sobota, 24 listopada 2012

Rozdział 34. Secret. (Savannah x Jared)


Jared wszedł do sali bankietowej spóźniony Fuck fuck fuck fuck fuck! Cassie powyrywa mu nogi z tyłka za to, ze zgubił się na bankiet z okazji jej rocznicy ślubu. Miał nadzieję wmieszać się w tłum gości, no ale..
- Wszystkiego najlepszego, wujku - Savannah w tym czasie składała życzenia Josephowi i Cassie i życzyła szczęścia.
Miała na sobie krótką sukienkę w kolorze czerni, do tego buty na wysokim obcasie, lekko różowe usta i rozpuszczone włosy.
Odeszła na bok i rozejrzała się za swoimi braćmi.
-Hej hej hej, jak się ma moja cudowna siostra? -Jared niespodziewanie objął Cassie i cmoknął w policzek. -Wyglądasz cudownie. A wiesz, jakie korki na mieście? Kocha..
-Spóźniłeś się - mruknęła Cassie, ale z czułością poprawiła mu krawat. -Nawet Dranir przyjechał wcześniej od ciebie.
- Aż dziwne - westchnął Joseph, przewracając oczami.
A mogli sobie posiedzieć w domku. Przez tv np.
-Joey, bądź grzeczny - szturchnęła go lekko. -No.
- Jestem - wyprostował się jeszcze bardziej. O ile to było możliwe.
- Głodny jestem - zakomunikował Charlie, środkowy brat.
Savannah spojrzała na niego.
- Może... no nie wiem... idź coś zjeść? - zaproponowała.
- Nie tak głodny.
- Faceci - przewróciła oczami. A potem skierowała swój wzrok ku profesorowi fizyki.
O, tak. F a c e c i.
Jared również na nią zerknął i elegancko skinął głową. Może w szkole była jego uczennicą, ale tutaj była kimś o wiele, wiele wyżej stojącym od niego: była księżniczką.
-Lady Savannah - powiedział z uśmiechem. Musiał zachować pozory, skoro niedaleko był jej tatuś, nie?
- Cześć, profesorze - uśmiechnęła się do przystojniaka.
-Twój ostatni sprawdzian z fizyki poszedł dobrze. Brawo - pochwalił.
- Dziękuję. To chyba zasługa pańskich korepetycji - spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się lekko.
Odwzajemnił uśmiech i z tacy mijającego ich kelnera porwał dwa kieliszki szampana.
-Milady? - podał jej jeden.
- Nie mogę pić - zachichotała.
-Czemu? - uniósł brew.
- Nie mam 21 lat.
-Oj, to wyjątkowy wieczór - wsunął jej kieliszek do ręki. -Poza tym, twój tato nie patrzy, a mama się uśmiecha i odwraca wzrok.
- Mimo to, nie piję szampana. Nie lubię. Wolę... inne napoje. Załatwi mi profesor whisky z colą?
Uniósł brew naprawdę wysoko. Hej, to nie tak, że dużo jego gestów było naśladowaniem gestów Josepha, które wyniósł z dzieciństwa.
Trudno zaprzeczyć temu, że mąż siostry był dla niego ojcem.
-No nie wiem, nie wiem. Czy mi wolno.. czy nie spotka mnie kara... co będę z tego miał...
- A co by pan chciał? - lekko zakręciła biodrami. Nie, wcale go nie kokietowała.
-No nie wiem - udał, że się zastanawia. -Może tańca z księżniczką Munro. Dla takiego plebsu jak ja to będzie zaszczyt - pozbył się kieliszków i podał jej dłoń.
- No dobrze, skoro tego profesor chce - uśmiechnęła się i ujęła jego dłoń.
Pociągnął ją na parkiet, gdzie - haha - właśnie leciała spokojniejsza melodia. Co prawda, wieczór należał do Cassie i Josepha, ale życie boli, soł... Jared przytulił do siebie Savannah i uśmiechnął się do niej czarująco.
- Mogę liczyć na pytania na następny sprawdzian? - zaśmiała się niewinnie, przyklejając się do niego całym ciałem.
-Oj, to kosztuje więcej niż taniec - roześmiał się.
- Żartowałam. Poradzę sobie.
-Wiem. Jesteś moją najlepszą uczennicą, milady Savannah - wyznał.
- Geny - zaśmiała się. - No i trochę w tym mojej zasługi. No ale co zrobić, jestem genialna - roześmiała się głośniej.
-Owszem.
Była całkowitym przeciwieństwem jego narzeczonej. I może właśnie dlatego tak na niego oddziaływała..
- Mają tutaj ładny ogród i staw. Przejdziemy się potem? - przypadkowo otarła się piersiami o jego tors.
-Jeśli to życzenie księżniczki - zamruczał.
- Tym ksieżniczkowaniem ułatwiasz sprawę, profesorze. Ale najpierw poproszę mojego drinka - uśmiechnęła się.
-A co na to twój tatuś? - oczywiście, przytulał ją mocniej niż powinien, ale cii.
- Nie musi przecież o tym wiedzieć...
-Okej, spotkajmy się na tarasie...
Savannah wzięła swój szal i zarzuciła na ramiona. Wyszła ukradkiem do ogrodu.
Po kilku minutach pojawił się Jared. Niósł whisky z colą, a także lampkę wina dla siebie.
-Przepraszam za zwłokę, milady.
- Nic się nie stało - wzięła od niego szklankę i ruszyła ścieżką. - Więc co tam u c i e b i e, Jared?
Wzruszył ramionami.
-Nudno - przyznał szczerze. -Mam pewien dylemat, ale to inna bajka.
- I pewnie nie chce pan o tym mówić.
Oparł się o balustradę w uroczej, drewnianej altance.
-Po prostu mam wrażenie, że ślub to zły pomysł - wyznał.
Savannah zrobiła minę jakby... no po prostu no... urażonej kotki czy coś. Nie chciała, żeby ten facet się żenił z jakąś lafiryndą, tak? No.
- Każdy facet się boi - ale zaśmiała się lekko i położyła dłoń na jego cudnym ramieniu.
Prychnął, ze smutkiem i rozbawieniem jednocześnie.
-To nie tak, że się boję. To moja przyjaciółka, więc rozumiemy się i lubimy. Ale nie ma.. tego czegoś - zerknął w oczy Savannah i to coś się pojawiło. Oj cii..
- A... nie ma chemii? - stanęła jeszcze bliżej niego.
-Ani troszkę. Ale moja dyrekcja wymaga, bym się ustatkował, bo uczennice podobno robią zakłady, która pierwsza mnie uwiedzie - westchnął.
- To akurat jest prawda - zaśmiała się. - Ta cała Morgan ma na ciebie wielką ochotę.
Westchnął.
-Z deszczu pod rynnę.
- Nie kręci cię to, że tyle młodych panienek na ciebie leci? - uniosła brew.
-Nie, jeśli miałbym przez to stracić pracę. I rozczarować Cassie.. i Josepha - dodał ciszej. -Zdrowie, księżniczko - stuknął się z nią kieliszkiem.
- No nie musisz się zgadzać... Albo przenieś się do podstawówki. Tam dziewczynki uważają, że chłopcy są fuuj - zaśmiała się i napiła swojego drinka.
Roześmiał się wesoło. Szkoda, że to nie było takie proste.
-W podstawówce nie ma fizyki - westchnął. -Poza tym, wtedy przestałbym uczyć ciebie...
Savannah uśmiechnęła się.
- Korepetycje, Jared. Jeśli to musi być fizyka, no to niestety wszędzie będziesz narażony na podrywy. Znaczy w każdej szkole - poklepała go po ramieniu i spojrzała w oczy.
-Mam do wyboru fizykę lub matematykę. Niestety, ścisły ze mnie umysł, księżniczko - lekko musnął jej talię, niby że zrywał kwiatek czy coś.
- I to ma być niestety? To cudownie - uśmiechnęła się.
-Podobno kobiety lecą na mózgowców - zażartował.
- Ja z pewnością - cmoknęła go w brodę.
-Mówisz? - porzucił księzniczkowanie. Ona pocałowała go w brodę (Chociaż musiała stanąć na paluszkach, co było słodkie). -I co cię jeszcze pociąga?
- Styl na nastolatka - zmierzyła go wzrokiem. Okej, okej, miał gajerek na sobie, ale codziennie łaził inaczej. - Rozczochrane włosy. Jasne oczy. Lekki zarost...
Uniósł brew.
-Zacznę sobie to odhaczać na liście - wymamrotał i lekko przesunął palcami po jej włosach. Były lepsze w dotyku niż się zastanawiał.
Kur... ta kobieta.. dziewczyna.. była jego uczennicą. I księżniczką. A on myślał o tym, by kochać się z nią namiętnie w świetle księżyca.
Och, ona też o tym myśli *machnęła ręką*.
Savannah oparła się o barierkę tyłem do niej. Zacisnęła w palcach wolnej ręki końcówkę krawatu Jareda i przyciągnęła go do siebie bliżej. Ehe, bliżej.
-Uważaj, bo będę go musiał poprawiać, a jestem w tym kiepski - szepnął cicho, zmysłowym i lekko ochrypniętym głosem.
- Wedle mnie możesz go zdjąć - pocałowała go w kącik ust.
-Savannah - wyszeptał ostrzegawczo, chociaż przeszył go przyjemny dreszczyk ekscytacji.
- Tak mam na imię. Tata wymyślał... - odłożyła szklaneczkę na balustradę, gdzieś dalej o nich (żeby przypadkiem jej nie zbić). Teraz objęła palcami wyższą część krawatu i znowu wykonała ruch, przybliżając Jareda do siebie.
Oparł się o barierkę, zamykając ją pomiędzy swoimi ramionami.
-Nie masz dokąd uciec teraz - poinformował ją.
