środa, 6 lutego 2013

Rozdział 44. Hm… (Katherine x James)


James zajechał pod Urząd Stanu Cywilnego i przejrzał się w lusterku. No. Ogolił się, podstrzygł włosy, miał na sobie ładny, czarny garnitur i krawat. No cóż. Brał dzisiaj ślub.
Fikcyjny, co prawda, ale brał.
Sięgnął do kieszeni i odetchnął z ulgą, gdy poczuł pod palcami chłód obrączek. Są. Jego drużba, Michael, stał już na progu, wraz z ich ojcem, podczas gdy mama pojechała po Katherine i jej brata.
- Słyszałeś coś o tej jego jak jej tam było? - zapytał cicho Joseph, spoglądając na młodszego syna, Jamesa.
- Ani słowa - pokręcił głową. On patrzył natomiast na Lilian, która trzymała w rękach Izzy.
Lilian bawiła się z Izzy w noski. Lubiła to.
James podszedł do nich, lekko poddenerwowany.
-Tato, też miałeś takiego stracha, jak brałeś ślub z mamą? - zagadnął.
- Nie - prychnął. - Weź się w garść. W końcu to podobno ktoś, kogo kochasz.
-Oczywiście, że kocham - skłamał gładko, chociaż jeszcze nigdy ojca nie okłamał. -Katherine jest fantastyczna. Polubicie ją.
- Nie wątpię.
Nie no, Joseph naprawdę z wielkim dystansem do tego podchodził. Naprawdę. Dystans. Duży.
-I ma młodszego brata, Martina. Fajny chłopak.

Cassie tymczasem zatrzymała się w umówionym miejscu i odetchnęła. Zaraz pozna swoją przyszłą synową..
-Witaj - uśmiechnęła się ciepło - Ty pewnie jesteś Katherine? - uścisnęła lekko jej rękę.
- To ja - uśmiechnęła się nieśmiało. - Miło mi panią poznać w końcu.
-Mnie również. Cieszę się, że wejdziesz do naszej rodziny. 
Katherine pokiwała głową. Taa... gdyby tylko wiedziała...
- O, idzie mój brat.
Już chciała na niego warczeć, że gdzie się szlaja, zostawiając ją tutaj na pastwę losu.
- Dzień dobry - włożył do kieszeni paczkę gum, pod jednym ramieniem trzymając kulę. Dopiero potem podał dłoń tej facetce.
Cassie uścisnęła ją ostrożnie.
-James opowiedział mi, co was spotkało.. Biedactwa - powiedziała cichutko.
- Dajmy radę. Jakoś...
No, po ślubie będą dawać bardziej.
-My trzymamy się razem - obiecała, wożąc ich do Urzędu
- James opowiadał.
Wcale nie. No ale co zrobisz...
-To takie romantyczne, że zakochał się, gdy przekroczyłaś próg - westchnęła Cassie, wspominając swoje pierwsze spotkanie z Josephem.
- Tak, miałam to samo - uśmiechnęła się.
Martin uniósł brwi. Ta, jasne.
-Jesteście młodzi, ale wiek nie ma znaczenia - westchnęła, parkując pod Urzędem. Wyjęła ze schowka swoją bransoletkę. -Coś niebieskiego, starego i pożyczonego w jednym
- Ładna - Katherine uśmiechnęła się. - Od ojca Jamesa?
-Mhm. Podarował mi ją w naszą 10 rocznicę ślubu.
- Śliczna - nadal się uśmiechała.
Martin przewrócił oczami i wyszedł z samochodu.
- To ten brat, tak? - zagadnął Joseph.
-Tak, to jest Martin. A to jest Katherine - szepnął i podszedł do swojej NARZECZONEJ.
- Ładna - stwierdził Michael i poszedł za bratem.
Joseph westchnął. Dlaczego żadne z jego dzieci nie może przedstawić mu drugiej połówki przed ślubem, ale tak może jakieś parę miesięcy wcześniej, hm?
James złapał Katherine pod ramię i poprowadził do pokoju.
A godzinę później byli już małżeństwem/

