Effy
siedziała w samolocie. Obok niej spał Jerry Lee, a na jej kolanach siedział
Jeremy. Gdzieś tam dalej siedział jeszcze Connor. Lecieli do Indii, do dziadka
Connora. Effy troszkę się bała. Poznać tak bliską osobę jej faceta... Och, nie
żeby to już nie zaszło za daleko na tak wczesnym etapie. Aczkolwiek Sztorm i te
sprawy... Mimo wszystko denerwowała się. Patrzyła w okno, jednocześnie głaskała
delikatnie małego smoka.
Connor tymczasem zajmował się sprawami klanu. Ostatnio przez
prace i, cóż, przez Sztorm, troszkę zaniedbał swoje obowiązki i teraz miał
poczucie winy. Chociaż wystarczyło jedno spojrzenie na Effy i Jeremy’ego, a
nawet na JL, żeby wyrzuty sumienia gdzieś znikły.
-Lądujemy za pół godziny – zawołał do nich, machinalnie podpisując
jakiś papierek.
Effy
kiwnęła głową, nadal patrząc w okno.
- Connor - zaczęła, wciąż nie zwracając wzroku w jego kierunku. - Co, jeśli twój dziadek mnie nie polubi.
No bo całą resztę miała w dupie.
- Connor - zaczęła, wciąż nie zwracając wzroku w jego kierunku. - Co, jeśli twój dziadek mnie nie polubi.
No bo całą resztę miała w dupie.
-Polubi cię – powiedział, nie odrywając wzroku od papierów.
–Nie martw się, Effy.
- Łatwo
ci powiedzieć. Moja mama cię uwielbia - westchnęła.
-A twój ojciec? – zapytał, wciąż nie przerywając czytania
nowej ustawy. –Będziesz królową, czy im się to podoba, czy nie.
Elizabeth uśmiechnęła się pod nosem i w końcu na niego
spojrzała.
- Mój tata to zupełnie inna bajka.
Zignorowała jego słowa dotyczące królowania.
- Mój tata to zupełnie inna bajka.
Zignorowała jego słowa dotyczące królowania.
-Tak. Twój tata to tylko smok, będący bratem dranira Finn.
Naprawdę, to pikuś – powiedział, podpisując ustawę i kierując ją do papierków
zatwierdzonych. Zamknął teczkę i pomasował sobie skronie.
Effy
położyła Jeremy'ego na kanapie (prywatne samoloty rządzą), po czym wstała i
podeszła do Connora. Usiadła okrakiem na jego kolanach, przodem do niego i
pocałowała go w czoło. Niech się cieszy tą chwilą, kiedy jest miła i chce się
przytulać.
Otoczył ramionami jej talię i pocałował Effy w czoło.
-Jesteś piękna, inteligentna i wygadana. Wszyscy cię
polubią. Będziesz idealną władczynią – szepnął, muskając wargami jej szyję.
- No
wiesz, innych mam gdzieś. Zależy mi, aby mnie twój dziadek polubił. To tyle -
spojrzała na Jeremy'ego. - Tak właściwie, twój dziadek o nim wie?
-Oczywiście, dziadek go uwielbia. Ale pewnie nie wie, ze
teraz Jer mieszka z nami. A nawet jeśli dziadek cię nie polubi, ja wciąż będę
cię miał -dotknął ciepłymi wargami jej
ucha – każdej nocy, Effy. Każdej nocy będziesz moja – obiecał. Wsunął dłoń w
jej rude włosy i przytrzymał jej głowę, gdy całował ją władczo. A potem lekko
ukąsił ją w szyję.
- Wiem,
od ciebie nie zamierzam się odczepiać - szepnęła i uśmiechnęła się, kiedy ją
ugryzł. Ach, smoki! To było wspaniałe uczucie, kiedy ją tak kąsał. - Właśnie
chodziło mi o sytuację z twoim bratem. Czy twój dziadek wie, co zrobił...
-Nic mu nie mówiłem, więc jeśli nie powiedział mu sam, to
dowie się teraz. Aha, przygotuj się na pytania. Bo będą. Czy jesteś w ciąży lub
czy szybko planujemy mieć dziecko. Co ze ślubem. Jeśli nie chcesz odpowiadać,
mów, że ja zdecyduję. Wtedy ja coś wymyślę, okej?
- Proszę
cię, JA miałabym NIE odpowiadać? - spojrzała na niego z tajemniczym uśmiechem.
- Mówisz, jakbyś mnie nie znał - pogłaskała go po karku i pocałowała lekko w
usta.
Uśmiechnął się do niej lekko.
-Chodzi o ludzką mentalność, kochanie. Wy, Europejczycy i
Amerykanie tak swobodnie się wypowiadacie. U nas jest troszkę inaczej. Jest
równość, bo tak nakazał już mój dziadek, ale w niektórych kwestiach to wciąż
mężczyzna jest panem i władcą – szepnął, patrząc w oczy Elizabeth. Co jak co,
ale dominowanie nad tą dumną smoczycą kosztowało go wiele energii i starań, ale
były one warte.
- Okej,
będę starała się trzymać ostry język za zębami. Będę starała się być grzeczna i
miła.
-Żebyś była grzeczna i miła, musiałbym cię związać i
zakneblować. Co w sumie jest całkiem pobudzające, jak o tym pomyślę –
zażartował . Nie chciał, by była pasywna w łóżku (czy jakiejkolwiek innej
powierzchni, którą wykorzystywali). Uwielbiał jej namiętny temperament.
- No
widzisz? To tym bardziej muszę się starać - spojrzała za okno. - Zaraz
lądujemy. Zapnij pas - wstała i podeszłą do Jeremy'ego. - Jer, obudź się.
Jednocześnie obudziła też psa, aby z powrotem spakować go do tego czegoś, w czym powinno się przewozić zwierzęta.
Jednocześnie obudziła też psa, aby z powrotem spakować go do tego czegoś, w czym powinno się przewozić zwierzęta.
Kraj
Connora różnił się od krajów, jakie przyszło zwiedzić Effy. Tutaj kobiet na
ulicach było mało, a gdy już się pojawiały, towarzyszył im mąż lub inny męski
członek rodziny. Nosiły chusty, które zakrywały ich twarze. Łatwo było
rozpoznać turystki, które poruszały się w zwartych, licznych grupach, gdyż tak
było bezpieczniej.
-Trzymaj się mnie – powiedział Connor trochę ostro, łapiąc
Effy mocno za ramię.
- Okej. A
ty trzymaj Jera - ona sama trzymała już Jerry'ego Lee na smyczy tuż przy nodze.
Po chwili
wsiedli do limuzyny. Connor zerknął na Elizabeth, podczas gdy Jeremy z zapałem
opowiadał jej, co widział przez okno.
-Spleć włosy, proszę – chociaż zabrzmiało to bardziej jak
rozkaz.
Wyjęła z
kieszeni czarną gumkę, spuściła głowę, złapała rude włosy i związała je w
luźnego koka prawie na samym czubku głowy.
-Dziękuję. Nie nakaże ci noszenia żadnej chusty ani niczego
– dodał już łagodniej. Raz, że i tak by go nie posłuchała, dwa, że na terenie
Sanktuarium zasady były luźniejsze.
Effy jest
kobietą. Jej zachowania są różne i zmienne, więc...
- Proszę. Jeremy, spójrz, jaka śmieszna budowla! - pokazała palcem jeden z koślawych budynków.
- Proszę. Jeremy, spójrz, jaka śmieszna budowla! - pokazała palcem jeden z koślawych budynków.
-To jest biblioteka, ciociu Effy – powiedział Jeremy.
Connor obserwował ją. I poczuł nagle zazdrość, taką czysto
typową zazdrość. Chciał, by nosiła burkę, by osłoniła całe swoje ciało. By
tylko on mógł ją oglądać. Po chwili się ogarnął. Przecież potępiał ten
zwyczaj..
~Też nie lubię, jak się na nią gapią – pocieszył go
smok. ~Smoczyca jest taka ładna, że wkurza mnie, gdy inni widzą jej śliczne
łuski!
- O... no
cóż... - głupio się jej zrobiło. Chciała pokazać mu coś takiego szałowego, a
wyszło jak zawsze.
Tak czy inaczej ona wraz ze Smoczycą rozglądały się w czasie jazdy.
Tak czy inaczej ona wraz ze Smoczycą rozglądały się w czasie jazdy.
-Przelecimy się nocą – powiedział Connor. –Pokaże wam miasto
z góry.
Celowo użył słowa „wam”. Effy i Smoczycy spodoba się nocny
widok miasta.
- Dobrze
- Effy uśmiechnęła się do niego. - Nigdy nie byłam w Indiach, więc chętnie
pozwiedzam.
-Dużo ci pokaże. To miasto akurat ma dużo naleciałości
arabskich, ale im głębiej w ląd, tym więcej wyznawców hinduizmu. To
podniecające – powiedział nagle, ściszając głos tak, by nie słyszał go Jeremy,
a tylko Effy - wyobrażać sobie ciebie
jako uległą i posłuszną żonę. A jednocześnie równie realne, jak spotkanie
jednorożca – zaśmiał się.
Elizabeth
roześmiała się.
- No, dobrze, że się w tym orientujesz, skarbie - pocałowała go szybko i lekko, żeby Jer nie czuł się zdegustowany.
- No, dobrze, że się w tym orientujesz, skarbie - pocałowała go szybko i lekko, żeby Jer nie czuł się zdegustowany.
-Nigdy się nie zmieniaj, kochanie – poprosił cicho. –Nigdy.
- Nie mam
zamiaru, kotek - położyła dłoń na jego dłoni.
Obdarzył ją
uśmiechem, ale nie zdążył nic powiedzieć, gdyż wyjechali poza miasto.
-Jesteśmy już na terenie Sanktuarium, ciociu – powiedział
Jeremy. –Tam, za drzewami, jest dom.
Domem okazała się willa, gigantyczna i pomalowana na biało,
wyglądająca, jakby wyłaniała się ze skały. Z jednej strony otaczały ją drzewa i
krzewy, z drugiej była piaszczysta plaża i woda.
-To twój nowy dom, Effy – powiedział Connor, całując ją w
dłoń. –Nasz dom. W przyszłości, oczywiście.
- No może
byyyyć... - spojrzała na niego sceptycznie, a potem roześmiała się. - Piękny
jest. Jeśli takie słownictwo do mnie w ogóle pasuje. If you
know what I mean.
Nie była przyzwyczajona do plaży za oknem. Nawet w LA mieszkała daleko od niej. A jej dom w Szkocji... No cóż, Szkocja. To rozumie się samo przez się.
Nie była przyzwyczajona do plaży za oknem. Nawet w LA mieszkała daleko od niej. A jej dom w Szkocji... No cóż, Szkocja. To rozumie się samo przez się.
Connor
tymczasem właśnie przezywał silną wizję. Widział ich oboje za kilka lat, jak
spacerują po plaży w promieniach zachodzącego słońca, a pomiędzy nimi,
trzymając ich za ręce, idzie ich syn, rudowłosy malec, wesoło coś mówiący do
obojga rodziców..
Okej, w
końcu wysiedli z samochodu. Nie, Jerry Lee nie był na smyczy. Zaczął wszystko
wąchać i sprawdzać teren.
Na ich powitanie wybiegło dużo ludzi. Przeważała służba,
która zaczęła się nisko kłaniać Connorowi, Jeremy’emu i Effy, chociaż na nią
zerkali podejrzliwie i z zainteresowaniem.
Ponad ich głowami Connor uniósł ręce.
-Przedstawiam wam waszą nową panią! – zawołał, biorąc
Elizabeth za rękę.
Cóż, Effy
miała ochotę mu przywalić, ale rozumiała. Mieli Sztorm, kochali się, no i
jeszcze Jeremy i pies... Ale nadal nie lubiła, jak tak wszyscy się na nią
patrzyli.
-Poznaj panią Ghadi, jest tutaj gospodynią.
