sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 47. Słoneczne Palm Springs. (Amelia x Juliett)



            Amelia siedziała w wannie i bawiła się wodą. W końcu panowała nad tym żywiołem perfekcyjnie. Wznosiła ją i robiła różne figury. A najlepsze i tak były fontanny. Albo jak woda przepływała nad jej głową. Uwielbiała się moczyć w wannie! Mogła siedzieć w niej godzinami. Jej skóra nie marszczyła się tak szybko jak u innych. Sine usta, kiedy była w Oceanie Spokojnym, u siebie, w Australii, też nie występowały. O, tak, Amelia mogła siedzieć cały dzień w wodzie. Nawet pod wodą wytrzymywała znacznie dłużej niż Obdarzony.
            Ale w końcu wyszła z wanny i ogarnęła się. Zaraz jechała do szkoły. Ostatnio cały czas podjeżdżała po nią Juliett, koleżanka, która przygarnęła ją pierwszego dnia w nowej szkole oraz dziewczyna, która pozwoliła jej zostać u siebie, kiedy schlała się na imprezie.
            Amelia skrzywiła się. To było najgorsze doświadczenie jej życia. Wstyd i upokorzenie. Ale Juliett nie miała nic przeciwko. Wybaczyła jej to i nadal ze sobą rozmawiały. Amelia była szczęśliwa, że tak to się skończyło. Na dowód swojej wdzięczności pomogła jej posprzątać następnego dnia dom, chociaż Juliett powiedziała, że nie trzeba, bo od czegoś są pokojówki.
            Tak czy inaczej Amelia ubrała dzisiaj sukienkę i sandały na płaskiej podeszwie. Rozczesała czarne włosy i przesunęła eyelinerem po powiekach przy rzęsach. No. Potem chwyciła torbę i podeszła do okna. Juliett jeszcze nie przyjechała.
            - Ładnie wyglądasz. Jakiś chłopak? – zwęszył sprawę Sky.
            - Nie! – Amelia aż się zarumieniła. – No dobra, idę dzisiaj na przesłuchanie do szkolnego przedstawienia.
            - O! Chcesz grać? A jakie przedstawienie?
            - Współczesna wersja Romka i Julii. Ale nie będę grać, tylko reżyserować.
            - Nie mówiłaś, że interesujesz się reżyserką – Sky uniósł brew. Czyżby nie wiedział o zainteresowaniach swojej najmłodszej córki?!
            - Bo nie interesowałam. Juliett na to zwróciła uwagę jak ostatnio oglądałyśmy u niej film. I tak jakoś wyszło – wzruszyła ramionami.
            Sky uśmiechnął się.
            - Widzę, że lubisz tę swoją nową koleżankę.
            - Lubię – kiwnęła głową z uśmiechem. – O, przyjechała. To ja lecę – cmoknęła tatę w policzek i wyszła z domu.

            - Gotowa? – zapytała Juliett, kiedy wchodziły do sali teatralnej. Wielka sala, mnóstwo krzeseł, których każdy rząd był nieco wyżej. Prawie jak w kinie. Na samym końcu była wielka scena. Po bokach czerwona kurtyna, na górze reflektory. Jury siedziało już na swoich miejscach, na widowni. Za kulisami czekali uczniowie na swoją kolej. Juliett usiadła na samej górze, a Amelia podeszła do nauczyciela języka angielskiego i nauczycielki sztuki.
            - Dzień dobry, miałam się zgłosić…
            - O, panna Hell – profesor Colt uśmiechnął się do niej. – Usiądź, proszę.
            Czarnowłosa uśmiechnęła się do nauczycielki sztuki, a potem zajęła swoje miejsce.
            - Masz jakieś doświadczenie? – zapytała.
            - Właściwie to nie, ale…
            - Daj jej szansę – przerwał Colt. – Prosimy pierwszego uczestnika!
            Amelia wyjęła zeszyt A4 w kratkę. Zapisała imię i nazwisko pierwszego ucznia i zapisywała uwagi.
             W końcu przyszedł czas na Lance’a Gregor. Odegrał jakąś scenę z „Makbeta”. Amelia była oczarowana nie tylko jego urodą, ale też talentem. Gościu był naprawdę niezły.
            I tak minęło półtorej godziny. Szło dość szybko.
            W końcu profesor Colt, profesor Ados i Amelia zaczęli omawiać każdego, kto się zjawił. Wyniki miały ukazać się za dwa dni, więc nie było pośpiechu.
            Amelia zaimponowała swoim nauczycielom. Miała do tego dryg.
            - Słuszne uwagi, panno Hell – pochwaliła ją nauczycielka.
            - Dziękuję – uśmiechnęła się i spojrzała na tył sali. Pomachała Juliett, cała podekscytowana w środku.

            - I jak? Mieli do ciebie jakieś uwagi? – zapytała Juliett, kiedy jechały już ulicami Beverly Hills.
            - Na początku Ados miała, a Colt od razu stwierdził, że mają mi dać szansę. Ale powiem ci, że strasznie się denerwowałam – zaśmiała się i spojrzała na blondynkę.
            - Mówiłam ci. Dasz sobie radę. Kiedy zaczną się próby?
            - W przyszłym tygodniu. Boże, oni nie będą mnie poważnie traktować – jęknęła Amelia. – Nie dość, że jestem nowa, to jeszcze będę im mówić, co mają robić.
            - A przestań. Jak chcesz, to pójdę z tobą. Jak będą mieć jakieś „ale”, to im coś powiem. Oni wszyscy lubią chodzić na moje domówki, więc jak zagrożę im zakazu wstępu, to wiesz – uśmiechnęła się.
            - Szantaż.
            - Ale jaki prosty. Zwykła impreza. Ach, ten XXI wiek. Jedziemy do mnie zrobić projekt na biologię?
            - Jasne, tylko zadzwonię do mamy i jej powiem, okej?
            - Dzwoń.
            Amelia trochę się zawstydziła. Miała siedemnaście lat, a dzwoniła do mamy, prosząc ją o zgodę. Ale tak została wychowana. A poza tym, nie chciała, żeby Yumi się denerwowała. Zresztą, Yumi i tak sama by w końcu zadzwoniła, więc…

            - To musi być straszne, mieszkać samemu praktycznie w tym wielkim domu – powiedziała Amelia.
            Rodziców Juliett znowu nie było.
            - Przyzwyczaiłam się. Co zjemy? – blondynka poszła do kuchni.
            - Wiesz, u mnie w Australii, też mamy duży dom, ale zawsze ktoś w nim był. Teraz mieszkamy tutaj, u Shuu w hotelu, Matt u siebie… Ai pewnie niedługo wyjedzie na studia…
            - No taka kolej rzeczy. Ty też się pewnie wyprowadzisz jak pojedziesz na studia – Juliett wyjęła z lodówki lazanię i wstawiła ją do piekarnika.
            - Taaak – usiadła na krześle. – Zmieńmy temat. Myślisz, że Lace mnie polubi?
            - Jak nie będziesz mu mówiła, co ma robić, jak grać i będziesz mu prawić komplementy, to pewnie tak.
            - Serio? On taki jest? – skrzywiła się.
            - Z tego co zauważyłam, to tak. Większość facetów tutaj taka jest. Witamy w Hollywood.
            Amelia westchnęła.
            - No trudno…
            - Ale ja nie mówię, że masz odpuszczać – dodała od razu blondynka.
            - Ciekawe, czy mu się spodobam…
            - No proszę cię, jesteś piękna i mądra. Czego chcieć więcej – uśmiechnęła się, siadając na stole. – No już, nie martw się na zapas. Od przyszłego tygodnia będziesz z nim pracować, bo jak mniemam to on zagra Romeo.
            - To takie oczywiste? – speszyła się czarnowłosa.
            Juliett pokiwała głową, a potem obie się roześmiały.

            - Co robisz w weekend? – zapytała Juliett, zapisując ostatnie zdanie. No, w końcu skończyły to badziewie na tę beznadziejną lekcję, jaką jest biologia.
            - Hm… właściwie to nic. Miałam z rodzicami oglądać domy – jęknęła, chowając twarz w poduszkę. Leżała na łóżku, na brzuchu, i patrzyła w laptopa koleżanki.
            - Nuuuuda – ziewnęła blondynka i zapisała plik. – No, z głowy!
            - No wiem, że nuda – uniosła na nią wzrok, a potem podniosła się do pozycji siedzącej. – A ty co robisz?
            - Zabieram cię do Palm Springs.
            - Słucham? – Amelia otworzyła szeroko oczy. – Do Palm Springs?
            - Taka miejscowość niedaleko od LA. Słonecznie i ciepło. Mamy tam domek z basenem i tak dalej. Chcesz się ze mną wyrwać? Proooooszę! – Juliett złożyła łapki jak do modlitwy i spojrzała na nią szczenięcym wzrokiem.
            - Nie wiem, czy mi rodzice pozwolą – speszyła się, odwracając wzrok.
            Chciałaby pojechać, dlaczego nie. Fajnie byłoby się wyrwać na cały weekend poza „dom”. No i basen tam miał być.
            - Co byśmy tam robiły? Jakieś imprezy?
            - No właśnie nie. Chciałam mieć trochę spokoju. Ale jak ty chcesz…
            - Nie! W porządku. Cisza i święty spokój. Może być – uśmiechnęła się.
            - No, to dzwoń – Juliett pośpieszała ją. – Bo dzisiaj środa. W piątek po szkole wyjedziemy i w niedzielę wieczorem wrócimy.
            - Okej, okej, ale porozmawiam z nimi w domu, na spokojnie.
            - No dooobra. Ale potem od razu do mnie dzwoń i powiedz co i jak.

            Udało się. Amelia jakoś przebłagała Sky’a, a on Yumi. Dali radę. Amelia spakowała się w czwartek i w piątek rano wrzuciła torbę do bagażnika samochodu Juliett. Teraz obie jechały pustą drogą w stronę Palm Springs.
            Amelia wystawiła dłoń poza samochód i robiła nią różne wzorki na wietrze. Uśmiechnęła się lekko. Kto by pomyślał, że będzie miała tutaj taką dobra koleżankę. Może nawet przyjaciółkę?
            Wjechały do miasta. Bogate domy. Duże. Zdobione. Sama arystokracja tu mieszkała. Tak jak w LA, w Beverly Hills. Przechodnie również byli poubierani w markowe, drogie ciuszki. Amelia spojrzała na siebie. Zwykłe, krótkie, dżinsowe spodenki, koszulka na ramiączkach i trampki. Juliett miała na sobie sukienkę. Nie wyglądała na droga, ale na pewno taka była.
            - Już niedaleko – wjechały na boczną drogę. Tutaj domy były oddalone od siebie nieco bardziej.
            W końcu zatrzymały się przed niezbyt dużym domem. Ogrodzony był murem w jasnym kolorze. Na froncie stało kilka palm i innych takich.
            W środku domu było wszechstronnie. Było tylko jedno piętro, jedna sypialnia, jedna łazienka, kuchnia, salon. W ogrodzie znajdował się duży basen, grill, stoły i krzesła, parę leżaków. Idealnie na wolny weekend.
            - Świetnie – Amelia uśmiechnęła się szeroko i postawiła swoją torbę na podłodze.
            - Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci to, że będziemy spać w jednym łóżku.
            - Nie, daj spokój – nadal się uśmiechała. – Mamy coś w lodówce w ogóle?
            - Nie, wszystko jest powyłączane. Poczekaj – Juliett opuściła pomieszczenie, a Amelia rozejrzała się dokładniej. Czuła się trochę jak w domu, w Australii. Ciepło i miło.
            - Okej, wszystko powłączane. Możemy iść na zakupy – uśmiechnęła się.

