Stephen
zjawił się przed drzwiami Maddy o wyznaczonej godzinie. Ok, luksusy to to nie
były. Ileż ten przeklęty Ian jej dał?! Zwariował?! Oj, będzie musiał z nim
pogadać jak smok ze smokiem.
Zapukał i zadzwonił. Oczekiwał. A może się pomylił? Może przyjechał nie na ten adres.
Zapukał i zadzwonił. Oczekiwał. A może się pomylił? Może przyjechał nie na ten adres.
Otworzyła
mu Maddy w letniej sukience za kolano. Włosy miała upięte w zgrabny koczek, a
luźne kosmyki opadały jej na twarz.
-Mm…cześć – powiedziała, otwierając szerzej drzwi i
zapraszając go do środka.
- Cześć -
przelotnie kisnął ją w policzek, powstrzymując się od gorącego buziaka w usta.
No cóż...
Wszedł do środka i się rozejrzał. Ok, co tam, że dotykał głową sufitu. No, prawie no.
Wszedł do środka i się rozejrzał. Ok, co tam, że dotykał głową sufitu. No, prawie no.
-Jonah zaraz się pewnie obudzi. Lubi chwilkę pospać po
śniadaniu – wyjaśniła. –Napijesz się kawy? Herbaty?
- Jasne,
kawy poproszę - rozejrzał się. Okej, będzie walczyć o to, że ma zamieszkać z
nim. I ona i Jonah.
-Chodź – zaprowadziła go do kuchni (malutkiej) i nalała do
kubka świeżo zaparzonej kawy. –Bez mleka, z cukrem – pamiętała, co lubił. No
cóż..
- Masz
tutaj strasznie dużo miejsca - mruknął, biorąc szklankę do łapek.
-Musiałam wybierać między wyprawką dla Jonaha a metrażem –
wzruszyła ramionami. –A nie chciałam prosić Iana o większą pożyczkę – dodała.
Nie dodała,
że zimą było tutaj naprawdę nieprzyjemnie, ale jakoś sobie radziła.
- Aha -
odpowiedział tylko. - Gdzie śpi Jonah?
-W mojej sypialni jest kołyska – powiedziała cicho. –Chcesz…
chcesz go teraz zobaczyć?
- Niech
pośpi jeszcze - usiadł na kanapie. - Od razu mówię, że nie godzę się na żadne
łikendy i święta. Chcę go widywać, kiedy chcę.
-Stephen… ja mam swoje życie. Nie zawsze będę na twoje
żądanie – tłumaczyła łagodnie. –Poza tym, pracuję.
- Ja też.
Ale jak ty byś się czuła, gdybym ci powiedział, że będziesz widywać Jonah w
łikendy i święta?
Westchnęła. I weź mu tu tłumacz.
-Postaram się. Ale nie wiem, czy dam radę – oznajmiła.
–Musisz zrozumieć, że Jonah będzie ze mną. Nie będę ci specjalnie utrudniać
kontaktu z nim. Ale nie chcę się również czuć ograniczana przez ciebie.
- No i
fajnie. Więc chcemy tego samego. Damy radę. Więc, może jutro po południu
wybierzemy się na spacer z Jonah?
Och, no proszę, przecież nie zamierzał z nich rezygnować.
Och, no proszę, przecież nie zamierzał z nich rezygnować.
-Jutro jestem już umówiona – wyznała cichutko. –Z kolegą z
pracy. Idziemy na rodzinny piknik z Jonah…
- Na
rodzinny piknik z Jonah? Rodzinny? To wybiorę się z wami. Rodzinny.
RODZINNY?! DA FUCK?!
RODZINNY?! DA FUCK?!
-Stephen… to ma być randka – ściszyła głos. –Ale nie z
tobą..
- Hm...
no cóż, trudno. A ja chcę przebywać z Jonah.
Aj, był upierdliwy? To dobrze.
Aj, był upierdliwy? To dobrze.
Nagle rozległ się dźwięk dzwonka. Maddy zrobiła zaskoczoną
minę. O boże, jeśli to znów komornik po spłatę zaległych rachunków, to nie wie,
co zrobi…
Ale na
progu stał jej kolega z pracy. Z bukietem czerwonych róż.
-Jak się ma mama mojego ulubionego pacjenta? – zapytał,
wchodząc do środka. Podał Maddy róże, po czym lekko pocałował ją w usta.
Stephen
poczuł jak zalewa go krew. W pokoju zrobiło się gorąco, kiedy zacisnął pięści i
ostatkami sił próbował się powstrzymać, żeby mu nie przyje... żeby go nie
uderzyć. Albo chociaż trwale uszkodzić.
Ale odetchnął i stanął dumnie. Z zaciętą miną obserwował to... nic.
