sobota, 21 września 2013

Rozdział 70. Przeszłość. (Sienna x Shuu)

Sienna skończyła sprzątanie apartamentu i odstawiła klucze do recepcji. No, była z siebie dumna. Szło jej coraz lepiej. Teraz miała kilka godzin przerwy, nim zwolnią się kolejne pokoje.
Zajrzała do Shuu. Zapukała, a jakże.
-Szefie, można?
Shuu siedział przy laptopie. Właśnie kończył pracę. Jutro resztą zajmie się szereg księgowych, których ostatnio przyjął. No. Hotel zaczynał porządnie prosperować.
- Jasne, zapraszam.
Och, pamiętał ich pocałunek.
-Chciałam tylko zapytać, czy coś podać. Kawę, herbatę, sok, coś do jedzenia?
- Nie, dzięki. Zbieram się powoli do pokoju. A ty jak tam? - wyłączył laptopa, a potem zamknął pokrywę. Wstał i oparł się biodrem o biurko.
-Czekam, aż nowożeńcy opuszczą apartament i może zdążę go wysprzątać do jutrzejszego poranka - powiedziała. -Ma pan tu coś - podeszła i dotknęła krawata. Palcami szybko starła plamkę.
- Sienna, jesteśmy sami - złapał ją za dłonie i uśmiechnął się do niej.
-Shuu - powiedziała cicho. -Mimo to, jesteśmy w pracy - poprawiła mu krawat. -Poza tym, lubię nazywać się Panem - dodała szeptem.
- Dziwnie mi tak, wiesz? - pocałował ją w obie dłonie.
-Jak? - drżała, gdy jej dotykał.
- Kiedy mówisz do mnie pan - uśmiechnął się do niej, przyciągając ją jeszcze bliżej siebie.
-Panie - powiedziała, patrząc mu w oczy. Przy nim nawet smoczyca pokorniała, więc wszystko było jasne. -A właśnie, sekretarka prosiła, by ci to dać - podała mu karteczkę, a na niej krótka informacja:
"Wanda Pana szuka".
-Shuu - nazwała go po imieniu, bo poczuła jego zdenerwowanie. -Coś się stał o?
- Nie, nic. Pytam, czy chcesz iść ze mną na kolację.
-Kolację mogę ci ugotować, Shuu.
Chciała go objąć, ale potknęła się i wylądowała na nim, a on w swoim fotelu.
-O Boże przepraszam.
- Nic nie szkodzi - położył dłonie na jej biodrach. - Ale ja chcę z tobą gdzieś wyjść - kontynuował.
- Przecież byliśmy już na jednej randce.
-To nie była randka - obruszyła się, chociaż dobrze wiedziała, że była. -To było.. karaoke.
- Tak. A potem całowaliśmy się.
-Tylko raz- zarumieniła się uroczo.
- Chcę cię znowu pocałować.
-A więc zrób to - spojrzała mu w oczy.
Shuu pocałował ją lekko, kładąc jedną dłoń na jej plecach.
Odwzajemniła pocałunek, obejmując go za szyje. No, no, ładnie to musiało wyglądać. Delikatnie głaskała jego kark, rozpływając się w jego ramionach.
Shuu przyciągnął jeszcze bliżej siebie. Wplótł palce w jej włosy, pogłębiając pocałunek.
Uśmiechnęła sie.
-Oj Shuu.
- Hm? - teraz pocałował ją w szyję.
-Nic. Bardzo lubię twoje imię. Shuu. Co to znaczy?
- Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami. - Imię jak imię.
- Nie wątpię... - usiadł na trawie.
-Kto je wymyślił? Brzmi bardzo orientalnie - pogłaskała go po włosach.
- Moja mama. Tata wymyślił dla brata.
-Twoi rodzice muszą być bardzo ciekawi - szepnęła i przytuliła się, kładąc mu głowę na ramieniu. Tak po prostu chciała na chwilę się przytulić.
- Są - przytaknął, głaszcząc ją po plecach.
-Mimo to, boję się ich - szepnęła. Ale w sumie, co ona się nakręcała. Tutaj nikt nie wiedział, ze jest córką barona Navarro. Tutaj była tylko pokojówką. -Powinnam już iść, Shuu.
-Tak, to dobry pomysł.
Na progu stała wysoka blondynka, ubrana w seksowną garsonkę. Na nogach miała wysokie szpilki, które podkreślały jej zmysłową figurę.
Shuu sparaliżowało. Patrzył na nią z szeroko otwartymi oczami i zastanawiał się, czy mu się to nie wydaje.
-Cześć, skarbie - przywitała się z nim Wanda Borowski, żona senator i dziedziczka fortuny swojego tatusia, który był potentatem paliw i innych takich. -Minęło troszkę czasu.
- Wyjdź - powiedział Shuu od razu.
Sienna cofnęła się. Nie wiedziała, czy Shuu mówił do niej, czy też do tej obcej kobiety. Smoczyca furkała wściekle, ale Sienna wstała i poprawiła swój mundurek.
-Zostawię państwa samych - chrząknęła, rumieniąc się.
-No, no. Szybciutko. Shuu, naprawdę? Pokojówka? - powachlowała się. -Mezalians, skarbie?
- Powiedziałbym ci, ale po co? I tak nie zrozumiesz - wzruszył ramionami, wstając. Poprawił krawat. - Pogadamy później, Sienna - powiedział, pochylając się nad nią i całując.
Ale Sienna się odsunęła. Może nie wiedziała, co się stało, ale wyczuwała chemię między tym dwojgiem.
-Tak. Później.
Gdy wyszła, Wanda zamknęła drzwi.
-Zawsze miałeś duży apetyt - powiedziała z uśmiechem.
- Co ty możesz o tym wiedzieć - prychnął. - Po co przyszłaś?
-Stęskniłam się za tobą, Shuu. Jesteś bardzo chłodny.
- Zauważyłaś - prychnął. - Zobaczyłaś mnie, fajnie. Możesz już iść.
-Shuu - podeszła do niego, kładąc torebkę na jego biurku. -Proszę cię, nie musisz się bać. Możemy znów mieć dużo zabawy - uśmiechnęła się słodko, jak wtedy, gdy go w sobie rozkochiwała.
- Nie... Idź, bo wezwę ochronę.
Brat mu mówił: musisz być silny i się nie uginać.
-Zawsze lubiłam tę twoją brutalną nutkę - dotknęła jego policzka, a potem delikatnie pocałowała go w usta. Jak zawsze, pachniała kwiatami i ogrodem.
W tym samym momencie do środka weszła Sienna z tacą, na której stał parujący imbryk i dwie filiżanki. Aż zadrżała, widząc ich razem. Ale przecież mogła się tego spodziewać.
-Przyniosłam herbatę i ciasto, które poleca dziś szef kuchni - powiedziała cicho, a jej ręce drżały, gdy stawiała filiżanki na biurku.
Smoczyca, której Wanda nie widziała, stała na progu i syczała i parskała.
Shuu odsunął od siebie kobietę.
- Powiedziałem coś - warknął. Nawet sięgnął po telefon.
Sienna wyszła i zamknęła za sobą drzwi.
-No cóż. To twoja nowa dziewczyna?  -zapytała Wanda, łapiąc filiżankę i pociągając łyk herbatki. -Twojemu ojcu się nie spodoba, ze podrywasz pokojówki. To nie twoja liga, Shuu Hell.
- Nie podobało mu się, że spotykałem się z tobą. Ochrona? Tak, proszę do mojego gabinetu.
-Dobrze, sama wyjdę - syknęła. -Ale jeszcze zobaczysz, ze do siebie wrócimy, Shuu. Nikt nie da ci tego, co ja ci dawałam.
Po tych słowach wyszła.
- Na szczęście - mruknął. - Chodź, smoczyco, trzeba poszukać Sienny - westchnął i poszedł pytać.
Sienna była w apartamencie nowożeńców. Sprzątała go, podjudzana złością i smutkiem, które w niej walczyły. Smoczyca czuła to i dreptała powoli u boku Shuu.
~Nie chce rozmawiać...
- Będzie musiała - wszedł do pokoju i zamknął drzwi.
-Apartament będzie gotowy za 20 minut, pani Dorotheo - powiedziała Sienna, nie obracając się.
- To ja. Muszę ci coś powiedzieć.
-Zamieniam się w słuch, panie Hell - powiedziała ze spokojem.
- Ta kobieta... To moja eks. Chcę ci powiedzieć, co nas łączyło. Pewnie nie chcesz tego słuchać, ale... jak widzisz, jest nieco psychiczna skoro przychodzi tutaj po wszystkim.
Odwróciła się do niego powoli, poprawiając w dłoniach poduszkę.
-Twoja przeszłość to nie moja sprawa, panie Hell. Mogłaby cię odwiedzić nawet brytyjska królowa, a ja o nic bym nie pytała.
- Czyli nie jesteś zła?
Była wściekła.
-Nie, nie jestem.
- A, to dobrze - podszedł do niej i ją przytulił.
-Nie dotykaj mnie po tym, jak przed chwila dotykała cię inna. Wciąż czuję na tobie jej zapach - szepnęła, odsuwając się. -Pracuję, Shuu - dodała łagodniej. -Chcę skończyć ten pokój, nim pojawią się kolejni goście.
- Nic do niej nie mam. To ona pocałowała mnie. Poza tym, ma swojego męża, którym musi się zająć - mruknął.
-Shuu -dotknęła jego policzka. -Wiem. Nie jestem zła na ciebie. Jestem wściekła na nią. Jeszcze raz zobaczę ją obok ciebie, a pozwolę smoczycy ją zjeść i skończy się dzień dziecka.
- Zrób to - poprosił i westchnął. - Nie wiem, co ona tu robi. Wyraźnie kazałem jej spier... trzymać się z daleka.
-Idź zmienić ten garniturek, nim go spalę, Shuu - powiedziała słodko. -Doceniam, że mi  o tym mówisz. A teraz daj mi dokończyć pracę. Ja ci też muszę powiedzieć parę rzeczy.
- Mów - zaczął się rozbierać.
Rozejrzała się.
-Shuu, za chwilę tu będą nowożeńcy!
- No dobra - westchnął. - Przyjdź do mnie.

Przyszła po pracy, przebrała się nawet w miękki, ciepły dresik, by nadać ich rozmowie bardziej prywatny charakter.
Czekał na nią, siedząc na fotelu i pijąc herbatkę.
-Shuu, jak wiesz, ukrywam się tutaj - zaczęła.
- Wiem. Usiądź.
-Mówiłam ci o ludziach, którzy mnie śledzą. Którzy mnie szukają. Skłamałam, mówiąc, że tylko dlatego, że jestem smokiem - zacisnęła dłonie na kolan ach. -Uciekłam od ojca.
- Od ojca? Co się stało? - usiadł obok niej.
Splotła dłonie na podołku.
-Widzisz, Shuu, mój ojciec nie jest moim ojcem. Wychował mnie tylko. Znaczy się.. Boże, to taka skomplikowana historia. Moja mama zdradziła mojego ojca z dranirem Navarro. On nie wiedział, że zrobił jej dziecko, moja mama myślała, ze jej mąż się nie dowie. Ale on poczekał, aż mnie urodzi, po czym ją zabił. Takie prawo islamu - szepnęła. -Mnie zamknął i wychowywał twardą ręką. Gdy rok temu powiedział mi, że znalazł dla mnie męża, barona Navarro, mężczyznę, który miał już 2 żony i 50 lat na karku, wiedziałam, że muszę uciec. Jemu chodziło tylko o to, że gdy pozbędą się Connora, przez moją macicę będą mogli sterować klanem. Uciekłam .Musiałam. Ale nie wiem, jak ostrzec Connora, by nie ujawnić miejsca swojego pobytu.
Shuu objął ją mocno i pocałował w czoło. Zabije tego skurwiela.
- Ja mogę mu przekazać.
-Znasz go? - zapytała z nadzieją.
- Moja dalsza kuzynka jest jego narzeczoną, więc... znaczy spotykają się.
-Och. Ale czy on mi uwierzy? - zapytała, smutniejąc. -Boże, a jeśli uzna, że odda mnie ojcu? Już za samo sprzeciwienie się mu dostanę baty, a za ucieczkę mnie ukamienują..
- Nie pozwolę. Ja też jestem dranirem, zapomniałaś? - uśmiechnął się do niej ładnie.
-No właśnie - przesunęła dłonią po swoim brzuchu. Boże. Gdyby jemu urodziła syna, połączyłaby klany! Głupie myśli, pomyślała Sienna. -Ale nie jestem warta wojny, Shuu.
- Jesteś ważna dla mnie - pocałował ją.
-Shuu - odwzajemniła pocałunek i przytuliła się. -Obiecaj mi coś.
- Słucham.
-Jeśli będziesz mieć do wyboru wojnę albo oddanie mnie, powiedz mi. Zniknę.
Popełnię samobójstwo, sprostowała w myślach. Nie odda się nikomu, nie pozwoli, by ktoś ją skrzywdził. Nigdy więcej.
- Nie będzie wojny. Connor to podobno bardzo fajny facet, więc...
-Podobno - powiedziała cicho. -Nie chcę być kłopotem, Shuu - oparła głowę na jego piersi.
- Nie jesteś - przytulił ją mocno. - Będzie dobrze.
-Dziękuję, Shuu - przytuliła się do niego i zamknęła oczy. -Czuję się z tobą taka bezpieczna.



sobota, 14 września 2013

Rozdział 69. Przyczajony bibliotekarz (Jasmine x Eric)

Jasmine weszła do biblioteki. Potrzebowała czegoś do inspiracji. Musiała się zainspirować czymś, a potem zrobić projekt budynku. Nieważne było jakiego. Wykładowca powiedział, że zdaje się na studentów. 
Poprawiła okulary w czarnej oprawie, odgarnęła włosy na bok i ruszyła wolnym krokiem między regały. Buty na obcasie i tak jej nie pomogły; nie sięgała do górnej półki. Nie lubiła tego. Sama chciała sobie poradzić. A tu taki ch... no nie wyszło, jak zwykle.