            Wieczorem zasiadły przez telewizorem, a Amelia wzięła w łapki parę pudełek z filmami na DVD. Co chwilę było tylko takie „nie, nie, nie, nuda, nie”. W końcu zdecydowały się na melodramat, który obie widziały, ale był tak genialny, że mogły obejrzeć jeszcze raz.
            Amelia położyła się na kanapie, kiedy Juliett odwróciła się tyłem. Sięgnęła do tyłu i rozwiązała zapięcie od sukienki, które były na jej karku. Amelia mimowolnie powiodła za nią wzrokiem. Uniosła się na łokciach, powoli i po cichu, patrząc jak sukienka Juliett delikatnie spływa w dół. Miała gładkie plecy, bez żadnych „pocałunków słońca”. Jej blond włosy opadły lekko, a Amelia poczuła, że się rumieni. Szybko odwróciła wzrok, a Juliett ubrała jakąś koszulkę.
            - Co się stało? – zapytała blondynka, widząc czerwone uszy Amelii.
            - Nic…
            - Zawstydziłam cię? – przysiadła się bliżej, patrząc na nią z uśmiechem. – Hej, a może ty się nigdy nie całowałaś z dziewczyną!
            - Co? Oszalałaś? Oczywi…
            - Nie kłam – Juliett nadal się uśmiechała. – To jak ćwiczyłaś pocałunki, żeby dobrze wypaść przed facetem?
            - Ja nie… to znaczy… po prostu… - Amelia odwróciła głowę. Czuła, jak jej policzki wręcz płoną. – Nie słyszałam o czymś takim…
            - Okej, jak będziesz chciała „poćwiczyć”, to jestem obok – zwróciła wzrok ku TV. – O, jest Tom! – ucieszyła się i skupiła na filmie.
            Chociaż Amelia uwielbiała rolę Toma w tym filmie, to jakoś nie mogła się skupić. Cały czas myślała o „propozycji” Juliett. No dobra, od czasu, kiedy widziała ją z tamtą dziewczyną… o, matko!
            Poczuła jak jej serce zaczyna szybciej bić. Woda w szklance zaczęła drżeć, ale szybko ją uspokoiła. Nie chciała zwracać na to uwagi.
            A zresztą, co jej szkodzi. To tylko pocałunek, prawda? O co tyle hałasu, nie?
            - Okej – odezwała się w końcu. Czy jej ręce zaczęły drżeć?
            - Co „okej”? – Juliett spojrzała na nią z jedną uniesioną brwią.
            Amelia spojrzała na nią z takim „już ty wiesz”. Panna Lorrian uśmiechnęła się i zbliżyła do niej. Odgarnęła czarne włosy Amelii do tyłu, a potem położyła dłoń na jej policzku.
            - Spokojnie, nie zjem cię – zapewniła ją.
            A potem zamknęła oczy i pocałowała ją lekko i czule. Amelia również przymknęła powieki i odwzajemniła nieśmiało pocałunek. Jej serce biło teraz naprawdę mocno i szybko. Miała wrażenie, że Juliett to usłyszy. A tymczasem poczuła, jak pocałunek się pogłębia, a ona nie miała nic przeciwko. Położyła zatem jedną dłoń (która drżała) na jej ramieniu i powoli przesunęła nią na szyję Juliett. Sama zaczęła całował ją namiętniej, jednak kryła się w tym pocałunku ta nieśmiałość i niepewność. I czuła się przy tym niesamowicie.
            I była niezadowolona, kiedy blondynka odsunęła się od niej.
            - I jak?
            - Łał… Po prostu łał…


___________________________________________________
Ten rozdział był tak długo pisany, że pewnie nie ma ani ładu, ani składu, ale mimo wszystko… enjoy :D

sobota, 16 lutego 2013

Rozdział 46. Braciszek. (Elizabeth x Connor)

            Connor zmarszczył brew. Następnie nakazał gestem Effy, by trzymała się z tyłu i wyciągnął broń. Ostrożnie pchnął drzwi. Jak przypuszczał.
Były otwarte.
-Zostań tu – polecił Elizabeth, a sam zaczął się skradać. Wyczuwał coś, ale przytłumione było ogromną ilością alkoholu.
Effy przewróciła oczami. Ta, bo po to była szkolona na policjantkę. Boże.
Wyjęła broń i weszła za nim. Jerry Lee skradał się, niuchając. Zaczął szczekać, widząc jakiegoś mężczyznę na kanapie.
            Mężczyznę owego można było uznać za przystojnego. Kiedyś. Teraz przedwcześnie zaczął łysieć, a czerwona twarz i błyszczące oczy wyraźnie mówiły, że lubi zaglądac do kieliszka.
-Tak witasz braciszka? – zapytał ironicznie, patrząc na Connora. Ten zapalił światło i skrzywił się, widząc, jakiego bałaganu narobił.
-Toby – powiedział sucho, zabezpieczając broń i chowając do kabury.
-No cały ja! - poklepał się w pierś. –A co to za cizia idzie za tobą? – zmrużył oczy. –No popatrz, jaka ładna. Kochanka? Przyszła królowa? Bo nie wiem, czy mam klękać czy wystarczy wstać.
- Cizia?! - warknęła Effy. O nie, ona nie chowała broni. A Jerry Lee nadal warczał, pokazując ostre kły.
-Cizia Mizia – roześmiał się Toby.
Connor zerknął na Effy przepraszająco.
-Przykro mi, że poznajecie się w takich okolicznościach, ale to jest Toby, mój brat. Toby, to moja.. partnerka. Elizabeth.
Partnerka.. jedno słowo, wiele znaczeń.
- Lepiej mnie trzymaj, bo odstrzelę twojemu bratu parę organów.
Toby spochmurniał.
-Ostra ta kobieta. Nie wiem, czy nadaje się na królową – powiedział z żalem i dolał sobie szkockiej, chociaż miał problem z trafieniem w szklankę. Connor podszedł i stanowczym gestem mu ją zabrał.
-Nie pij już. Gdzie Jeremy? – zapytał sucho.
-A skąd ja mogę wiedzieć? – odparł równie sucho Toby. –Szanowna pani, proszę sobie z nami usiąść. Nie wypada trzymać broni w obecności króla, nie? No. Naturalnie ruda?
-Toby, zamknij się! Zostaw Elizabeth w spokoju. Effy, schowaj broń.
- Królowa? jesteś dranirem swojego klanu?! - uniosła ręce, a potem położyła je na biodrach, nadal w jednej trzymając broń.
-Ups… - westchnął Toby.
-Miałem ci powiedzieć. Kiedyś – zaczął Connor.
- Kiedyś? Świetnie. No to będzie ciekawie - spojrzała na psa. - Cicho, uspokój się.
-Czekaj, czekaj. Skąd ruda wie, kim jest dranir? – zapytał Toby troszkę trzeźwiej.
-Elizabeth jest księżniczką Finn – powiedział Connor ze spokojem. Chryste, sam by się teraz chętnie napił. –Jerry Lee, rozejrzyj się po mieszkaniu – poprosił i poszedł zamknąć drzwi. Następnie nastawił wodę na herbatę, trąc kark. To będzie długa noc.
-Pukasz księżniczkę Finn?! Oszalałeś?! Chcesz żeby nas dopadli?! Connor! – Toby poderwał się, a dookoła jego dłoni zaczęły skakać małe błyskawice. Connor natychmiast warknął i osłonił sobą Elizabeth.
-Tknij.ją.a.zginiesz – wymamrotał.
- Sam się, kurwa, puknij - warknęła Effy. Jeszcze trochę, a naprawdę zrobi się nieprzyjemnie.
-SPOKÓJ! – ryknął Connor i Toby przysiągłby, że w pomieszczeniu zrobiło się ciemniej. Cóż. Jego brat zawsze troszkę się denerwował. –Effy, usiądź proszę tam – wskazał jej fotel w jednym końcu pokoju, podczas gdy brata posłał na drugi. –Musicie się zaakceptować i chuj mnie obchodzi, jak wam to wyjdzie – mruknął. –Toby, mnie i Effy coś łączy. Coś bardzo ważnego. Coś, co miałeś ty i Lisa.
-Nie.mów.o.NIEJ! – ryknął. Przez chwilę patrzył na brata, po czym wyszedł do łazienki. Connor opadł na kanapę.
-Przepraszam, Eff – powiedział cicho. –Od kiedy Lisa umarła przy porodzie, Toby nie jest sobą..
- Zauważyłam, że coś z nim nie tak - Effy spojrzała na niego smutno. Jerry Lee położył łeb na kolanach Eff. - Więc dranir?
Connor pogłaskał psa i pocałował dziewczynę w czoło.
-Taaak. Co prawda nie bardzo jest czym rządzić, ale głód mi w oczy nie zagląda. Żałuję tylko, że swoją kasę Toby wydaje na dziwki i alkohol, zamiast zająć się synem – powiedział gorzko, słysząc, jak Toby wymiotuje w łazience.
- Czyli to ojciec Jera?
-Niestety.
Podniósł się i nalał do szklanek troszkę whisky dla Effy i siebie.
-Lisa nie dała rady podołać urodzeniu smoczka. Umarła. Jeśli to, co mówisz o Sztormie jest prawda, to samo stanie się ze mną, jeśli coś stanie się z tobą, tak? – potarł oczy. –Jeremy wtedy będzie kolejnym dranirem.