Ale odetchnął i stanął dumnie. Z zaciętą miną obserwował to... nic.
Maddy zmieszała się. Wielokrotnie powtarzała, by jej nie
całował..
-George, poznaj, to mój… znajomy ze Szkocji, Stephen.
Stephen, to George, mój przyjaciel z pracy..
-…chłopak – wtrącił tamten z uśmiechem.
-… i lekarz Jonaha.
- A ja
jestem ojcem Jonah - wyjaśnił na luzie. Nie, wcale nie cisnął jadem, pf.
-Oj.. – mężczyzna zerknął na Maddy. –Och, rozumiem.
Zainteresował się w końcu losem dziecka? – dodał, oczywiście, bez jadu, jasne.
–Maddy, musisz wreszcie rozważyć przeprowadzkę do mnie. Ciasno tu u ciebie,
kochanie.
Przeszedł do kuchni i nalał sobie kawy.
-Jonah śpi po śniadanku?
-Jak zaczarowany – Maddy uśmiechnęła się.
- On nie
wie? - "zdziwił się" Stephen. No cóż.
Wszedł do pokoju, gdzie spał Jonah. Ale mały nie spał. I nie płakał.
- Cześć, młody - przywitał się Stephen, oczarowany dzidzią. - Też go nie lubisz, co? - pogłaskał małego po głowie. - Musisz powiedzieć mamie, żeby wybrała mnie. Nie wiem, czy moje starania pomogą, ale lepiej byłoby cię mieć po swojej stronie - mrugnął do niego i się uśmiechnął.
Obożeoboże, jego mała część leżała sobie spokojnie i och, Jonah był j e g o.
Wszedł do pokoju, gdzie spał Jonah. Ale mały nie spał. I nie płakał.
- Cześć, młody - przywitał się Stephen, oczarowany dzidzią. - Też go nie lubisz, co? - pogłaskał małego po głowie. - Musisz powiedzieć mamie, żeby wybrała mnie. Nie wiem, czy moje starania pomogą, ale lepiej byłoby cię mieć po swojej stronie - mrugnął do niego i się uśmiechnął.
Obożeoboże, jego mała część leżała sobie spokojnie i och, Jonah był j e g o.
-Obudził się?
-Świetnie – George wszedł do sypialni. Och, chciałby, żeby
Maddy wreszcie zamieszkała z nim. Może wtedy zgodziłaby się z nim sypiać..
~Co to za porażka ewolucji? – zainteresował się Smok.
-Jesteście gotowi na piknik? – zapytał George.
-Co..
-No dziś. Piknik.
-A nie jutro…?
-Kotku – położył dłonie na jej talii. –Znowu wszystko
pokręciłaś. Za dużo pracujesz…
- Jonah
dzisiaj stąd wyjdzie, ale ze mną - prychnął Stephen.
Smoku, trzymaj mnie, bo go zabiję.
Smoku, trzymaj mnie, bo go zabiję.
Uniósł brew.
-Maddy, miałaś rację. Twój były jest agresywny.
-Nie byliśmy razem – powiedziała cicho Maddy.
- Ja? Ja
agresywny? - położył sobie łapkę na mostku. - Haha, jeszcze nic nie widziałeś,
lekarzyno.
-Proszę nad sobą panować – odparł George ponownie.
–Wystraszysz Jonaha i Maddy – dodał. –Kochanie, chcesz, żebym pomógł mu znaleźć
drzwi? – objął ją uspokajająco ramieniem.
- Gdzie
jest mój wnuk? - do mieszkania wpadło państwo Finn z Annie na czele. - Wybacz,
kochana - zwróciła się do Maddy. - Ktoś nie zamknął drzwi. Wystraszyłam się i
nie posłuchałam męża - podeszłą do kołyski. - Ale śliczny. Ma twój nosek,
Stephen.
A on uśmiechnął się dumnie.
A on uśmiechnął się dumnie.
Maddy podeszła i wzięła Jonah na ręce. Mocno przytuliła go
do siebie i cofnęła się do kąta. Najchętniej zostałaby teraz sama z synem. Po
co oni tu wszyscy przyszli?
Noah tymczasem wpatrywał się w wnuka.
-Państwo Finn – wymamrotała Maddy. O boże..
-No, synu, dobra robota. Cześć, Maddy, ślicznie wyglądasz. A
ten wybryk matki natury to kto? – kciukiem wskazał lekarza.
- Też się
właśnie zastanawiałem - westchnął Stephen.
- Przestańcie - Annie zgromiła ich wzrokiem. A potem z uśmiechem spojrzała na syna. - Jak mu dałaś na imię?
Och, nie chciała jej przecież wystraszyć...
