisz odpoczywać – nakazała mu i ujęła jego rekę, by nie dotykał bandaży. –Twoje oczy muszą odpocząć. Zajął się nimi najlepszy okulista w Los Angeles.
- Misja...
Teraz sobie przypominał. Weszli,  apotem nagle światło, ciemność, irytujący pisk w uszach. No i teraz znowu ciemność. Ale słyszał głos Maddy. Aż mocniej ścisnął jej dłoń.
-Nie myśl teraz o niej. Są tu twoi rodzice. Na korytarzu. Mogłam wejść tylko ja, że niby pracuję – paplała wesoło, ciesząc się, że nie może zobaczyć łez, jakie płynęły po jej policzkach.
- Płaczesz - zauważył, a raczej usłyszał. - Nie płacz. Z wami wszystko dobrze?
-Oczywiście. Płaczę, bo się cieszę – mruknęła. Odwróciła się na chwilkę i przez szybę pokazała Noah i Annie uniesiony kciuki, a także piękny uśmiech przez łzy. Widziała, jak Noah mocno obejmuje żonę i na chwilę po prostu znikają w swoim świecie.
- Nie płacz - ujął jej dłoń w swoje dwie i uśmiechnął się. - Wiesz, nic mnie już nie boli. Mogę iść do domu?
Parsknęła śmiechem, który zaraz przeszedł w szloch.
-Kochanie, musisz poczekać, aż obejrzy cię pan doktor.
- Wiesz, że tego nie potrzebuję - mruknął, całując ją w dłoń.
-Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, co się stało! – pisnęła, czując, że strach znów do niej wraca. –Operowali cię prawie 6 godzin. Leżałeś nieprzytomny kolejne 2! Omal nie zginąłeś!
- Ale żyję! Mam się dobrze. Chciałbym cię zobaczyć. I Jonah.
-Jonah jest z panią Mikaelson. Ja jestem tutaj z tobą – przycisnęła jego dłoń do swojego brzucha. –O boże, Stephen. Chcę mieć dziecko. Z tobą, oczywiście. Cholera, mówię od rzeczy – odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić.
- Dobra. Jak wrócę do domu, to możemy się zabrać za robienie dzieci. nie mam nic przeciwko.
-Czekaj. Ja.. kocham cię. Zawsze cię kochałam, ale dotarło to do mnie, gdy omal cię nie straciłam. Jak w tanim romansidle. Kto wiedział, że są oparte na rzeczywistości.
- chodź tu do mnie i mnie pocałuj. No, już, chodź.
-Twoi rodzice się patrzą – szepnęła.
- No i co z tego. Pocałuj mnie.
Pochyliła się i przyłożyła wargi do jego ust. Jednocześnie mocno splotła swoje palce z jego. Pocałował ją namiętnie, pokazując, jak bardzo ją kocha.
Maddy nieśmiało wsunęła język pomiędzy jego wargi, pogłębiając pocałunek z własnej inicjatywy.
-Tak bardzo cię kocham..

-Chyba nie powinniśmy tego oglądać – powiedział Noah do Annie, obejmując j od tyłu i opierając brodę na czubku jej głowy.
- Nie, raczej nie. Chodźmy po kawę.
Stephen wsunął palce we włosy Maddy i przeczesał je powoli. Odwzajemniał pocałunek, przypominając sobie, jak to kiedyś było.
-Tak bardzo się bałam – szepnęła, tuląc nos do jego szyi. Pachniał inaczej; środkami dezynfekcyjnymi, szpitalem, bólem, ale to wciąż był jej Stephen.
- Ciii... już po wszystkim. Ale cieszę się, że w końcu zrozumiałaś, że musimy być razem - uśmiechnął się.
-Tak, tak. Zrobię wszystko, co mi powiesz – szepnęła, obejmując go niezdarnie.
Przytulił ją do siebie mocno.
- Kocham cię. Bardzo. Wyjdź za mnie.
-Zgoda. Nawet jutro. Jak staniesz na nogi – potarła policzkiem o jego policzek i odetchnęła. –Twoi rodzice nie będą źli, że tak zdecydowałeś bez nich? – zapytała szeptem.
- Przecież to moje życie, skarbie - pogłaskał ją po włosach. - Szkoda, że nie mogę cię zobaczyć.