- Twój brat nie jest wystarczająco silny. Poddał się alkoholowi.
-Tak jak mój ojciec – zaśmiał się gorzko Connor. Podał jej szklaneczkę i pociągał łyk ze swojej. Teraz słyszał szum wody. Może Toby się ogarnie.. –Mój ojciec zabił mamę. Tak dla jasności, nie jesteśmy rodziną idealną.
- Słucham? - spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami.
Patrzył w okno, jakby światła Los Angeles mogły mu pomóc.
-Mój tata był słabym dranirem. Gdy dziadek przekazał mu władze, odbiło mu. Sodówka. Zaczał miewać kochanki i wydawać kasę na wszystko tylko nie to, co było ważne. Mama nagle przestała być wystarczająca, więc „trenował” ją i nas ciężką ręką. Mieliśmy być rodziną pokazową. Pewnej nocy.. przesadził. Stwierdził, że skoro mama nie może urządzić przyjęcia idealnego, poderżnął jej gardło. Korzystając z wpływów, zatuszował wszystko i zwalił winę na jednego ze służących. Wtedy postanowiłem, że zostanę gliną. Żeby pilnować prawa. Rok później dopadły go wyrzuty sumienia. Powiesił się. Mnie i Toby’ego wychował dziadek.
Effy patrzyła na niego ze smutkiem. Nagle przytuliła go do siebie i pogłaskała po głowie.
- Przykro mi - szepnęła cicho.
Objął ją i przytulił do siebie mocno.
-Jest okej, urwisie. Teraz po prostu chciałbym, aby Jeremy miał normalny dom. Myślałem nawet o.. o ograniczeniu praw rodzicielskich Toby’ego, ale to by go zabiło. Gdzieś w głębi kocha syna. Na swój sposób. Poza tym, ja nie mam warunków. Owszem, mógłbym zatrudnić nianię, ale Jeremy potrzebuje rodziców, a nie nieobecnych wiecznie osób..
- Wiem, wiem.... - głaskała go po karku powoli.
To go uspokajało. Jeszcze nikt, nigdy go tak nie głaskał. Connor uznał, że to cholernie przyjemne. Odnalazł usta Effy i pocałował ją lekko.
-Nie przeszkadzajcie sobie – mruknął Toby, wychodząc z łazienki w samych spodniach i ręczniku na karku. –Wytrzeźwiałem, starszy bracie. I musimy pogadać. W sumie całkiem dobrze się składa, ze twoja pani jest z tobą – unikał patrzenia na nich, grzebiąc w lodówce. W końcu wyjął sok pomarańczowy i nalał do wysokiej szklanki. Wypił go duszkiem. –Planujesz ujawnić Finn, że żyjemy?
-Nie wiem, Toby. Muszę się zastanowić. To spadło na nas dosyć niespodziewanie. Wciąż z Effy odkrywamy siebie nawzajem.
-Proszę, nie dawaj mi dyplomatycznych gówien. Dobrze wiesz, że dziadek będzie wściekły. Ujawniłeś nasze istnienie.
- To wyszło przypadkowo... Nasze smoki... no cóż... - Effy odwróciła wzrok. Pogłaskała Connora po dłoni, a potem uśmiechnęła się lekko do niego.
Odwzajemnił uśmiech, a Toby poczuł ciężar w żołądku. On i Lisa też kiedyś tak na siebie patrzyli.
-Dobra, ale co dalej? Poznasz swojego teścia i co? Wsadzi ci miecz w dupę. Jej ojciec jest pieprzonym dranirem!
-Jej wujek jest – skorygował spokojnie Connor.
-No ulżyło mi.
- Oni nic o was nie wiedzą - powiedziała Effy.
-Jeszcze. Przecież na kilometr czuć, że ona jest twoja. Oznakowałeś ją chyba na każdej kończynie. Jakikolwiek smok zaraz to poczuje.
-Ups – Connor ukrył rumieniec w szklance. Pociągnął łyk. Noo może troszkę go poniosło, ale tak lubił ją gryźć.
Effy przewróciła oczami. Dobrze, że miała psa, na którego mogła patrzeć.
-Dobra. Ja i Effy damy radę. Co cię sprowadza do Los Angeles, Toby?
Jego brat oparł się o blat i wskazał na teczkę leżącą na stole.
-Wyjeżdżam, Connor. Muszę się pozbierać. Albo stoczyć już całkiem. Tak czy owak, mam syna, którym ktoś musi się zająć. To są dokumenty. O przekazanie opieki.
-Co?! Jeremy nie jest zabawką, której możesz się pozbyć!
Elizabeth uniosła na niego wzrok. Że co? Ten facet chyba nie mówił poważnie! Nie może tak po prostu zostawić syna! No przecież chwila moment, kurwa!
-Daj spokój. Obaj dobrze wiemy, że jesteś lepszy w byciu ojcem niż ja. Jeremy kiedy się boi woła ciebie, nie mnie. Dziadek jest za stary, by się nim zająć. Wiem, że masz teraz pracę, nową kobietę, ale.. Jeremy jest twój. Nigdy.. – zacisnął usta –Nigdy. Nigdy nie potrafiłem wybaczyć mu tego, że zabrał mi Lisę. Rozumiem, że to nie jest jego wina. Ale.. gdy patrzę na niego widzę ją. I chcę umrzeć.
Och... to smutne. 
Elizabeth postanowiła milczeć. Spojrzała na Connora, a potem na jego brata, a potem znów na Connora.
-Dobrze – Connor potarł szczękę. Chyba postarzał się kilka lat tego wieczoru. –Dobrze. Okej. O kurwa. No dobra. Ale ja nie mogę wrócić do domu. Tutaj jest Effy. I praca.
-Jeremy też jest tutaj. Z nianią. W hotelu.
- Jedź po niego, Connor - powiedziała cicho Effy.
-Jesteś pewna? – zapytał równie cicho. 
- Jedź. Ja tu zaczekam na ciebie z Jerry'm Lee - uśmiechnęła się do niego.
-Podrzucę cię do hotelu – zwrócił się do brata, po czym z wdzięcznością uścisnął dłoń Effy.
            Jadąc przez zapadający w Los Angeles mrok zastanawiał się, czy jego brat kiedykolwiek wróci do siebie. Był chodzącym wrakiem. Pozbywał się ze swojego życia jedynej iskierki szczęścia, jaką miał. Ale Connor nie mógł z nim walczyć. Wiedział, że to zaszkodziłoby małemu chłopcu, który powoli gubił się w świecie dorosłych. Nie wiedział, komu ufać.
            Gdy weszli z Tobym do wynajętego apartamentu, na jego widok Jeremy poderwał się i, troszkę koślawo, podbiegł, by przytulić się do jego nóg. Connor bez wahania uniósł go i przytulił.
-Cześć, kolego.
-Ceść!
-Przez jakiś czas będziesz ze mną – powiedział cicho, całując jego główkę. Skinął głową niani, biorąc od niej torbę z rzeczami chłopca. Skinął bratu głową, mając nadzieję, że to nie jest ich pozegnanie i wyszedł. Chciał jak najszybciej zabrać stąd dziecko i.. jak najszybciej wrócić do Elizabeth.
            Gdy wrócił, w mieszkaniu było cicho. Ostrożnie szedł, trzymając na rękach śpiącego Jera. Głowa chłopca leżała na jego ramieniu, a mała piąstka zacisnęła się na jego t-shircie. Connor czuł ból w sercu, patrząc na tę maleńką istotę.
Jerry Lee od razu do nich podbiegł. Uniósł się na tylnich łapach, oparł łapą o biodro Connora i powąchał Jeremy'ego. 
- Ja naprawdę zaczynam wątpić w to, że to jest pies policyjny - powiedziała Effy z lekkim uśmiechem i podeszła bliżej. - Więc to jest Jeremy.
-Tak. Zasnął, jak jechaliśmy – powiedział szeptem.
Postawił na stole torbę z jego rzeczami.
-Mieszkałem sam, teraz będę musiał sobie poradzić z dzieckiem i psem. Muszę zatrudnić kogoś do pomocy – westchnął.
- Ja ci mogę pomóc - powiedziała do razu Eff, chociaż w sumie nie była tego taka pewna.
Uniósł brwi wysoko.
-Serio? – powiedział, z szerokim uśmiechem na twarzy. –Mogłabyś?
- Znaczy nie wiem, jak się opiekuje dzieckiem, ale... chcę ci pomóc - uśmiechnęła się do niego i spojrzała na dziecko.
-Na szczęście, korzysta już z toalety – mruknął Connor – więc pieluchy odpadają.
Przeszedł do pokoju gościnnego i ułożył chłopca na łóżku. Wydawał się taki mały…
-Czy kilka godzin temu nie rozmawialiśmy o tym, że nie jesteśmy gotowi na dziecko? – westchnął Connor, obejmując Effy. Naprawdę, cieszył się, że ją ma. Była dla niego ważniejszą podporą, niż sam przypuszczał.
- Rozmawialiśmy - przytaknęła, przytulając się do niego. - Ty wiesz, co będzie, jak powiem tacie, że mam faceta, dziecko i psa?
Który wskoczył na łóżku i położył się obok Jeremy'ego.
-Wsadzi mi miecz w dupę? – Connor trącił nosem jej włosy, patrząc na psa i dziecko. No cóż. JL będzie pilnował chłopca w nocy. To dobrze. –Dziękuję, skarbie – powiedział cicho.

Dzisiejsza noc Effy już spędziła u Connora. Bez żadnych ekscesów. 
Obudziła się rano. I jakoś z każdej strony było jej mega ciepło. Do jej pleców przytulony był Connor, w rogu łóżka, w dole, spał Jerry Lee (i po cholerę wczoraj kupowali mu takie duże łóżko?)... ale najdziwniejsze było to, że Jeremy spał przy jej brzuchu.
Pod postacią smoka.
Connor zamruczał coś przez sen i przytulił ją mocniej, zaborczo. Okej, na łóżku było ciasno, ale nie musiał otwierać oczu. Jeszcze. Pocałował Elizabeth w kark. Mmm. Śpimy dalej.
Jeremy tymczasem ziewnął, pokazując małe ząbki, po czym wsunął łebek pod szyję Effy.
Okej... mały smok właśnie się do niej przytulał... Super!
Niepewnie objęła go i pocałowała w łuskowate czoło. Może wspólne mieszkanie nie będzie takie złe.
Connor wsunął nogę między nogi Effy i westchnął cicho, wprost w jej kark. Może zdążą się troszkę pokochać przed pójściem do pracy..
Jeremy znów ziewnął, otworzył szeroko zielone oczy i popatrzył wprost na Effy. 
- Cześć, Jeremy - przywitała się cicho Effy, uśmiechając się lekko. - Jestem Effy.
Pykło i smok był chłopcem. Wystraszonym, ale zaciekawionym. Delikatnie dotknął jej włosów.
-Effy – powtórzył. –Wujek Connor?
- Wujek Connor tu jest, nie bój się.
To mu nie wystarczyło. Zerknął ponad jej ramieniem i lekko dłonią klepnął Connora w policzek.
-Wujek – mruknął. Connor otworzył leniwie jedno oko.
-Śpij, Jer. Obudzisz Effy – powiedział szeptem.
- Przecież ja nie śpię, Connor.
-Och. Przepraszam – powiedział do niej, podczas gdy Jeremy usiadł na pupie i uśmiechał się do nich, pokazując w tym uśmiechu kilka zębów. –Nie wiedziałem, że przyjdzie do ciebie. Ale to oczywiste, wyczuł smoczycę.
~Chcieliśmy jajko, mamy smoczka.
~ Zobacz, jaki słodki!
Effy przewróciła się na plecy. Spojrzała na Jeremy'ego. A potem na Jerry'ego Lee, jak zaczął znów wąchać dziecko.
- No masz, mieszkałeś sam, a teraz masz Jera, mnie i psa. Jak się z tym czujesz? - spojrzała na Connora z uśmiechem.
-Szczerze? – powiedział Connor, głaszcząc jej brzuch. –Że jeszcze dwoje, troje dzieci.. Ale na razie jest okej. Nasza mała rodzina – zawyrokował.
- No, nie rozpędzaj się tak.
-Wiem, wiem. Jeremy, co chcesz na śniadanie?
-Naleśniki!
-Ale wujek nie umie robić naleśników.. – westchnął Connor. –Effy, umiesz?
-Umiesz? – Jeremy złapał ją małymi dłońmi za rękę.
- Taaaak...
Trzeba będzie zadzwonić do mamy.

sobota, 9 lutego 2013

Rozdział 45. Nowy członek załogi. (Elizabeth x Connor)


Effy siedziała u siebie w biurze, a raczej przy biurku w pomieszczeniu, gdzie stały jeszcze inne biurka. Przyglądała się aktom i dokumentom.
Connor, z pozoru obojętnym wyrazem twarzy, zatrzymał się przy jej biurku. Położył na nim teczkę i zerknął na Effy. Ile by dał, by zabawić się teraz jej włosami.
-Finn, nie rób planów na popołudnie. Jedziemy po nowego członka załogi.
- Kogo niby? - spojrzała na niego, zagryzając długopis.
Connorowi zrobiło się gorąco. Odchrząknął cicho.
-Zobaczysz. Bądź gotowa na 16 – po tych słowach poszedł do swojego gabinetu.
Tymczasem jeden z kolegów z oddziału przysunął się na swoim krześle do Elizabeth.
-Nie patrz na niego tak maślanie, Finn – poradził.
- Przestań, Johnny, praca się liczy - spojrzała na niego. - Masz już coś w sprawie tego socjopatycznego pseudopiromana?
-Obserwujemy podejrzanego. Proszę cię, Finn. Wszyscy się już zakładają, kto kogo zaliczy. Ty Navarro czy Navarro ciebie. On zjadł zęby na takich dziewczynach, które tu przychodziły i próbowały go uwodzić. Nie nadaje się do związków.
Z kolei on sam nadawał się. Był co prawda tylko jednym z detektywów, ale miał ładne mieszkanko, kota i pensję, która co miesiąc zasilała konto. Szukał żony.
- Nie po nazwisku, bo po pysku - odpowiedziała, uśmiechając się kącikiem ust.
Koty są fuj.
Johnny przewrócił oczami.
-Jak chcesz, Betty – mruknął i wrócił do swojego biurka.
- Betty? - uniosła brwi wysoko, prostując się na fotelu i pochylając do przodu. - Że jak?
-No zdrobniłem Elizabeth – wzruszył ramionami, pochylając się nad teczką.
- Nie, nie, nie, Betty! - Eff jakby olśniło. Spojrzała w akta, a na pustej kartce zaczęła robić schematy i jakieś drzewka. - Jesteś genialny! - podeszłą do Johnny'ego, a potem poczochrała mu włosy. Uśmiechnęła się szeroko. - A poza tym, nie Betty, tylko Effy albo Eff, bo inaczej będziesz sikał na siedząco.
-Nie ogarniam kobiet. Nawet tak męskich jak ty – westchnął i wrócił do pracy.
            O 16 Connor podszedł do biurka Effy. Oczywiście, że wcześniej ją obserwował. Ale nikt nie mógł się zorientować.
-Gotowa, Finn?
- No, gotowa.
Gdy szli do wyjścia, Connor powstrzymywał się od objęcia jej. Zamiast tego przywołał na twarzy obojętność, a na ustach lekki uśmiech.
-Gratuluję rozwiązania sprawy, pani detektyw.
- Dzięki, poruczniku. Dokąd jedziemy? - spojrzała na niego.
-Przypisano mi nowego partnera – oznajmił wprost. Cóż, była policjantką, to nie była randka, więc odblokował drzwi auta przyciskiem przy kluczykach i poczekał, aż Effy sama wsiądzie, po czym siadł za kierownicą.
- Tobie nowego partnera? - uniosła brwi. - A ja z kim teraz będę pracować?
-Może inaczej: nam nowego partnera – westchnął. Wyjechał z parkingu komendy i gdy byli kilkaset metrów dalej, w korku, nachylił się i w końcu ją pocałował. –Cześć, Eff.
- Nam nowego? Trójka, to za dużo nas już - objęła go.
Ugryzł ją lekko w szyję, po czym znów zaczęli jechać.
-Tak. Tylko ten ma cztery łapy i ogon.
- Dostaniemy psa policyjnego! - ucieszyła się i aż klasnęła w dłonie.
Connor westchnął cicho.
-Tak, dostaniemy. Ma z nami pracować. Prosiłem o niego już od lat, ale nie. Przynosisz szczęście oddziałowi, urwisie.
- Proszę bardzo! - zaśmiała się i usiadła wygodniej.
Lubił ten dźwięk. Jej śmiech.
Boże, zachowywał się jak zakochany dureń. Ten Sztorm chyba było można jakoś wyłączyć. Musiało się dać. Przecież on nie mógł pracować, bo cały czas myślał o niej. Wystarczyło, że wstała od biurka, a on podrywał głowę i śledził, gdzie szła. Smok pilnował Smoczycy i w ogóle wyglądał, jakby wygrał główną nagrodę w loterii.
~Będziecie mieć jajko, to się uspokoi – stwierdził Smok.
-Jajko, kurwa – mruknął pod nosem Connor.
- Nie jajko, tylko psa. Psy są ssakami, Connor.
-Wiem. Po prostu pytałem Smoka, czy wie, jak wyłączyć Sztorm. A ten łuskowaty debil stwierdził, że jak będziemy mieć jajko. Mam jajek pół lodówki, zrobię mu jajecznicy.
~Sam jesteś łuskowaty debil.
- Nie takie jajko, Connor - westchnęła.
-A jakie, strusie? – zerknął na nią.
- Smoki są gadami, nie? A gady to nie ssaki, więc? Właśnie, mają jaaaajkooo. Teraz już wiesz, o co chodzi?
-Sugerujesz, że Smok i Smoczyca powinni razem wysiedzieć jakieś jajko? Skąd my im weźmiemy jajko? I co im się z tego wykluje? Przecież Smoki rodzą się jako ludzie, ale mają możliwość przemiany od małego.
Effy zrobiła facepalm.
- Przeraża mnie twoja wiedza o rozmnażaniu.
-Mam taką wiedze, by na razie tego rozmnażania uniknąć. Wystarczy mi, że muszę się często opiekować moim bratankiem – mruknął pod nosem. Bo nagła wizja Effy w ciąży, a potem błyskawiczny obraz jej z ich dzieckiem na ręku sprawił, że cała jego życiowa filozofia poszła w pizdu.
- No. Nasze dziecko jest nazywane przez smoki jajkiem. Wiem, cieszysz się.
Dał gwałtownie po hamulcach i spojrzał na nią.
-Nie jesteś w ciąży, prawda? Bierzesz pigułki?
- Jezu, nie. Broń Boże - spojrzała w lusterka. - Uważaj, jak jeździsz.
Ruszył, żegnany przeklinaniem kierowców.
-Nigdy więcej mi takich numerów nie rób. Nie chcę dzieci. Ani teraz, ani w bliżej nieokreślonej przyszłości. Słyszysz, Smoku?
~Tak, tak. Pfff.
-Mam nadzieję, że Smoczyca ma podobne zdanie – mruknął, skręcając na drogę prowadzącą poza miasto, do ośrodka szkoleniowego.
- Nie słucham jej, bo sama nie chcę. Proste - westchnęła i spojrzała przez okno. Niektóre psy miały trening.
~Wolno im tak ignorować to, czego my chcemy? – zapytał Smok, podczas gdy Connor parkował.
~ Niestety mogą...
Effy wysiadła z samochodu i skierowała się do drzwi wejściowych.
~On lubi dzieci. Bardzo lubi. Ale po tym co stało się z żoną jego brata, ma jakieś hamulce – mruknął Smok.
Tymczasem Connor wszedł do głównego budynku.
-Porucznik Navarro, LAPASD. Zostałem tu skierowany po odbiór psiaka.
- Psa policyjnego - poprawiła go Effy i rozejrzała się, zsuwając okulary przeciwkosłoneczne niżej na nosie.
Connor podał kobiece odznakę, a ta zamrugała i uśmiechnęła się do niego seksownie.
-LAPASD wreszcie się doczekał, co? – zagaiła i wydrukowała odpowiednie dokumenty. –Proszę tu podpisać – podała mu długopis.
Effy przewróciła oczami. Ja pierdole, każda laska musiała się uśmiechać w taki idiotyczny sposób do Connora?
Co zrobisz, był przystojny, poruszał się seksownie, miał ładne ciało… Podpisał, podał numer odznaki.
-Pies będzie miał gdzie mieszkać? W sensie, rozumiem, że u pana. Opiekował się pan kiedyś psem, poruczniku? Jak nie, mamy specjalne kursy… - spojrzała mu w oczy i Connor doszedł do wniosku, że on już dobrze wie, jakie kursy mu oferuje.
-To żaden problem. I będę brał na spacery – obiecał – Słowo harcerza.
Effy przeszła się po korytarzu i patrzyła na zdjęcia psów. Ładne stworzenia. Sierściaste i puchate i w ogóle. Ciekawe jakiej rasy oni dostaną.
-Finn, już – podszedł do niej, chowając dokumenty. –Możemy iść.
Zatem Effy ruszyła do wyjścia na dwór.
A tam czekał na nich młody, ale dorosły owczarek szwajcarski. Na szyi miał czerwoną obrożę. Siedział spokojnie na trawie z otwartą paszczą i wystawionym jęzorem.
Trener podał Connorowi rękę, a Effy zasalutował żartobliwie, dotykając daszka czapki.
-Więc to wy się zajmiecie tym słodziakiem? – zagadnął pogodnie, podczas gdy Connor zerkał na psa.
- Jaaaaaaaaaaki łaaaaaaadny! - zaczęła Effy, kucając na przeciwko psa. - Znaczy no - odchrząknęła. - Wygląda na zdrowego - pogłaskała psa po łbie.
-Dostaliście państwo kartę szczepień, kartę zdrowia, krótki opis. No, wasz pies nazywa się Jerry Lee. Życzę wam owocnej współpracy.
-Jerry Lee? – Connor uniósł brew. –Kudłacz? Wąchacz? Niuchacz? Ale Jerry Lee?
~Będę go mógł zjeść?
- To jest pies policyjny, Connor - podrapała psa za uchem. - Idziesz z nami, JL.
Connor podszedł i podsunął psu wpierw swoją rękę, by mógł się zaznajomić z jego zapachem, a dopiero potem go pogłaskał.
-Chyba będziemy razem mieszkać, kolego – mruknął. –Lubisz biegać? Bo ja przed pracą biegam kilka kilometrów. Dotrzymasz mi towarzystwa?
Pies zaszczekał, wstając.
- Chyba cię lubi.
-Zawsze chciałem mieć psa. Ale mój ojciec nigdy się nie zgodził.
Głos Connora i on sam nagle się zmienili. Zrobił się zimny.
-Chodźmy, Jerry Lee. Lubisz jeździć autem? – zapytał, nie patrząc na Effy.
- Aaa, my mieliśmy psa. A potem umarł... - spuściła wzrok.
Jerry Lee dreptał przy nodze Connora.
-Przykro mi – odpowiedział krótko. Nie był teraz w nastroju do pocieszania, chociaż bardzo pragnął się przytulić do Elizabeth.
- Mnie też - westchnęła.
Jerry Lee wskoczył do samochodu na przednie siedzenie.
- Eeeej, JL, do tyłu. No już, dajesz - ruchem głowy nakazała mu wskoczyć na tylne siedzenia. Owczarek w końcu to zrobił.
-Cóż, chyba żaden facet nie nawykł do jazdy z tyłu – zauważył kąśliwie Connor i usiadł za kierownicą. W wstecznym lusterku zerknął na psa. –Wygodnie ci, kolego?
Pies szczeknął.
- Ktoś komuś nadepnął na odcisk - mruknęła. - Jestem ci jeszcze do czegoś potrzebna dzisiaj?
-Trzeba mu kupić wyprawkę. No i pomyślałem, że mogłabyś wpaść do mnie, zamówimy coś do jedzenia.
- No dobra, kupimy ci spanie, jedzenie i wszystko - odwróciła się do psa, który ponownie szczeknął.
-Ciebie też lubi. Kolego, ona jest moja – powiedział, z lekkim uśmiechem. –A właśnie, co u Johnny’ego?
- Powiedział dzisiaj do mnie Betty. Rozumiesz to? - przewróciła oczami. - Ale dzięki niemu zrozumiałam, że to ta suka podpaliła tych dwoje.
-Co jest złego w Betty? – zapytał. –Poza tym, Johnny cię podrywa. Nie podoba mi się to.
Effy złapała go za koszulkę i przyciągnęła do siebie.
- Jeszcze raz usłyszę "Betty", a przysięgam, że zamiast Jerry'ego Lee, to ty będziesz biegał za samochodem.
Connor korzystając z okazji, że znalazł się tak blisko, pocałował Elizabeth władczo.
-Kobieto, nie stanowisz dla mnie zagrożenia, wiesz? – powiedział, pieszczotliwie głaszcząc jej kolano. Owszem, była silna, ale on był silniejszy. Była piękna, a on… no. No nie był najgorszy.
No podobno nie był.
- Cicho bądź. Jedź, pies się niecierpliwi.
Zaśmiał się cicho.
-Chcesz podjechać do ciebie po jakieś ciuchy na zmianę?
- Dam radę. Jedź do zoologicznego.
            Zajechał. Gdy wysiadł z auta zawahał się.
-Zabieramy go też?
- No raczej, Jerry Lee, chodź! - zawołała psa, który wyskoczył z samochodu i skierował się do sklepu. - Chyba już tu bywał - uśmiechnęła się lekko.
-Może sprawię Jeremy’emu psa – powiedział cicho.
- No masz już psa - spojrzała na owczarka, który poszedł na obchód sklepu.
-To pies policyjny. Ja mówię o psie dla dziecka, Effy.
- Myslisz, że Jerry Lee nie będzie się umiał bawić z dzieckiem? Daj spokój, i tak z tobą zamieszka.
-Ale Jeremy ze mną nie mieszka – zauważył sucho. –Nie mogę go sprowadzić do Stanów, a w domu nie ma nikogo, prócz niani.
- A... no tak... nie musisz być opryskliwy - poszła w głąb sklepu.
Pięknie, Navarro, warknął na siebie w myślach, po czym poszedł za Elizabeth.
-Przepraszam – powiedział cicho. –Za dużo złych wspomnień. Za dużo na głowie.
No i sekret, który wciąż przed nią skrywał…
- Spoko, zdarza się. Może to spanie dla Lee? - spojrzała na wielkie kojo dla zwierząt w kolorze czerwono-czarnym.
-Powinnaś pytać JL, nie mnie – zauważył.
- Jerry Leee! - zawołała psa, który w zębach przyniósł miskę, a w misce gryzaka.
-Ten pies robi lepsze zakupy niż ja – westchnął Connor. –Jeszcze miska na wodę. Wezmę jeszcze smycz.
- Weź czerwoną, do koloru - uśmiechnęła się. Wzięła kojo dla psa. - Jezu, jakie to wielkie... Może być? - zapytała, a pies szczeknął. - No, to dobrze.
            Connor był jej wdzięczny, że nie zadawała pytań. Co prawda, mógł to zrozumieć dwojako.. Zabrał jej legowisko (w końcu był silniejszy i większy).
-Ty idź po smycz – oznajmił. –Ja to wezmę do kasy.
- Okej - rozejrzała się, nikt nie patrzył, pocałowała go w policzek.
Jerry Lee zaszczekał.
- Ciii! - Effy uśmiechnęła się i poszła po smycz.
Connor tymczasem wezwał ekspedientkę (tak, również z nim flirtowała) i zaczął podliczać zakupy. Nie musiał tym obciążać portfela swojego departamentu. Było okej, w końcu pies będzie dotrzymywał towarzystwa jemu.
Wrócili do samochodu. Jerry Lee skakał i szczekał wesoło dookoła nich.
- Pies policyjny, tak? - Effy uniosła brew wyżej.
-Coś czuję, ze go rozpieszczę.
Skierowali się do jego mieszkania. Connor co chwila zerkał na Effy i to wywoływało u niego coraz większy uśmiech. Zamówią sobie coś do jedzenia (od jej ostatniej wizyty wezwał sprzątaczkę i ogarnął mieszkanie), potem może obejrzą film i cóż, może zakończa wieczór małym numerkiem w jego łóżku.
-Masz rodzeństwo? – zapytał nagle.
- Mam starszego brata.
Gwizdnął cicho.
-Ojciec, brat, wujek. Wszyscy są smokami?
- Tak. Wszyscy - uśmiechnęła się.
Westchnął ciężko.
-Podsumowując, mam Sztorm ze smoczą księżniczką, nad którą trzymają piecze przynajmniej 3 inne smoki. Cudownie. Myślisz, że damy radę to ukrywać? Do czasu, aż jakoś ich na mnie ee… przygotujesz.
- Wątpię - przyznała szczerze, kręcąc głową. - Mają dobry węch. Wyczują cię.
-Urwisie, nie kop leżącego. Mogą kwestionować nasz.. hm. Związek? W końcu jesteś księżniczką.
- Będą się raczej zastanawiać, skąd się wziąłeś.
-Może nim wpadną na top, że legenda nie jest ściemą, powiemy, że dawno dawno dawno temu, ktoś z moich przodków i tak dalej? Musze chronić mój klan. Znaczy się wiesz o co chodzi.
- Spoko, damy sobie radę - położyła dłoń na jego dłoni.
-Super. Jerry Lee, jesteśmy w domu – powiedział, parkując pod apartamentowcem.
Pies wyskoczył z samochodu i pobiegł do drzwi. I zaczął warczeć.

środa, 6 lutego 2013

Rozdział 44. Hm… (Katherine x James)


James zajechał pod Urząd Stanu Cywilnego i przejrzał się w lusterku. No. Ogolił się, podstrzygł włosy, miał na sobie ładny, czarny garnitur i krawat. No cóż. Brał dzisiaj ślub.
Fikcyjny, co prawda, ale brał.
Sięgnął do kieszeni i odetchnął z ulgą, gdy poczuł pod palcami chłód obrączek. Są. Jego drużba, Michael, stał już na progu, wraz z ich ojcem, podczas gdy mama pojechała po Katherine i jej brata.
- Słyszałeś coś o tej jego jak jej tam było? - zapytał cicho Joseph, spoglądając na młodszego syna, Jamesa.
- Ani słowa - pokręcił głową. On patrzył natomiast na Lilian, która trzymała w rękach Izzy.
Lilian bawiła się z Izzy w noski. Lubiła to.
James podszedł do nich, lekko poddenerwowany.
-Tato, też miałeś takiego stracha, jak brałeś ślub z mamą? - zagadnął.
- Nie - prychnął. - Weź się w garść. W końcu to podobno ktoś, kogo kochasz.
-Oczywiście, że kocham - skłamał gładko, chociaż jeszcze nigdy ojca nie okłamał. -Katherine jest fantastyczna. Polubicie ją.
- Nie wątpię.
Nie no, Joseph naprawdę z wielkim dystansem do tego podchodził. Naprawdę. Dystans. Duży.
-I ma młodszego brata, Martina. Fajny chłopak.

Cassie tymczasem zatrzymała się w umówionym miejscu i odetchnęła. Zaraz pozna swoją przyszłą synową..
-Witaj - uśmiechnęła się ciepło - Ty pewnie jesteś Katherine? - uścisnęła lekko jej rękę.
- To ja - uśmiechnęła się nieśmiało. - Miło mi panią poznać w końcu.
-Mnie również. Cieszę się, że wejdziesz do naszej rodziny. 
Katherine pokiwała głową. Taa... gdyby tylko wiedziała...
- O, idzie mój brat.
Już chciała na niego warczeć, że gdzie się szlaja, zostawiając ją tutaj na pastwę losu.
- Dzień dobry - włożył do kieszeni paczkę gum, pod jednym ramieniem trzymając kulę. Dopiero potem podał dłoń tej facetce.
Cassie uścisnęła ją ostrożnie.
-James opowiedział mi, co was spotkało.. Biedactwa - powiedziała cichutko.
- Dajmy radę. Jakoś...
No, po ślubie będą dawać bardziej.
-My trzymamy się razem - obiecała, wożąc ich do Urzędu
- James opowiadał.
Wcale nie. No ale co zrobisz...
-To takie romantyczne, że zakochał się, gdy przekroczyłaś próg - westchnęła Cassie, wspominając swoje pierwsze spotkanie z Josephem.
- Tak, miałam to samo - uśmiechnęła się.
Martin uniósł brwi. Ta, jasne.
-Jesteście młodzi, ale wiek nie ma znaczenia - westchnęła, parkując pod Urzędem. Wyjęła ze schowka swoją bransoletkę. -Coś niebieskiego, starego i pożyczonego w jednym
- Ładna - Katherine uśmiechnęła się. - Od ojca Jamesa?
-Mhm. Podarował mi ją w naszą 10 rocznicę ślubu.
- Śliczna - nadal się uśmiechała.
Martin przewrócił oczami i wyszedł z samochodu.
- To ten brat, tak? - zagadnął Joseph.
-Tak, to jest Martin. A to jest Katherine - szepnął i podszedł do swojej NARZECZONEJ.
- Ładna - stwierdził Michael i poszedł za bratem.
Joseph westchnął. Dlaczego żadne z jego dzieci nie może przedstawić mu drugiej połówki przed ślubem, ale tak może jakieś parę miesięcy wcześniej, hm?
James złapał Katherine pod ramię i poprowadził do pokoju.
A godzinę później byli już małżeństwem/

- Łał - westchnęła Katherine, patrząc na obrączkę. To już, tak? Świetniiieee... Teraz niech tylko Martin przestanie marudzić i niech bierze się za tę rehabilitację.
-Hmm? -James nachylił się nad nią. Troszkę nieporadnie obejmował ją w pasie, podczas gdy jego mama wznosiła toast na uroczystym obiadku.
- Nic, nic - przytuliła się do niego mocniej, żeby nie było.
No, kiedyś interesowała się aktorstwem. No a poza tym, James był mega przystojny, więc nie było jakiś większych problemów.
-Ładnie wyglądasz - szepnął.
- Dzięki - napili się szampana.
- Miło mi cię poznać w końcu - powiedział Michael, podchodząc do nich.
- Mnie też - uścisnęła jego dłoń i w ogóle.
No, Jamesik zrobił się zazdrosny.
Lilian bez skrępowania uścisnęła Katherine i obdarzyła ją mega uśmiechem.
Katherine nieco zaskoczona odwzajemniła uścisk i uśmiech.
Izza tymczasem przyszwędała się do siedzącego Martina. No, wręczyła mu miśka do rąk. No, tyle w temacie.
-Już się lubią - zauważył James. -W sumie, Martin jest tak jakby jej wujkiem teraz.
-Musicie zatańczyć pierwszy taniec! - zawołała Cassie.
- O Boże, już? - Katherine spojrzała na Jamesa. Nie ćwiczyli. A ona nie była wybitna w tańcu.
-Zaufaj mi - szepnął i poprowadził ją na parkiet.
Z takimi rodzicami był ŚWIETNYM tancerzem. Śmiało ją objął i przytulił, po czym zaczął powoli tańczyć, patrząc w oczy swojej ŻONIE.
Katherine patrzyła w dół. Nie chciała go podeptać.
-Spokojnie - powiedział łagodnie. -Nie nadepniesz mnie, Kath.. - zmiękczył jej imię.
- Mhm, skąd wiesz - mruknęła. Poruszała się pewnie jak wieszak albo miotła, no ale co zrobisz...
-Bo wiem. A nawet jeśli, nie dbam o to.
- Mhm, jaaasne... - jeszcze chwile patrzyła w dół, aż w końcu spojrzała mu w oczy. Ba, nawet się lekko uśmiechnęła.
Odwzajemnił uśmiech i wtedy padło..
-GORZKO!
Katherine zarumieniła się mocno. Zamknęła oczy i lekko rozchyliła usta.
O Boże.
James pochylił głowę i nakrył jej wargi swoimi. Mm. Smakowała słodko, owocami. Była ciepła i miękka.
Odwzajemniła pocałunek, przytulając się do niego.
Izzy zaczęła klaskać i pobiegła do taty.
Lilian również klaskała. To było urocze. I chciała to robić z Michaelem!
-Łuu! - zawył ktoś.
James oderwał się od żony.
-Mm.
- Już? - westchnęła, otwierając oczy. Mniam!
Pocałował ją ponownie, tym razem mocniej. Katherine od razu odwzajemniła pocałunek. No, można się było do tego przyzwyczaić.
I oni mieli pozostać białym małżeństwem...? To chyba kpiny.. Całował ją zachłannie, jakby za chwilę mieli ich rozdzielić.
Joseph spojrzał na zegarek na ręce. Nie, nic nie sugerował przecież. No gdzie, Joseph? Phi.
- Idę sprawdzić desery - mruknął i poszedł do kuchni.
- Chodź, Izzy, to nie widoki dla małych dziewczynek - zaśmiał się Mike i wziął Izzy na łapki. Posłał uśmiech Lilian, aby wraz z nimi wyszła na dwór.
I poszła. Za nim wszędzie.
W końcu się od niej oderwał.
-Mmm. To było COŚ.
- Mhm - westchnęła głęboko. Aż jej się nogi normalnie z waty zrobiły.
Podtrzymywał ją, żeby nie upadła.
-Będę dla ciebie dobrym mężem - obiecał.
- Wiem - przytuliła się do niego mocno.
-Zaopiekuję się tobą i Martinem.
Pokiwała głową jedynie.
Potarł paluszkiem obrączkę na jej palcu.
-To dla mnie coś nowego. Spakowałaś swoje rzeczy? Przenosicie się do mnie.
- Coś tam popakowaliśmy. W większości.
-Ekstra. Jak czegoś będziecie potrzebować, to mówcie - oznajmił i pocałował ją w nos. Z boku wyglądali noo.
Całkiem, całkiem można by rzec.
-Chcesz już jechać do domu...?
- Nie, przyjemnie tutaj z twoją rodziną - uśmiechnęła się.
-Teraz również twoją.
- No niby...
-Niezależnie od powodu, teraz jesteśmy małżeństwem..
- Wiem, wiem...
-Będzie dobrze. Będzie dobrze - powtórzył, w sumie dla ich obojga.
- Oby - uśmiechnęła się i o, jeszcze raz go pocałowała.
-Pójdziesz na studia - obiecał. -Martin na rehabilitację..
- Ja mam inne sprawy na głowie, niż studia, James - uśmiechnęła się.
-Jakie?
- Mam pracę - wzruszyła ramionami.
-Zrobisz, co zechcesz - tłumaczył łagodnie. -Chcę tylko byś była szczęśliwa.
- Jestem szczęśliwa. Chodź, desery podają.

A po deserach, toastach i kolacji w końcu mogli jechać do domu.
-Przygotowałem dla ciebie pokój na dole, Martin - James uśmiechnął się do swojego szwagra.
- Na dole... mhm - spojrzał na niego, a potem ruszył na poszukiwania swojego pokoju. No, jakie luksusy.
-O co mu chodzi? - zapytał, lekko zaniepokojony James. -Myślałem z mamą, że będzie mu wygodniej, bo ominie go chodzenie po schodach..
- Jest zły na cały świat o to, co się stało. Przejdzie mu, zobaczysz. No a ja gdzie śpię?
-Na górze są dwie sypialnie. Obok siebie. Wybierz tę, która ci się bardziej podoba, ja wezmę moje rzeczy do drugiej.
- Jasne - poszła na górę i odszukała. Okej, w jedenj były rzeczy Jamesa, więc poszła do tej drugiej.
Ładnie, duże łóżko, łazienka. Na pewno lepiej niż w starym mieszkaniu.
Zdjął marynarkę i niedbale rozpiął koszulę. Odnalazł ją.
-I jak? Podoba ci się?
- Bardzo - uśmiechnęła się do niego.
-Dzielą nas tylko te drzwi, więc gdybyś czegoś potrzebowała, krzycz - poprosił. -I ogółem, czuj się jak u siebie. To teraz wasz dom.
- Jasne - uśmiechnęła się znów, a potem poszła po swoje rzeczy do walizki, a potem udała się do łazienki.
-Często zamawiam jedzenie - powiedział nagle - ale jeśli byś gotowała coś, to byłbym wdzięczny..
- Okej, może coś kiedyś ugotuję - zniknęła w łazience.
-Okeej.
I tak stał. No, umawiali się, żadnego seksu. Ale po dzisiejszych pocałunkach zrozumiał, że jej pożąda.

sobota, 2 lutego 2013

Rozdział 43. Wait, what?! (Elizabeth x Connor)

Elizabeth w końcu zaczęła pierwszy dzień jako pani detektyw. Kto by się spodziewał, że taka młoda, po tak krótkiej praktyce w obyczajówce, tak szybko dostanie awans na detektywa w wydziale zabójstw? Uśmiechała się radośnie przez całą jadę widną. A kiedy ta się zatrzymała na trzecim piętrze, zrobiła poważną minę i przekroczyła próg.
Wszyscy się na nią dziwnie spojrzeli. No, wyglądała na bardzo młodą. Miała długie, rude włosy, które teraz spięła w warkocz. Na sobie miała bluzkę na ramiączkach, a na nią narzuconą rozpiętą koszulkę w kratę, na nogach krótkie, dżinsowe spodenki, a na stópkach trampki. W końcu było to Los Angeles, było ciepło. Na biodrach miała zarzucony pas do broni i odznaki, po które kierowała się do gabinetu porucznika Navarro.
- Witam, porucznik Navarro to tam? - zapytała jakiegoś policjanta, wskazując na gabinet, którego szyby zasłonięte były drewnianymi żaluzjami.
-E, tak – odpowiedział policjant, mierząc ją wzrokiem. Wydawała się dziwnie znajoma, może przyuważył ją na jakiejś imprezie… -W jakiej sprawie? Jeśli chodzi o akta sprawy Caulckina, to czekają w skrytce 4B. Miał po nie przyjść ktoś z obyczajówki.
- Aha, no to pewnie przyjdzie. Dzięki - podeszłą do drzwi i zapukała. No, kulturka i w ogóle.
~ Ładni chłoptasie tutaj pracują - stwierdziła Smoczyca. - Ale mogłabyś poszukać tego z TAMTEJ nocy.
Connor właśnie męczył się z funduszami przyznanymi ich wydziałowi. Chyba kogoś pogrzało, że im je obniżyli. Ech. Może znów zrobi darowiznę anonimową z funduszy Navarro, jeśli mają rozwiązywać sprawy..
-Wlazł! – warknął, myśląc, że to jeden z jego „chłopaków”.
A do środka weszła Effy. A kiedy spojrzała na swojego szefa, zamarła.
~ O, przystojniaczek z tamtej nocy! - ucieszyła się Smoczyca.
~Seksowna Smoczyca! – ucieszył się Smok i poderwał, aby do niej podejść, zadziornie podnosząc ogon najeżony kolcami.
Connor również wstał i szybko zamknął drzwi, szczęśliwy, że żaluzje są zaciągnięte.
-Cześć – burknął. –Zwariowałaś? Mówiłem, ze zadzwonię, nie musiałaś mnie szukać – dotknął jej włosów. Awrrr xd
~ Cześć, Smoku - Smoczyca obeszła przystojniaczka-smoka.
- Nie... ja cię nie szukałam... jestem nowym detektywem w twoim składzie - uchyliła materiał koszuli w kratę ukazując pas.
Brew Connora podjechała naprawdę wysoko.
-Czekaj, czekaj. Chcesz mi powiedzieć, że E. Finn to ty? – mruknął, wsadzając łapy do kieszeni, chociaż wolałby dotykać Elizabeth. –W moim wydziale nie pracują kobiety. Podobno to zbyt niebezpieczne. Ba. Jako twój smoczy partner stwierdzam, że to jest zbyt niebezpieczne.
- No to peszek, bo zostałam tutaj skierowana. Smoczyco, co ty robisz? - warknęła, widząc jak jej smok płci żeńskiej przymila się do pana smoka.
~Zna swoje miejsce – Smok mocniutko objął ją skrzydłem. Awrrr. A potem lekko ukąsił w szyję.
-Posłuchaj, urwisie – zaczął powoli. –Mogę cię tu zostawić za biurkiem, a chyba tego nie chcesz. Nie puszczę cię w teren beze mnie.
- Hm... bardzo chętnie pójdę z tobą - zbliżyła się do niego i spojrzała mu w oczy. 
O mój bosz... znowu zrobiło jej się gorąco przy nim. Kuźwa, ten cały Sztorm był... upierdliwy i denerwujący.
On również to czuł. Nieustępujące pragnienie zerżnięcia jej na blacie biurka, zobaczenie, jak cała się pod nim wije.. Zamrugał kilkakrotnie, by odgonić wizje sprzed oczu.
-Posłuchaj, urwisie – zaczął ponownie. –Mogę cię wziąć na moją asystentkę – burknął. –Ale odwalasz część papierkowej roboty. Razem ze mną w gabinecie – zawiesił głos, a Smok przewrócił oczyma.
~10 do 1 że będą się pieprzyć?
~ Pff, to żaden zakład. Wiadomo, że to zrobią.
- Posłuchaj, URWISIE. Nie zamierzam siedzieć bezczynnie za biurkiem jak jakaś emerytka. Chcesz, sam sobie siedź. Ale ja nie potem przeszłam szkolenie wojskowe i policyjne, żeby siedzieć za biurkiem. Nie możesz mi zabronić.
Przycisnął ją lekko do ściany. Pomiędzy nimi wibrował ogień, a napięcie rosło. Connor czuł niezaspokojoną potrzebę pocałowania jej, uciszenia i podporządkowania..
-Nie obchodzi mnie, co przeszłaś kochanie. Chcesz iść na akcję, okej, ale masz też obowiązku biurkowe. Jak każdy w tym oddziale. Za tymi drzwiami pracują moi podwładni i jednocześnie moi koledzy. To, że z tobą sypiam nie sprawi, że będziesz mieć lepiej.
Oczywiście, ze będzie miała. Ale nie oficjalnie.
- No, to ja rozumiem - spojrzała mu w oczy, czując gorąco i podniecenie. - Akcja na zewnątrz, bawienie się papierkami wewnątrz. Jasne, szefie.
-Lubię, jak jesteś zgodna – zamruczał i lekko przesunął nosem po jej szyi, troszkę drapiąc ją zarostem, którego nie zdążył się rano pozbyć. Głęboko zaciągnął się jej seksownym zapachem.
~Bosh, zaraz zrobią to na ścianie – zrezygnowany Smok położył się w kącie.
Smoczyca podeszła do niego i zakryła mu oczy skrzydłem. I przytuliła się do niego. Mrrr.
- Ciesz się tą chwilą, bo to rzadko się zdarza - położyła dłonie na jego plecach i jęknęła. Tęskniła za tym jego ciałem. Dlatego w końcu go pocałowała, bo już nie mogła wytrzymać tego napięcia.
Przejął inicjatywę w ich pocałunku, pogłębiając go i czyniąc namiętnym do granic możliwości. Przesuwał dłońmi po jej plecach aż dotarł do pośladków. Chwycił je i przycisnął Effy do swojej pulsującej erekcji.
-Co ty ze mną robisz – mruknął, skubiąc zębami jej ucho. Wszędzie tam, gdzie pokąsał ją ubiegłej nocy, miała na sobie jego znak. Należała do niego.
Effy podskoczyła i objęła go nogami w pasie. 
- Wszystko to, co złe - znowu go pocałowała mocno, a potem przeniosła się na szyję.
-Zaraz wezmę cię na biurku – mruknął do jej ucha.
Rzuciła okiem na jego biurko. Duże, z ciemnego drewna...
- Chodź.
Właśnie zaczął ją nieść, gdy zadzwonił stacjonarny telefon na jego biurku. Trzymając jedną dłoń pod jej pupą, sięgnął po słuchawkę.
-Navarro. Mhm. Aha. Jasne. Będę za kilka minut.
Odłożył słuchawkę i z żalem usadził Effy na biurku.
-Niestety, seks musi zaczekać – sięgnął po swój pas z bronią, który sprawnie założył, a odznakę zawiesił na szyi na tym takim łańcuszku, gdzie jeszcze był nieśmiertelnik. –Mamy wezwanie.
- Co? Już? - spojrzała na niego. Kuźwa maaać. Ona chciała tutaj, z nim, teraz... - Kurwa... - niechętnie zeszłą z biurka, bo nawet nie miała chęci zeskakiwać z niego. - To daj mi odznakę i broń. i Kajdanki w sumie też, bo mi nie dali.
Otworzył pudełko, które przyszło dzisiaj rano i podał jej odznakę, broń i klucz elektroniczny do sali gimnastycznej na dole komendy. Zarzucił na ramiona sportową marynarkę i lekko pogłaskał Elizabeth po pupie.
-Nic straconego, urwisie. Jeszcze dzisiaj dostaniesz.
- Ha - prychnęła. - Smoczyco, zbieramy się - zaczepiła odznakę na pasie i zakryła ją koszulą. Schowała broń i kajdanki. - No to jedziemy, szefie.
            W podziemnym garażu podszedł do swojego wozu. No niby był tym porucznikiem, ale odmówił jeżdżenia służbowym szmelcem. Miał tu swoje szybkie, drogie autko. Urządzeniem przy kluczykach odblokował drzwi. Patrząc jak Effy siada na miejscu pasażera doszedł do wniosku, że na liście rzeczy do zrobienia trzeba wpisać seks w aucie.
Oczywiście! Zaraz po seksie na biurku, który jest na pierwszym miejscu.
- Jakieś konkrety? - zapytała, kiedy wyjeżdżali.
-Gość w hotelu niejakiego Shuu Hell nadział się przypadkiem na nóż. 4 razy. Plecami – rzucił Effy teczkę. –Znam go. To przemytnik i handlarz narkotykami. Musiał komuś podpaść.
- U Shuu? Biedaczek - westchnęła cicho Effy i przejrzała akta. - Może nie chciał sprzedać ćpunowi za mniejszą stawkę.
-Gdyby zabił go ćpun z miejsca zniknęłyby wszystkie drogocenne przedmioty i gotówka, a tymczasem sejf jest nietknięty według patrolu, który dojechał tam pierwszy. Z drugiej strony, nie wygląda to na porachunki miedzy handlarzami, bo oni robią to tak, ze człowiek znika – zaparkował pod hotelem. –Idziemy.
Weszli do hotelu, a Effy od razu podeszła do Shuu, którego przytuliła na dzień dobry.
- Zła reklama, co? - zaczęła.
- Trochę... A ty co? W końcu się doczekałaś, pani detektyw - zaśmiał się.
- Ano, doczekałam. No ale... daj nam taśmy do przejrzenia.
- Wasi kumple już je zabrali.
Poczuł zazdrość i gniew widząc ją z tym kolesiem. Zacisnął zęby.
-Pan Hell, jak mniemam? – zapytał sucho. –Potrzebuję dostęp do danych. Na jakie nazwisko zameldował się denat, z kim, na jak długo – wyrecytował, mierząc go zimnym spojrzeniem z góry.
- Jasne, proszę za mną - ruszył do swojego gabinetu. W komputerze lądowało wszystko, co zarejestrowała pracownica recepcji.
- Nie widziałeś niczego podejrzanego? - pytała Effy.
- Wiesz, klient jak klient. Nie robił problemów. Przynajmniej nic o tym nie wiem.
-Elizabeth, zajmij się tymi danymi, a ja pójdę zobaczyć miejsce zbrodni – mruknął i wyszedł. Prfff, to miał być facet to to to, co tam z nią było? Chude, blade, wyglądało na delikatne… Pf. Jak dotknie Effy to go zmiecie z powierzchni ziemi.
            Wszedł do pokoju, który wynajmował zmarły i zaczął się rozglądać. W powietrzu pachniało seksem i tanimi perfumami. Pewnie po tym, jak wynajął apartament w takim hotelu nie zostało mu dużo kasy. Connor zanotował w głowie, by sprawdzić, z kim spędził noc denat. Pochylił się o dotknął pościeli ręką odzianą w białą rękawiczkę. Na poduszce znalazł ślad pudru.
- Przystojny ten twój partner - zauważył Shuu, kiedy Connor juz wyszedł.
- Jednocześnie mój szef. Cicho w ogóle bądź, daj mi te wydruki i idę do niego, nie chcę zawalić mojej pierwszej sprawy.
- Jasne, jasne, niech ci będzie - uśmiechnął się do siebie, a potem dał jej kartkę.
            Gdy weszła do pomieszczenia, odpuścił sobie zjadliwy komentarz. Zapakował próbkę do woreczka.
-Gdy wydajesz kupę kasy na drugi luksusowy hotel, zapraszasz do niego zwykłą dziwkę?
- Nie próbowałam, szczerze mówiąc.
-Zastanów się, urwisie. W łazience jest pusta butelka po szampanie, w łóżku ślady seksu i pudru.. z dziwką idzie się do motelu albo robi to w aucie.
- Może chciał seksu po prostu. Szybkiego. Bez niczego. Jedna chciała być romantyczna, a on miał to w dupie, jej się nie spodobało, więc go zabiła - uniosła brew. Stanęła za denatem i obczajała, co mogło się stać. Ha! I kto powiedział, że "Dexter" jej się nie przyda, hm? - 165 cm około. Rany zadawane pod kątem 45 stopni.
-Niska szumowina – pochylił się i przyjrzał denatowi. –Ma na szyi ślady szminki. Jaki to kolor?
- Czerwony.
-Jesteś kobietą. Nie używasz tych dziwnych mazideł do twarzy? – uniósł brew. W sumie był z tego zadowolony, bo Effy była piękna i naturalna, ale ta wiedza mogła się przydac..
- Nie, nie używam - przewróciła oczami. - Ale technicy niech to zabezpieczą. Jest tam pewnie DNA. Jakaś ślina czy coś - wyjęła telefon. - Cześć, Sav. Jest sprawa. Nie, nie chodzi o faceta - mruknęła trochę ciszej. - Wyślę ci zdjęcie śladu szminki, a ty spróbujesz określić, jaka to, okej? Okej - wyłączyła, zrobiła zdjęcie i wysłała. A po chwili dostałą odpowiedź. - Bell numer 546. To ekspertka - powiedziała dumnie do Connora.
-Tania, droga ta Bell?
- Poczekaj - napisała szybko esa i dostała odpowiedź. - Noo, za jedną czeka się miesiąc i jest takowa za... łuuu, 545 dolarów. Nie wiedziałam, że szminki mogą być takie drogie.
-Czyli taniej dziwki nie stać by było na takie mazideł ko – podniósł się i otrzepał. –Powiedz kornerowi, ze może zabrać ciało. A my musimy przejrzeć nagrania z kamery i odszukać kobietę, która prawdopodobnie widziała go jako ostatniego.
- Tak, jest szefie - poszła do chłopaków.