            Obserwował ją bibliotekarz. Oczywiście, jego tymczasowa praca była tylko przykrywką, aczkolwiek na książkach znał się doskonale. Pracował dla Connora Navarro, a teraz zlecono mu odnalezienie Shannona Finn. Wytropił go i odnalazł u rodziny pielęgniarki, która go przygarnęła, dopóki nie odnajdzie się jego rodzina. Zawiadomił o tym szefa i wraz z Connorem uznali, że jeszcze nie powiedzą o tym rodzinie Effy, tylko jej samej. Bowiem z rodziną owej pielęgniarki coś nie grało. Obserwował ją, skupiając się głównie na jej córce.
-Pomóc? – podszedł do niej. Dzięki swoim 196 cm wzrostu, górował nad większością obecnych. I, w przeciwieństwie do wielu, nauczył się swój wzrost traktować swobodnie, nie miał problemu z koordynacją ruchów.
- Tak, proszę - mruknęła, zła na siebie. Wrrr, naprawdę tego nie lubiła. - O architekturze. Tę zieloną - dodała.
Podał jej.
-Jeśli będzie pani miała jakiś problem, proszę pytać – stuknął się w plakietkę, na której pisało „Eric. Chętnie pomogę J”.
- Taak, będę o tym pamiętać - mruknęła, biorąc książkę. Odwróciła się do niego tyłem i poszła dalej.
Eric obserwował ją, robiąc w głowie notatki na jej temat. Tak, definitywnie było w niej coś, co nie dawało spokoju jego smokowi. Dziwne uczucie, niepokoju, podniecenia i szczęścia. Dziwne.
Wzięła trzy książki; jedna na uczelnię, dwie do czytania. Wyjęła swoją kartę czytelnika i uśmiechnęła się ładnie do pana Erica. No, w końcu po te dwie sięgnęła sama!
-Studiuje pani architekturę? – zagadał, chociaż dobrze wiedział. Na jego biurku leżał dokładny raport na temat wszystkich członków jej rodziny.
- Tak. Za dwa tygodnie muszę oddać projekt jakiegoś budynku. Jakieś sugestie?
-Niestety. Ale jestem pewien, że sobie pani poradzi – zapewnił ją. Postanowił, że dziś wieczorem będzie obserwował jej dom.
- Może bibliotekę... taką dużą, parę poziomów... Co pan myśli?
-Duże zawsze spoko. Może.. chwilkę pani poczeka – śmignął na zaplecze i przeszukał książki ze zwrotów. Znalazł album ze zdjęciami sławnych budynków i przyniósł go Jasmine. –Może się przydać.
- O, dziękuję bardzo - uśmiechnęła się do niego. - Na pewno się przyda. Ja już pójdę, nie będę panu w pracy przeszkadzać. Dziękuję i do widzenia - lekko skinęła głową, a potem wyszłą z biblioteki. 
Dobra, może wcale nie było tak źle, że jej pomógł z tą cholerną książką...
            Wieczorem Eric usadowił się wygodnie na drzewie, obok domu Jasmine. Miał na sobie idealnie czarne ciuchy, więc wtapiał się w mrok. Wytężył swój superczuły słuch i nasłuchiwał.
            Rudowłosy mężczyzna rozglądał się nieporadnie po kuchni. Frustrujące było wiedzieć, jak nazywają się rzeczy i co się z nimi robi, a nie znać własnego imienia. Jednocześnie czuć ogromną tęsknotę, nie wiedząc, do czego.
-Pomóc ci? – zapytał Jasmine.
- Możesz - uśmiechnęła się do niego.. Lubiła go. Od początku. Chciałaby mu pomóc odnaleźć rodzinę. Tylko jeszcze nie wiedziała jak. Nawet nie wiedziała, jak naprawdę ma na imię. - Które ładniejsze? - pokazała mu dwa zdjęcia z książki, którą dał jej Eric.
Mężczyzna przejrzał je i nagle znieruchomiał. Powoli przesunął palcami po zdjęciu Eilean Donan, jednego z najsłynniejszych szkockich zamków.
-Znam to miejsce – szepnął.
- Byłeś tam? - podchwyciła szybko Jasmine. Patrzyła na niego uważnie.
-Tak. Tak! – pokazał jej palcem pomost. –Tutaj jest jedna deska obluzowana. Pod nią zawsze było coś słodkiego. Ktoś.. ciocia.. chowała to tam. Dla nas? Kim są my? – spojrzał na nią z rozpaczą.
- Ciocia? - Jasmine uniosła brew. - Mieszkałeś tam?
Nie czekając na odpowiedź szybko weszła na google.com i wpisała w wyszukiwarkę nazwę zamku.
-Nie wiem. Nie wiem – przyciął dłonie do skroni.
- Hm, zamek należy do rodziny Finn. Może się tak nazywasz? Kojarzysz coś?
-Nie – pokręcił smętnie głową. –Nigdy sobie nie przypomnę – warknął, zły na siebie.
- Przestań, Aidan - tak go "roboczo" nazwali. - To wymaga czasu. Możemy jeszcze raz iść na spacer po mieście.
-Przejdziesz się ze mną? - zapytał z nadzieją. –Ale masz tyle pracy..
- Zdążę - puściła mu oczko. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz - ścisnęła jego rękę i uśmiechnęła się. - Tymczasem powiedz mi, czy to ci się podoba? - pokazała mu wstępny projekt.
-Źle zapisałaś wymiar, musisz poprawić – urwał. –Cholera. Skąd ja to wiem?! Boże, Jas, nawet nie wiesz, jakie to irytujące, wiedzieć coś, nie wiedząc, czemu wiesz!!
- Dowiemy się tego - uśmiechnęła się do niego łagodnie. - Wiemy, że masz cos wspólnego z tym zamkiem i orientujesz się w architekturze.
-Tak, i jestem rudy – mruknął. –Chodźmy się przejść.
- No dobra, chodźmy - wstała z miejsca i wyszła z pokoju. Wzięła płaszczyk ubrała buty i poinformowała rodziców, że wychodzą.
            Gdy tak szli, Aidan powoli się uspokajał. Czuł dziwne mrowienie w karku, ale nic mu ono nie mówiło. Tymczasem oznaczało to, że ktoś ich obserwuje. Tą osobą był Eric, który dyskretnie ich śledził.
- A jak wyobrażasz sobie swoje życie? - zapytała po chwili.
-Chcę mieć rodzinę. Czuję, że za kimś tęsknie. Ale czy ten ktoś mnie szuka?
Eric, słysząc to, szybko naskrobał wiadomość do Connora. Po chwili nadeszła odpowiedź.
- Na pewno cię szukają - położyła dłoń na jego ramieniu. - Zobaczysz, nim się obejrzysz, znowu będziesz ze swoją rodziną.
-A może jednak nie? – nagle otoczyło ich parę osób. Mieli na sobie czarne kominiarki. –Jesteś niewygodny, Finn.
-Finn? – powtórzył Aidan, rozglądając się.
- Czyli masz cos wspólnego z rodziną, która mieszka w tym zamku! - powiedziała szybko Jasmine. Ale zaraz przysunęła się bliżej niego. Super.
-Oczywiście, że ma – prychnął jeden z opryszków. –Zostanie tam pochowany.
Eric westchnął. Normalnie dla człowieka pokroju Shannona taka ekipa byłaby niczym. Ale teraz, gdy był z Ja.. Serce Erica nagle mocno zabiło. Dlaczego miał ochotę wyrwać tym ludziom serca z piersi, na samą myśl, że skrzywdzą Jasmine?
Zeskoczył zgrabnie z daszku i wylądował miękko przed Shannonem i Jasmine.
-Książę Finn, proszę się cofnąć – poprosił.
No teraz to Jasmine już nic nie rozumiała. Co się, do jasnej cholery, dzieje?!
Ale ok, może pan BIBLIOTEKARZ (co on tu robi?) ich uratuje...
-A ty to? – oprych podrapał się w nos. Tego kolesia nie było w rozkazie.
-Eric Sparks, niemiło mi. W służbie Connora Navarro, dranira klanu Navarro.
-Dranir. Wujek – powiedział cicho Shannon alias Aidan. –Wujek Rayne. Wujek Rayne jest dranirem!
-Własnie tak, książę. Twoja rodzina cię szuka.
Jasmine uśmiechnęła się, chociaż mało rozumiała z tego, co mówili.
- Widzisz? Mówiłam!
-A teraz grzecznie sobie idźcie.
-Chyba kpisz!
Opryszki zaatakowały. Aidan objął mocno Jas i osłonił sobą, gotów na zebranie batów, ale gdy po chwili otworzył oczy, zbiry leżały, a Eric otrzepywał ręce.
Jasmine zamrugała oczami. Okej, coś tu było ostro nie halo. Ale bała się zapytać.
- Kim jesteś?
A jednak.
Eric lekko się przed nimi skłonił.
-Sparks. Dowódca wojsk klanu Navarro. Do usług, milady, książę.
-Książę?
-Jesteś synem brata dranira, książę. Nazywasz się Shannon Finn.
-Shannon – powtórzył cicho własne imię. Powoli z pamięci wyłaniały się obrazy i skojarzenia. –Navarro. Effy?
-Właśnie tak. Pańska siostra, księżniczka Elizabeth, jest partnerką mojego szefa.
Jasmine siedziała cicho. W sumie imię Shannon do niego pasowało. 
- Wiedziałeś to od dawna?
Ignorowała księżniczki, książętów i jakiś dranirów. Cholera wie, o co chodziło.
-Od kilku dni, ale mój szef nakazał mi obserwowanie was. Widocznie chodziło o złapanie tych tutaj – trącił butem jednego z leżących. –Książę, na lotnisku czeka na nas samolot. Zabierze cię do domu.
Shannon poczuł, że jego ciało przeszył chłód. Dom, rodzina? Nagle zaczął się bać. Mocno ścisnął dłoń Jasmine.
-Leć ze mną. Proszę.
- C-co? Ufasz mu? - uniosła się Jasmine, a potem westchnęła. - Dobrze.

            A więc dwie godzony później, gdy wszystko było załatwione, weszli na pokład małego, prywatnego samolotu. Eric dyskretnie sprawdził, czy nie byli śledzeni, po czym usiadł w jednym z foteli. I obserwował Jasmine.
Ona starała się to ignorować. Stukała palcami o swoje kolano, zastanawiając się, JAK SIĘ TU ZNALAZŁA. WHAT DID JUST HAPPEN?!
- No co? - warknęła w końcu, zwracając wzrok ku Ericowi.
-Nic.
- AHA - znów patrzyła za okno.
Shannon zasnął, zmęczony rewelacjami.
-Masz kogoś, milady? – zwrócił się do niej Eric.
- O co pytasz?
-Czy czeka na ciebie jakiś mężczyzna?
- Tata - mruknęła. - Nie, jestem sama. Nie mam faceta.
-To dobrze.
Sam nie wiedział, czemu poczuł ulgę, a smok troszkę się uspokoił.
- Zależy dla kogo - prychnęła.
-Czy wolisz kobiety?
- Nie. Phi.
To prychnięcie go podnieciło. Miała pazurki… tylko czemu smok się tak cieszył? Machał ogonem i w ogóle zmienił się w pieska, a nie bestię, którą zawsze był?!
-Ile ma pani lat, milady ?
- Kobiet nie pyta się o wiek - skrzyżowała ręce na piersiach. No wolała być ostrożna. Już się nasłuchała dzisiaj o smokach, królach, księżniczkach, klanach i innych takich. Była tutaj ze względu na Shannona.
-Ja mam 26.
- Wyglądasz na więcej.
Skrzywił się. Dobrze, że nie widziała całego jego ciała, tych blizn i śladów.
-Taaak. To chyba przez wzrost.
- Nie, przez twarz - mruknęła. 
Bardzo przystojną twarz, trololo.
-Masz cięty język, milady.
- Trzeba sobie jakoś radzić w życiu.
            On coś o tym wiedział. Porzucony w wieku 3 lat na stopniach kościoła, dorastał w sierocińcu w sercu Indii. Jadł to, co znalazł i czego silniejsi nie zdołali mu odebrać. Wolał przymierać głodem, niż sprzedawać się za grosze amerykańskim biznesmenom o wyuzdanych gustach. Jego najlepszą decyzją był pomysł okradnięcia dziadka Connora. W ten sposób, w wieku 14 lat, trafił do zamku i szybko został towarzyszem następcy tronu i jego młodszego brata. Był cyniczny, zbuntowany i strasznie samotny. Miał blizny na ciele i duszy.
I przyjaźń z Connorem pomogła mu je uleczyć. W wieku 18 lat przysiągł mu, że będzie mu służył aż do swojej śmierci.
-Taaak.
- No właśnie. Gdzie tu można dostać coś do jedzenia i picia? - zapytała, zmieniając temat.
-Niestety. Lot potrwa tylko godzinę, nie przewidziano żadnych przekąsek.
- Och, szkoda.
            Dalej lecieli w milczeniu. Eric obserwował ją, świadom, że to koniec ich wspólnej przygody. Więcej nie zobaczy Jasmine.
Jasmine rozprostowała nogi i ręce i kręgosłup. Nudziło jej się. Jednocześnie denerwowała się.
Dziwne. Smok czuł jej zdenerwowanie i sam zaczął się niespokojnie wiercić.
-Rodzina księcia będzie ci wdzięczna.
- Mhm.
Ona miała nadzieję, że jej nie pozbijają.
-Sowicie cię wynagrodzą.
Już on by ją wynagrodził. Nie wypuściłby ze swojego łóżka..
Zboczeniec.
- Nie chcę wynagrodzenia. Wystarczy mi, że Shannon - dziwnie było o nim mówić pod innym imieniem - odnajdzie rodzinę.
-Ma siostrę, młodszą. Elizabeth. Jest policjantką. Jego mama, Emma, jest prokuratorem, a ojciec, Navi, lekarzem. Ale czeka na niego, najbardziej, jego narzeczona, Emily. Jest w 8 miesiącu ciąży.
- W ciąży? - Jasmine uśmiechnęła się. - Łaaał, super!
-Tak – Eric lekko wykrzywił kącik warg w uśmiechu. On nigdy nie założy rodziny.