- Przestańcie - Annie zgromiła ich wzrokiem. A potem z uśmiechem spojrzała na syna. - Jak mu dałaś na imię?
Och, nie chciała jej przecież wystraszyć...
-Mój wnuk ma na imię Jonah – powiedziała mama Maddy,
pojawiając się w holu. –I tak, pani Annie – dodała ciszej – Wiedziałam od
jakiegoś czasu, gdzie jest Maddy. Przepraszam, paniczu Stephenie, ale ona tak
bardzo się panicza bała..
-Mamo.. – Maddy rzuciła się w objęcia matki, tuląc Jonah.
- Mnie? No ludzie - Stephen westchnął głęboko. -
Ja nikogo nie skrzywdzę. Mamo, powiedz coś.
- Stephen...
- No dobra no, teraz chcę się "oczyścić" - zrobił cudzysłów. - Chcę Jonah i Maddy.
- Stephen...
- No dobra no, teraz chcę się "oczyścić" - zrobił cudzysłów. - Chcę Jonah i Maddy.
-Spokojnie, synu. Czego cię uczyłem? – Noah zerknął na niego
z troską.
-Wiesz co, Maddy… ja wpadnę kiedy indziej – powiedział
George. –Widzimy się w poniedziałek?
-Jasne… przepraszam – szepnęła.
-Nie szkodzi, kochanie – uspokoił ją uśmiechem i wyszedł.
-Maddy, czy pozwolisz mi go wziąć na ręce? – zapytał Noah.
–To mój wnuk – uśmiechnął się lekko.
-O..okej – podała mu Jonah, a jego dziadek przytulił go do
siebie ostrożnie. –Zobacz, Annie… Nasz wnuk.
- Widzę,
kochanie - podeszła bliżej i z uśmiechem lekko ujęła malutką dłoń. - Wygląda
zupełnie jak Stephen.
-Mm.. ma oczy Maddy – powiedział lekko. A potem podał Jonah
jego drugiej babci. A sam przyciągnął syna bliżej. –No, czemu na jej palcu
jeszcze nie widzę pierścionka? – zapytał szeptem, gdy kobiety zaczęły się
rozpływać nad dzieckiem. –Tak długo jej szukałeś na nic?
- No weź,
najpierw muszę zjeść tego kolesia. Ona mnie nienawidzi. Ale spokojnie, dam
sobie radę, tato. Jeszcze w tym roku zobaczysz mnie w smokingu przez ołtarzem
Noah uniósł
brew.
-No ja myślę. Inaczej mamie będzie smutno. No a Maddy to
dobra dziewczyna – dodał. Podziały? Klasy? Był najgorszym baronem, ale też
jednym z bogatszych. Jeśli jego syn chciał poślubić pokojówkę, to ją poślubi.
Koniec.
- Wiem,
tato. Mówię, spokojnie. Jonah już mnie uwielbia.
- To miłe, że dałaś mu imię po moim bracie - powiedziała w końcu Annie. - Pewnie się ucieszy. A ty, Maddy, chyba nie zamierzasz zostawać w tym mieszkaniu? To nie są dobre warunki dla dziecka...
- To miłe, że dałaś mu imię po moim bracie - powiedziała w końcu Annie. - Pewnie się ucieszy. A ty, Maddy, chyba nie zamierzasz zostawać w tym mieszkaniu? To nie są dobre warunki dla dziecka...
-Tylko na tyle mnie stać – powiedziała cicho. –Pracuję jako
pielęgniarka. Nie zarabiam dużo…
-Więc dlaczego nie zamieszkasz z Stephenem? – zapytał
zaskoczony Noah, znów biorąc wnuka na ręce. Mały smok wyczuł dużego smoka i
okej, spodobało mu się. –Ma tak duże mieszkanie, a jest tam sam…
-To chyba dobry pomysł, córeczko.. .Rodzina powinna mieszkać
razem – wtrąciła matka Maddy.
- To jest
bardzo dobry pomysł. Możesz wybrać pokoik dla dziecka i go urządzić jak chcesz
- ucieszyła się Annie. O, tak, alleluja i do przodu!
- Gdzie masz walizki? Spakować cię? - zaoferował Stephen, rozglądając się.
- Gdzie masz walizki? Spakować cię? - zaoferował Stephen, rozglądając się.
Chwila. Moment. Spokojnie. Maddy chciała krzyczeć. Wszystko
działo się za szybko, nagle pojawili się tu ich rodzice i już zrobiliby
wszystko, by zamieszkała ze Stephenem? Z człowiekiem, którego się boi…?
-Nie masz dużo bagażu – zauważyła mama Maddy i zaczęła ją
pakować. –Rzeczy Jonah też nie ma dużo. Widziałam dom panicza Stephena –
powiedziała. –Będzie ci tam dobrze.
-Przepraszam bardzo! – krzyknęła w końcu Maddy. –A jako kto
mam tam jechać? Pokojówka? Matka jego dziecka czy co? Dlaczego wszyscy
decydujecie za mnie?!
Noah uniósł brew. Łał. Zawsze uważał, że Maddy jest śliczna, ale teraz, gdy pokazała pazurki, była jeszcze seksowna. Gdyby nie był żonaty…
Noah uniósł brew. Łał. Zawsze uważał, że Maddy jest śliczna, ale teraz, gdy pokazała pazurki, była jeszcze seksowna. Gdyby nie był żonaty…
- Ponieważ pozwalasz mojemu dziecku mieszkać w
takiej okolicy? - zapytał Stephen, jakby to było oczywiste.
- Posłuchaj, Maddy... - zaczęła spokojnie Annie - tak będzie lepiej dla Jonah.
- Posłuchaj, Maddy... - zaczęła spokojnie Annie - tak będzie lepiej dla Jonah.
-Bo co? Bo on ma kasę? – zapytała cicho. –Owszem, nie stać
mnie na coś lepszego. Ale zarobiłam na to sama – podkreśliła. –Spłaciłam dług,
który zaciągnęłam u Dranira Iana. Jonah nic tu nie brakuje. Jest czysto,
ciepło, bezpiecznie i nie jest głodny.
- Ej, ja
też pracuję! - zaznaczył Stephen.
- Rozumiem, Maddy. Ale przemyśl to na spokojnie. Wiem, jesteś niezależna, rozumiem, sama taka byłam, ale proszę, pomyśl o ojcu Jonah, a nie o Stephenie.
- Rozumiem, Maddy. Ale przemyśl to na spokojnie. Wiem, jesteś niezależna, rozumiem, sama taka byłam, ale proszę, pomyśl o ojcu Jonah, a nie o Stephenie.
Maddy zagryzła wargę.
-Okej. Okej. Zamieszkam z nim tylko dla Jonah – powiedziała
zrezygnowana. –Mój syn potrzebuje ojca..
… ale ja nie potrzebuję znów być jego kochanką, dodała w
myślach.
Spakowane
walizki zostały włożone do auta Stephena. Noah i reszta pożegnała się, wracając
do hotelu. Maddy ostrożnie przypięła syna do fotelika, który Stephen już zdążył
zakupić (!) i usiadła z przodu. Okej, znów wygrał. Dlaczego on zawsze z nią
wygrywa?!
Bo jest
boski, what can you do?
Stephen zawiózł ich do swojego mieszkanka, bardziej w centrum miasta. Wyjął Jonah z fotelika i przytulił dzidzię. Yay! Miał go w końcu na łapkach. Awww, jakie to urocze! Kij z tym, że ludzie się dziwnie na niego patrzyli.
Stephen zawiózł ich do swojego mieszkanka, bardziej w centrum miasta. Wyjął Jonah z fotelika i przytulił dzidzię. Yay! Miał go w końcu na łapkach. Awww, jakie to urocze! Kij z tym, że ludzie się dziwnie na niego patrzyli.
W windzie
lustrowała go spojrzeniem, ale nie nalegała, by oddał jej dziecko. Zaufa mu,
chociażby troszeczkę, tylko dla swojego syna.
-Więc… gdzie pracujesz? – zapytała nagle. –W jednym ze sklepów
ojca?
Prychnął.
- Zgadnij. Uratowałem ci życie niedawno. Swoją drogą, lepiej się już czujesz?
- Zgadnij. Uratowałem ci życie niedawno. Swoją drogą, lepiej się już czujesz?
-Jesteś antyterrorystą? – uniosła brwi w geście zdziwienia.
–Ty?!
- Co cię
tak dziwi? - znowu prychnął.
-Nie wyglądasz na kogoś, kto pracowałby w takim zawodzie –
wzruszyła ramionami. –Widziałam cię w przyszłości jako kogoś, kto pomiata
ludźmi. Np. prezes banku czy coś.
~MYŚLAŁA O NAS!
- No
wiesz? Nie jestem taki! No, może troszkę. Ale widzisz, pracuję w FBI jako
antyterrorysta i zarabiam sam na siebie - pokazał jej język. - Twoja mama nisko
mnie ocenia. Powiedz jej coś - poprosił synka.
-Okej, okej. Przepraszam, niedoceniałam cię – podała mu
rękę. –Zawrzyjmy pokój. Dla Jonah. Niech widzi, że jego rodzice się e… lubią.
- Jasne -
uśmiechnął się.
Lubić, ha. On zamierzał sprawić, że Maddy go pokocha.
Lubić, ha. On zamierzał sprawić, że Maddy go pokocha.