-Nie wyglądam najlepiej, cała się rozmazałam – pocałowała go w nos.
- Na pewno wyglądasz pięknie.
-Cóż, na pewno lepiej, niż ty teraz – zażartowała. –Musisz szybko s t a n ą ć…  na nogi. Jonah musi mieć szybko braciszka, im większa różnica wieku, to gorzej, wiesz o tym – pocałowała go w szyję.
- E tam. przyznaj się, chcesz mnie po prostu przelecieć.
-Oczywiście. Podglądałam cię, jak się kąpałeś.
- Wiedziałem, że ktoś mnie obserwuje.
-Dalej masz wspaniałe ciało – szepnęła, kładąc się obok niego i obejmując go ramieniem w pasie. Na sekundę położyła głowę na jego piersi i odetchnęła. Tak, teraz było dobrze. Co prawda, brakowało tego, żeby byli w domu, ale najważniejsze, że byli razem.
- No oczywiście, że mam. Wątpiłaś w to? Phi. Poza tym jestem jeszcze bardziej sprawny, niż wtedy.
-Sugerujesz, że masz większe doświadczenie w seksie?
- Nie, po prostu dużo trenowałem jako antyterrorysta. Bieganie w te i wewte, jakieś ćwiczenia i tak dalej.
-No cóż, przez kilka najbliższych dni będę cię myła gąbką i skakała dookoła ciebie, więc sobie pooglądam efekty tej pracy.
- Ale mnie nic nie jest. Naprawdę.
-Pozwól mi – powiedziała cicho. –Pozwól mi przez te kilka dni po prostu się tobą opiekować.

            I tak tez zrobiła. Gdy Stephena wypisano do domu, uparła się, żeby zabrać go do ich domu, a nie do jego rodziców. Przeciwstawienie się Noah było ciężkie, ale jakoś sobie poradziła. Z Annie poszły na kompromis: dopóki Stephen nie będzie całkiem na nogach, Annie z Noah zajmą się swoim wnukiem.
Tak więc Maddy i Stephen zostali sami.
Maddy weszła do pokoju, niosąc parującą miskę z zupą. Usiadła na brzegu łóżka i uśmiechnęła się do swojego pacjenta.
-Kolacja – zaszczebiotała.
- To miłe, skarbie, ale ja naprawdę dałbym sobie radę. Długo jeszcze będziesz kazała mi tu tak leżeć?
Okazało się, że z jego oczami też było wszystko okej. Piasek i kawałki plastiku od gogli nie zrobiły większych szkód (oczywiście, że to kłamstwo, dzięki mocy Maddy i Smokowi wszystko było w porządku).
-Nie marudź. Powiedz a – dmuchnęła w łyżeczkę, żeby nie było za gorące.
Otworzył usta i zjadł.
Maddy uśmiechnęła się szeroko.
-Naszykowałam ci kąpiel. Taką porządną, nie jakąś tam gąbkę – powiedziała, patrząc mu w oczy. –Nie gól się. Lubię twój zarost – dodała.
- Dobrze. Idziemy się kąpać?
-No dobrze, chodź – odłożyła miskę i pomogła mu wstać. Natychmiast otuliła go szlafrokiem. –Musimy na ciebie uważać – powiedziała, jakby do siebie. Bo od czasu, gdy wrócił do domu, dalej z nim nie spała. Spała u siebie, dręczona przez koszmary, w których Stephen ginął.
W łazience Stephen pocałował Maddy w usta, a potem rozebrał się. Zaraz po tym zabrał się za rozbieranie Maddy.
Maddy odetchnęła głęboko.
-Jesteś pewien, że dasz radę? – zamruczała cichutko, głaszcząc go po torsie i biodrach.
- Wykąpać się? No proszę. Nie rób ze mnie takiej kaleki - wszedł do wanny. Ciepło, miło i pachnąco. - No chodź.
-Nie pytałam o kąpiel, Stephen  -szepnęła miękko, wchodząc do wanny tak, by znaleźć się naprzeciwko niego. Dotknęła stopą jego uda i powędrowała troszkę wyżej.
- Sprawdź.
Dobrze, że mieli ogromną wannę. Maddy przysunęła się, dotykając dłońmi jego twarzy. Pocałowała Stephena mocno, cichutko wzdychając mu prosto w usta. Odwzajemnił pocałunek, kładąc dłonie na jej plecach i przesuwając nimi w górę i w dół. Maddy delikatnie ręką przesunęła po jego torsie, po czym ujęła nią jego męskość. Zaczęła go powoli pieścić, skromnie spuszczając wzrok i rumieniąc się. Stephen tymczasem pocałował ją w szyję, lekko podgryzając.
-Stephen – jęknęła cichutko, czując, jak twardnieje w jej dłoni. Ostrożnie wtuliła twarz w jego szyję, by nie widział, jaka jest zawstydzona. Nie tym, co robili, ale brakiem doświadczenia. Nieśmiało pocałowała go w linię szczęki.
Stephen odwrócił głowę i pocałował ją w usta. Palce jego dłoni powoli zaczęły pieścić jej kobiecość.
Znów cichutko jęknęła, mocniej zaciskając na nim dłoń.
-Obiecaj mi – szepnęła – obiecaj mi, że nie będzie żadnej innej, tylko ja.
- To chyba jasne. Oświadczyłem ci się - prychnął, wsuwając w nią od razu dwa palce.
Maddy wygięła się do tyłu i jęknęła głośno. Natychmiast zawstydziła się, bo wśród kafelek zabrzmiał oto naprawdę głośno. Mimo to, leciutko się poruszyła, zagryzając wargę.
- Tęskniłem za tobą. Bardzo - szepnął, całując ją w gardło i obojczyk.
-Ja za tobą też. Bałam się, będąc sama z Jonah – szepnęła, pieszcząc kciukiem czubek jego męskości. –Bardzo się bałam. W nocy tuliłam się do koszulki, którą ci zabrałam. Nie prałam jej przez długi czas, dopóki pachniała tobą. To uspokajało Jonah, kiedy jeszcze wynajmował u mnie lokal – wyznała. I nagle poczuła zdenerwowanie. Jej ciało po ciąży już nie było takie ładne.
- Już nie jesteś sama - pocałował ją w usta, a potem naprowadził jej biodra na swoje i powoli zaczął się w niej zagłębiać.
-Nie. Mam ciebie – oznajmiła, osuwając się na niego .Jęknęła, tłumiąc dźwięk w jego ramieniu. Otoczyła ramionami jego szyję. –Tak bardzo cię kocham, Stephen.
- A ja ciebie - pocałował ją namiętnie, kładąc dłoń na jej karku. Powoli poruszył biodrami.
Odwzajemniła pocałunek, bawiąc się włoskami na jego karku. Sama zaczęła poruszać biodrami, nie mogła przecież być gorsza. Czując, jak Stephen ją wypełnia, czuła szczęście. Wreszcie wszystko było kompletne w jej życiu. Stephen dotknął dłonią jej piersi i zaczął ją powoli pieścić. Ustami całował jej szyję i ramię.
Nie chciała się spieszyć. Chciała, żeby ten ich pierwszy raz, po tym, jak wreszcie się zjednoczyli, był delikatny, czuły. Ale napięcie narastało w jej ciele. Co chwila pojękiwała, coraz głośniej, coraz mniej przejmując się tym, że usłyszą ich sąsiedzi. Przesunął dłońmi po jej plecach, a potem ścisnął pośladki. Zaczął mocniej poruszać biodrami.
Po chwili Maddy doszła, zaciskając mocno palce na jego ramionach. Jej głowa opadła na jego pierś. Oddychała szybko, a jej oczy były leciutko zamglone. I on doszedł, mając nadzieję, że nie strzelił ślepakami. No co, oboje chcieli kolejnego dziecka.
Przytulił ją do siebie, oddychając szybko.
Maddy wtuliła się jeszcze mocniej w niego i lekko pociągnęła nosem. Nie chciała płakac, ale znów była taka szczęśliwa.
- Zimno ci czy co się dzieje? - spojrzał na nią uważnie.       
-Jestem szczęśliwa – wymamrotała.
- Ja też - szepnął, głaszcząc ją po ramieniu.
-Co powiesz na kolejną rundę w łóżku? – zamruczała.
- Chętnie - uśmiechnął się.
A więc przenieśli się do sypialni, chichocząc jak dzieci i nie dbając  o to, że nachapali wodą w całym przedpokoju. Maddy nie dbała tera o nic. Liczył się tylko Stephen.