- No tak! Podobno ciąża to najlepszy okres w życiu kobiety!
Eric cicho się zaśmiał.
-Chciałbym, żeby narzeczona Connora tak myślała.
- Nie lubi dzieci?
-Nie, raczej nie, bo wychowuje z Connorem jego bratanka. Ale swoich mieć nie chce. A ty? Dużą rodzinę chciałabyś mieć?
- Chciałabym - westchnęła cicho.
On też kiedyś tego chciał. Ale teraz, gdy wiedział, kim był jego biologiczny ojciec, nie chciał tego. Te geny powinny zginąć wraz z nim.
W końcu zbliżali się do celu. Jasmine zapięła pasy, wcześniej budząc Shannona.

            Pół godziny później dojeżdżali do ładnego domu na obrzeżach miasta. Eric siedział za kierownicą i w milczeniu wjeżdżał na podjazd.
-Znam ten dom.
-Oczywiście. Zaplanowałeś i wyremontowałeś go, wasza wysokość.
Emily siedziała w domu i jak zwykle patrzyła przez okno. Jak zwykle miała nadzieję, że Shannon zaraz się tu zjawi jak gdyby nigdy nic.
            I oto się zjawił. Co prawda, pierwszy wszedł Eric, ale cała rodzina Finn szybko się tu znalazła. Navi aż musiał usiąść, tak go serce zabolało, gdy syn go nie rozpoznał.
- Shannon - Emily miała w oczach łzy. Jedną rękę trzymała na swoim brzuchu, a drugą wyciągnęła w jego stronę. - Kochanie...
Jasmine stała z tyłu. Może nikt jej nie zauważy. 
- Synku - Emma stanęła obok Navi'ego, zaciskając dłoń na jego ramieniu.
Shannon spojrzał na nią z zainteresowaniem. Znał jej głos. Znał jej zapach.
-E..Emily – przypomniał sobie powoli. Od natłoku myśli, których nie umiał uporządkować, bolała go głowa. Ale ci ludzie patrzyli na niego z taką nadzieją.
-Eric?
-Connor. Wasza wysokość – poprawił się, poczym skłonił się przed Emmą i Navim. –Lordzie i lady Finn. Książę Shannon stracił pamięć. Lekarz mówił, że to odwracalne, potrzebuje tylko czasu. A ta urocza, młoda dama, to Jasmine Bailey. Jej rodzina opiekowała się księciem.
- Dobry wieczór - Jasmine nie wiedziała, co ma robić, więc jedynie lekko się skłoniła. Emma od razu do niej podeszła i przytuliła do siebie. 
- Dziękuję - szepnęła. 
- Erm... nie ma sprawy...
-Dobra robota, Eric – Connor uścisnął jego rękę. A wtedy ich obu objął Navi.
-Dzięki, chłopcy – mruknął. A potem przytulił swojego syna.
Jasmine uśmiechnęła się do siebie. Strasznie się cieszyła widząc, jak każdy z rodziny Shannona mocno go przytula, szczęśliwi, że się odnalazł.
- Wracajmy już - poprosiła cicho Erica. Nie chciała im psuć tej chwili. Musieli teraz pobyć sami, z rodziną.
            Zgodnie z jej życzeniem. Eric wyprowadził ją z domu do ładnie oświetlonego ogrodu. Został starannie zaplanowany, pośrodku była mała sadzawka. Eric usiadł na ławeczce i wyciągnął nogi przed siebie.
- Myślałam raczej nad eksmitowaniem się do domu - powiedziała cicho, co jakiś czas odwracając głowę w stronę domu.
-Szybko cię nie wypuszczą. Jutro lady Emma będzie chciała wiedzieć o tobie wszystko.
- No to uciekamy czym prędzej!
Spojrzał na nią spokojnie.
-Nic ci tu nie grozi. Mam na ciebie oko.
- Ale ja naprawdę nie chcę im przeszkadzać...
-Daj spokój, Jasmine – powiedział miękko. –Obiecałaś księciu, że zostaniesz na weekend. Będzie mu łatwiej.
I jemu też. Nie chciał się z nią już żegnać.
- No dobra - westchnęła ciężko i usiadła obok niego.
I tak sobie siedzieli. Słychać było cykanie świerszczy. Eric był boleśnie świadom obecności Jasmine. Musi pogadać z Connorem. Jeśli smok znów wyrwie się spod kontroli, poprosi przyjaciela, by go zabił.
- Więc smok, tak? - zaczęła po długiej chwili ciszy.
-Co?
- No jesteś smokiem. Tak mówiłeś.
-Wydawało ci cię – mruknął.
- Robisz ze mnie kretynkę?
-Nie śmiałbym.
- No właśnie to robisz.
Westchnął ciężko.
-Tak, jestem smokiem. Urodziłem się taki.
- No wiem. Kolor?
-Jestem czarny. Po prostu czarny. I mam kolce.
- Aaa. No to ładnie no.
-Pamiętaj, że to sekret – westchnął. –Przez to, że go poznałaś, możesz się znaleźć w niebezpieczeństwie. Oni wiedzieli, że książę jest u ciebie. Wiedza, gdzie mieszkasz.
- Taak, pocieszaj mnie dalej - mruknęła.
-Nie pozwolę, by coś ci się stało. Connor kazał mi cię strzec. Dopóki nie będę potrzebny gdzieś indziej – wzruszył jednym ramieniem.
- Miodzio - mruknęła. Potem westchnęła.
Spojrzał na nią oburzony.
-Czy ty właśnie zwątpiłaś w moje możliwości, niewiasto?!
- Co? Nie!
Cały czas miała przed oczami to, jak powalił tamtych kolesi jednym skinieniem palca. Nie śmiała wątpić w jego możliwości.
-To dobrze – warknął. No wjechała mu na ambicję. Widziała w nim tylko smoka i swojego obrońcę. I starego człowieka.
I bibliotekarza! Przystojnego bibliotekarza!
A, on o tym nie wiedział. No cóż...
Eric zdjął swoją skórzaną kurtkę i podał jej.
-Zmarzniesz.
- Och, dziękuję - Jasmin zarumieniła się lekko. Ale otuliła się jego kurtką.
Nagle Eric złapał ją za brodę i pocałował mocno. Miał na to ochotę od dawna. Nie zrobił tego brutalnie. Jego palce były delikatne, ostrożne, a usta ciepłe i twarde. Napierały mocno na jej wargi, a Eric zmrużył oczy, po czym je zamknął. Czuł zapach Jasmine, który wdzierał mu się do płuc i wypełniał je sobą. Ona się tego generalnie nie spodziewała. Co nie znaczy, że jej się nie podobało. Ba, bardzo jej się to podobało. Odwzajemniła pocałunek, dotykając go delikatnie po szyi i karku.
Eric uśmiechnął się, po swojemu, kącikiem ust, po czym rozchylił jej wargi językiem, a dłonią zmusił ją, by lekko odchyliła głowę do tyłu. Pogłębił pocałunek, przyciągając Jasmine do siebie. Wtuliła się w niego ufnie, cały czas go całując. Mrr, dobrze całował, pachniał jeszcze lepiej. Po prostu mrr.
Otoczył ją ramionami, nie bardzo rozumiejąc, co się z nim dzieje. Trenował do nieprzytomności, pił na umór, a nigdy nie uciszył smoka na tyle, jak uciszył go (nie)zwykły pocałunek z Jasmine. Przesunął ustami po jej szyi i obojczyku, rozkoszując się ciepłą i delikatną skórą.
Jasmine zacisnęła palce na jego włosach na karku. Noo, mogłaby tu tak zostać. Na zawsze. Walić projekt, studia i całą resztę!
Hm, koleżanki jej nie uwierzą, że całowała się z seksownym panem bibliotekarzem.
-Pachniesz jak zakazany owoc – jęknął chrapliwie.
- Zakazany? Pf...
Odchylił jej głowę do tyłu jeszcze bardziej, by składać delikatne pocałunki na jej szyi i gardle. Jednocześnie jedną dłoń wsunął pod jej koszulkę i bardzo powoli (ale tak w żółwim tempie, jak nie wolniej), samymi opuszkami palców przesunął po skórze jej pleców.
- Hej, gdzie z tymi łapami - złapała go za nadgarstek i delikatnie wyperswadowała mu ten pomysł z głowy.
-Nigdy bym cię nie skrzywdził ani nie zrobił nic wbrew twojej woli – szepnął ochryple. Mimo to, lekko zacisnął zęby na jej ramieniu. Leciutko, ale wystarczyło, by na jakiś czas każdy smok w okolicy wiedział…
- Mhm... - pocałowała go w skroń, policzek, kącik ust i znów w usta.
Nagle pożałował, że nie ma na tyle pewności siebie, by wziąć ją do łóżka już na pierwszym spotkaniu, jak Connor zrobił z Effy. Jemu się udało i jest szczęśliwy. A Eric nie wiedział, jak budować związek. Po co go w ogóle tworzyć?

sobota, 7 września 2013

Rozdział 68. Samochody. (Zoey x Matt)

Matthew Hell nie należał do osób, które się często uśmiechały. Ukrywał swoje uczucia za chłodną maską obojętności, traktował wszystkich z dystansem. Był samotnikiem, zafascynowanym motoryzacją. Sam skręcił silnik swojego skyline'a, którym teraz startował w wyścigach.
I prędzej odgryzłby sobie rękę niż przyznał,  że ma to po ojcu.
Zajechał na miejsce wyścigu i wysiadł z auta. Lubił atmosferę takiej imprezy.
Kawałek dalej inni bawili się w najlepsze, tańcząc do skocznej, typowo imprezowej muzyki. Dziewczyny był skąpo poubierane, faceci chwalili się swoimi pojazdami. Czyli wieczór wyścigowy jak każdy inny. Tylko z każdym spotkaniem robiło się coraz bardziej bogato. Na przykład dzisiaj mieli już bar, podświetlany neonami.
Właśnie do takiego baru podeszła brunetka w krótkich spodenkach i koszulce na ramiączkach. Zamówiła dla siebie sok. Dziewczyna bowiem prowadziła i brała czynny udział w wyścigach. Nie przejmowała się przegranymi, które przecież każdemu się zdarzały (tylko nie Dominicowi Toretto, ale to inna bajka), a kiedy wygrywała z tymi wypacykowanymi lalusiami... to była dopiero satysfakcja. Zoey Quinn, siostra Heather, również czarownica, uwielbiała ogrywać tych bogatych chłopczyków. Panienki zresztą też. Sama rozkosz!
Matthew również podszedł do baru. Potrząsnął lekko głową, a biała grzywka prawie wpadła mu do oczu.
-Wodę z lodem i cytryną poproszę.
Zoey spojrzała na niego, kiedy usłyszała jakiś przyjemny męski głos obok siebie.
Aha, znała gościa. Tylko nie mogła rozpoznać, czy to ten starszy, czy młodszy. Ale chyba młodszy, bo starszy miał hotel i nie wyglądał na gościa, który chadza na takie przyjątka.
Matthew zerknął na nią ze spokojem.
Kojarzył tę dziewczynę z innych wyścigów, była dobra.
-Powodzenia - pozdrowił ją, lekko unosząc szklankę z wodą.
- Nie, dziękuję - uśmiechnęła się lekko, również unosząc swoją szklankę.
Wypił wodę do końca i zapłacił. A jako, że był dżentelmenem, zapłacił również za nią.
- Nie trzeba, zarobiłam, to za siebie zapłacę - oddała mu pieniądze.
Uniósł dłoń i nie przyjął ich.
-Pani pozwoli - powiedział spokojnie i skłonił lekko głowę.
- No dobra, jak chcesz - wzruszył ramionami, a potem udała się w stronę tłumy. Odwróciła się na chwilę, dość gwałtownie w jego stronę, a jej włosy uniosły się i wyglądało to dość seksownie. Jak na filmach, tylko lepiej.
Matthew spojrzał na nią ostatni raz i poszedł do jedynej miłości w swoim życiu. Czule przesunął palcami po czarnej masce.
A Zoey wbiła się w rytm muzyki i tańczyła swobodnie.
Matthew wygrał. Wszedł w tłum nie po to, by świętować, ale po to, by ochłonąć. Kochał ten zastrzyk adrenaliny. To szybkie bicie serca, gdy drzwi w drzwi wchodził w zakręt z innymi.
- I jak było, panie przystojny? - zagadnęła Zoey, pojawiając się nagle obok niego, nadal tańcząc.
-Szybko - powiedział, patrząc na nią. Była zmysłowa, pachniała niczym ogród kwiatów. Nie umawia ł się z takimi. Raczej wybierał kobiety łatwe, z którymi nie musiał rozmawiać.
- We wszystkim jesteś taki szybki?
-Nie - powiedział krótko.
- A, no to chyba dobrze - puściła mu oczko, a potem zniknęła w tłumie. Nie chciał gadać, to nie. Ona na pewno nie będzie mu się narzucała.
Nagle Matthew poczuł dziwny impuls, jakby dookoła niego ktoś zaciągnał sznur i pociągnał. Szybkim krokiem poszedl za nieznajomą. Złapał ją za ramię.
W tym samym momencie, w ziemię tuż przed jej stopami, trafiła kula. Odłamki ziemi rozbryznęły w powietrzu, a Matthew Odruchowo pociągnął dziewczynę jeszcze bardziej do tyłu, osłaniając sobą.
Zoey nie zdążyła zareagować, kiedy nagle znalazła się za Mattem. Okej, o co w ogóle chodziło?
- Co się... - wyjrzała zza jego wysokiego ciała i spojrzała przed siebie. - Super, Łowcy. Lepiej wiejmy, wasza wysokość - złapała go za rękę i zaczęła się wycofywać.
Nawet nie zapytał, kim sa Łowcy i czemu nazwała go Waszą Wysokością. Szybkim krokiem skierował się do aut, ciągnąc ją za sobą.
Zoey odwróciła się w ich stronę i wyciągnęła ręce przed siebie. Skorzystała z piasku, który był praktycznie wszędzie.
- Awoksaip azrub! - krzyknęła, wywołując zaklęcie. Piasek się uniósł i zaczął z zawrotnym tempie "przeszkadzać" łowcom. - Szybko, uciekamy! - dodała do Matta. - Świetnie, przebite opony - jęknęła, widząc w jakim stanie łowcy zostawili jej samochód.
-Chodź - wciągnął ją do swojego skyline'a i ruszył z piskiem opon. Od razu przyspieszył, pozostawiając łowców daleko w tyle. Ale Matthew wiedział, że zrelaksuje się dopiero wtedy, gdy wraz z tą dziewczyną przekroczy barierę ochronną swojego domu. Dopiero tam będą bezpieczni.
Zoey jeszcze długo patrzyła przez tylnią szybę, nim w końcu usiadła jak człowiek na fotelu pasażera i zapięła pasy. Odetchnęła.
-Matthew Hell - podał jej rękę, nie odrywając wzroku od ulicy.
-Skąd tak dużo wiesz? Jesteś z któregoś z klanów?
- Jestem czarownicą, czyli pełnoprawnym członkiem świata nadprzyrodzonego. Mam ostęp do naszych gazet i informacji. Tak, twoje zdjęcie bez koszulki też widziałam - zaśmiała się cicho.
-Ta? Z której imprezy? - zapytał sucho, ale w głębi siebie poczuł się niezręcznie. -Czarownica? Znasz może niejaką Heather, nazwiska nie znam?
- Z tej w budynku do rozbiórki. Znam Heather, to moja starsza siostra.
-Ta sama, co była w ostatniej gazecie? Jej zdjęcia z jakiejś prywatki z moim kuzynem? Jaki ten świat mały - powiedział gorzko.
- Tak, ta sama. I racja, świat jest mały - spojrzała w lusterko.
-Masz się gdzie schronić? - zapytał. -Masz kogoś, kto cię ochroni?
- Mam, możesz mnie tam zawieźć - podała mu adres.
Matthew szybko ogarnął drogę, wpisując adres w wmontowany GPS.
-Czym podpadłaś Łowcom, czarodziejko?
- Hm, no nie wiem, może tym, że jestem czarownicą? Aczkolwiek mogę się mylić.
Westchnął.
-Czyli to prawda, że ścigają was bez powodu? - skręcił we wskazaną uliczkę. I ostro dał po hamulcach.
budynek, o którym mówiła Zoey, płonął.
- O mój Boże - szepnęła, próbując wysiąść, ale pasy ją powstrzymały. Szybko się ich pozbyła, a potem wysiadła z Nissana i pobiegła w tamtą stronę. - Heather! Heather! - Zoey zaczęła panikować. - Oby cię tam nie było - szeptała, szukając swojego telefonu. - Kurwa, gdzie jest ten pierdolony telefon?! - już miała łzy w oczach. Szybko wróciła do samochodu i zaczęła szukać. - Telefon - powiedziała jedynie. Nie miała go. Ktoś musiał go jej ukraść na wyścigach.
Matthew złapał ją mocno za rękę. Zadzwonił ze swojej komórki do Rina.
-Cześć. Czy twoja mała czarownica jest z tobą? ... Skąd wiem? Nieistotne. Jest?
Zoey patrzyła na niego w ogromnym napięciu. W jej oczach zbierały się coraz większe łzy i tylko czekały, aż w końcu będą mogły popłynąć w dół.
-Okej, dzięki - rozłączył się. -Niejaka Heather jest teraz z moim kuzynem. Podobno przerwałem im bardzo obiecujący wieczór, no ale.
- O Boże, nic jej nie jest - powiedziała cicho, próbując uspokoić samą siebie. Zakryła sobie usta dłonią, a łzy w końcu uleciały.
Matthew spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem. Niepewnie wyciągnął rękę i poklepał ją po ramieniu, a potem niezdarnie objął.
Zoey przytuliła się do niego, zaciskając pięści na jego koszulce.
- Dziękuję.
-Jasne. Spoko. Ee.. masz inne miejsce, mniej gorące? - zapytał.
- Nie... muszę pogadać z Heather...
- Heather... mamy problem...
Matthew tymczasem wykręcił z uliczki i zaczął kierować się w stronę swojego domu. Stracili troszkę czasu, więc wolał go nadrobić. Dziś przenocuje czarownicę u siebie, a jutro odwiezie ją tam, gdzie będzie chciała.
Nagle omal nie wcisnął hamulca. Chwila, moment. Czemu on to robi?
Bo jest debilem i ufa nowo spotkanej osobie na tyle, żeby wpuścić ją do swojego domu.
No cóż. Debil czy nie, on po prostu chce pomóc kobiecie, która została sama z Łowcami na głowie. Szkoda mu jej było.
-Przenocujesz u mnie, czarodziejko.
- Dobrze, dobrze... zaraz, chwila, moment, o czym ty mówisz? Nie, nie, nie, zawieź mnie do jakiegoś hotelu.
-W hotelu nie ma żadnych zabezpieczeń. Dopadną cię, nim położysz tęW śliczną główkę na poduszce. Ze mną nie ośmielą się zadrzeć.
- Ile chcesz za tę pomoc? - zapytała od razu.
-Nic. Jesteś siostrą partnerki mojego kuzyna.
- Mhm - spojrzała za okno. Jej ręce nadal drżały.
Po chwili wyjechali z miasta. Matthew mieszkał w dzielnicy małych, piętrowych domków. Do jego "posiadłości" przylegał ogród. Był Władcą Ziemi, kochał rośliny, hodował zioła, leczył drzewa, jakkolwiek to brzmi. W dodatku rozumiał mowę niektórych zwierząt.
- Nie mam ciuchów, kosmetyków, szczotki do zębów, do włosów... nie mam nic. Znowu - powiedziała, kiedy wysiedli z samochodu przed jego chatą.
-Mam w domu parę ubrań mojej siostry, nie obrazi się. Szczotka się znajdzie, zapasową do zębów też mam - powiedział ze spokojem, mimo wszystkich wydarzeń. Gdy zaparkował w garażu, mięsnie jego ramion lekko się rozluźniły. Tutaj nic im nie groziło.
- Dzięki... - wędrowała cały czas za nim.
Otworzył drzwi i gestem zaprosił ją do środka. Tu też wszędzie były rośliny.
-Nie zdejmuj butów, przesadzałem kwiaty. Nie zdążyłem zebrać ziemi.
- Ahm, okej - rozglądała się dookoła, idąc cały czas za nim.
Zabrał ją na górę. Tutaj były dwie sypialnie, dwie łazienki i pokój, w którym stała kanapa, TV i bieżnia.
-To mój pokój, ten jest wolny - pokazał mniejszą sypialnie. -Rozgość się.
- Okej, dzięki. Gdzie masz te ubrania?
-W szafce.
Ale, jak się okazało, ubrania na Zoey nie pasowały.
-Idź pod prysznic czy coś - Matthew podrapał się w brodę. -Dam ci coś mojego.
- Robi się coraz romantyczniej - mruknęła.
Po dwudziestu minutach była z powrotem w samym ręczniku.
Matthew wszedł, niosąc w rekach kosz z praniem.
-Nie prasowałem jeszcze - bąknął. -Są czyste rzeczy.
- Spoko, jakoś to przeżyję - uśmiechnęła się i wzięła jakąś koszulkę. - Dziękuję.
-Nie ma za co. Głodna?
- Nie. Moja siostra dzwoniła?
Spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem.
-Jest z Rinem, a Rin jest.. absorbujący.
- Nie śmiej się ze mnie - warknęła, mocą odpychając go za drzwi. - Spalili mi dom i polują na moje życie, muszę pogadać z siostrą, a ty jeszcze patrzysz na mnie jak na kretynkę! - i tym optymistycznym akcentem zatrzasnęła drzwi.
-Baby - mruknął pod nosem. -Rób, co chcesz. Nie ma za co.
Poszedł na dół, do swoich kaktusów. Zacmokał cicho i zabrał się za przesadzanie ich do większych doniczek. Z czego "przesadzanie" polegało na tym, że używał władzy nad ziemią, by ta sama uniosła się i wraz z rośliną przeskoczyła do większej doniczki.
Zoey wytarła się ręcznikiem a potem założyła jego koszulkę. Podeszła do okna i spojrzała przez nie.
Matthew tymczasem sprzątnął ziemię, po czym poszedł do lodówki. Wyjął zimną chińszczyznę i wrzucił do mikrofalówki, potem otworzył piwo.
Nagle ktoś zaczął się dobijać do drzwi.
Matthew podszedł do nich i otworzył je, widząc na progu Rina i obcą dziewczynę. Była bardzo ładna.
-Ty pewnie jesteś Heather. Cześć. Zoey jest do góry - powiedział spokojnie.
Heather nie miała czasu na takie pierdoły. Szybko poszła do góry, gdzie znalazła młodszą siostrę.
- Boję się - wyznała Zoey, trzymając siostrę za ręce. - Oni są coraz bliżej - znowu miała łzy w oczach.
- Wiem, wiem - Heather przytuliła ją mocno do siebie. - Namówię Rin, żebyś mogła zostać u nas, okej? - spojrzała na nią. - Nie zostawię cię.
Obiecałam, że będę cię chronić i słowa dotrzymam - pomyślała, głaszcząc ją po mokrych włosach.
Kuzyni tymczasem usiedli przy stole. Rin w szybkich słowach powiedział Matthew, o co chodzi z Łowcami. Hell zamyślił się.
-Trzeba z tym coś zrobić.
- Mam tu trochę swoich rzeczy. Przydadzą się - powiedziała Heather.
- Daj spokój, mam na sobie koszulkę Matthew Hell - Zoey uśmiechnęła się, a potem obie wybuchły śmiechem. - Schowaj to. Powiedz, że nie wiem, że pies je zjadł albo zapomniałaś...
Starsza siostra wrzuciła torbę pod łóżko.
- Ups... - uśmiechnęła się niewinnie, a potem zeszły na dół.
Rin natychmiast objął Heather. Lubił podkreślać, że należy do niego. Tymczasem Matthew przełożył troszkę odgrzanej potrawy z kurczakiem i ryżem słodko kwaśnym do miski i podał ją Zoey.
-Zjedz to - mruknął.
- Nie jestem głodna, naprawdę. Dzięki.
- Rin, Zoey może z nami zamieszkać?
-Co.. hmm.. oczywiście, taka sytuacja. Jakoś się zmieścimy - powiedział.
-Zjedz - powtórzył. -Powinnaś się rozgrzać.
ZOey westchnęła zrezygnowana i zaczęła powoli dzióbać jedzonko.
- Dzięki, Rin - powiedziała Zoey, a od Heather dostał całusa.
-Zawsze możesz zostać u mnie - wypalił nagle Matthew. Rin spojrzał na niego z wdzięcznością. Zoey była siostrą Heather, chciał jej pomóc, ale.. chciał też i mieć Heather dla siebie.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł - powiedziała Heather.
-To tylko propozycja.
-Matthew mieszka tu sam ze swoimi roślinami i dziczeje. Zoey może pomoże mu ogarnąć, że ludzie istnieją.. - wtrącił Rin.
- Aha, czyli nie chcesz Zoey u siebie - powiedziała Heather, patrząc na swojego faceta. - Świetnie.
-Nie, kochanie – Rin westchnął ciężko. –Chodzi mi o to, że kiedy będziecie rozdzielone, będzie was łatwiej pilnować. Tak, kiedy będziecie obie w jednym miejscu tylko z jednym strażnikiem, czyli mną, stanowicie łatwy cel. Tak, jeśli jesteście rozdzielone i Matthew strzeże Zoey, jeśli zaatakują którąś z was, będzie szansa, by ostrzec drugą „parę”.
- To chyba dobry plan - Zoey spojrzała porozumiewawczo na siostrę. No co, jak często można zostać sam na sam w mieszkaniu z facetem? Jego mieszkaniu. Dobra, zamieszkać z facetem, który wygląda jak Matthew Hell? No właśnie, no właśnie.
- No dobra, niech wam będzie. Ale MY musimy spotykać się regularnie, jasne? - powiedziała ostro Heather.
- No raczej - młodsza czarownica uśmiechnęła się do niej.
-Matthew mieszka zaledwie 20 minut drogi ode mnie.
-Chwila, chwila.. – Hell uniósł ręce. –Ja pracuję. Mam zabierać Zoey ze sobą do przychodni?
- Mogę ci pomóc. Jestem czarownicą, pamiętasz?
-Czyli wszystko postanowione – Rin ucieszył się z własnej pomysłowości.
W końcu Rin i Heather wyszli. Zoey dojadła w końcu tę kolację.
- Okej, o której i w jakie dni pracujesz w przychodni, panie weterynarzu?
-Od poniedziałku do soboty, awaryjnie w niedzielę. Od 8 do 16. Widzisz ten zielony budynek na rogu? – pokazał jej z okna. –To moja przychodnia.
- Okej, więc idziemy jutro o godzinieee...? - spojrzała na niego.
-Ja wstaję o 6. Mogę cię obudzić, jeśli chcesz – wrzuciło kosza opakowanie po chińszczyźnie. –Umiesz gotować, sprzątać?
- Nie gotuję, sprzątam, bo muszę.
-Aha. Pracujesz gdzieś, studiujesz?
- Studiuję. Chcę zostać pielęgniarką. Więc czemu nie, będę miała tam u ciebie jakieś praktyki - uśmiechnęła się.
-Okej. Pojedziemy jutro do sklepu kupić ci jakieś ubrania – powiedział nagle, z całą mocą uświadamiając sobie, że Zoey jest ubrana w jego koszulkę, która odsłaniała jej seksowne nogi.
- Mam trochę ubrań Heather. Potem pójdę z nią na zakupy. A nie, chwila, przecież nie będę mogła.
-Czemu? Mogę iść z tobą .Co prawda to będzie traumatyczne.. – wystarczyło mu, że parę razy poszedł na zakupy z Ai. Nigdy więcej, obiecywał sobie.
- Biedny - poklepała go po ramieniu. - No nic, idę spać. Jutro pogadamy. Dobranoc - poszła do swojego (no cóż) pokoju.
            A Matthew jeszcze długo siedział w kuchni. Myślał, jakim cudem wpakował się w to wszystko i czemu skończył jak ochroniarz seksownej czarownicy..?