            Godzinę później byli już sami na Komedzie. Był wieczór, zwolnił chłopaków do domu, bo sprawa nie była trudna i priorytetowa. Nie mógł się zdobyć na odprawienie Effy.. Zamówił chińszczyznę i przyniósł do gabinetu. Było ciemno, zapalił więc lampkę na tym biurku, które rano tak jej się podobało.
-Wolisz sajgonki czy muv-luv?
- Wolę ciebie - usiadła na biurku i obserwowała jak sobie jadł.
Podsunął jej sajgonkę do ust.
-Ten sztorm nie opiera się chyba tylko na seksie, nie? Moim obowiązkiem jest dbanie, byś miała regularne posiłki.
- Wiem - zjadła. A potem zsunęła się na jego kolana. Położyła nogi na biurku.
-Nie czujesz się przypadkiem zbyt swobodnie, urwisie? – odsunął jej rude włosy z karku i ugryzł lekko.
- Wcale - przejęła pałeczki i teraz go karmiła.
-Próbujesz mnie uwieść? – zjadł sajgonkę. Och to tak, jakby karmiła tygrysa uwięzionego w klatce. Jeśli za bardzo zbliżysz rękę..
- Może. Smakuje? - cmoknęła go w policzek, a potem zdjęła gumkę z włosów. I warkocz szlag jasny trafił.
-Taaak – zamruczał leniwie, przeczesując palcami jej włosy. Były miękkie i aksamitne w dotyku. Założył sobie jej gumkę na nadgarstek. –Lubię, jak masz je rozpuszczone. Ale przy innych spięte, żeby nie widzieli – pochylił głowę i ugryzł ją w szyję. Kolejny znak.
- Dobrze, dobrze, szefie - zjadła swoją sajgonkę, a potem znów go karmiła.
-Chyba nie tak wyobrażałem sobie naszą pierwszą randkę – westchnął z uśmiechem na ustach. –Miałem w planach zabrać cię do kina i już na reklamach się do ciebie dobierać. Ten sztorm wszystko komplikuje, prawda? – mruknął i pogłaskał jej biodro.
- Dlaczego komplikuje? Nikt ci nie broni zabrać mnie do kina.
Uniósł brew.
-Jasne. Tylko nie wiem na co. Horrory to pewnie dla ciebie super komedie – przyznał i pogłaskał jej udo. –Sztorm na tyle komplikuje, że wciąż myślę o seksie z tobą. Czy to się kiedyś skończy?
- Może wkrótce poczujesz coś więcej i nie będziesz chciał tylko seksu.
Pocałował lekko jej usta.
-Teraz już wiem kilka rzeczy. Będę pilnował, żebyś jadła, nie jeździła na akcje sama, i nie chcę, by ktokolwiek poza mną oglądał te twoje włosy. Aha i co to był za koleś w tym hotelu, hmm? – warknął, nagle zmieniając ton i bardziej zaborczo tuląc Elizabeth do siebie. –Co cię z nim łączy?
- Dobra, dobra. Ja chętnie będę z tobą wszędzie jeździła - pocałowała go w brodę. - Shuu? Shuu to mój kuzyn. Przyszły dranir klanu Munro.
Zamarł.
-Nie no cudownie. Jakby mi było mało kłopotów – mruknął i odchylił się na krześle do tyłu. Zamknął na chwilę oczy. Uwiódł i ma sztorm z księżniczką Finn, która jest w bardzo przyjacielskich stosunkach z przyszłym dranirem Munro.. Może to jakaś ukryta kamera?
- Dobić cię, skarbie? 
Fuj. Dziwnie to brzmiało w jej ustach. A jeszcze może miała o niego "kochanie" mówić?
-Może lepiej nie. Chyba nie chcę znać twoich powiązań rodzinnych. I tak ściągam na mój klan wyrok, jeśli ktoś się o nas dowie – pogłaskał włosy Effy. –Wpierw oglądamy taśmę czy wykorzystujemy biurko od miejsca, w którym przerwano nam rano? – zmienił temat.
- No dobra, jak chcesz - wyrzuciła puste pudełeczko do kosza, a potem przesunęła dłonią po jego torsie. - Może od miejsca, w którym nam przerwano...
            Pocałował ją, jednocześnie ściągając z siebie t-shirt. Och nie miał zamiaru bawić się w gierki. Zsunął z ramion Effy koszulę w kratę, która podobała by mu się bardziej, gdyby należała do niego i Effy wciąż by ją nosiła.
Effy stanęła na nogach, a potem zdjęła z siebie koszulkę i sportowy stanik. Usiadła na biurku i przyciągnęła go do siebie, a potem pocałowała w usta.
Pocałował jej obojczyki, przesuwając dłońmi po nagich ramionach dziewczyny. Ho ho, w swoim gabinecie jeszcze tego nie robił..
-Zrobię coś, co powinienem zrobić za pierwszym razem – wyszeptał jej miękko i zmysłowo do ucha, które lekko przygryzł. Następnie zsunął z niej spodnie wraz z bielizną, pozostawiając Effy tylko w trampkach, co uznał za całkiem seksowne. Niecierpliwym gestem rozsunął jej uda, a następnie językiem powiódł od kolana aż do miejsca, gdzie pulsowała jej kobiecość.
Effy jęknęła mu do ucha. Położyła dłoń na jego ramieniu.
Ze zdziwieniem zerknął na gwiazdkę na jej łonie.
-Tu masz znamię klanu? – zamruczał i pocałował je lekko. Troszkę jej zazdrościł, gdyż jego znamię zostało wycięte..
- No... - zarumieniła się pod wpływem jego pocałunku tam.
Ostrożnie przesunął językiem po jej kobiecości, czując, jak jego partnerka robi się wilgotna. Z uśmiechem położył dłonie na jej biodrach, chcąc ją przytrzymać i ponowił pieszczotę, językiem lekko penetrując jej wnętrze. Effy znowu jęknęła, Jedną dłoń położyła na jego karku i lekko przeczesała jego włosy.
Jego język zastąpił palec, a on sam zaczął ustami ssać i ciągnąć jej łechtaczkę. To, że tuż przed oczami miał znamię Finn, widmo swojej własnej zguby, straciło znaczenie.
Dobrze, że ich wydział wszyscy już opuścili... A przynajmniej miała nadzieję, że nocna zmienia miała zajęcie...
            Uniósł głowę, uśmiechając się szelmowsko.
-Podoba ci się, urwisie? – zapytał słodko, wciąż poruszając się w niej dwoma palcami.
- Connor, chodź no już tu - westchnęła, odchylając głowę do tyłu.
Uśmiechnął się i pocałował jej brzuszek.
-A może ty zajmiesz się przez chwilę mną? – zamruczał lekko ochryple.
- Ale że jak...?
~ No ty jemu tego no - podpowiedziała Smoczyca. 
Co?
~ No ustami!
Zwariowałaś!
~ No faceci to lubią.
Wziął jej dłoń i położył na swoim torsie.
-Wiesz, że tak bardzo, jak sprawia mi przyjemność dotykanie cię, tak bardzo chciałbym, żebyś i ty nie wstydziła się dotykać mnie – szepnął.
- Okej... więc...  - wstała i spojrzała na niego. - Oprzyj się, czy coś...
Zawstydzona wyglądała tak słodko, że miał ochotę tulić ją w ramionach. Twarda, odważna, pyskata, to pasowało do Effy. Ale lekko rumieniec, troszkę drżący głos..
Oparł się dłońmi o biurko, odcinając ją całym sobą od świata. Znajdowała się między jego ramionami, drobna, a jednocześnie wielka. Lekko pocałował jej usta.
Eff odwzajemniła pocałunek, a potem odwróciła go i oparła o biurko. Zdjęła mu spodnie i bokserki i... jej twarz miała kolor jej włosów. 
~ A teraz dotykasz go językiem i...
Przestań! - warknęła na Smoczycę, speszona jej słowami. 
Ale zrobiła to, co kazała. Delikatnie przesunęła językiem po jego męskości od dołu do góry.
Z gardła Connora wyrwał się ochrypły jęk, a on sam zacisnął oczy i znieruchomiał. Chryste. Elizabeth pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo seksowne są jej działania.
Nawet Smok przysiadł z boku i milczał, zafascynowany.
~Szkoda, że nasza anatomia to wyklucza – mruknął do Smoczycy.
Smoczyca pogłaskała go ogonem po łebku.
~ Mnie też jest przykro.
Effy tymczasem zatopiła czubek męskości Connora w ustach i lekko possała. Dziwne uczucie, kiedy tak rósł w jej ustach.
Smok polizał szyję Smoczycy a potem ugryzł, całkowicie tym gestem przypominając Connora.
Connor tymczasem pojękiwał cicho. Nie chciał ponaglać Effy, gdyż przeczuwał, że to jest jej pierwsze takie doświadczenie. Może właśnie ta niewinność rozkładała go na łopatki.
Powoli, na spokojnie, po co się śpieszyć, noc była młoda, prawda?
Effy dotknęła palcami jego męskości i lekko ją ścisnęła, a potem zaczęła ją masować.
Och i tym razem to on wił się pod jej dotykiem, pojękując cicho. Fala doznań, jaka go zalewała, była ogromna.
- Podoba ci się? - zapytała po chwili, a potem znów wzięła go do ust.
-Jesteś cudowna – wychrypiał. –Jeśli zaraz nie przestaniemy, dojdę ci w buzi – mruknął i zerknął w dół. Delikatnie odgarnął jej włosy na bok. –Chodź tu, kochanie.
Więc wstała i spojrzała na niego. A potem pocałowała go w szyję i obojczyk. Nie mogła się od niego na dłużej oderwać.
Przytulił ją i pocałował w usta. Jego męskość pulsowała między nimi troszkę boleśnie, więc bez ceregieli posadził Effy na biurku i wszedł w nią powoli, patrząc w oczy kochanki.
Eff zacisnęła usta, odchylając głowę do tyłu. Przesunęła się bliżej krawędzi.
Objął ją i przytulił, poruszając się powoli. Wciąż była taka nieprzyzwyczajona do niego. Czuł, jak nieporadnie ciało Effy stara się rozciągnąć i dopasować do niego, ale bez zmian, wciąż była ciasna.
-Sprawiam ci ból? – wymamrotał instynktownie.
~Awww, pierwszy raz pyta kobietę o coś takiego!
~ Sztorm robi swoje jak widać...
- Trochę, ale nie jest źle...
-Mam pomysł – uniósł Effy lekko po czym zrobił krok do tyłu i opadł na swój fotel. –Jeszcze nigdy nie uprawiałem seksu z kobietą u góry – wyznał, zakładając jej kosmyk włosów za ucho. W tym geście było coś troskliwego.. –Narzuć swoje własne tempo..
- Okej... - pocałowała go mocno. Już kolejny raz będąc z nim w łó... uprawiając z nim seks, nie była pewna. Była nieśmiała i niepewna.
Powoli zaczęła poruszać biodrami w górę i w dół.
Connor jęknął głucho. To było całkiem podniecające, tak leżeć i zdać się na jej cudowne pomysły. Był cały jej. Należał do niej. Czuł to teraz mocno. Dłońmi nakrył piersi Effy i lekko ścisnął.
-Jeśli wciąż boli, to coś możemy zmienić – szepnął i pocałował ją.
~Sztorm? Mój człowiek jest  z a u r o c z o n y – powiedział z dumą Smok.
~ Bardzo dobrze, bo ona chyba też coś zaczyna do niego czuć, ale ciii... nie przyzna się do tego.
- Nie, jest dobrze - pocałowała Connora w usta, jednocześnie poruszając się do przodu i do tyłu. Tak też było super! Już się nie mogła doczekać, aż spróbują znowu innych pozycji.
Kuźwa, spodobało mu się to. Trzymał dłonie na jej pośladkach i zafascynowany patrzył, jak Effy przejmuje nad nimi obojgiem kontrolę. I, wbrew podejrzeniom, nie patrzył na jej piersi, które kołysały się tuż pod jego nosem, ale na jej twarz, prosto w oczy. A więc to był Sztorm. Miał wrażenie, że to już nie był tylko seks, ale Effy dotykała czegoś w jego duszy.. Bezwiednie pochylił głowę i mocno ugryzł jej szyję, tan, gdzie łączyła się z ramieniem.
Eff jęknęła głośno. Pogłaskała go po karu, a jej biodra zaczęły szybciej się poruszać. Drugą dłonią pogłaskała go po plecach, a potem podrapała je paznokciami.
Wymamrotał coś po włosku wprost do jej ucha. Nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, no ale cóż. Był bliski spełnienia, ale czekał na nią. Zawsze będzie czekał…
Ale ona nie czekała, doszła wkrótce, gryząc go w szyję. No, była smokiem, nie? No.
Jej ugryzienie wyzwoliło w nim rozkosz. Doszedł, przyciskając Effy do siebie mocnym, zaborczym gestem. On również ponownie wbił żeby w jej szyję i tak siedzieli oboje.
~Chyba oznakowali się tak, że każdy Smok w promieniu kilku kilometrów będzie sobie zdawał sprawę z tego, że są zajęci – mruknął Smok.
~ To słodkie! - ucieszyła się Smoczyca i ugryzła Smoka. - Też jesteś mój.
On owinął ją ogonem i również ugryzł. Connor zerknął na Smoki, po czym zamknął oczy. Powoli, bardzo powoli, dochodził do siebie.
-Effy, to było niesamowite – jęknął.
- Prawda? - ona przytulała się do niego mocno, z nosem w zagłębieniu jego szyi. Oddychała szybko i nie miała sił się podnieść z niego.
Connor otoczył ją ramionami, jakby obawiał się, że zmarznie.
-Może zajmiemy się taśmami za godzinkę, a teraz położymy się na chwilę na sofie i zdrzemniemy? – pogłaskał ją po włosach. Nie musiał być ekspertem by widzieć, że Effy jest wykończona. On również nie był w pełni sił.
- Okej - pocałowała go raz jeszcze. Uwielbiała to robić.
Wstał, z Effy na rękach, po czym położył ją na sofie, a sam, z trudem, ułożył się obok. Bez słowa naciągnął na nich koc.
-Zacznę ci się dorzucać do pigułek – mruknął sennie, moszcząc się jakoś obok niej.
- Ale to było romantyczne, k o c h a n i e.
Uśmiechnął się i pogłaskał ja po pleckach.
-Zaproponowałbym, że ja będę całkiem za nie płacił, ale pewnie dostałbym w łeb – pocałował miejsce za uchem Elizabeth. Tu pachniała najmocniej. –Twój zapach to dla mnie narkotyk – burknął, znów zmieniając temat.
Effy przytuliła się do niego mocno i zamknęła oczy. Spokojnie, przecież zaraz je otworzy... przy okazji zdjęła trampki, przecież  było niewygodnie teraz tak...
Connor głaskał ja po plecach, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że zasnął równie szybko jak ona.
            Obudził go gwar rozmów, stłumionych przez ściany gabinetu.
-O cholera – mruknął. Zaspali!
Effy zamruczała coś pod nosem i wtuliła się plecami w jego bok.
-Effy, urwisie – klepnął ją lekko w pupę. –Obudź się – pocałował ją pospiesznie w usta., -Zaspaliśmy.
- Jeszcze pięć minut, tato...
-… Elizabeth Finn, jesteś w gabinecie swojego porucznika, z nim w powiedzmy, łóżku, naga, a na zewnątrz są policjanci. Tak chcesz zacząć karierę..?
- Co ty... - otworzyła oczy. - O kurwa mać - wyskoczyła spod koca i stanęła na nogi. Szybko zaczęła ubierać się we wczorajsze ciuchy.
On również zaczął się szybko ubierać.
-Oglądaliśmy taśmy całą noc – mruknął do niej.
- Oczywiście, szefie - spłonęła rumieńcem. Nooo, ładnie, ładnie...
Nim otworzył drzwi, przyciągnął ją do siebie i pocałował.
-Dzień dobry, skarbie – zamruczał.
- Dzień doobry - odwzajemniała pocałunek. - Och... przestań, bo nie mogę się od ciebie oderwać.
Podał jej gumkę, która cały czas była na jego nadgarstku.
-Czas rozpocząć nowy dzień, urwisie.