- Łał - westchnęła Katherine, patrząc na obrączkę. To już, tak? Świetniiieee... Teraz niech tylko Martin przestanie marudzić i niech bierze się za tę rehabilitację.
-Hmm? -James nachylił się nad nią. Troszkę nieporadnie obejmował ją w pasie, podczas gdy jego mama wznosiła toast na uroczystym obiadku.
- Nic, nic - przytuliła się do niego mocniej, żeby nie było.
No, kiedyś interesowała się aktorstwem. No a poza tym, James był mega przystojny, więc nie było jakiś większych problemów.
-Ładnie wyglądasz - szepnął.
- Dzięki - napili się szampana.
- Miło mi cię poznać w końcu - powiedział Michael, podchodząc do nich.
- Mnie też - uścisnęła jego dłoń i w ogóle.
No, Jamesik zrobił się zazdrosny.
Lilian bez skrępowania uścisnęła Katherine i obdarzyła ją mega uśmiechem.
Katherine nieco zaskoczona odwzajemniła uścisk i uśmiech.
Izza tymczasem przyszwędała się do siedzącego Martina. No, wręczyła mu miśka do rąk. No, tyle w temacie.
-Już się lubią - zauważył James. -W sumie, Martin jest tak jakby jej wujkiem teraz.
-Musicie zatańczyć pierwszy taniec! - zawołała Cassie.
- O Boże, już? - Katherine spojrzała na Jamesa. Nie ćwiczyli. A ona nie była wybitna w tańcu.
-Zaufaj mi - szepnął i poprowadził ją na parkiet.
Z takimi rodzicami był ŚWIETNYM tancerzem. Śmiało ją objął i przytulił, po czym zaczął powoli tańczyć, patrząc w oczy swojej ŻONIE.
Katherine patrzyła w dół. Nie chciała go podeptać.
-Spokojnie - powiedział łagodnie. -Nie nadepniesz mnie, Kath.. - zmiękczył jej imię.
- Mhm, skąd wiesz - mruknęła. Poruszała się pewnie jak wieszak albo miotła, no ale co zrobisz...
-Bo wiem. A nawet jeśli, nie dbam o to.
- Mhm, jaaasne... - jeszcze chwile patrzyła w dół, aż w końcu spojrzała mu w oczy. Ba, nawet się lekko uśmiechnęła.
Odwzajemnił uśmiech i wtedy padło..
-GORZKO!
Katherine zarumieniła się mocno. Zamknęła oczy i lekko rozchyliła usta.
O Boże.
James pochylił głowę i nakrył jej wargi swoimi. Mm. Smakowała słodko, owocami. Była ciepła i miękka.
Odwzajemniła pocałunek, przytulając się do niego.
Izzy zaczęła klaskać i pobiegła do taty.
Lilian również klaskała. To było urocze. I chciała to robić z Michaelem!
-Łuu! - zawył ktoś.
James oderwał się od żony.
-Mm.
- Już? - westchnęła, otwierając oczy. Mniam!
Pocałował ją ponownie, tym razem mocniej. Katherine od razu odwzajemniła pocałunek. No, można się było do tego przyzwyczaić.
I oni mieli pozostać białym małżeństwem...? To chyba kpiny.. Całował ją zachłannie, jakby za chwilę mieli ich rozdzielić.
Joseph spojrzał na zegarek na ręce. Nie, nic nie sugerował przecież. No gdzie, Joseph? Phi.
- Idę sprawdzić desery - mruknął i poszedł do kuchni.
- Chodź, Izzy, to nie widoki dla małych dziewczynek - zaśmiał się Mike i wziął Izzy na łapki. Posłał uśmiech Lilian, aby wraz z nimi wyszła na dwór.
I poszła. Za nim wszędzie.
W końcu się od niej oderwał.
-Mmm. To było COŚ.
- Mhm - westchnęła głęboko. Aż jej się nogi normalnie z waty zrobiły.
Podtrzymywał ją, żeby nie upadła.
-Będę dla ciebie dobrym mężem - obiecał.
- Wiem - przytuliła się do niego mocno.
-Zaopiekuję się tobą i Martinem.
Pokiwała głową jedynie.
Potarł paluszkiem obrączkę na jej palcu.
-To dla mnie coś nowego. Spakowałaś swoje rzeczy? Przenosicie się do mnie.
- Coś tam popakowaliśmy. W większości.
-Ekstra. Jak czegoś będziecie potrzebować, to mówcie - oznajmił i pocałował ją w nos. Z boku wyglądali noo.
Całkiem, całkiem można by rzec.
-Chcesz już jechać do domu...?
- Nie, przyjemnie tutaj z twoją rodziną - uśmiechnęła się.
-Teraz również twoją.
- No niby...
-Niezależnie od powodu, teraz jesteśmy małżeństwem..
- Wiem, wiem...
-Będzie dobrze. Będzie dobrze - powtórzył, w sumie dla ich obojga.
- Oby - uśmiechnęła się i o, jeszcze raz go pocałowała.
-Pójdziesz na studia - obiecał. -Martin na rehabilitację..
- Ja mam inne sprawy na głowie, niż studia, James - uśmiechnęła się.
-Jakie?
- Mam pracę - wzruszyła ramionami.
-Zrobisz, co zechcesz - tłumaczył łagodnie. -Chcę tylko byś była szczęśliwa.
- Jestem szczęśliwa. Chodź, desery podają.

A po deserach, toastach i kolacji w końcu mogli jechać do domu.
-Przygotowałem dla ciebie pokój na dole, Martin - James uśmiechnął się do swojego szwagra.
- Na dole... mhm - spojrzał na niego, a potem ruszył na poszukiwania swojego pokoju. No, jakie luksusy.
-O co mu chodzi? - zapytał, lekko zaniepokojony James. -Myślałem z mamą, że będzie mu wygodniej, bo ominie go chodzenie po schodach..
- Jest zły na cały świat o to, co się stało. Przejdzie mu, zobaczysz. No a ja gdzie śpię?
-Na górze są dwie sypialnie. Obok siebie. Wybierz tę, która ci się bardziej podoba, ja wezmę moje rzeczy do drugiej.
- Jasne - poszła na górę i odszukała. Okej, w jedenj były rzeczy Jamesa, więc poszła do tej drugiej.
Ładnie, duże łóżko, łazienka. Na pewno lepiej niż w starym mieszkaniu.
Zdjął marynarkę i niedbale rozpiął koszulę. Odnalazł ją.
-I jak? Podoba ci się?
- Bardzo - uśmiechnęła się do niego.
-Dzielą nas tylko te drzwi, więc gdybyś czegoś potrzebowała, krzycz - poprosił. -I ogółem, czuj się jak u siebie. To teraz wasz dom.
- Jasne - uśmiechnęła się znów, a potem poszła po swoje rzeczy do walizki, a potem udała się do łazienki.
-Często zamawiam jedzenie - powiedział nagle - ale jeśli byś gotowała coś, to byłbym wdzięczny..
- Okej, może coś kiedyś ugotuję - zniknęła w łazience.
-Okeej.
I tak stał. No, umawiali się, żadnego seksu. Ale po dzisiejszych pocałunkach zrozumiał, że jej pożąda.

1 komentarz: