sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział 42. Obcy Smok (Elizabeth x Connor)

Effy nie byłą do końca przekonana co do pomysłu imprezy... Oczywiście Aria stwierdziła, że powinna iść, w końcu nie pracowała długo w obyczajówce. Chwila moment i już została skierowana na wydział zabójstw. Jutro miał być jej pierwszy dzionek w nowym miejscu. Dziś wieczorem wybierała się do klubu, gdzie często przesiadywali policjanci z jej przyszłego wydziału. 
Ba, Elizabeth Finn ubrała SUKIENKĘ, buty na OBCASIE i rozpuściła włosy. O matko kochana, apokalipsa - pomyślałby pewnie jej zacny brat, Shannon. No cóż...
Effy rozejrzała się po terenie i ruszyła powolutku i spokojnie w głąb sali.
-Jaki ładny rudzielec – zawołał jakiś mężczyzna, a kolega zawtórował mu głośnym gwizdem.
Stojący w rogu mężczyzna spojrzał na nich lodowato i obaj niemal natychmiast przestali. Z szacunkiem w oczach zerkali w stronę owej osoby.
            Był to bowiem porucznik wydziału zabójstw, Connor Navarro. Był wysokim (miał 193 cm wzrostu), dobrze zbudowanym mężczyzną, który dzięki latom spędzonym na szybkiej, intensywnej pracy, miał szczupłą, ale umięśnioną sylwetkę. Podkreślał ją swoim stylem ubierania (chociaż robił to nieświadomie). Nawet teraz miał na sobie proste, głęboko granatowe dżinsy, przetarte lekko na kolanach oraz czarny t-shirt, który podkreślał jego zgrabny brzuszek. Znad paska dżinsów, gdy się nachylał lub unosił ręce, wychylał się brzeg ciemnych bokserek.
Miał czarne włosy i ciemne oczy.
            I chociaż była impreza, on się tym nie przejmował. Właśnie skończył trwające ponad 3 tygodnie śledztwo i zdążył wpaść do domu przebrać się i wykąpać. Kto martwiłby się goleniem? No. Golił się z 2..3 dni temu. Chyba.
-Panowie, dajcie spokój – powiedział głębokim, spokojnym głosem, który był miły dla ucha. Ale biada temu, którego zwiedzie łagodny głos.. –Panienka przyszła się bawić.
-Tak jest ,szefie – oznajmili i wrócili do picia piwa.
            Sam Connor tymczasem przyjrzał się rudzielcowi. Była niesamowicie seksowna. Jej włosy wyglądały jak mieszanka kolorów jesiennego lasu z blaskiem ogniska. Cóż. Biedna, trafiła do siedliska wygłodniałych funkcjonariuszy…
Hahaha, wcale nie taka biedna.
Usiadła przy barze i złączyła nogi ze sobą (tak, Aria jej powiedziała, że jak ma się na sobie sukienkę, to nie wolno siedzieć tak, jak Effy zazwyczaj siadała...). Zawołała barmana gestem dłoni.
- Podwójną szkocką.
Connor wsunął się na krzesło obok niej i gestem zamówił piwo. Wystarczyło mu raz zerknąć, by zapamiętać jak najwięcej szczegółów, ale dopiero gdy znalazł się blisko niej, poczuł niesamowite ciepło w dole brzucha. Ogień rozbudzał się w jego żyłach, a smok zaczynał niecierpliwie szarpać.
Boże, za długo żył w celibacie.
~ Jest uroczy - odezwała się Smoczyca, przyglądając się facetowi. 
Effy zwróciła wzrok zielonych tęczówek w stronę facecika. 
Nooo, przystojniacha. Aż jej się gorąco zrobiło. Bardzo.
Podchwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się kącikiem ust, wznosząc kufel piwa w geście pozdrowienia.
A Eff uniosła kieliszeczek swojego alkoholu. Napiła się, ale troszkę pociekło jej z kącika ust. Otarła kropelkę palcem, a potem ją z niego zlizała.
Zaschło mu w ustach. Kociak go uwodził?
~Może z nią wyjdziemy? – zaproponował Smok, merdając radośnie ogonem. ~To śledztwo było długie, ciężkie..
Zignorował głos Smoka w swojej głowie i skinął na barmana.
-Dla pani jeszcze raz to samo, na mój rachunek – powiedział.
- Elizabeth - podała mu dłoń z uśmiechem. 
Bo tak to się robiło, tak? Uśmiech, ładne słówka, jakieś komplementy...?
-Connor – uścisnął jej dłoń i wtedy poczuł wybuch ognia w sobie. Coś było nie tak. Nigdy nie reagował tak na obecność żadnej kobiety. Zagrożenie? A może skrajne podniecenie?
A może… jedno i drugie?
-Co taka śliczna dziewczyna robi tu sama? – zagadnął, mając ochotę wsunąć dłoń w te rude włosy i przeczesać je palcami.
Tak. Chciał ją mieć w łóżku.
- Przyszłam świętować awans - oparła brodę o rękę i patrzyła na niego, chociaż strasznie ją onieśmielał.
-W takim razie gratuluję – wzniósł mini toast. –Może uczcimy twój awans tańcem? – zaproponował, lekko zniżając głos i pochylając się w jej stronę.
- Bardzo chętnie - zarumieniła się jeszcze bardziej, niż dotąd. Dopiła szkocka i udała się na parkiet.
            Connor poszedł za nią. Kilku bliższych współpracowników uniosło lekko kciuki, gdy dołączył do rudzielca na parkiecie. Bez zbędnej gadki przytulił się do jej pleców i dopasował swój rytm i ruchy do jej. Zastanawiało go, czemu czuje takie dziwne, przyjemne mrowienie ognia pod skórą. Nie miał tak od kiedy skończył 15 lat i zaliczył pierwszą dziewczynę…
Biedaczek. Sorry, I'm not sorry.
Effy trochę zaskoczyła ta pewność siebie tego kolesia, ale strasznie się jej to spodobało. I, co dziwniejsze, wiedziała, co ma robić. Zakręciła więc biodrami, dopasowując się do niego. Położyła dłonie na jego dłoniach i odchyliła głowę do tyłu.
Podobało mu się, że nie była tak strasznie niska jak większość kobiet, które znał. Trzymając dłonie na brzuchu rudzielca wysyłał jej lekkie impulsy mocy, które podniecały i drażniły. Cóż. Dlaczego nie mieliby się potem ze sobą zabawić, nie?
~Coś mi nie pasuje – mruknął nagle Smok.
Daj spokój, parsknął w myślach Connor. Jedyne, co mu troszkę nie pasowało, to fakt, że zrobił się twardy. Miał nadzieje, że ujdzie to jego podwładnym, a tej lasce niekoniecznie..
Effy to poczuła... no cóż... Było to trochę straszne, bo byłą dziewicą, a chciała iść z tym facetem do łóżka. 
Uniosła rękę i odchyliła ją do tyłu, aby przeczesać jego włosy.
Lekko odwrócił głowę i dotknął ustami wnętrza jej nadgarstka. Przeszył go przyjemny prąd. I dreszczyk emocji. Jej skóra była idealna w smaku.
Zapragnął ją u g r y ź  ć.
Effy zamknęła oczy i zagryzła dolną wargę. O matko boska...
Nagle odwróciła się gwałtownie i pocałowała go równie szybko i mocno. Ale także namiętnie, trzymając dłoń na jego karku i nie pozwalając mu się odsunąć.
            Tym go zaskoczyła, ale szok minął w ułamku sekundy. Poczuł tak skrajne podniecenie, że omal wybuchł. Odwzajemnił pocałunek, przyciskając biodra rudzielca do swojego podbrzusza. Poruszył się lekko, ocierając się o nią i pogłębiając pocałunek. Któryś z policjantów zagwizdał, ale dobrze wiedzieli, że nie wchodzi się szefowi w paradę. Nie tylko dlatego, że był szefem, lecz dlatego, że był dobrym gliną i przyjacielem. Soł.
-Wyjdziemy na chwilę, urwisie? – zamruczał jej do ucha. Szybciej dotrą do jego auta, a stamtąd do mieszkania, nim do toalety w tym tłoku..
- Mhm, chodźmy - westchnęła, sama nie wiedząc, czy to dobry pomysł.
            Wyprowadził ją dosyć szybko. Na zewnątrz oparł ją o ścianę i znów pocałował. Jego podniecenia nie przerwał nawet chłód nocy (i tak był smokiem, pff), ani też szum lejącego z nieba deszczu. Położył dłonie na biodrach rudzielca i lekko podciągnął jej sukienkę wyżej, całując jej szyję.
-Do mnie czy do ciebie? – wyszeptał gorączkowo.
- Do ciebie - pocałowała go w szyję, którą nawet lekko ugryzła.
            Jakoś udało mu się doprowadzić ją do auta, nie biorąc jej po drodze kilka razy. Gdy tylko widział jej pośladki, miał ochotę rżnąć rudzielca aż do utraty tchu..
~To niemo..
Smoku, nie teraz!, warknął i ruszył spod klubu z piskiem opon.
Effy w czasie jazdy pochylała się nad Connorem i całowała go w szyję. Macała go również po udzie.
            No cóż, gdyby Navi wiedział, co robi teraz jego ukochana córeczka..
            Connor ujął dłoń rudzielca i przesunął na swój krok.
-Nie krepuj się – zamruczał, uśmiechając się do niej. Nie wiedział czemu, ale widok jej oczu hipnotyzował go.
- Skup się na jeździe, przystojniaku - uśmiechnęła się i dalej mu przeszkadzała. No tak, mogła spowodować wypadek, no ale... to było od niej silniejsze!
            Connor zaparkował pod swoim apartamentowcem i szybko wysiadł. Okrążył auto i otworzył drzwi ze strony Elizabeth i pomógł jej wyjść.
            Nie mógł utrzymać rąk przy sobie. Chciał jej dotykać. Mocno, intensywnie, poczuć, jak zwija się w rozkoszy. W windzie oparł ja o ścianę i uniósł, wsuwając dłonie pod jej pośladki. Jego usta odnalazły jej kark, który lekko przygryzł. Az jęknął z zadowolenia.
O matko kochana, to było... COŚ. Effy mocno objęła go nogami, a jej dłonie błądziły po jego cudnych plecach.
            Cały świat przestał się liczyć, gdy – wreszcie! – przekroczyli próg jego mieszkania. Zatrzasnął drzwi nogą i skierował się do pierwszego pomieszczenia z brzegu – salonu.
            Oparł Effy twarzą do sciany, a sam odnalazł zamek jej sukienki.
-Ładna, ale nie będzie nam potrzebna – ugryzł ją w bark, dłonią muskając pierś.
Odwróciła się do niego przodem.
- Wolę cię mieć na oku - szepnęła, podciągając jego t-shirt w górę, aż w końcu go zdjęła.
            Poleciał za sukienką, tak samo jak pasek jego spodni i jej stanik. Pochylił nisko głowę i zamknął w ustach jeden z sutków, jednocześnie wsuwając dłoń między jej uda. Delikatnie próbował wybadać, czy rudzielec jest już gotów. Rudzielec jęknął głośno, zaciskając palce na jego włosach z tyłu głowy.
            Z gardła Connora wyrwał się cichy, ochrypły krzyk. Szarpnięciem zerwał z niej majteczki i cisnął je gdzieś w bok, patrząc Effy w oczy. Chciał ją wziąć od tyłu, ale wtedy mogłaby się poczuć urażona i wyjść, a on nie miał zamiaru szybko kończyć.. Zsunął z siebie spodnie i bokserki, które zawisły gdzieś w okolicach jego kostek, po czym uniósł ją tak, jak uniósł w windzie i wbił się w nią szybkim, gwałtownym ruchem.
Effy krzyknęła, wbijając paznokcie w jego ramiona. I to by było na tyle, jeśli chodzi o romantyczny pierwszy raz z facetem, którego by kochała.
-Kurwa – wyrwało mu się z zaciśniętych ust, ale znieruchomiał. Niepewnym, delikatnym gestem pogłaskał ją po włosach, czując, jak jej ciało zaciska się na nim. Gdyby wiedział, że jest dziewicą, może byłby wolniejszy, ostrożniejszy.. Chociaż pragnął jej do granic szaleństwa. –Zaraz przestanie, urwisie – powiedział łagodnie.
Jeszcze nigdy nie skrzywdził zwykłego człowieka.. Poczuł wyrzuty sumienia.
-Przeniesiemy się do łóżka. Zaniosę cię – szepnął.
- Nie trzeba.
Była Smoczycą, to nie robiło na niej już wrażenia. Ot, zabolało i przestało. 
Uśmiechnęła się do niego i pocałowała go namiętnie.
            Jej deklaracja zrobiła na nim wrażenie. Poczuł szacunek do tej dziewczyny. Przyjąć w sobie smoka była ciężko, a ona miała drobną budowę.. Ugryzł ją w obojczyk.
-Mam kontynuować, urwisie?
- Oczywiście - przesunęła nosem po jego policzku i ugryzła go w ucho.
            Znów oparł Effy o ścianę i mocniej rozchylił jej nogi. Zaczął się poruszać powoli, z wyczuciem, chcąc, aby przyzwyczaiła się do jego ciała i rytmu, który jej narzucał. Może później pozwoli jej być do góry, ale na razie to on dominował.. Ugryzł ją w ramię, pozostawiając na nim swój lekki ślad zębów.
Effy odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy. Zaczęła pojękiwać cicho, sunąc paznokciami po jego ramionach i plecach.
-Dobrze ci, mój piękny rudzielcu? – wychrypiał, ssąc płatek jej ucha. Fakt, że dodał „mój” dotarł do niego dopiero po chwili..
- Bardzo - zamruczała i pocałowała go znowu. Czuła w sobie gorąco i duże podniecenie, które z każdą chwilą wzrastało. - Szybciej...
            Spełnił jej rozkaz. Zaczął poruszać się ostro, momentami wręcz brutalnie, ale wydawało się, że nie wyrządza jej krzywdy. Była wąska, ale dawała radę przyjąć go całego, więc wchodził naprawdę głęboko, czując, jak z każdym pchnięciem zatraca się w tajemniczej Effy coraz bardziej i bardziej..
Elizabeth zaczęła jęczeć głośniej. Nie chciała tego, ale to samo się działo. Było jej po prostu wspaniale z tym facetem. Może nawet by się z nim umówiła... O ile oczywiście by chciał.
            Jeżeli każde z ich spotkań miałoby się tak kończyć, to jest chętny, jak najbardziej..
Brał ją ostro, ale pieszczota jego dłoni na jej piersi była delikatna i czuła. Chciał dojść w niej. Uczynić ją swoją, naznaczyć, mocno, by każdy widział.
Effy poczuła deszcze, przechodzące przez jej ciało. To było zajebiste uczucie.  Chciała więcej, chciała skończyć wraz z nim.
            Och, Connor miał daleko do końca. Oderwał się od ściany i ostrożnie ułożył Effy na łóżku. Opadł na nią, powoli wsuwając się do jej wilgotnego, rozpalonego wnętrza. Zaczął się teraz poruszać pod innym kątem, delikatniej, ale intensywniej. Jego usta błądziły po jej szyi, karku i ramionach. Wszędzie zostawiał ślady swoich zębów. Nie wiedział czemu, ale chciał, by mu uległa jeszcze bardziej. Oddała mu się cała..
No przecież się oddała. Cała. Jeszcze mu było mało.
Całowała go w szyję i szczękę, usta i policzki.
            Pogłębiał swoje ruchy, intensyfikując zdobywanie jej. Pocałował Effy prosto w usta i cicho wymówił jej imię. Oj, nie był święty, ale tu, teraz, z nią.. to były najlepsze chwile w jego życiu.
~Nasza – szepnął mu twardo w umyśle Smok i Connor zgodził się z nim.
Należała do nich. Cała. I mogła nawet jeszcze o tym nie wiedzieć, prff.
            Connor odgarnął jej włosy z ramienia, a potem zanurzył w nich twarz.
-Sa cudowne – wymamrotał, oddychając szybko.
- Dziękuję - jęknęła, odchylając głowę do tyłu.
            Wykorzystał ten ruch, by lekko zębami złapać jej gardło. Smok podsunął mu wizję tego, jak zazwyczaj w ten sposób podporządkowuje sobie partnerkę. Nie, żeby ją skrzywdzić, gdyż nacisk zębów był delikatny, wręcz pieszczotliwy, ale oznaczał dominację. Connor poczuł się jeszcze twardszy, o ile było to możliwe.
Effy jęknęła cicho, głaszcząc Connora po karku. Czuła, że zbliża się do końca.
            On również to czuł. Skurcze, które pojawiały się coraz częściej i były coraz bardziej intensywne. Pieprzyć zabezpieczenia, ona i tak była jego. Puścił jej gardło i odnalazł usta Effy, które, ku jej zaskoczeniu, pocałował delikatnie i pieszczotliwie.
-Mogę skończyć w środku? – wyszeptał. Wolał się upewnić.
- Tak...
Nie wiedziała, czy dzisiaj ma dzień owulacji. Nigdy jej to jakoś nie interesowało. A teraz to pf, nie przejmowała się, nie w tym momencie. 
I tak nie miała czasu na zastanowienie się, ponieważ po krótkiej chwili doszła z głośnym krzykiem.
            Connor pchnął jeszcze raz, wbijając się mocno i głęboko, po czym opadł na Effy i doszedł, pojękując cicho pod nosem. Wypełniał ją swoim nasieniem, lekko jeszcze poruszając biodrami. Oddychał szybko i ciężko, wyczerpany, ale mega szczęśliwy.
I ona była szczęśliwa. Przytuliła się do niego, oddychając szybko. Uśmiechnęła się dopiero po chwili, cmoknęła go w skroń i głaskała w miejscu między łopatkami. No.
            Poczuł się dziwnie. Jeszcze nigdy nie zaufał żadnej kobiecie na tyle, by być z nią tak blisko, by widziała go w chwili tak ogromnej słabości. By kochać się z nią bez zabezpieczenia (widocznie Effy musiała brać pigułki, pomyślał). Jego urwis był niesamowity.
            Oparł się na łokciach, aby jej nie przygniatać. Delikatnie musnął wargami jej skronie i nos, dopiero potem usta.
-Jesteś cudowna – szepnął ciepło.
~Connor, mogę już wyjść? – mruknął Smok. ~Może ty masz jeszcze siłę, ale ja musze się zdrzemnąć.
Spoko, idź do swojego pokoju, mruknął sennie Connor i pocałował rowek między piersiami Effy, uśmiechając się.

