sobota, 27 kwietnia 2013

Rozdział 55. Konkurent! (Stephen x Maddy)

Stephen zjawił się przed drzwiami Maddy o wyznaczonej godzinie. Ok, luksusy to to nie były. Ileż ten przeklęty Ian jej dał?! Zwariował?! Oj, będzie musiał z nim pogadać jak smok ze smokiem.
Zapukał i zadzwonił. Oczekiwał. A może się pomylił? Może przyjechał nie na ten adres.
            Otworzyła mu Maddy w letniej sukience za kolano. Włosy miała upięte w zgrabny koczek, a luźne kosmyki opadały jej na twarz.
-Mm…cześć – powiedziała, otwierając szerzej drzwi i zapraszając go do środka.
- Cześć - przelotnie kisnął ją w policzek, powstrzymując się od gorącego buziaka w usta. No cóż...
Wszedł do środka i się rozejrzał. Ok, co tam, że dotykał głową sufitu. No, prawie no.
-Jonah zaraz się pewnie obudzi. Lubi chwilkę pospać po śniadaniu – wyjaśniła. –Napijesz się kawy? Herbaty?
- Jasne, kawy poproszę - rozejrzał się. Okej, będzie walczyć o to, że ma zamieszkać z nim. I ona i Jonah.
-Chodź – zaprowadziła go do kuchni (malutkiej) i nalała do kubka świeżo zaparzonej kawy. –Bez mleka, z cukrem – pamiętała, co lubił. No cóż..
- Masz tutaj strasznie dużo miejsca - mruknął, biorąc szklankę do łapek.
-Musiałam wybierać między wyprawką dla Jonaha a metrażem – wzruszyła ramionami. –A nie chciałam prosić Iana o większą pożyczkę – dodała.
            Nie dodała, że zimą było tutaj naprawdę nieprzyjemnie, ale jakoś sobie radziła.
- Aha - odpowiedział tylko. - Gdzie śpi Jonah?
-W mojej sypialni jest kołyska – powiedziała cicho. –Chcesz… chcesz go teraz zobaczyć?
- Niech pośpi jeszcze - usiadł na kanapie. - Od razu mówię, że nie godzę się na żadne łikendy i święta. Chcę go widywać, kiedy chcę.
-Stephen… ja mam swoje życie. Nie zawsze będę na twoje żądanie – tłumaczyła łagodnie. –Poza tym, pracuję.
- Ja też. Ale jak ty byś się czuła, gdybym ci powiedział, że będziesz widywać Jonah w łikendy i święta?
Westchnęła. I weź mu tu tłumacz.
-Postaram się. Ale nie wiem, czy dam radę – oznajmiła. –Musisz zrozumieć, że Jonah będzie ze mną. Nie będę ci specjalnie utrudniać kontaktu z nim. Ale nie chcę się również czuć ograniczana przez ciebie.
- No i fajnie. Więc chcemy tego samego. Damy radę. Więc, może jutro po południu wybierzemy się na spacer z Jonah?
Och, no proszę, przecież nie zamierzał z nich rezygnować.
-Jutro jestem już umówiona – wyznała cichutko. –Z kolegą z pracy. Idziemy na rodzinny piknik z Jonah…
- Na rodzinny piknik z Jonah? Rodzinny? To wybiorę się z wami. Rodzinny.
RODZINNY?! DA FUCK?!
-Stephen… to ma być randka – ściszyła głos. –Ale nie z tobą..
- Hm... no cóż, trudno. A ja chcę przebywać z Jonah.
Aj, był upierdliwy? To dobrze.
Nagle rozległ się dźwięk dzwonka. Maddy zrobiła zaskoczoną minę. O boże, jeśli to znów komornik po spłatę zaległych rachunków, to nie wie, co zrobi…
            Ale na progu stał jej kolega z pracy. Z bukietem czerwonych róż.
-Jak się ma mama mojego ulubionego pacjenta? – zapytał, wchodząc do środka. Podał Maddy róże, po czym lekko pocałował ją w usta.
Stephen poczuł jak zalewa go krew. W pokoju zrobiło się gorąco, kiedy zacisnął pięści i ostatkami sił próbował się powstrzymać, żeby mu nie przyje... żeby go nie uderzyć. Albo chociaż trwale uszkodzić.
Ale odetchnął i stanął dumnie. Z zaciętą miną obserwował to... nic.
Maddy zmieszała się. Wielokrotnie powtarzała, by jej nie całował..
-George, poznaj, to mój… znajomy ze Szkocji, Stephen. Stephen, to George, mój przyjaciel z pracy..
-…chłopak – wtrącił tamten z uśmiechem.
-… i lekarz Jonaha.
- A ja jestem ojcem Jonah - wyjaśnił na luzie. Nie, wcale nie cisnął jadem, pf.
-Oj.. – mężczyzna zerknął na Maddy. –Och, rozumiem. Zainteresował się w końcu losem dziecka? – dodał, oczywiście, bez jadu, jasne. –Maddy, musisz wreszcie rozważyć przeprowadzkę do mnie. Ciasno tu u ciebie, kochanie.
Przeszedł do kuchni i nalał sobie kawy.
-Jonah śpi po śniadanku?
-Jak zaczarowany – Maddy uśmiechnęła się.
- On nie wie? - "zdziwił się" Stephen. No cóż.
Wszedł do pokoju, gdzie spał Jonah. Ale mały nie spał. I nie płakał. 
- Cześć, młody - przywitał się Stephen, oczarowany dzidzią. - Też go nie lubisz, co? - pogłaskał małego po głowie. - Musisz powiedzieć mamie, żeby wybrała mnie. Nie wiem, czy moje starania pomogą, ale lepiej byłoby cię mieć po swojej stronie - mrugnął do niego i się uśmiechnął.
Obożeoboże, jego mała część leżała sobie spokojnie i och, Jonah był j e g o.
-Obudził się?
-Świetnie – George wszedł do sypialni. Och, chciałby, żeby Maddy wreszcie zamieszkała z nim. Może wtedy zgodziłaby się z nim sypiać..
~Co to za porażka ewolucji? – zainteresował się Smok.
-Jesteście gotowi na piknik? – zapytał George.
-Co..
-No dziś. Piknik.
-A nie jutro…?
-Kotku – położył dłonie na jej talii. –Znowu wszystko pokręciłaś. Za dużo pracujesz…
- Jonah dzisiaj stąd wyjdzie, ale ze mną - prychnął Stephen.
Smoku, trzymaj mnie, bo go zabiję.
Uniósł brew.
-Maddy, miałaś rację. Twój były jest agresywny.
-Nie byliśmy razem – powiedziała cicho Maddy.
- Ja? Ja agresywny? - położył sobie łapkę na mostku. - Haha, jeszcze nic nie widziałeś, lekarzyno.
-Proszę nad sobą panować – odparł George ponownie. –Wystraszysz Jonaha i Maddy – dodał. –Kochanie, chcesz, żebym pomógł mu znaleźć drzwi? – objął ją uspokajająco ramieniem.
- Gdzie jest mój wnuk? - do mieszkania wpadło państwo Finn z Annie na czele. - Wybacz, kochana - zwróciła się do Maddy. - Ktoś nie zamknął drzwi. Wystraszyłam się i nie posłuchałam męża - podeszłą do kołyski. - Ale śliczny. Ma twój nosek, Stephen.
A on uśmiechnął się dumnie.
Maddy podeszła i wzięła Jonah na ręce. Mocno przytuliła go do siebie i cofnęła się do kąta. Najchętniej zostałaby teraz sama z synem. Po co oni tu wszyscy przyszli?
Noah tymczasem wpatrywał się w wnuka.
-Państwo Finn – wymamrotała Maddy. O boże..
-No, synu, dobra robota. Cześć, Maddy, ślicznie wyglądasz. A ten wybryk matki natury to kto? – kciukiem wskazał lekarza.
- Też się właśnie zastanawiałem - westchnął Stephen. 
- Przestańcie - Annie zgromiła ich wzrokiem. A potem z uśmiechem spojrzała na syna. - Jak mu dałaś na imię?
Och, nie chciała jej przecież wystraszyć...
-Mój wnuk ma na imię Jonah – powiedziała mama Maddy, pojawiając się w holu. –I tak, pani Annie – dodała ciszej – Wiedziałam od jakiegoś czasu, gdzie jest Maddy. Przepraszam, paniczu Stephenie, ale ona tak bardzo się panicza bała..
-Mamo.. – Maddy rzuciła się w objęcia matki, tuląc Jonah.
- Mnie? No ludzie - Stephen westchnął głęboko. - Ja nikogo nie skrzywdzę. Mamo, powiedz coś.
- Stephen...
- No dobra no, teraz chcę się "oczyścić" - zrobił cudzysłów. - Chcę Jonah i Maddy.
-Spokojnie, synu. Czego cię uczyłem? – Noah zerknął na niego z troską.
-Wiesz co, Maddy… ja wpadnę kiedy indziej – powiedział George. –Widzimy się w poniedziałek?
-Jasne… przepraszam – szepnęła.
-Nie szkodzi, kochanie – uspokoił ją uśmiechem i wyszedł.
-Maddy, czy pozwolisz mi go wziąć na ręce? – zapytał Noah. –To mój wnuk – uśmiechnął się lekko.
-O..okej – podała mu Jonah, a jego dziadek przytulił go do siebie ostrożnie. –Zobacz, Annie… Nasz wnuk.
- Widzę, kochanie - podeszła bliżej i z uśmiechem lekko ujęła malutką dłoń. - Wygląda zupełnie jak Stephen.
-Mm.. ma oczy Maddy – powiedział lekko. A potem podał Jonah jego drugiej babci. A sam przyciągnął syna bliżej. –No, czemu na jej palcu jeszcze nie widzę pierścionka? – zapytał szeptem, gdy kobiety zaczęły się rozpływać nad dzieckiem. –Tak długo jej szukałeś na nic?
- No weź, najpierw muszę zjeść tego kolesia. Ona mnie nienawidzi. Ale spokojnie, dam sobie radę, tato. Jeszcze w tym roku zobaczysz mnie w smokingu przez ołtarzem
Noah uniósł brew.
-No ja myślę. Inaczej mamie będzie smutno. No a Maddy to dobra dziewczyna – dodał. Podziały? Klasy? Był najgorszym baronem, ale też jednym z bogatszych. Jeśli jego syn chciał poślubić pokojówkę, to ją poślubi. Koniec.
- Wiem, tato. Mówię, spokojnie. Jonah już mnie uwielbia.
- To miłe, że dałaś mu imię po moim bracie - powiedziała w końcu Annie. - Pewnie się ucieszy. A ty, Maddy, chyba nie zamierzasz zostawać w tym mieszkaniu? To nie są dobre warunki dla dziecka...
-Tylko na tyle mnie stać – powiedziała cicho. –Pracuję jako pielęgniarka. Nie zarabiam dużo…
-Więc dlaczego nie zamieszkasz z Stephenem? – zapytał zaskoczony Noah, znów biorąc wnuka na ręce. Mały smok wyczuł dużego smoka i okej, spodobało mu się. –Ma tak duże mieszkanie, a jest tam sam…
-To chyba dobry pomysł, córeczko.. .Rodzina powinna mieszkać razem – wtrąciła matka Maddy.
- To jest bardzo dobry pomysł. Możesz wybrać pokoik dla dziecka i go urządzić jak chcesz - ucieszyła się Annie. O, tak, alleluja i do przodu!
- Gdzie masz walizki? Spakować cię? - zaoferował Stephen, rozglądając się.
Chwila. Moment. Spokojnie. Maddy chciała krzyczeć. Wszystko działo się za szybko, nagle pojawili się tu ich rodzice i już zrobiliby wszystko, by zamieszkała ze Stephenem? Z człowiekiem, którego się boi…?