-Moja pani – starsza kobieta dygnęła elegancko, nie
omieszkała jednak otaksować Effy szybkim spojrzeniem. –Panie, wasz dziadek na
pana czeka – powiedziała spokojnie, nie unosząc głowy.
-Zajmijcie się chłopcem – poprosił. Wcześniej kazał przygotować
dla Jeremy’ego pokój naprzeciwko ich sypialni, by w razie czego byli blisko,
ale nie na tyle blisko, by budziły go dźwięki ich namiętności. –Chodźmy, Effy.
Poznasz mojego dziadka.
No cóż,
Effy szła dzielnie obok Connora, rozglądając się i obserwując wszystko.
Oglądała uważnie każdy szczegół.
Zaprowadził
ją pod gabinet dziadka. Wiedział, że starszy mężczyzna lubi spędzać swoje dni
na czytaniu książek i piciu herbaty w pokoju, którego taras wychodził na morze.
-Powinniśmy się wcześniej przebrać, ale trudno – powiedział.
–Bądź sobą, urwisie.
- Łatwo
ci mówić - szepnęła. Ścisnęła jego dłoń bardziej przed wejściem i po wejściu.
W gabinecie
3 ściany były w całości zastawione regałami z książkami. W rogu stał mały
kominek, gdyż czasami noce bywały chłodne, a pośrodku pokoju było masywne,
dębowe biurko (Connor już wiedział, że jeszcze podczas tego pobytu zerżnie na
nim Effy do nieprzytomności), zaś przed biurkiem stał stolik do kawy, otoczony
skórzanymi kanapami.
-Dziadku! – zawołał Connor, wchodząc głębiej do gabinetu.
Po chwili ukazał im się eks dranir, w całej swej okazałości.
Miał już ponad 80 lat na karku, widać było po nim, że czas
nie zawsze był łagodny. Wiek przygarbił go, a włosy były prawie całe białe.
Mimo to, w ubraniu przypominającym szaty szejka, wyglądał dostojnie.
-Connor, synu! – ucieszył się i z ciekawością spojrzał na
Elizabeth. –Kim jest ta młoda dama, dziecko?
-To moja życiowa partnerka, dziadku. Elizabeth Finn.
Księżniczka klanu Finn.
- Dzień
dobry - podała mu dłoń. - Nazywam się Elizabeth Finn. Ale proszę mi mówić Effy.
-Milo mi cię poznać, Effy – powiedział dranir, ujmując jej
rękę i całując lekko jej wierzch. –Widzę, Connor, że nie próżnowałeś – dodał
tajemniczo.
Effy
spojrzała ukradkiem na Connora.
-Chodzi o zapach – wyjaśnił Connor.
-Nie tylko. Wszędzie na tobie są jego znaki. Nie pozostaje
mi nic innego, jak powitać cię w rodzinie, Effy – powiedział ciepło.
Okej, to
było proste. Chyba za proste.
- Miło mi to słyszeć, proszę pana.
- Miło mi to słyszeć, proszę pana.
-Mów mi dziadku, Effy. Usiądźcie, napijemy się herbaty? Czy
wpierw wolicie odpocząć po podróży?
-Chciałbym, żeby Effy odpoczęła. To dla niej pierwsza taka
wielka wyprawa – powiedział Connor, władczo ujmując Effy pod ramię. –herbatę
wypijemy wieczorem, dziadku.
-Oczywiście. Wrócę do tej fascynującej książki..
Gdy wyszli
z gabinetu, Connor zerknął na swoją partnerkę.
-Aż tak źle było?
- No
właśnie nie. Było całkiem miło i przyjemnie - Effy była szczerze zaskoczona.
Myślała, że jego dziadek nie będzie miło do niej nastawiony, bo ona jest z
klanu Finn. No a tu proszę, taki suprajs...
-Mówiłem – powiedział z dumą. Zaprowadził ją do swojej
sypialni.
Ich sypialni.
Pokój pana
domu było ogromny. W honorowym miejscu, na podwyższeniu, stało ogromne łóżko z
baldachimem i z mnóstwem poduszek, osłonięte moskitierą. Z okien widać było
morze, na które wychodził również wielki balkon. Była tutaj szafa, telewizor
zawieszony na ścianie, a wszystko to na prostej, mahoniowej podłodze. Na
ścianach były troszkę jaśniejsze od podłogi panele.
-Nasze rzeczy już są rozpakowane.
- Ktoś
grzebał w mojej walizce?!
Jej reakcja go zaskoczyła.
-Twoja pokojówka. Rozpakowała twoje rzeczy, żebyś nie
musiała się tym zajmować..
- No
grzebała w moich rzeczach. No trudno - podeszłą do szafy w celu odszukania
swoich rzeczy.
-Dziwna z ciebie księżniczka – powiedział z lekkim
uśmiechem.
W szafie wisiał jego „strój wyjściowy”. Nie garnitur (te też
wisiały_, ale strój, jaki nosili szejkowie.
-Dziś wieczorem będzie uroczysta kolacja.
- Jeszcze
nie zauważyłeś, że jestem inna od tych wszystkich księżniczek? - westchnęła.
Wzięła swój dres i poszła do łazienki. O, znalazła swoje kosmetyki i ręcznik.
No, to mogła wziąć prysznic.
-Aaa. Właśnie, co do kolacji – chrząknął. –Elizabeth, jest
coś, o czym musimy porozmawiać – powiedział poważnie.
- Mów,
słyszę cię. Chociaż zawsze możesz dołaczyć.
Connor szybciutko się rozebrał i poszedł pod prysznic.
Nałożył troszkę mydła na ręce i zaczał myć jej plecy.
-Widzisz.. w tym świecie przyjęło się, że dranir, prócz
żony, ma harem, złożony z drugich żon i kochanek. Ja oficjalnie i nieoficjalnie
od tego odstąpiłem, ale hmm.. dziś na kolacji mogą pojawić się damy, które chcą
do takowego haremu trafić – ostrzegł. Nie musiały wiedzieć, że jego podniecała
TYLKO Effy.
- CO?! -
odwróciła się gwałtownie w jego stronę. - Żarty sobie robisz, Navarro? -
warknęła, patrząc na niego bazyliszkowym wzrokiem .
-Nie, kochanie. Mówię ci, że mnie to nie interesuje – złapał
ją za rękę i przycisnął do swojej męskości. –On jest taki tylko dla ciebie i
przy tobie. Nie chcę żadnej innej.
- No ja,
kurwa, myślę - nadal była wkurwiona, ale zaczęła sobie go pieścić powoooli.
Niech też się podenerwuje.
Connor jęknął zmysłowo.
-Przyrzekam ci, Effy. Żadna inna, tylko ty. Zrób to ustami –
jęknął i pocałował ją mocno.
Effy
prychnęła.
- Chciałbyś, kotku.
- Chciałbyś, kotku.
Roześmiał się.
-Pomarzyć zawsze można, co? – zapytał, myjąc jej włosy.
- Marzyć
owszem - zamknęła oczy i odchyliła trochę głowę, żeby jej szampon do oczy nie
wleciał.
-Kocham cię – powiedział nagle. Nie, żeby mówił jej to
pierwszy raz. I nie, żeby nie było lepszej okazji niż pod prysznicem. Tak po
prostu poczuł, że musi to powiedzieć.
- Wiem.
Ja ciebie też.
Uśmiechnął się i wypłukał jej włosy i siebie.
-Ja wychodzę, muszę jeszcze pogadać z dziadkiem. Zobaczymy
się pewnie dopiero na kolacji.
- Zostawiasz
mnie tu? Samą? W tym wielkim domu, w którym nikogo nie znam?
-Effy… musze pogadać z dziadkiem. Jeremy, pamiętasz? –
westchnął. –Nie zostawiam cię samej. Jak skończysz się kąpac, ktoś będzie na
ciebie czekał, okej?
- No
dobra, idź, idź. Do zobaczenia więc.
Gdy Effy
wyszła spod prysznica, czekała na nią młoda dziewczyna. Miała może ze 20 lat,
długie, czarne włosy splecione w grupy warkocz, z przodu miała grzywkę, która
zasłaniała jej czoło. Zielone oczy błyskały inteligentnie, a drobny nosek
górował nad pełnymi, łagodnymi ustami wygiętymi w uśmiechu. Dziewczyna była
bardzo ładna. Byłaby, gdyby nie blizna, która szpeciła jej policzek, ciągnąc
się od kącika oka aż do rogu ust.
-Milady – dygnęła, patrząc na Effy. Ubrana była w strój
pokojówki.
- Cześć -
Effy zmierzyła ją wzrokiem, jednocześnie wycierając mokre włosy ręcznikiem.
-Jestem Miliana. Pan przysłał mnie, bym dotrzymywała wam
towarzystwa, milady i była waszym przewodnikiem po zamku – wciąż nie uniosła na
nią wzroku. –Pan liczy, że zostanę waszą pokojówką, pani. Umiem czesać, ubierać
i wszystko, co pokojówka musi umieć..
- Ja też
umiem się czesać, ubierać, myć też się potrafię sama jak widzisz - powiesiła
ręcznik na fotelu, a potem zaczęła szczotką rozczesywać sobie włosy.
-Milady, proszę mnie nie odsyłać – szepnęła dziewczyna, a
ręce jej zadrżały.
Elizabeth
spojrzała na nią podejrzliwie.
- Zwolnią cię, jeśli cię odeślę?
- Zwolnią cię, jeśli cię odeślę?
-W pałacu nie ma innej damy, której mogłabym służyć, a wśród
baronów miejsca nie znajdę – wyznała.
- Dobrze,
zostań. Zawsze to jakieś towarzystwo. Musisz mi pokazać całą chatę - spojrzała
na nią z błyskiem w oku.
-Jak sobie życzycie, pani. Czy wpierw mam pomóc przy
ubieraniu się i czesaniu?
- Po
pierwsze, mów mi Effy albo Eff. Po drugie, już ci mówiłam, że sama potrafię to
robić. A po trzecie, usiądź.
Przycupnęła na kawałku krzesła, ale zaraz się poderwała.
-Wiem, co się wam spodoba, pani – powiedziała z entuzjazmem.
- Co
takiego? - Effy również wstała, ignorując to jej "pani".
-Poprzednia królowa, świeć panie nad jej duszą, miała swoje
prywatne ogrody, o które wciąż dba parę osób. Są niesamowite. Nie wolno mi tam
wchodzić, ale widziałam je z okna. Wiem, którędy wy tam wejdziecie, pani.
- Okej,
chętnie się tam wybiorę. Mam się ubrać jakoś specjalnie, czy mogę iść w tym, w
czym jestem? - spojrzała na swój szary dres.
Miliana zerknęła na nią.
-Momencik, pani.. – podeszła do ogromnej szafy. Wisiały tu
nie tylko rzeczy Effy i Connora, ale również ubrania, które Connor kazał
sprowadzić dla Effy specjalnie na tę okazję. Miliana wyciągnęła prosta,
przewiewną sukienkę w kolorze błękitnym, na szerokich ramiączkach, która
sięgała kostek, po czym podała Effy robione ręcznie, wykonane z miękkiej skórki
sandały.
- Eee...
To nie był do końca (czytaj: w ogóle) jej styl, ale... dziadek Connora musiał ją polubić, więc ubrała się w SUKEINKĘ i założyła SANDAŁY. Boże, do domu - pomyślała.
To nie był do końca (czytaj: w ogóle) jej styl, ale... dziadek Connora musiał ją polubić, więc ubrała się w SUKEINKĘ i założyła SANDAŁY. Boże, do domu - pomyślała.
-Wyglądacie cudownie – Miliana obeszła ją dookoła. –Chodźmy,
pani.
- Mhm,
jak choinka na Boże Narodzenie - mruknęła, idąc za Milianą.
Zaprowadziła
ją do ogrodu. Gdy tylko słyszała, że ktoś idzie z naprzeciwka, skręcała w
boczną alejkę.
-Są jeszcze przejścia dla służby, ale nie przystoi, byście,
pani, nimi chodziła.. – powiedziała, wychodząc z posiadłości. Zatrzymała się i
wskazała ręką na wejście do czegoś otoczonego żywopłotem. –Nie wolno mi iść
dalej.
- A jak
pójdziesz ze mną?
Miliana zarumieniła się ostro.
-T-to byłby zaszczyt, milady.. tylko członkowie rodziny
dranira mogą wchodzić do środka. No i ogrodnicy. To nie przystoi takiej
pokojówce jak ja..
- Czyli
możesz - powiedziała Effy. - Chodź, Miliana, pooglądamy sobie te ogrody.
A było co
oglądać. Od środka wyglądało to jak park, utworzony siłami natury. Były tu małe
jeziorka, po których można było przejść (po kamieniach) .Łączyły je rzeczki i
kanaliki. Nad tym wszystkim wisiały dumne korony drzew, w których jeszcze
śpiewały ptaki. Dookoła rosło pełno kwiatów. W centralnym punkcie ogrodu,
pośrodku jeziora, stała drewniana altanka, pomalowana na biało.
-
Łaaaał... I ta królowa sama to wszystko zaprojektowała? - zapytała Effy,
rozglądając się dookoła, nim zrobiła krok, żeby przypadkiem czegoś nie popsuć.
-Z tego, co mi wiadomo, milady, tak. To było nim ojciec
pana.. zszedł na inną drogę – mruknęła zakłopotana. –Królowa często tu
przychodziła z synami.
-Siadała z nami w altance. Niewiele pamiętam – powiedział
Connor, pojawiając się za nimi.
Przeżył
lekki szok, widząc Effy w tej sukience. Nie podejrzewał, że ją włoży. Wyglądała
zjawiskowo, niczym wróżka bądź nimfa, która żyje w zaczarowanym ogrodzie.
Podszedł bliżej i po prostu objął ramieniem jej talię.
-Panie – Miliana szybko się skłoniła. –Przepraszam, że
naruszam tereny waszej wysokości i..
-Spokojnie, Miliano. Jeśli Elizabeth cię tutaj zaprosiła,
wszystko jest okej.
- Już
pogadaliście? - spojrzała na niego poważnie.
-Tak, kochanie. Dziadek jest zasmucony tym, że Jeremy
stracił ojca. Ale cieszy się, że ma teraz nas oboje. Miliano, masz teraz czas
dla siebie. Oprowadzę moją panią po posiadłości. Zjaw się o 19, by przygotować
ją do kolacji.
-Oczywiście, panie. Milady – dygnęła przed nimi i odeszła
szybkim krokiem.
- Ładnie
tutaj - ponownie się rozejrzała i nawet lekko uśmiechnęła.
-Chodź – złapał ją za rękę i poprowadził prze niski most do
altanki. –Tęskniłas, gdy mnie nie było? – zapytał chytrze.
- Hm...
niekoniecznie - stanęła przy barierce i spojrzała w wodę.
Stanął za jej plecami i oparł się o barierkę tak, by Effy
znalazła się między jego ramionami.
-Ranisz moje uczucia – zaśmiał się. Ugryzł dziewczynę lekko
w kark. Masakra, nie widział jej dwie godziny, a już zdążył się stęsknić.
–Wyglądasz zjawiskowo w tej sukience.
- A weź
przestań, masakra jakaś. Już się boję, co będę musiała włożyć na tę kolację.
-Założysz co zechcesz. Jesteś piękna nawet w dżinsach.
Wszyscy będą ubrani tradycyjnie. Kolejne nudne spotkanie z baronami –
westchnął. –Z jednej strony cieszę się, że jestem w domu, ale z drugiej
wolałbym być z tobą w Stanach.
- No
trudno, kotek. Nie można mieć wszystkiego - odwróciła się do niego przodem i
pocałowała lekko.
Uśmiechnął się.
-Pokaż pazurki przy kolacji. Niech widza, jaką smoczycę mam
u swego boku. Może wtedy te ich nudne córeczki uciekną.
- Na
pewno - prychnęła. A jak nie, to zamienię im szampony na kremy do depilacji.