A kiedy Smok wyszedł, Effy spojrzała na niego totalnie bardzo mocno zaskoczona. 
- SMOK?! - aż zrzuciła z siebie Connora, nakrywając się kołdrą (no teraz to poczuła się zawstydzona).
~ Jaaaki przystojniak! - ucieszyła się Smoczyca. - Ja też chcę wyjść!
~Co? – zdziwił się Smok, równie dobrze jak Connor, który, nie skrępowany nagością, stanął obok. –Ty.go.widzisz?! To niemożliwe, musiałabyś być w ciąży, a na to za wcześnie!
- Jesteś z klanu Finn? Ale jak to możliwe? Przecież.. nie, to nie może być... ale w takim razie... o matko - Effy myślała szybciej niż kiedykolwiek. JAK to, do cholery, było możliwe?! Smokami byłą tylko jej rodzina Finn. - Kim ty jesteś?! - podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała na Connora nieco przestraszonym wzrokiem.
            Z m a r t w i ł a  go jej przerażona mina.
-Nie, nie należę do Finn… a skąd ty wiesz o Finn? – zapytał podejrzliwie.
- O matko - ukryła twarz w dłoniach. - Nazywam się Elizabeth Finn. Skąd ty w ogóle jesteś? Jak to możliwe, że jesteś smokiem?
-Finn – powtórzył pod nosem. –CI FINN? Jezu – złapał za ręcznik, porzucony rano na krześle i owinął się nim dookoła bioder. –Jeśli jesteś Smoczycą Finn, musisz być księżniczką – wycedził. –Błagam, powiedz mi, że ojciec cię wydziedziczył i że się nienawidzicie – mruknął.
- Eee... jestem córką brata dranira - uniosła dumnie głowę. Wstała z łóżka i zachwiała się. Noo, to teraz powodzenia. Usiadła z powrotem. - Nadal nie wiem, kim jesteś ty.
-Wujek cię nienawidzi? – zapytał z nadzieją, ale po chwili westchnął. Boże. Przesunął dłonią po twarzy, dobierając słowa. –Właśnie przeleciałem księżniczkę Finn. Ba, odebrałem jej niewinność. Jezu.. Dobra, pewnie opowiadali wam w dzieciństwie legendę o piątym klanie, który należał do Finn? W pewnym momencie, jeszcze przed narodzeniem Chrystusa, oddzieliliśmy się. Różnica światopoglądowa. Klan Navarro. Klan, gdzie każdy jest smokiem. U was jest tylko rodzina królewska, gdyż prapra(..)dziadek uprowadził moją praprapra(…)babkę i uczynił swoją żoną – urwał na chwilę.
- O, fajnie.
Jeszcze jeden klan, ta? Nic o nich nie słyszała. Nigdy. Ani tata, ani mama, ani wujkowie, ani ciocie nic nie wspominały na ten temat. Świetnie. 
- Nic o was nie słyszałam. Znane mi się tylko cztery klany: Finn, Munro, Akardo i Sakai. To wszystko. Dlaczego się rozdzieliliście? Co się stało?
Serio? Miał jej opowiadać historię klanów, ubrany w ręcznik, podczas gdy ona, naga, siedziała w jego łóżku?
-Ubierzmy się – mruknął. –Dam ci jakiś dres i zrobię herbaty. Pogadamy – zaproponował.
Z szafki wyjął czysty t-shirt i spodenki, które jej podał.
-Jeśli chciałabyś się umyć, prysznic jest tam – pokazał palcem łazienkę. Cóż, gdyby nie wypuścił smoka, teraz oboje byliby pod tym prysznicem..
- No nie wiem, czy zostanę... Nie mam pewności, że nic mi nie zrobisz - wzięła jego rzeczy i otulona kołdrą powędrowała do łazienki.
Ha, nigdzie się nie wybierała. Effy stawiała czoło wyzwaniom.
            Na samą myśl, ze ktoś – nie tylko on – mógłby ją skrzywdzić, poczuł gniew.
-Ze mną jesteś bezpieczna – warknął.
            Sam śmignął do łazienki na wyższym poziomie swojego apartamentu, po czym wrócił do sypialni. Na widok rozkopanego łóżka znów poczuł przyjemny dreszcz. Pieprzyć to, że Effy była księżniczką.. Dla niego była rudowłosym urwisem, z którym chciał sypiać.
-Kawy czy herbaty? – zawołał, przekrzykując szum wody.
- Herbaty - powiedziała, stając w progu w jego ciuszkach. No, spodnie musiała trzymać, bo by spadły jej gładko z tyłka. I czuła się jak wieszak na jego koszulkę no ale...
            Za to on znów poczuł podniecenie. Odwrócił wzrok.
-Pewnie podniecałabyś mnie nawet w worku na ziemniaki – mruknął. –Tędy.
Pokazał jej drogę do kuchni, pełnej pustych pudełek po pizze i chińszczyźnie na wynos. No cóż, wolał tak jadać (o ile miał czas jeść), niż potem Myślec o zmywaniu…  Na stole stały dwa kubki herbaty i paczka ciasteczek, które wyglądały na troszkę stare.
Usiadła na krześle, cały czas na niego patrząc.
- Opowiadaj.
Smoczyca tymczasem zasiadła sobie w kuchni za postacią Effy.
            Smok podszedł do niej. Był większy i miał dłuższy ogon, najeżony kolcami. Z ciekawością oglądał Smoczycę.
~Piękna – zachwycił się.
Connor powstrzymał się od palnięcia go w pysk i zerknął na Effy. Była tak piękna, że szkoda mu było czasu na rozmowę. Chciał się z nią pieprzyć..
-U zarania dziejów nasze klany skłócił stosunek do ludzi – mruknął. –4 duże klany uznały, że będą kontrolować życie zwykłych ludzi i chronić je przed Stworzeniami Nocy. Navarro mówiło to samo, ale bez bycia u władzy. Zbyt duża władza w rękach Obdarzonych? Mogłoby dojść do selekcji, et cetra – machnął lekko ręką. –Sytuacja zmieniła się w średniowieczu, podczas inkwizycji – wyjaśnił. –Wtedy wasze klany usunęły się w cień. A nasz już wtedy figurował jako „legenda”. Mimo tego, że żyliśmy i mieliśmy się dobrze..
- Nic o was nie słyszałam. Założę się, że moi kuzyni również... dlaczego się nie przypomnieliście? - dopytywała się Effy, obejmując palcami kubek herbaci.
Smoczyca spojrzała na Smoka i uśmiechnęła się, pokazując kiełki. A gdyby sobie tak z nim polatać na przykład... albo parę innych rzeczy.
Wzruszył ramionami.
-Gdy spróbowaliśmy, jeden z twoich przodków porwał siostrę mojego przodka – wyjaśnił cierpliwie. –Stąd w waszej królewskiej linii Smoki. Jako, że ona była Smoczycą, macie jedną w pokoleniu, reszta to mężczyźni. Po tamtym Rada Starszych uznała, że nie będziemy wkraczać na wasz teren. Żyliśmy w.. – urwał. –Nie podam ci lokalizacji – dodał twardo.
Smok usiadł i podał Smoczycy jedną z piłeczek, które kupował mu Connor.
Smoczyca chętnie przystała na zabawę. Pochyliła się nad piłeczką i pchnęła ją nosem.
- Och... to smutne... - spuściła wzrok. Nie wyobrażała sobie teraz wujka Rayne'a jak kogoś porywa. Albo Ian. No to nie ci ludzi, bez przesady, tak? To pewnie byli przodkowie z tą częścią krwi, którą teraz ma wujcio Noah i kuzynek Stephen.
-Nie mogę ci teraz pozwolić odejść – powiedział cicho. –Jesteś zagrożeniem, dla nas wszystkich. Całego Mo.. naszego klanu. Pogarsza to fakt, że jeśli zaginiesz, będą cię szukać bez ustanku – potarł dłonią kark i pociągnął łyk herbaty. –I to, że wciąż marze o rżnięciu cię. Nie rozumiem tego.
- Ładnie się wyrażasz o kobiecie - prychnęła. Wkurzyło ją to i miała ochotę mu przyje... sieknąć mu w ten przystojny ryj.
-A jak inaczej nazwiesz to, co robiliśmy? – mruknął. –Byłem wobec ciebie gwałtowny i ostry. Ale nie rozumiem, czemu. Nigdy mi się to nie zdarzyło. Zawsze byłem czułym kochankiem. A coś w tobie sprawia, że chcę być z tobą cały czas w łóżku. A gdy powiedziałaś o tym, że mógłbym cię skrzywdzić – zacisnął pięść. –Byłem zły.
O DŻIZYS FAKIN KRAJS.
- Sztorm - szepnęła, lekko przerażona. Ona odczuwała to samo. O kur... O ŻESZ TY KUR... 
Świetnie. Tata na pewno ją teraz zabije. Albo mu nie powie. O, to jest dobre rozwiązanie.
-Co? Sztorm? – spojrzał na nią ze zdziwieniem. Owszem, lało, ale nie aż tak.
- O matko, nie mów mi, że nie wiesz, co to Sztorm... - spojrzała an niego przerażona. Nie mogła mu tego opowiedzieć! Jej tata bał się z nią o tym porozmawiać (no dobra, krępował się), więc mama z nią o TYCH sprawach porozmawiała.
-No to taka burza, tylko że na morzu – mruknął. –Ale nie rozumiem, w jakim kontekście o tym mówisz. Co to ma wspólnego z naszym seksem?
- Kochanie, Sztorm to takie ciekawe zjawisko, dotyczące Smoków - uśmiechnął się do współczująco. - Każdy Smok doświadcza Sztormu. Teraz będziesz zazdrosny o każdego, kto będzie ze mną rozmawiał, ba, patrzył, będziesz chciał zjeść każdego, kto będzie do mnie zarywał i będziesz chciał być już tylko ze mną. Nie pozwolisz, żeby stała mi się krzywda. Będziesz obok zawsze i już na zawsze.
Uniósł brew.
-I tylko ja to czuję?
- Ja też to czuję - wymamrotała, odwracając wzrok. 
Smoczyca tymczasem otarła pyszczek o podpyszczek Smoka.
-Aha. Smoki jak widać też – oparł się plecami o lodówkę. Nagle go olśniło. –Jeżeli bym umarł, umiałabyś żyć dalej..?
- Nie pytaj mnie o takie rzeczy w dniu, w którym się poznaliśmy i uprawialiśmy seks! W dodatku ja pierwszy raz w swoim życiu! - krzyknęła ze złością, rumieniąc się w kolor swoich włosów. Znów odwróciła wzrok. - Czuję do ciebie coś... nie wiem jak to nazwać... przyciąganie... z tobą nie miało to znaczenia, że TO zrobiliśmy bez niczego tak w sumie... no i bez zabezpieczenia...
-Jeśli jesteś w ciąży.. – chciał się poczuć zły, ale poczuł tylko nadzieję. –Nie, nie chodziło mi o twoje czy moje uczucia, urwisie. Teraz, skoro o tym mówiłaś, będę cię miał na oku, jeśli możesz być w ciąży – ah, przyjemny dreszczyk. –Ale pytałem w związku z moim bratem. Po 21 urodzinach spotkał swoją żonę. Uratował ją przed wampirami, a miesiąc później byli już małżeństwem. Był w niej strasznie zakochany, ale gdy zginęła – uderzył ręką w rękę – Puf. Jakby coś w nim umarło. Myślisz, że to też Sztorm?
- To był Sztorm. Pojawił się, kiedy zagrażało jej coś złego - uśmiechnęła się do niego lekko.
-Cudownie. Po prostu cudownie. Tobie nie może nawet ten rudy włos spaść z głowy – mruknął. –Jeśli to, co mówisz jest prawdą i przestanę żyć i czuć gdy coś ci się stanie, to.. – urwał i zaczerpnął powietrza. –Jezu, znam cię kilka godzin, a nie chcę cie wypuszczać z łóżka nie tylko dla seksu, ale też po to, by nic ci nie groziło.
- Nie puścisz mnie do domu? - uniosła brwi.
-Nie wiem – odpowiedział szczerze. –Nie mogę cię porwać, bo twój ojciec i, nie daj Boże, wuj, zmiażdżą Navarro, żeby cię odnaleźć. A jeśli pozwolę ci wrócić  do domu, będę martwił się, czy jesteś bezpieczna.
~I tęsknił za przytulaniem się – dopowiedział Smok.
Effy uśmiechnęła się na słowa Smoka. 
- Jest druga w nocy... - zaczęła wstając z krzesła i podchodząc do niego. Byłoby całkiem seksownie i pociągająco, gdyby nie trzymała cały czas spodni.
-Wychodzę do pracy po 7. Mogę odwieźć cię wtedy do domu. Zostawisz mi swój numer telefonu. Gdyby okazało się, że jesteś w ciąży.. – mimowolnie, wręcz odruchowo położył dłoń na jej brzuchu i uśmiechnął się.
- Nawet jeśli nie, to co nam szkodzi się spotykać...?
O nie, nie mogła być w ciąży. Nie i koniec.
-Nic. Tak, chcę się z tobą spotykać – odparł szczerze. –I nie ukrywam, że owszem, fascynujesz mnie, ale ogromnie cię pragnę. Powiedz mi.. czy osoby, połączone tym.. no, Sztormem, pobierają się?
- Mój tata ma Sztorm z mamą. Wujek miał z ciocią. Mój brat ma chyba z moją przyjaciółką. Zobaczymy co będzie z nami....
-Mhm.. – przyciągnął ją do siebie i przytulił, jakby to była najbardziej normalna rzecz na świecie. Bez butów na obcasie już nie była taka duża, ale pasowała idealnie do jego ramion. –Zostajesz? 
- Zostaję - pocałowała go w mostek. Przytuliła się do niego i... było cudnie.
Boże, przy nim czuła się k o b i e t ą. I to było wspaniałe.
            Wziął ją na ręce (spodenki, które podtrzymywała, zsunęły się, ale nie dbał o to, zostawił je na podłodze). Skierował się do sypialni. Nie pytał o nic, w końcu będą się spotykać, poznawać.. Potem jej powie tę ważną rzecz… Kładąc ją do łóżka zerknął na zdjęcie dziecka na szafce nocnej. Taa…
- Kto to? - zapytała, idąc wzrokiem za jego spojrzeniem. Oparła brodę o jego klatkę piersiową.
            Była pierwszą kobietą, która zrobiła to tak naturalnie. Odruchowo pogłaskał ją po włosach i nawet nie musiał się wiercić. Było mu idealnie wygodnie, czując jej ciepłe ciało obok siebie. Smoki zostały w salonie, spiąc przytulone do siebie.
-Mój bratanek, Jeremy – wyjaśnił. –Nie mam jeszcze własnych dzieci.
- O, ładny chłopiec - uśmiechnęła się, przytulając do Connora. - Ile ma?
-Niecałe 3 latka. Śpij, Effy. Muszę wstać jutro do pracy – wymamrotał, zafascynowany miękkimi włosami, które dotykały jego skóry.
- Oj dobra, dobra - ułożyła się wygodnie i zamknęła oczy. No, fajnie było. Chyba naprawdę podziękuję Arii, że ją do tego namówiła. - Dobranoc, Connor.
-Dobranoc, Effy.
            Zasypiając, zastanawiał się, gdzie mogła pracować. Może jako przedszkolanka? Albo sprzedawczyni w ekskluzywnym butiku! A może była lekarką? Albo prawniczką? Uspokajająco głaskał jej włosy, wsłuchując się w oddech Effy.
Aż w końcu sam zasnął.

_________________________
Po pierwsze, wszystkiego najlepszego dla Ace, która ma jutro urodziny! :*
Po drugie, zapraszamy na http://white-moon-story.blogspot.com/ - może komuś się spodoba ;)
Po trzecie, co do skakania po parach: robimy to między innymi dlatego, że wiele rzeczy dzieje się równoczesnie, podczas gdy między zdarzeniami z życia konkretnej pary mija kilka tygodni :) Proszę, nie gniewajcie się ^^

środa, 23 stycznia 2013

Rozdział 41. Happy ever after? (Rose x Ryuu)


Ryuu przewrócił się na brzuch, ziewnął szeroko i z uśmiechem pocałował Rose w ramię.
-Wstawaj, śpiochu - zamruczał.
- Nie - szepnęła, nakrywając się kołdrą z powrotem. Piździ, a ona ma wstawać? Mowy nie ma.
Otoczył ramieniem jej talię i na chwilę przytulił policzek do jej głowy. Wyrzuty sumienia przestał mieć już dawno temu. Uwielbiał noce i dnie z Rose.
~Śpimy.
-Smok cię popiera, ale dzisiaj wracają rodzice - szepnął.
- Juuuż? Mieli wrócić w przyszłym tygodniu - przytuliła się do jego ramienia. Nadal miała zamknięte oczy.
Ryuu przewrócił oczami.
-Mama powiedziała, że "narzeczeni mają mieć czas dla siebie". Nie chcą przesiadywać Ianowi i Arii na głowie. Poza tym, tęskni za nami..
Nie dodał, że czuł lekki, paniczny strach, gdy słyszał ojca. Miał wrażenie, że ojciec wie..
- No dooobra - uniosła się i przeciągnęła. - To wstajemy, ogarniamy się i idziemy robić śniadanie, tak?
Objął ją mocno i pocałował lekko jej usta.
-Chyba nie mamy innej opcji..
- No chyba nie - pocałowała go, a potem w mgnieniu oka usiadła mu na biodrach i ponownie położyła na plecach, całując go mocniej.
-Jeśli zrezygnujemy ze śniadania... - zamruczał, kładąc dłonie na biodrach Rose. Mogli się kochać, póki nikogo nie było. Aby zachować pozory, korzystali z systemu ukrytych przejść w zamku.
- Lubię śniadania... z tobą - skubnęła jego wargę i uśmiechnęła się. Pogłaskała go po policzku.
Ryuu spojrzał jej w oczy.
-Kocham cię, Rose..
- Ja ciebie też - przytuliła się do niego mocno.
Pogłaskał ją po plecach. No cóż..
-Smok jest szczęśliwy. Ja też. Co powiesz na wypad do kina dzisiaj?
- Okej, chętnie bardzo. W kinie jest ciemno - mrugnęła do niego.

I wieczorem wyszli sobie. W samochodzie po ciemku też nie za bardzo było ich widać. Kto by pomyślał, Rose bardzo bała się ciemności kiedyś. Teraz ciemność była jej sprzymierzeńcem.
Ryuu myślał podobnie. W kinie, w dużym mieście, nikt ich nie znał, więc gdy zapadała ciemność, mogli złapać się za ręce..
Albo robić inne rzeczy. Na przykład całowanie się. Dość namiętne.
Przecież skąd mogli wiedzieć, że ktoś może ich rozpoznać?
Ryuu na początku myślał, że wyrzuty sumienia go zniszczą, Ale z każdą minutą, spędzoną z Rose, z każdą sekundą, z każdym biciem sercem czuł się coraz lepiej. Uwielbiał Rose w sposób, w jaki mężczyzna uwielbiał tę jedyną kobietę.
W końcu zaczęli wracać. Nie było późno, ale nie chcieli się narażać rodzicom.
Nagle oba telefony zadźwięczały. SMSy przyszły.

Dobry wieczór, królewny i królewicze!
Tak, to ja, Plotkara. Pewnie zdążyliście za mną zatęsknić, ale nie martwcie się, już wróciłam i mam się dobrze.
Z nową energią pragnę wam przedstawić najgorętszy temat roku (choć jest dopiero początek). Spójrzcie na zdjęcie. Prawda, że ładna z nich para? Ale czy nikt im nie powiedział, że są rodzeństwem?
xoxo, Gossip Girl.


Rose kolorem twarzy przypominała śnieg, który leżał sobie dookoła nich.
Ryuu wydał z siebie cichy jęk, a potem zacisnął komórkę w dłoni.
-Jasna cholera - warknął - babsztyl nie ma swojego zycia... - zerknął na Rose i nakrył dłonią jej dłoń. -Spokojnie, mama i tata nie czytają tych głupich wiadomości. To zdjęcie jest ciemne, równie dobrze może to być ktoś inny..
- Naprawdę w to wierzysz?! - krzyknęła, wyrywając mu się. - Jak my się teraz pokażemy ludziom?! Przyjaciołom? Rodzinie...
-Rose - złapał jej rękę. -Czy uważasz, że to, co do siebie czujemy jest złe? Czy to, że się kochamy, jest dla ciebie obrzydliwe? - zapytał cicho.
- Oczywiście, że nie! Da mnie nie! Ale dla nich? Ryuu... - przytuliła się do niego mocno.
-Oni nie są ważni - powiedział lekko roztrzęsionym głosem. -Jeśli będzie trzeba, uciekniemy.
I tak pewnie wszędzie by ich znaleźli...

Wrócili do domu i od progu chcieli zachowywać się normalnie. Ale na czym ta normalność miała polegać? Teraz? Teraz to Rose nie wiedziała jak ma spojrzeć rodzicom w oczy.
Którzy swoją drogą siedzieli w salonie i wyglądali jakby na nich czekali.
-Rose. Ryuu - powiedziała cicho Ayu, wstając. Ale Ryuu nie bał się matki. Bał się ojca.
-Tato, mamo, nim cokolwiek powiecie, musicie wiedzieć, że to wszystko była moja inicjatywa. To ja uwiodłem Rose. Jeśli chcecie kogoś ukarać, to mnie - oznajmił twardo, mocno łapiąc dłoń Rose.
- Nie, to nasza wspólna wina - powiedziała Rose, mając spuszczony wzrok.
Ryuu warknął, a Rayne cicho westchnął.
-Synu, odpowiadaj na pytania. Kochasz Rose?
-Tak.
-Nie jako siostrę..?
-Tak.
-Masz z nią Sztorm?
-Tak - Ryuu wyrzucał z siebie odpowiedzi, patrząc ojcu w oczy. -Kocham ją i jest dla mnie wszystkim. Jeśli nas rozdzielicie, to..
-Spokojnie - przerwała Ayu. -Siądźcie, oboje. Musimy porozmawiać.
Rose spojrzała na mamę, a potem na Ryuu. Okej... ale chyba nie bęą im teraz mówić, jak się zabezpieczać prawda?!
Usiedli na kanapie. Rose znów wbiła wzrok w podłogę.
-Nigdy nie chciałam wam tego mówić - zaczęła Ayu, podczas gdy Rayne usiadł obok niej.
-Ale teraz musicie wiedzieć. To wam.. pomoże - dodał Rayne.
Rose spojrzała na nich. Ale zaraz odwróciła co mogło im pomóc?
-Nie wiem, jak zacząć.
-Powiemy wprost... Rose, kochamy cię. Jesteś naszym dzieckiem, ale nie.. biologicznie.
-Co oznacza, że między wami nie ma więzi krwi - dodał cicho Rayne. -Nie popełniliście grzechu..
Rose ponownie uniosła głowę.
- Słucham?! - patrzyła na nich z szeroko otwartymi oczami. - Chwila... jeszcze raz.
-Kiedy urodziłam was, ciebie i Iana, okazało się, że nie mogę mieć więcej dzieci - wyznała Ayu. -Ale zawsze, zawsze pragnęłam córeczki. Rose... Pierwszy raz wzięłam cię na ręce, gdy miałaś kilka miesięcy.
-Był wypadek na drodze, w którym zginęli twoi rodzice. Ayu i ja akurat za nimi jechaliśmy - uzupełnił Rayne. -Próbowaliśmy im pomóc, ale było za późno. Więc wzięliśmy cię do nas, a gdy okazało się, że nie masz żadnej rodziny, rozpoczęliśmy starania o adopcję.
Cisza, jaka zapadła w pomieszczeniu, aż bolała. Nie mogła w to uwierzyć. Oni nie są jej prawdziwymi rodzicami? Ale... to znaczy, że...
- Idę się przewietrzyć - poinformowała ich cicho, wstając. Ruszyła powoli do drzwi, aby potem ruszyć biegiem i wybiec z zamku.
Niby wszystko ładnie pięknie, miała rodzinę, a facet, którego kocha, nie jest jej bratem.
Tylko dlaczego tak trudno było jej to przyjąć do wiadomości?
Ayu ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się.
-Mówiłam, Rayne, by jej powiedzieć wcześniej - załkała.
Ryuu siedział, oszołomiony. On i Rose nie byli rodzeństwem...?
-Ryuu, zajmij się mamą, ja pójdę za Rose.
Rose uciekła do miasta. Nie było tutaj dużo Obdarzonych, w sumie prawie nikogo nie było. Weszła do jakiegoś klubu i usiadła gdzieś w kącie. Było głośno, więc nie było jak myśleć o jej rodzicach. Tych... biologicznych.
Rayne próbował się doddzwo0nić na jej komórkę.
Ale nikt nie odbierał.
A Rose poszła do baru po drinka. Mieli darmowe dla pań do 23. Spoko, zaraz będzie, ale jeszcze się załapie.
Jej OJCIEC wsiadł więc w auto i zaczął jechać. Daleko nie mogła zajść, więc jechał powoli, rozglądając się dookoła, szukając córki.

Tymczasem Ryuu przytulił się do mamy. Ulżyło mu, gdy Ayu objęła go i przytuliła do siebie mocno, obsypując jego głowę pocałunkami. Dawno nie był z mamą tak blisko.
Rose nie była dobra w piciu, po dwóch już ją rozbolał żołądek. Wróciła na poprzednie miejsce i patrzyła tępo w tańczących.
Rayne wjechał do miasta. Zaparkował i wysiadł z auta. Wchodził do kazdego sklepu, do każdego baru.
A ona nadal siedziała. Nieświadomie skubała koniec swojego sweterka.
W końcu Rayne złapał wątły zapach swojej córki. Skupił się, ignorując ludzi dookoła. Wyczuwał ją, i cóż, zaczął tropić.
Ach, te smoki.
W końcu znalazł ją. Siedziała przy stoliku. Na widok jej miny poczuł, że coś boleśnie ściska go w piersi.
-Rose - podszedł bliżej.
Wyrwała się z zamyślenia. Spojrzała na niego. Miała łzy w oczach.
- Przepraszam - szepnęła. - Wróciłabym...
-Wiem, skarbie - gestem zamówił dla nich po dużej szklance coli. Podał córeczce chusteczki.
Rose otarła oczy. Siedziała skulona w sobie.
-Rose, porozmawiaj ze mną - poprosił Rayne.
- O czym?
-Sam nie wiem - przyznał, wyciągając ze swojej szklanki słomkę i kładąc ją na bok. Wypił colę w kilku łykach.
- Wiesz, jak oni się nazywali? Ci ludzie? - spojrzała na niego.
-Wiem. Byliśmy na ich pogrzebie. Byłaś za mała, żeby to pamiętać, ale uznaliśmy, że cóż, tak będzie.. dobrze.
- Więc wiecie, gdzie leżą?
-Tak, Rose. Wiem.
- Pojedziemy tam? - zapytała cicho, nadal na niego patrząc.
-Tak - westchnął. -Jutro możemy pojechać wszyscy.
- Chcę dzisiaj - powiedziała głośniej niż poprzednio.
-Rose, a może pojedziemy jutro - tłumaczył łagodnie -Kupimy kwiaty. Będzie z nami ma.. Ayu. I Ryuu..
- Ale ja chcę teraz!
-Okej. Okej. Chodź - podał jej rękę.
Złapała Rayne'a za rękę i wyszli z klubu. Zimno było, ale kogo to obchodzi.
-Pojedziemy tylko do domu po płaszcz twój, okej? Zamarzniesz.
Rose kiwnęła głową i spojrzała w okno.
- Jak bardzo strasznie było? - zapytała po chwili. - Ten wypadek?
-Rose...
- Ja chciałam tylko wiedzieć... No dobrze, nie pytam.
-Nie było dobrze. Zginęli oboje na miejscu. Nie czuli bólu. Tobie nic sie nie stało, bo byłaś z tyłu, w foteliku..
Rose westchnęła cicho. Przynajmniej nie cierpieli, tak?
Zajechali do domu, w którym Rose ubrała kurtkę, szalik i płaszcz.
- Pojedziesz z nami, mamo? - zapytała, patrząc na Ayumi.
"Mamo". Ayu otarła łzy z oczu.
-Pojadę - sięgnęła po płaszcz.
-Rose... - zaczął Ryuu, patrząc na ukochaną.
- Jedziemy na cmentarz. Jedziesz z nami? - wyciągnęła do niego dłoń.
Przytaknął.
-Jadę.
I po chwili, cóż, może nie całą, ale rodzinnie jechali na cmentarz. Ryuu z Rose siedział z tyłu. Troszkę się denerwował, ale złapał Rose za rękę
A ona patrzyła za okno. Na niebo, na księżyc, budynki.
W końcu znaleźli się na cmentarzu.
-Tam - Rayne pokazał grób tuż pod ładnym, małym zagajnikiem.
-Dbamy  oto, by ktoś sprzątał go regularnie, przynosimy czasem kwiaty - wyszeptała Ayu.
Rose uśmiechnęła się leciutko do niej. To było miłe z ich strony.
Podeszła więc do grobu i przeczytała napis. Marie i John.
Jej rodzice milczeli. Patrzyli z nadzieją w sercu, jak dłoń Ryuu mocno ściska dłoń Rose, jak dodaje jej cichej otuchy.
Szkoda, że cała prawda wyszła na jaw w taki sposób, ale... Nie było tak źle ostatecznie.
- Dziękuję - powiedziała w końcu.
-To my dziękowaliśmy - powiedziała cicho Ayu, trzymając mocno ramię męża. -Dostaliśmy od nich nasz mały cud. Wiem, że nie tak powinno to wyglądać, ale nigdy nie żałowałam ani chwili. Kochamy cię, Rose..
- Ja was też kocham - Rose przytuliła się do mamy mocno.
Rayne objął mocno swoje dwie kobietki, po czym poczuł, ze z boku przytula się do niego Ryuu.
Rose uśmiechnęła się.
- I to jest moja rodzina.


sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 40. Umowa. (Katherine x James)



James Redbird, młodszy syn Josepha i Cassie, siedział w swoim gabinecie i przeglądał akta. Właśnie zamknął jedną ze spraw, więc z dumą podpisywał ostatnie dokumenty. Zerknął lekko nerwowo w stronę gabinetu właściciela kancelarii i pomyślał o rozmowie, którą dzisiaj odbyli. O tym, że "jest w wieku, by się ustatkować".
Jego ojciec ożenił się, gdy miał 30 lat! Czemu James miałby to zrobić wcześniej?
Nagle sekretarka weszła do jego gabinetu, wcześniej pukając.
- Panna Stone do pana - powiadomiła go.
-Panna Stone? - uniósł brew i zerknął w terminarz. -Byłem umówiony...?
- Tak - uśmiechnęła się i poszła.
Katherine Stone, młoda osóbka, jej ciemnoblond włosy opadały na ramiona, a jej zielone oczy od razu spoczęły na panu Redbirdzie.
- Dzień dobry... przydzielono nam pana - uśmiechnęła się lekko.
Wstał i zapiął marynarkę, po czym uśmiechnął się, szybkim wzrokiem oceniając swoją klientkę. Drobnej budowy, delikatna, o wyrazistej twarzy i seksownych ustach. Mhmm.
-Witam, panno Stone. Proszę, niech pani usiądzie - wskazał jej wygodny fotel.
- Dziękuję - zajęła miejsce. - Chodzi o mojego brata, Martina. Ma szesnaście lat i został oskarżony o napaść i morderstwo. On tego nie zrobił - dodała szybko, pewnym tonem.
-Spokojnie, powoli - usiadł i dał znać sekretarce, aby przyniosła im herbaty. -Pani 16letni brat ma kłopoty z prawem. Czy na czas, kiedy popełniono morderstwo ma zapewnione alibi?
- Chodzi o to, że on uczestniczył w tym wszystkim. Ale nikogo nie skrzywił, a już tym bardziej nie zabił.
-Momencik, powoli - poprosił. -Po kolei.
-Czyli był uczestnikiem zdarzenia, ucierpiał przy tym - James zanotował. -Sprawa może być ciężka, panno Stone. Sądy dosyć surowo karają dzieciaki, które dopuszczają się zabójstwa, nawet, jeśli były tylko obecne przy jego popełnianiu. Czy pani brat ma cokolwiek, co mogłoby go usprawiedliwić? Czy próbował pomóc ofierze? Czy wezwał pogotowie? Czy długo znał się z pozostałymi uczestnikami? Czy był wcześniej karany?
- Tak, wezwał karetkę, ale próbował uciec. Twierdzi, że tak czy inaczej zostałby oskarżony... - szepnęła. - Nie, nie był karany.
Westchnął. Dlatego nie lubił być obrońcą z urzędu. Ech. Ale był "narybkiem" kancelarii, mało kto w niego wierzył, nawet, jeśli stała za nim fortuna Redbirdów.
-Okej. Chciałbym porozmawiać z pani bratem, panno Stone.
- Jest w szpitalu. Głównym. Możemy tam pojechać, kiedy pan zechce...
Zerknął na zegarek.
-Dobrze, możemy jechać nawet teraz.
Katherine uśmiechnęła się lekko do niego, a potem skierowała do drzwi.
Poszedł do podziemnego garażu.
-Przyjechała pani własnym autem?
- Nie mam auta - przyznała, idąc za nim.
-O. Ok. Moje stoi tutaj - otworzył dla niej drzwi ładnego sedana w butelkowo zielonym kolorze. -Proszę
- Dziękuję - wsiadła do środka i zapięła.
Taaa, o takim autku to mogła pomarzyć. Na to spotkanie i tak znalazła najlepsze ciuchy jakie miała. Nie miała pieniędzy. Dlatego jej brat nie odbędzie rehabilitacji. Dość kosztownej.
Usiadł za kierownicą, wklepał w GPS adres szpitala i ruszył.
-Opiekuje się pani bratem? - zagaił. -Sama ma pani ile, 18 lat, panno Stone?
- 22 - odpowiedziała i spojrzała w okno. - Tak, sama. Nasi rodzice zmarli cztery lata temu. Od tamtego czasu niezbyt nam się przekłada...
-Nie wygląda pani na tyle - lekko się uśmiechnął. -Rozumiem. Możemy podczas obrony wykorzystać sytuację finansową. I oczywiście kłopoty wynikające z bycia sierotą. Jestem pewien, że pani się starała, ale to nie zawsze wystarcza. Dla sądu będą to okoliczności łagodzące.
- Oby - szepnęła.
Wiedziała, że będzie trudno przecież. Nikt nie wierzył Martinowi. Tylko ona.
Zaparkował pod szpitalem i, nim zdążyła odpiąć pasy, obszedł autko dookoła i wyciągnął do niej rękę.
-Pani pozwoli.
No. Maniery po tatuśku xd
Katherine lekko zarumieniła się i podała mu swoją dłoń.
No, teraz dopiero zwróciła uwagę na wygląd tego pana. Mhrr...
- Dziękuję, a teraz proszę za mną - weszli na główny hol, a potem do windy i pojechali na szóste piętro.
Nie przepadał za szpitalami, no ale. Od kiedy znaleźli Lilian to już w ogóle ciężko mu było./
-Co lekarz powiedział o stanie zdrowia pani brata?
- Jego noga nie wyzdrowieje. Nawet z kosztami rehabilitacji może być trudno... - powiedziała cicho, a potem weszli do sali.
Martin był podobny do siostry. Miał czarne włosy i brązowe oczy, ale coś w rysach ich twarzy mówiło, że mają te same geny.
Leżał na swoim łóżku i czytał komiks Spider Mana.
- Cześć, Martin.
- Cześć - nie oderwał wzroku od komiksu.
- To jest pan Redbird, będzie nas reprezentował.
- Po co? I tak pójdę siedzieć bez czucia w nodze i nie będę się schylać po mydełko.
- Mart-Dzień dobry, panie Stone - powiedział spokojnie James. -Nazywam się James Redbird i chcę panu pomóc, ale potrzebuję współpracy. Nie może pan zostawić siostry samej.
Martin uniósł na niego wzrok i westchnął. Okej, siostra. Odłożył więc komiks na stolik i podniósł się nieco na łóżku.
- Okej.
James zdjął marynarkę i poluzował krawat. Nie miał podejścia do nastolatków, ale dzieci go lubiły. Może da radę.
-Panna Stone opowiedziała mi już, co się zdarzyło. Ale potrzebuję jeszcze byś opowiedział mi to ty. Tak wiele, jak pamiętasz.
- Peter powiedział, że weźmiemy kasę od jakiegoś kolesia i uciekniemy. Trochę się wystraszyłem, kiedy wziął ze sobą broń, ale poszedłem - westchnął. - A potem nim zdążyłem się zorientować w sytuacji, koleś leżał na ziemi, a ja poczułem ostry ból w nodze... - i resztę już znał.
-Mhm. Dobrze. Okej. Posłuchaj, w sądzie, gdy dojdzie do rozprawy, musisz mówić całą prawdę, nawet, jeśli byłaby najgorsza. Udział w napadzie z bronią to poważna sprawa, ale ratuje cię wezwanie karetki i chęć udzielenia pomocy. Wystąpię o bilingi, by udowodnić, że to ty dzwoniłeś po pogotowie.
- Jeśli pan tak twierdzi, to proszę bardzo.
Katherine natomiast patrzyła na Jamesa z wielką wdzięcznością.
-Okej. Postaram się tak cię z tego wyciągnąć, by skończyło się na dozorze kuratora i pracach społecznych. A teraz, panno Stone, czy mógłbym porozmawiać z lekarzem pani brata?
- Oczywiście, proszę ze mną - uśmiechnęła się lekko do niego, a Martin przewrócił oczami i wrócił do czytania.
-Trzymaj się, Martin - pożegnał się James i wyciągnął do niego rękę. Po męsku.
- Nigdzie się stąd nie ruszam - uścisnął mu dłoń.
- Przepraszam za niego - powiedziała Katherine, kiedy szli już korytarzem do lekarza.
-Nie szkodzi, każdy z nas miał kiedyś 16 lat - powiedział spokojnie.
Po rozmowie z lekarzem troszkę stracił humor. No cóż. Jak się okazało, Martina czeka długa i kosztowna rehabilitacja, na którą zapewne nie stać Katherine. Współczuł tej dziewczynie. Teraz rozumiał, że jej drobna figura nie jest efektem ćwiczeń ale raczej braku pieniędzy. Coś w nim drgnęło, gdyż, po mamie, miał wysoko rozwinięty zmysł opiekuńczy. 
- I jak wygląda ta sprawa? Nie za ciekawie, wiem - odezwała się Katherine po dłuższej chwili milczenia, kiedy wracali na parking szpitalny.
-Faktycznie, może być ciężko. Ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Aczkolwiek, moje problemy przy pani problemach to jest pikuś - powiedział, wiedząc, że nie jest z nim tak źle.
- A można wiedzieć, co się dzieje? - zapytała nieśmiało.
-To zabawne - oznajmił. -Po prostu mój szef nalega, bym się ożenił. Wpierw były delikatne sugestie, teraz już otwarcie mówi, że jeśli chcę być dobrym prawnikiem, powinienem się ustatkować. Mam 21 lat i za mało czasu, by szukać żony. Szkoda, że nie mogę po prostu wejść do sklepu, powiedzieć, że chcę ładną, zapłacić i pozwolić jej żyć w tym wielkim, pustym domu.. - westchnął. -A tak naprawdę chciałbym mieć rodzinę. Ale nie teraz.
- No to trochę kiepsko - skrzywiła się. - Żadnej dziewczyny pan nie ma?
-Nie. Skończyłem studia 9 miesięcy temu. Prawnicy nie mają zbyt wiele czasu. Nie mam nawet czasu na porządny seks - wyrwało mu się. -Przepraszam, panno Stone.
- Nic się nie stało.
-Dziękuję. Myślała pani o liście do jakiejś fundacji? By pomogli pani bratu?
- Odrzucają nas. Ze względu na tę sprawę... - westchnęła, zaciskając palce na ramiączku torebki.
-Przykra sytuacja. Pani potrzebuje pomocy, Martin potrzebuje pieniędzy,  ja potrzebuję żony.. A studni życzeń nigdzie nie ma..
- No niestety nie ma - podeszła do jego samochodu.
Otworzył dla niej drzwi.
-Każde z nas ma to, czego potrzebuje drugie - zauważył nagle.
Katherine spojrzała na niego z uniesionymi brwiami, nim weszła do samochodu.
- Pan sugeruje, że mam zostać pańską żoną w zamian za... o matko. Raczej nie.
- Nie, ja nie wiem, czy to dobry pomysł...
Zawsze chciała wyjść za mąż z miłości, a jakże.
Ale kurczę, on mógł pomóc jej bratu... kuźwa...
-Ma pani rację, to głupie. Tonący brzytwy się chwyta - uśmiechnął się smutno. -Niech pani wsiądzie, panno Stone. Odwiozę panią do domu czy gdzie pani zechce.
Katherine bez słowa wsiadła do samochodu. Patrzyła przed siebie i gorączkowo myślała nad tą propozycją.
Kiedy zajechali pod jej dom, nie wysiadła od razu.
- Dziękuję za przyjęcie sprawy i w ogóle, za pomóc i... - nabrała powietrza do płuc. - Zgadzam się.
-Słucham?
- Zgadzam się na ten układ - powiedziała szybko.
-Jaki układ? To była tylko głupia propo.. - urwał. -Gdyby jednak oboje z nas zdecydowało się w to wejść, jakich oczekiwałaby pani warunków, panno Stone?
- Po pierwsze mam na imię Katherine, a po drugie... no cóż - zarumieniła się i odwróciła wzrok. - Co do tego całego... seksu... To ja nie...
-Och.
Zapadła chwila ciszy.
-Czyli interesowałoby panią białe małżeństwo - mruknął.
- Tak. Nie chadzam do łóżka z nowo poznaną osobą.
-Och, aby stanąć na ślubnym kobiercu musiałabyś poznać moją mamę, która powiedziałaby ci o mnie wszystko - westchnął. -Ale ja chcę mieć dziecko. Nie teraz, nie za rok czy dwa. Ale chcę też seksu. Jestem tylko facetem - podsumował brutalnie. -Czy, jeśli się poznamy, będziesz się zgadzała na zbliżenia? Nie mogę mieć kochanki, rzecz i tak idzie o mój image.
- Nie wiem - odpięła pas i wysiadła z auta. No jasne.
-Okej. Hmm.. Nie wiem. Przemyśl to, Katherine - powiedział łagodnie. -Masz mój numer telefonu na wizytówce. Na odwrocie jest numer prywatny - podał jej brązowy kartonik, na którego odwrocie długopisem zapisał numer.
- Mhm - wzięła wizytówkę. - Do widzenia - zamknęła drzwi i weszła na klatkę schodową.
On wrócił do swojego mieszkania i rzucił aktówkę w kąt, po czym pogłaskał po łbie dużego golden labradora.
-Cześć, piękna - pocałował ją w wilgotny nosek.
Mimo to, wciąż myślał o Katherine Stone. O tym, że może zostanie jego zoną, której nawet nie będzie mógł tknąć..

sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział 39. Nowa szkoła, nowi znajomi. (Amelia x Juliett)



            Nadszedł poniedziałek w Los Angeles. Amelia otworzyła oczy i spojrzała na biały sufit. Uśmiechnęła się mimowolnie. Hotel jej brata po prostu wymiatał. Musiał w niego sporo zainwestować. Pięć gwiazdek od razu na starcie? Farciarz. Ale trzeba mu przyznać, ładnie to wszystko wymyślił. Śliczne łazienki lśniły czystością, były marmurowe, złote, piaskowe, najróżniejsze, wielkie pokoje z wielkimi, wygodnymi łóżkami i świeżymi pościelami, szafy, dywany, obrazy, panele… całe wyposażenie pokoi było po prostu wspaniałe. Ściany były różnokolorowe – każdy pokój był inny, ale stonowany, aby klient mógł się odprężyć, a nie denerwować na jaskrawe kolory czy niedopasowanie ich. Pokoje jak i cały hotel był regularnie wietrzony, a na szafce przy drzwiach można było sobie wybrać odświeżać powietrza, aby podróżni mogli się cieszyć swoim ulubionym zapachem (dlatego Shuu nie narzucał woni panującej w pomieszczeniu). A apartamenty małżeńskie lub królewskie? Cudo! Amelia była dumna z brata.
            Wstała po siódmej i poszła do łazienki. Dziś jest jej pierwszy dzień w nowej szkole West Beverly High. Denerwowała się, ponieważ nikogo tam nie znała. No, oprócz swojej siostry, Ai i kuzynki, Savannah. Dobre i to. Choć obie były starsze, ale to zawsze coś. No i kuzynka jest cheerleaderką, czyli znała większość szkoły. Hura!
            Śniadanie zjadła z bratem, Shuu, w hotelowej restauracji. A co, jak dają za darmo, to bierz. No i wzięła tosty i naleśniki. Mimo stresu, miała apetyt, bo kucharza znalazł niesamowitego.
            - Gotowa na wielki dzień?
            - Weź mi nic nie mów. Masakra – odpowiedziała bratu, chowając twarz w dłoniach.
            Amelia i Shuu byli do siebie podobni pod względem rysów twarzy. Ale cały czas rodzina zastanawiała się, skąd u niej czarne włosy. Śmieli się, że po listonoszu. Ale Sky wyznał im, że jego mama miała czarne włosy, więc wszystko jasne. I otrzymała także zawsze czerwone usta. Nie musiała używać szminki.
            - Zawieźć cię, czy dasz sobie radę?
            - Jakbyś był tak uprzejmy…
            - Jesteś moją młodszą siostrą, dla ciebie wszystko – uśmiechnął się, po czym wstał i ruszył w kierunku wyjścia z restauracji, a potem do windy.
            Amelia wzięła swoją czarną torbę Pumy i pognała za bratem. Wsiedli do również czarnego audi A4 i pojechali pod szkołę.
            Po drodze Amelia po raz wtóry rozglądała się po mieście. Same palmy, sklepy z kolorowymi wystawami, pełno ludzi i ruch. Widziała nawet kilka autobusów szkolnych.
            - Chyba będę musiała wyciągnąć Ai na zakupy. Tu jest tyle możliwości!
            - O ile tata da ci kartę – wytknął jej język.
            - To twoja wina, bo wydałeś wszystko na hotel!
            - Oj tam, oj tam!
            W końcu zajechali na miejsce. Amelia spojrzała na budynek szkoły i odetchnęła. Widziała przed nim nastolatki, poubieranych w modne ciuchy. Nie trzymali się w grupkach. No, przynajmniej nie wszyscy. Używali najnowszych telefonów, wyglądali troszkę jak gwiazdy filmowe. Ale co zrobisz, to Los Angeles.
            - Ja chcę z powrotem do Australii – jęknęła.
            - Wysiadaj. Idź tam i pokaż, że jesteś moją rodziną – zaśmiał się.
            - Ta… Dobra, to trzymaj się – cmoknęła go w policzek i wyszła z samochodu.
            Powoli skierowała się do wejścia. Czuła się obserwowana, ale to chyba normalne, nie widzieli jej tu wcześniej. Odetchnęła i przyśpieszyła kroku, kiedy jakieś panny zmierzyły ją wzrokiem.
            Znalazła sekretariat i gabinet dyrektora. Ten dał jej plan lekcji i szyfr do szafki. Ale nim wybrała się do niej, poleciała na lekcje. Dopiero po angielskim (który miała z superprzystojnym nauczycielem) wybrała się obejrzeć swoją szafkę.
            I tam dostrzegła drugiego przystojniaka. Brunet, ciemne oczy, wysoki (nawet bardzo), czarna koszulka opinała jego sylwetkę, a dżinsy idealnie leżały na jego zgrabnym tyłeczku.
            Amelię nieco zatkało, ale ruszyła. Przekręciła szyfr i drzwiczki się otwarły. Przystojniak nawet na nią nie spojrzał, tylko odszedł. Westchnęła cicho.
            - Serio? Lance Gregor?
            Czarnowłosa aż podskoczyła ze strachu. Na początku myślała, że to Savannah, ale to nie był jej głos. Odwróciła się. Nie pomyliła się dużo. Znaczy Savannah to to nie była, ale dziewczyna przed nią również była wysoką blondynką i również miała jasnoniebieskie oczy. Tylko dziewczyna przed nią miała czarny cień na oczach i błyszczące usta (zapewne od błyszczyku). W jej oczach była jakaś iskierka. Na jej drobnych ramionach wisiała szeroka, biała koszula, sięgająca do połowy ud. Na nogach miała koturny, które idealnie pasowały do torby.
            - E… kto? – wydusiła z siebie, kiedy już oceniła ją z każdej strony: ubioru, wyglądu i kobiecych wdziękach. Swoją drogą, miała super nogi. I Amelia żałowała znowu, że jest taka niska (choć i tak dla niektórych była wysoka).
            - Gra w szkolnych teatrzykach i próbuje sił w filmach i reklamach – blondynka oparła się o szafki i uśmiechnęła się. – Jestem Juliett. Juliett Lorrian.
            - Miło mi, jestem Amelia Hell.
            - Czekaj, czekaj… Shuu Hell otworzył hotel czy coś słyszałam. Mam zamiar się tam wybrać – powiedziała. – Jesteście rodzeństwem?
            - Tak. Ma bliźniaka, więc mam dwóch starszych braci. I starszą siostrę.
            - Łaaał. Ja jestem sama i dobrze mi z tym – zaśmiała się. – Więc, Amelio, ktoś ci już pokazywał szkołę?
            - Nie, dopiero przyszłam. Byłam już na angielskim. Przystojniacha – przyznała ze śmiechem.
            - Colt? No ba, wszyscy chcą mieć u niego lekcje. Jest w porządku, wyluzowany. Ma dwadzieścia cztery lata, więc wiesz. Niektóre laski chcą go poderwać. Nie tylko dla ocen.
            - A ty? – zapytała, kiedy obie szły korytarzem, obok gablot z pucharami.
            - Nie mój typ – odpowiedziała i zaprowadziła ją na salę gimnastyczną.
            I tak na rozmowie, oprowadzaniu i wspólnym lunchu minął Amelii dzień szkolny. Dużo się dowiedziała od nowej koleżanki: kogo unikać, z kim się zaprzyjaźnić, jak zachowywać się u danych nauczycieli i wiele innych rzeczy, np. czego nie jeść ze szkolnej stołówki. A żarcie mieli tu dobre. WBH nie skąpiło na jedzenie dla swoich bogatych podopiecznych.
            - Amelia – zaczęła po chwili ciszy, kiedy dziewczyny wyszły ze szkoły, a blondynka zaczęła się kierować do swojego samochodu. – Co robisz w sobotę?
            - Nic – odpowiedziała od razu. Jej życie towarzyskie nawet w Australii nie tętniło życiem…
            - Świetnie, wpadnij do mnie na imprezę – uśmiechnęła się. – Nie idziesz do swojego auta?
            - Serio? Zapraszasz mnie? – czerwone usta wygięły się w szeroką podkówkę. – Nie, brat mnie przywiózł. Pójdę na busa.
            - Zwariowałaś? Chcesz jechać szkolnym busem? Wsiadaj, podwiozę cię.
            Amelia nie wierzyła w swoje szczęście. Pierwszy dzień w szkole i już ktoś wyciągnął do niej ręce, zaprosił na imprezę i zechciał podwieźć swoim kabrioletem!
            - Gdzie cię zawieść?
            - Wiesz, nie musisz mnie zawozić…
            Ale Juliett nalegała, więc Amelia podała jej adres hotelu. Jej rodzice chcieli tam jeszcze pomieszkać. Nie dziwota, pokoje małżeńskie to istne luksusy.

            Wbiegła do hotelu (oczywiście wcześniej upewniając się, że Juliett jej nie widzi) i od razu zaczęła szukać taty. Ale po drodze wpadła na Shuu, który elegancko nadal się trzymał pod krawatem.
            - Zostałam zaproszona na imprezę! – zaświergotała mu i poleciała dalej, zamiast się spytać bratu, który uśmiechnął się jedynie. A tak się bała.
            Znalazła Sky’a w pokoju, kiedy to wypoczywał po dniu w pracy. Mieli dzisiaj jedno wezwanie. Sky chwalił sobie takie dni, nie ze względu na mało pracy, ale ze względu na małą ilość wypadków.
            - Tato, tato, tato! – wołała już od progu i wskoczyła na łóżko obok niego.
            Sky spojrzał na nią unosząc powieki.
            - Noooo?
            - Mogę iść na imprezę? Proszę, proszę, proszę! – złożyła łapki jak do modlitwy i spojrzała na niego błagalnym wzrokiem. – Prooooooszę!
            - Poczekaj, Amelia, spokojnie, powoli. Jaką imprezę, kiedy?
            - No bo już dzisiaj pierwszego dnia w szkole zagadała do mnie taka dziewczyna, Juliett, no i na koniec dnia podwiozła mnie do hotelu i zaprosiła na imprezę, która się w sobotę i bardzo chcę iść, bo może polubią i w ogóle ta szkoła jest cudowna i super wyposażona i mają lepsze jedzonko niż w Darwinie i proooooszęę! – powiedziała na jednym, głębokim wydechu. Zawsze to robiła, kiedy była podekscytowana.
            Sky uniósł jedną brew, a potem westchnął.
            - Dobra, ale o północy masz być w domu.
            - O północy? No taaatoo… pierwsza.
            - Piętnaście po północy.
            - Wpół do pierwszej.
            - Stoi – przybili piątkę, a Amelia zaśmiała się i przytuliła do niego. – Dzięki, tato.
            - No, a teraz idź do mamy się zapytać.
            - Okej, już lecę – pocałowała tatę w policzek i poleciała do Yumi.

            I tak w sobotę Amelia oraz Ai, która została zaproszona na imprezę tego samego dnia (nie dziwne, ponieważ Ai była bardzo ładna, co zrobisz, uroda po mamie) znalazły się na imprezie u Juliett Lorrian. Jak się dowiedziały w szkole ta dziewczyna wyprawiała najlepsze przyjęcia. Specjalnie dla Amelii zaprosiła kółko teatralnie, żeby przyszedł Lance. No i przyszedł. Były też drużyny sportowe, cheerleaderki (ale Savannah nie widziały) i wielu innych ludzi, których jeszcze Amelia nie znała.
            Drzwi otwarła im gospodyni. Miała na sobie krótkie, dżinsowe spodenki i luźną bluzkę, która przy gwałtowniejszych ruchach bądź w tańcu odsłaniała to i owo, dlatego miała na sobie jeszcze czarny topik.
            Amelia natomiast kupiła z siostrą czarną sukienkę do połowy ud, na ramiączkach i niewielkim dekoltem (oczywiście tacie pokazała dżinsy i jakąś koszulkę). Włosy pozostawiła rozpuszczone, a oczy podkreśliła czarną kredką.
            - Cześć, Amyś – zaczęła Juliett i cmoknęła ją w policzek, a potem wciągnęła do swojej willi. – Cześć, Ai, właź. Miłej zabawy – uśmiechnęła się szeroko.
            Amelia z początku dziwnie się czuła wśród ludzi, których nie znała, a oni pili bądź tańczyli bądź palili papierosy. To oczywiście na zewnątrz. I choć niechętnie wzięła piwo od gospodyni i wzięła łyka, tak po dwóch godzinach chętnie piła whisky z colą.
            - Zatańcz ze mną – zawołała Juliett, aby Amelia ją usłyszała przez tę głośną muzykę. Potem pociągnęła ją na parkiet, czyli na środek pokoju.
            Wygłupiały się i odstawiały śmieszne tańce, by potem złapać się za ręce i tańczyć razem. Kręciły biodrami, bujały się, robiły obroty.
            - Dobra, odpuśćmy sobie obroty, bo zwymiotuję – zaśmiała się Amelia i przytuliła się do blondynki.
            - Hej, ty jesteś pijana – zauważyła i posadziła czarnowłosą na fotelu.
            - Możliwe, bo nigdy w życiu nie próbowałam alkoholu – przyznała i spojrzała na nią. – Ale ty jesteś łaaaaaadnaaa…
            - Okej, moja droga, napisz do swoich rodziców, że śpisz dzisiaj u mnie. Jak cię taką zobaczą, to…
            - Tata dałby mi szlaban do końca życia. Masz rację – i chichocząc znalazła swój telefon i napisała, że śpi dzisiaj u Juliett, dodając, że żadnych chłopców nie będzie.
            - Cześć, zatańczymy? – do Amelii podszedł Lance z uroczym uśmiechem na ustach.
            - Jaaaasne!
           
            Ai tymczasem łaziła w tę i w tamte, aż w końcu zdecydowała się opuścić imprezę, ponieważ jej zdaniem bez Nicka nie ma zabawy. Pożegnała się z siostrą i obiecała, że nie powie rodzicom o jej stanie.

            Po kilkunastu minutach Amelia wyszła na taras, po czym zwymiotowała. O matko, Juliett mnie zabije… - jęknęła w myślach. Zawróciła, aby iść do kuchni i znaleźć coś, czym mogłaby to wytrzeć, ale zatrzymała się, kiedy zobaczyła jak Juliett całuje się z… jakaś dziewczyną. Oniemiała i wpatrywała się w nie przez chwilę, a potem zniknęła w domu. Nie najlepiej się czuła. Najchętniej poszłaby spać.
            Wszyscy zaczęli się zbierać, a Amelia siedziała na schodach i machała im na pożegnanie.
            - Tu jesteś – Juliett podeszła do niej, po czym wyciągnęła dłoń ku niej. – Chodź, zaprowadzę cię do łóżka.
            Panna Hell ujęła jej dłoń i poszła za nią do dużego pokoju, pomalowanego na ciemny i jasny fiolet. Łóżko było ogromne, mnóstwo poduszek na nim i kilka pluszaków.
            - Wyglądasz jak trup – stwierdziła Juliett, przygotowując łóżko.
            - Mogę się odświeżyć? – zapytała cicho. Chciało jej się spać, ale nie chciała ubrudzić łóżka koleżanki czy coś…
            - Jasne. Mam tam nową szczoteczkę. Miałam ją zacząć używać od rana, ale weź ją. Przyda ci się i będziesz miała na rano – uśmiechnęła się.
            W łazience, pokrytej białymi kafelkami, białym prysznicem i również białą wanną, Amelia weszła pod prysznic, a potem umyła ząbki.
            - Trzymaj – Juliett rzuciła jej spodenki i koszulkę do spania, a sama zaczęła zmywać z siebie makijaż, kiedy Amelia stała w ręczniku na błękitnym dywaniku. Odwróciła się do niej tyłem i szybko się ubrała.
            - Okej, teraz przynajmniej nie zabijam oddechem – westchnęła Amelia, a jej oczy same się zamykały.
            - Idź już spać, bo zaśniesz mi na podłodze – zaśmiała się lekko i zaprowadziła ją do łóżka.
            Juliett zamknęła oczy, leżąc na plecach, a Amelia na boku. Mimo zmęczenia zapytała jeszcze:
            - Kim była ta dziewczyna na tarasie?
            - Moja była. To ona mnie pocałowała.
            - Więc to miałaś na myśli, kiedy powiedziałaś, że Colt nie jest w twoim typie? – ziewnęła, czując, że traci kontakt ze światem zewnętrznym i popada w sen.
            - Tak.
           
            Gdzieś tak około szóstej nad ranem Amelia przebudziła się. Poczuła, że ktoś ją obejmuje w pasie i przytula się do jej pleców. W pierwszej sekundzie chciała tego kogoś odepchnąć i uciec, ale potem przypomniała sobie, że to Juliett. Poczuła się dziwnie, ale jakoś nie chciała zmieniać pozycji i budzić nowej koleżanki. Zasnęła z powrotem po minucie.