-Nie masz dużo bagażu – zauważyła mama Maddy i zaczęła ją pakować. –Rzeczy Jonah też nie ma dużo. Widziałam dom panicza Stephena – powiedziała. –Będzie ci tam dobrze.
-Przepraszam bardzo! – krzyknęła w końcu Maddy. –A jako kto mam tam jechać? Pokojówka? Matka jego dziecka czy co? Dlaczego wszyscy decydujecie za mnie?!
Noah uniósł brew. Łał. Zawsze uważał, że Maddy jest śliczna, ale teraz, gdy pokazała pazurki, była jeszcze seksowna. Gdyby nie był żonaty…
- Ponieważ pozwalasz mojemu dziecku mieszkać w takiej okolicy? - zapytał Stephen, jakby to było oczywiste. 
- Posłuchaj, Maddy... - zaczęła spokojnie Annie - tak będzie lepiej dla Jonah.
-Bo co? Bo on ma kasę? – zapytała cicho. –Owszem, nie stać mnie na coś lepszego. Ale zarobiłam na to sama – podkreśliła. –Spłaciłam dług, który zaciągnęłam u Dranira Iana. Jonah nic tu nie brakuje. Jest czysto, ciepło, bezpiecznie i nie jest głodny.
- Ej, ja też pracuję! - zaznaczył Stephen. 
- Rozumiem, Maddy. Ale przemyśl to na spokojnie. Wiem, jesteś niezależna, rozumiem, sama taka byłam, ale proszę, pomyśl o ojcu Jonah, a nie o Stephenie.
Maddy zagryzła wargę.
-Okej. Okej. Zamieszkam z nim tylko dla Jonah – powiedziała zrezygnowana. –Mój syn potrzebuje ojca..
… ale ja nie potrzebuję znów być jego kochanką, dodała w myślach.

            Spakowane walizki zostały włożone do auta Stephena. Noah i reszta pożegnała się, wracając do hotelu. Maddy ostrożnie przypięła syna do fotelika, który Stephen już zdążył zakupić (!) i usiadła z przodu. Okej, znów wygrał. Dlaczego on zawsze z nią wygrywa?!
Bo jest boski, what can you do?
Stephen zawiózł ich do swojego mieszkanka, bardziej w centrum miasta. Wyjął Jonah z fotelika i przytulił dzidzię. Yay! Miał go w końcu na łapkach. Awww, jakie to urocze! Kij z tym, że ludzie się dziwnie na niego patrzyli.
            W windzie lustrowała go spojrzeniem, ale nie nalegała, by oddał jej dziecko. Zaufa mu, chociażby troszeczkę, tylko dla swojego syna.
-Więc… gdzie pracujesz? – zapytała nagle. –W jednym ze sklepów ojca?
Prychnął. 
- Zgadnij. Uratowałem ci życie niedawno. Swoją drogą, lepiej się już czujesz?
-Jesteś antyterrorystą? – uniosła brwi w geście zdziwienia. –Ty?!
- Co cię tak dziwi? - znowu prychnął.
-Nie wyglądasz na kogoś, kto pracowałby w takim zawodzie – wzruszyła ramionami. –Widziałam cię w przyszłości jako kogoś, kto pomiata ludźmi. Np. prezes banku czy coś.
~MYŚLAŁA O NAS!
- No wiesz? Nie jestem taki! No, może troszkę. Ale widzisz, pracuję w FBI jako antyterrorysta i zarabiam sam na siebie - pokazał jej język. - Twoja mama nisko mnie ocenia. Powiedz jej coś - poprosił synka.
-Okej, okej. Przepraszam, niedoceniałam cię – podała mu rękę. –Zawrzyjmy pokój. Dla Jonah. Niech widzi, że jego rodzice się e… lubią.
- Jasne - uśmiechnął się.
Lubić, ha. On zamierzał sprawić, że Maddy go pokocha.