- I co ja, biedna, teraz zrobię... - zrobiła niewinną minkę. Ale uniosła kolano, ocierając się nim o udo biednego Jareda.
-Będziesz chyba musiała wykupić się z mojej niewoli.. albo skazać się na moją łaskę - nachylił się nad nią. Awww. Pachniała cudownie.
- Jakoś to przetrwam - westchnęła, obejmując łapkami jego szyję.
-Och gdybyś wiedziała, co cię czeka - westchnął wprost do ucha Savannah.
- Może mi zdradzisz...?
-Ubrałbym cię w seksowny strój pokojówki... i kazał usługiwać... A wieczorami dbał o to, byś nie szła spać sama, bo przecież możesz się bać ciemności..
- Może kiedyś... - przesunęła językiem po jego dolnej wardze.
-Tak łatwo rujnujesz moje marzenia i fantazje, że aż boli mnie serce.. - prychnął i nosem przesunął po jej szyi.
I w tym momencie nawet nie pamiętał, że jest zaręczony..
- Rujnuję? Chyba robię nadzieję... - przesunęła palcami po jego karku.
-Że kiedyś zobaczę cię w takim stroju?
- Właśnie...
-Och musisz wiedzieć coś jeszcze - przesunął opuszkami palców po jej nagim ramieniu.
- Jesteś bałaganiarzem? - zaśmiała się.
-Nie. Mam mały fetysik..
- Słucham.
-Uwielbiam u kobiet podwiązki i pończochy - ugryzł lekko ucho Savannah.
No cóż. Jego narzeczona nosiła dżinsy i bieliznę prostą. No cóż.. Zero seksapilu.
- A ja lubię je zakładać - uśmiechnęła się. - Więc... kiedy mnie pocałujesz w końcu?
-Hmm... może za chwilę? - lekko musnął wargami jej obojczyk, A potem szyję.
- Ale nie zasnę prędzej?
-Jesteś bardzo niecierpliwa, Sav - szepnął miękko i posadził ją na balustradzie, ale tak, by znaleźć się między jej nogami. Dobrze, że było ciemno i nie znajdowali się w polu widzenia z okien sali...
- Po wujku Sky'u - uśmiechnęła się. Objęła nogami Jareda w pasie i przyciągnęła blisko siebie.
-Taaak, taaak - pogłaskał ją po włosach i pocałował. Lekko, ale z pasją.
Savannah natychmiastowo odwzajemniła pocałunek, przytulając się do niego.
No cóż. To było złe.
Ale co z tego?
Otarł się o nią lekko, ciesząc się z dotyku jej ciepłego ciała.
Dziewczyna pogłębiła pocałunek, palcami jednej dłoni sunąc po jego szyi.
Przerwał pocałunek, by spojrzeć na twarz Savannah.
Chrząknął.
-No no..
Już...? Aż się zasmuciła.
- Coś się stało?
Pomijając fakt, iż on ma narzeczoną, ofc.
-Przytulamy się w ogrodzie.. piekna kobieta i ja.. wszystko gra - znów ją pocałował.
Uśmiechnęła się przez pocałunek. Przytuliła do niego bardziej, zaciskając palce na jego łopatkach.
-Wygrasz teraz zakład? - zapytał z uśmiechem, od niechcenia bawiąc się zamkiem jej sukienki.
- Nie brałam w nim udziału, bo wiedziałam, że będę pierwsza - uśmiechnęła się radośnie.
Uniósł brew.
-No cóż - roześmiał się i pocałował ją w nos. -I co dalej?
- Potem cię przelecę - zaśmiała się i pocałowała go w brodę.
-Ty mnie przelecisz? - uniósł wzrok. -A może ja ciebie, co?
- Jeśli będziesz chciał...
-Biorąc pod uwagę fakt, że jesteś moją uczennicą...
- No to ja przelecę swojego profesora - uśmiechnęła się złośliwie.
-A może to twój profesor tak cię zerżnie, że fizyka, matematyka, angielski i cała reszta przestanie mieć znaczenie? Będziemy się liczyli tylko my dwoje?
- Jasne. To kiedy, p r o f e s o r z e?
Jasne, akurat. Ale go podpuszczała..
-Może pójdziemy na randkę, panno odważna? - rozpiął lekko jej sukienkę i wsunął rękę pod spód, by dotknąć jej nagich pleców.
Savannah zamruczała mu coś na to.
- A zaprosisz mnie?
-Kino, kolacja, seks? Powiedz tylko, kiedy - uśmiechnął się.
- W sobotę za dwa tygodnie?
-Może być, chociaż każesz mi na siebie długo czekać - przyznał i przesunął dłonią po jej kręgosłupie.
- Och, taka już jestem - cmoknęła go w szyję.
Przez jej ciało przechodziły ostrzejsze dreszcze, odkąd dotykał jej nagiej skóry... aj...
-Masz strasznie wrażliwą skórę, już czuję gęsią skórkę - zaśmiał się i ugryzł ją w ramię.
- Nie podoba ci się?
-Nie, jest cudowna - uśmiechnął się. -Ale chyba ci zimno, Wasza Wysokość.
- Och, to nie z zimna - uśmiechnęła się i musnęła ustami jego szyję.
-Mmm? - nosem dotknął jej szyi. Dlaczego nie czuł wyrzutów sumienia, tylko radość? Może był złym człowiekiem?
- Domyśl się, profesorze - pocałowała go w usta. Znowu. Mocno i namiętnie.
Jared mocno przygarnął Savannah do swojego ciepłego ciała i odwzajemnił pocałunek. Och, domyślał się i to bardzo dobrze. Czuł takie samo podniecenie i ekscytację, gdy ocierał się o nią delikatnie. Mrrr.
- Jared... - szepnęła między pocałunkami.
-Tak? - pogłaskał włosy Savannah, bawiąc się niektórymi kosmykami.
- Nic, nic...
-Powiedz - poprosił, ciągnąć lekko zębami jej ucho.
- Oj, no nic.
-Sav - spojrzał jej w oczy.
- Hm?
-Co się stało? Prócz tego, że całujesz się z własnym nauczycielem w altance?
- No nic. O to chodzi, że wszystko gra - uśmiechnęła się.
Chciał jej odpowiedzieć, gdy ktoś chrząknął za jego plecami. Gdy obrócił się, czując rosnącą panikę, zauważył uśmiechniętą Ai.
-Dobrze, że postawiłam na ciebie, Sav - ucieszyła się dziewczyna. -I że wyszłam bez Nicka. Słuchajcie, Cassie was szuka.
-Księżniczko Ai..
-Daj spokój, Jar - poklepała go po ramieniu, nie przejmując się ani trochę tym, w jakiej pozycji znajdował się z Savannah. Co prawda, nie miałaby nic przeciwko, gdyby to ona i Nick tak zabijali czas na przyjęciu. -Jesteś dla mnie jak brat, nie? No.
- No to ten... - Savannah stanęła o własnych siłach i zapięła sukienkę. - Ale nie chcemy zniszczyć mu reputacji, więc... - puściła oczko kuzynce.
-Ja nic nie widziałam - odparła beztrosko Ai. -Swoją drogą, wygodnie tak? Bo muszę to komuś zaproponować...
- Bardzo - uśmiechnęła się złośliwie blondynka, a potem spojrzała na Jareda. Cmoknęła go lekko i udała się do środka lokalu.
Jared odczekał chwilę i poszedł za nią, z kolei Ai wyjęła telefon. Odnalazła numer Nicka i szybko nakreśliła sms: "Spotkajmy się w altance?"

środa, 21 listopada 2012

Rozdział 33. Brutalne kłamstwo, słodka prawda (Aria x Ian)



Nadszedł dłuższy łikendzik, tak więc Aria zdecydowała się towarzyszyć Ianowi w Szkocji. A co się tam... Po ostatnich wydarzeniach...
            Jesień w Szkocji była piękna. Ian, który rzadko myślał o otaczającej go przyrodzie, nie mógł nie podziwiać dumnych drzew pokrytych rdzawo – żółtymi liśćmi i śmigających pomiędzy nimi wiewiórek, które szykowały się do zimy. Smocze zmysły pozwalały mu odczuć wszystko ze zdwojoną potęgą, odkąd odnalazł swoją Partnerkę.
            Gdy samolot podszedł do lądowania, podał Arii rękę.
-Schody są strome – skłamał.
- Dzięki - uśmiechnęła się, łapiąc go za łapkę.
Ofc ubrała ciepłe buty, płaszcz, owinęła się szalem i założyła czapkę na łeb. To Szkocja, kuźwa.
            Gdy wysiadali, kilkoro dziennikarzy zrobiło im zdjęcia (które wkrótce miały ukazać się we wszystkich stronach dotyczących Obdarzonych, gdyż książę Ian trzymał za rekę księżniczkę Arię..). Ian nie przejmował się tym totalnie. Bagaże zapakował do wynajętego wcześniej auta (dużego Land Rovera) i otworzył dla Arii drzwi.
-Będziemy hitem tygodnia – mruknął.
- Oj, Nick się oburzy -  zaśmiała się i wsiadła do środka. Zapnęła pasy i spojrzała przez okno. Noo, naprawdę ładnie tu mieli.
-Może lepiej nie – burknął cicho Ian i ruszył z piskiem opon.
            Do zamku zajechali dosyć szybko, tuż po południu. Czekała już na nich Ayu, która wpierw mocno uściskała syna, a potem równie mocno uściskała Arię.
-Cieszę się, że już jesteście – powiedziała z uśmiechem i wciągnęła ich do środka. –Każe rozpakować wasze bagaże. A wy chodźcie, zaraz was nakarmię.
-Mamo…
- O, ja bardzo chętnie. A co jest dobrego do jedzenia? - zainteresowała się blondynka, idąc obok daaaaaalszej ciotki.
Ayu wzięła ją pod rękę. Paliła ją ciekawość, czemu Ian przywiózł ze sobą Arię..
-Zdradzę ci, kochanie, że gdy przyjeżdża któryś z moich synów, albo wręcz obaj jednocześnie, nasze kucharki pieką i gotują przez kilka dni. Mamy więc ciasta, ciasteczka, torty, szarlotkę, ale obie blachy dla Iana, jak zapowiedziała gospodyni… - urwała. –Przepraszam, zagaduję cię.
- Aa tam, proszę mówić dalej. A jest coś poza słodkim? Jakieś spaghetti?
-Oczywiście. Usiądźcie w salonie i zaraz was nakarmimy..

            Wieczorem Ayu wzięła do ręki ukrywaną w swoim gabinecie księgę i głęboko westchnęła. Palcami przesunęła po żłobieniach w kilkusetletniej, skórzanej oprawce. Nie była pewna, czy dobrze robi, ale instynkt matki podpowiadał jej, że tak musi być.
            Wyszła więc i szybkim krokiem śmignęła przez korytarze dla służby oraz korytarz ukryty za gobelinem, kiedy ktoś złapał ją za ramię.
-Nie wiedziałem, że masz Księgę Smoków – powiedział Rayne, opierając się o ścianę.
            Mimo ponad 20 lat małżeństwa, na jego widok serce Ayu mocniej zabiło. Wciąż był wysoki, szczupły, zgrabny i nienagannie rudy. Uwielbiała go. Wspięła się na palce i musnęła jego wargi.
-Mam. Dostałam od twojej mamy. Dopisałam kilka stron a teraz idę przekazać ją osobie, która mnie pewnego dnia zastąpi.
Rayne uniósł brew.
-Co?
-Aria przyjechała. Albo inaczej: Ian przywiózł ze sobą Arię. I patrzy na nią tak, jak ty patrzysz na mnie, gdy myślisz, że nikt nie patrzy… - dokończyła szeptem.
-Ale wiesz, że ona musi znać prawdę – powiedział cicho Rayne. –O Ianie. O Carli.
            Ayu poczuła chłód. Objęła się ramionami.
-Powiedzmy jej – szepnęła. –Teraz. Skoro ma coś do Iana, niech wie.
-A Ian nie musi – dokończył za nią Rayne.
            Oboje więc zapukali do komnaty Arii, korzystając z okazji, że Ian pojechał pogadać o czymś z Navim.
- Prooooszę - zawołała Aria, siedząc przy lapku i pisząc z kuzynką namiętnie przez gadu-gadu.
            Wpierw weszła Ayu, potem Rayne, który zamknął za sobą drzwi. Mieli poważne miny, wiedząc, że za chwilę Arii przyjdzie zmierzyć się z czymś ważnym.
-Nie chcę być niegrzeczna – zaczęła Ayu. –Ale musimy z tobą poważnie porozmawiać, Ario..
O kurrrrrrczę, mama Iana, tata Iana... Zrobiłam coś nie tak? - pomyślała panna Akardo, zamykając laptopa. Spojrzała na państwa Finn i głośno przełknęła ślinę. Okej, nie zapowiadało się miło...
-Nie bój się – poprosił Rayne. –To, o czym chcemy ci powiedzieć, odnosi się..
-..do tego, co widzimy. Ian ma Sztorm, prawda? Z tobą?
- Tak, ma - zarumieniła się, spuszczając wzrok.
-Dzięki bogu – jęknął Rayne, a Ayu otarła łzy z oczu i mocno uścisnęła Arię.
-Dziękuję – szepnęła. Podała jej księgę. –To Księga Smoków. Każda Królowa Finn dopisuje do niej kilka stron o swoim Smoku – zerknęła z czułością na Rayne’a. –Ale nie o tym chcieliśmy z tobą porozmawiać..
- Księga Smoków? Królowa...? Ale my ten... tego... no... jeszcze o tym nie myśleliśmy... i w ogóle... - teraz była czerwona jak pomidor na twarzy.
-Wiem – Rayne uśmiechnął się szeroko. –Nie masz jeszcze jego znaku – pieszczotliwie pogłaskał zonę po karku. –Nie, chodzi o to, co go dręczy.
-Widzisz, chodzi o Carlę – powiedziała Ayu ostrożnie. –Ona, w chwili śmierci, była w ciąży. Nie powiedzieliśmy tego Ianowi..
- C-co?! - Aria spojrzała na Ayumi z szeroko otwartymi oczami. - To dobrze, że nie wiedział...
Ona też wolała nie wiedzieć...
            Rayne umknął wzrokiem w bok. Okeej. Był dranirem. Ale nie mógł o tym mówić. To wciąż bolało go w środku. Wszak chodziło o jego pierworodnego..
-Ario… to nie było dziecko Iana – szepnęła Ayu. –Carla zdradzała go notorycznie. Trafił do nas jej pamiętnik. Przeczytałam go – po jej policzku spłynęła łza, którą niecierpliwie otarła ręką. –Pisała tam, że zna tajemnice Iana. Że zostanie królem. Może źle to zrozumiała, ale cały czas powtarzała, że jest z nim, by być królową. Nie wiem, jak udawało jej się ukrywać to wszystko przed Ianem, przed nami…
-Najgorsze jest to, że on cierpiał i cierpi wciąż. Nie uśmiechnął się od wtedy ani razu – powiedział Rayne. –Cierpi po stracie kogoś, kto nigdy go nie kochał i chciał wykorzystać.
-A my… - Ayu znów otarła łzę – a my nie widzieliśmy, że ona chciała go skrzywdzić..
- Ale... może trzeba mu powiedzieć...?
Zapytała cicho i kulturalnie, ale w środku aż w niech buchało złoscią. Och, ona była wściekła i wręcz wkurwiona. Jak ta szmata mogła wykorzystywać Iana do takich celów?! Przecież Ian jest cudowny! Mądry, bystry, a w dodatku przystojny i ma cudną postawę ciała! Czego, kuźwa, chcieć więcej?! Gdyby tylko dorwała tą głupią piz... w swoje ręce... och, co by się działo!
Przez gniew jej moc się uaktywniła, jej złączonych dłoniach coś zaczęło świecić na czerwono-pomarańczowy kolor. Na szczęścia Aria w porę to zauważyła i zdusiła kilka wybuchających kuleczek plazmy w rękach. 
- Przepraszam..
-Nie szkodzi – Ayu poklepała ją po kolanie.
-Nie chcemy, by Ian wiedział. Zwłaszcza teraz, gdy ma ciebie – Rayne uśmiechnął się, chociaż z trudem. –Wkrótce zapomni o niej. Smoki tak mają.
-Ian by się załamał – dodała Ayu, wstając. –To.. to mogłoby go zniszczyć. A ja nie pozwolę nikomu znów skrzywdzić mojego syna – rzuciła twardo, ale puściła Arii oczko.
-Witaj w rodzinie – Rayne również, co prawda, troszkę nieśmiało, ale uściskał Arię.
- M-mhm... 
Pozwoliła się objąć, nawet odwzajemniła uściski, ale... źle czułą się z tą wiedzą. Jak miała teraz rozmawiać z Ianem...? No jak? Jak miała mu spojrzeć w oczy? Jak miała się zachowywać? Normalnie? Och, nie żeby coś, ale może być ciężko... 
Ale oni mają rację, nie mogła mu powiedzieć, bo Ian znów się załamie. A już zaczyna żyć... normalnie...
-Pójdę zobaczyć, czy dostaniemy szarlotki i herbaty. Może zejdziesz z nami? – zapytała Ayu i wyjrzała przez okno. Zmarszczyła brwi. –Ian wrócił. Nawet nie wiem, kiedy… - mruknęła.
- Nie, dziękuję. Pójdę do Iana. Przytulić go na dobranoc... 
A może nie powinna iść... Przespać się z tymi informacjami...
Ayu uśmiechnęła się.
-W razie czego, my z Rayne’em śpimy po drugiej stronie zamku – szepnęła Arii na ucho i puściła jej oczko, po czym razem z mężem wyszli.

            Ian zerknął na opróżnioną do połowy butelkę whisky. Obok niego stały już dwie puste i trzy pełne. Przeklinał swoją obdarzoną krew, która sprawiała, że nie mógł się upić z taką szybkością, z jaką robili to zwykli ludzie.
I wtedy ktoś zapukał do jego pokoju. Aria oddychała spokojnie (próbowała), a jej serce waliło jak oszalałe. Ale musiała się z nim zobaczyć. Po prostu musiała.
-Nie ma mnie – mruknął Ian. Siedział w kącie i pił. Miał wyjebane.
Phi, Aria i tak zawitała do jego pokoju. 
- Ian...? Co się stało? - zamknęła drzwi i podeszła do niego powoli.
-Pomiędzy twoją komnatą a moją jest ukryte przejście. Chciałem ci zrobić niespodziankę i powiedzieć, że te pokoje musiały kiedyś należeć do pana zamku i jego żony, gdy kultywowano zwyczaj sypiania osobno. Usłyszałem twoją rozmowę z moimi rodzicami – ukrył twarz w dłoniach. –Nie dosyć, że byłem słaby, to byłem i wciąż jestem idiotą.
O kurwa mać.
- Jezu, Ian... - Arii zebrały się łzy w oczach. Podeszła do niego i załapała go za łapki.
-Gardzę sam sobą – warknął. –Nie musisz się nade mną litować.
- Nie lituję się... jest mi tak strasznie źle... - spojrzała na niego ze smutkiem w oczach.
-Tobie? – uniósł brew i pociągnął z butelki kilka solidnych łyków. Whisky paliła go w gardle nie mniej niż łzy, które przed chwilą były w jego zielonych oczach. Ale teraz Ian nie płakał. Nie miał już siły. –Daj spokój, Ari..
- Tak, mnie... przykro mi, że nie udało mi się cię przed nią uchronić... - wzięła od niego butelkę i wzięła. Przyjemnie ciepełko ogarnęło jej gardełko.
-To ja byłem głupi. Myślałem, że mnie kocha – roześmiał się, ale gorzko, ze smutkiem. –Widzisz, nie wiem nic o miłości. NIC. Za to wiem, jak być idiotą z pełnym portfelem, zamkiem i tytułem króla. A idiota w gratisie.
- Nie jesteś idiotą, Ian! - wstała i stanęła między jego nogami. Przytuliła go do swojej piersi i pogłaskała po karku.
No cóż, gdyby to były inne okoliczności, pewnie by się ucieszył…
-Ta, nie jestem – mruknął ironicznie. –Miałem poślubić kobietę, dla której byłem nikim. Gdy odrodziła się jako wampir, osobiście wbiłem jej kołek w serce a potem całą noc klęczałem obok jej grobu i pragnąłem również umrzeć. Przez dwa lata śniła mi się po nocach, wracała w koszmarach pełnych krwi i bólu…
- Ale teraz już... już ci się nie będzie śniła ta szmata... Już będzie dobrze, Ian...
-Skąd wiesz?
- Bo wiem. Zaufaj mi - pocałowała go w czoło.
Nie wiedział czemu, ale słowa Arii dodały mu otuchy.
-Napijesz się ze mną? – zapytał, chociaż wolał zapytać o coś innego.
- Tak - uśmiechnęła się lekko i znów wzięła łyka. Tak, wolała takie trunki niż jakieś tam piwo.
-Usiądź ze mną – zrobił jej miejsce między swoimi nogami. –Zapomnijmy o wszystkim..
- Tak, zapomnijmy - usiadła we wskazanym miejscu.
Przytulił ją do siebie mocno, kryjąc nos w jej szyi.
-Przepraszam za wszystko – mruknął.
- Mnie? Za co? - zaczęła palcem rysować wzorki na jego dłoni.
-Za to, że powinienem ci się oświadczyć. A boję się to zrobić..
- O-oświadczyć...? - aż jej dech zaparło. O Boże... Czy on chciał...?
-Tak. Skoro jesteś moją partnerką, powinnaś zostać królową… Pewnego dnia urodzić następcę.. A teraz – urwał i pogłaskał ja po włosach. Westchnął ciężko i się napił.
- Co teraz? - zapytała szybciutko.
-Nie wiem. Nie chcę skazywać cię na życie u mojego boku. Dranirowi nie wolno się rozwieść. A nie chcę, żebyś była nieszczęśliwa..
- Nie będę! - powiedziała szybko, lekko uniesionym głosem.
-Skąd wiesz? – mruknął. –Może nawet nasze dziecko nie zbliży nas do siebie – powiedział, siląc się na spokój. No bo naprawdę pragnął stworzyć rodzinę z Arią…
- Ian, ja cię kocham, zawsze byłam i będę z tobą szczęśliwa - wymamrotała cicho, spuszczając wzrok.
-Aria – westchnął, czując rodzący się w sercu ból. –To Sztorm. Nie miłość – wytłumaczył łagodnie.
- Z mojej strony też...?
-Nie wiem… musiałbym zapytać mamy czy czuła coś do taty.. – podrapał się w brodę. Nie, nie mógł nawet robić sobie cienia nadziei, że Aria go kocha. Gdyby się okazało, że to znów pomyłka, przepadłby na zawsze. –Ale.. ja.. Aria…
Aria właśnie cieszyła się, że siedzi tyłem do niego. No to fajnie było, taka impreza była. On nic do niej nie ma. Prócz Sztormu. Zajebiście.
- Hm...?
-Chce, byś była ze mną – wyszeptał. –Nie wiem, co do ciebie czuję i boję się tego, chociaż ciężko mi się do tego przyznać. Ufam ci, chcę, byś była moją żoną, mamą moich dzieci, byś była ze mną każdego dnia. Chciałbym ci mówić tyle rzeczy..
I on wiedział, że nie tylko przez Sztorm. Muah xd.
- To bardzo miłe, Ian - uśmiechnęła się. - Ale skoro twierdzisz, że to Sztorm...
-Nie! – ryknął i uświadomił sobie, że zaczął od dupy strony. –To nie jest tylko Sztorm, Aria.. To coś więcej.
- Więc co? - odwróciła głowę w jego stronę.
-Nie wiem – szepnął. –Po prostu myślę o tobie od dawna. Zawsze.. zawsze jesteś promienna. Jak promyczek słońca, wiesz? To.. to daje mi ciepło tu – położył jej łapkę na swoim sercu.
Aria uśmiechnęła się lekko. Wolną ręką pogłaskała go po karku.
Ian pocałował ją lekko.
-Nie mam pierścionka, tylko kilka butelek whisky.. Ale chciałbym cię zapytać, czy wyjdziesz za mnie. Biorąc w pakiecie, prócz idioty, zamek i fakt, że twoi synowi będą paradować nago i zmieniać się w smoki. Nie wspominając o kiltach i dudach..
Aria roześmiała się. Ze szczęścia. Miała też łzy w oczach.
- Tak. Tak wyjdę za ciebie! - rzuciła mu się na szyję. A te łzy w końcu popłynęły.
            Łzy płynęły również z oczu Ayu, która wtulała się w męża. No przecież nie tylko Ian wiedział o tajemnym przejściu, nie?


niedziela, 18 listopada 2012

Rozdział 32. Pewnego razu w zamku… (Rose x Ryuu)


Ryuu i Rose wrócili ido Szkocji kilka dni temu .Minęli się z rodzicami, którzy polecieli do Stanów zobaczyć, jak radzi sobie Ian w nowym mieszkaniu. Drugi bliźniak, ze smutkiem, musiał przyznać, że cieszył się z ich wyjazdu, gdyż nie mógł spojrzeć rodzicom w oczy.
Jak im powiedzieć, że pokochał swoją młodsza siostrę?
Mikrofalówka bipnęła, więc wyjął popcorn i przesypał go do miski, do której dosypał soli i masła. Wraz z miską poszedł do swojego pokoju. Planował unikać Rose..
Ale ona nie planowała unikać jego.
Rose pierwsze co, to wskoczyła do wanny i wykąpała się. Trochę tęskniła za tygrysami. Pomoże poprosi tatę o kupno... Chociaż pewnie zmarzłyby tu. No co, Ai i Amelia mają w Australii, tak? No. Pf.
W każdym bądź razie ubrała się w dresowe spodnie i bluzę, bo tak było najwygodniej, a potem powędrowała do pokoju Ryuu. Odetchnęła. No co. Chciała z nim... POROZMAWIAĆ. Naprawdę. A że potem oczekiwała czegoś więcej, to już inna sprawa, tak? No.
Tak więc zapukała.
-Proszę - zawołał. Leżał na swoim ogromnym łóżku, w czarno - czerwonej pościeli i oglądał horror, opychając się popcornem, piwem i czekolada.
Weszła i zamknęła drzwi.
- Cześć... - spojrzała na niego.
Zrobił pauzę.
-Cześć, Rose..
Chciał powiedzieć "siostra", ale aż go ścisnęło w gardle. -Coś się stało? Poczułaś się ee..samotna?
- Powiedzmy... - zdjęła kapcie i wgramoliła się koło niego. Przykryła kołdrą. - Co oglądasz?
-"Drogę bez powrotu" - mruknął. Jezu, grzeszne myśli, jakie przeleciały mu przez głowę, gdy położyła się obok niego, przypomniały mu to, co robili w Indiach i to, czego byli tak blisko. Wojsko niczego go nie nauczyło. Wyjechał, by zapomnieć o Rose, a z każdym dniem był coraz mocniej do niej przywiązany.
~Jak już dojdziesz do tego, CZEMU, to daj znać - burknął złośliwie Smok.
- Aaa, ten obrzydliwy film - wzięła trochę popcornu.
No. Cisza przerywana wrzaskami z tego obleśnego horroru. Cudo.
-Przynajmniej nie oglądam porno - mruknął, wpychając sobie do ust popcorn. -Chcesz piwa?
- Nie, nie chcę. Smacznego - wcinała mu popcorn.
-Ałć - mruknął nagle, totalnie bez emocji.
Uff. Okej. Chyba udało im się nie przekraczać granicy. Zachowywali się jak brat z siostrą w domu. No, jeśli domem można nazwać ogromny, troszkę opustoszały o tej porze zamek.
- Ryuu... - zaczęła po chwili Rose. - Czy ty... czy ty... no... czy ty mnie jeszcze lubisz...? - spojrzała w dół, zasmucona bardzo strasznie mocno.
Spojrzał na nią z wtf wypisanym na twarzy.
-Co się stało ,Rose? Oczywiście, że cię lubię. Ja cię kocham..
- Ale... ale... ech...
-Rose.. - obrócił się do niej. -O co chodzi? - nieśmiało i ostrożnie dotknął jej policzka. Nie mógł sobie pozwolić na żadne bliższe kontakty, inaczej znów za mocno jej zapragnie.
- No bo... no bo... No bo Indie... - westchnęła i spojrzała na niego.
-Tęsknisz za tygrysami - uśmiechnął się mega szeroko. On również tęsknił. Za tym, że mogli udawać parę, a nie rodzeństwo..
- Tygrysy też... ale ty i ja... No wiesz...
- Wiem - uśmiech zszedł z jego twarzy. -Rose, wiesz, że to jest zakazane.. - wyszeptał..
- No... Dlatego tego bardzo chcę...
-Jestem twoim bratem. Powinienem chronić cię przed chłopakami, którzy chcą robić z tobą to, co ja chce zrobić - wyszeptał i zamknął oczy. -Chcesz spędzić ze mną tę noc? - zapytał w końcu.
- Chcę! - powiedziała od razu i spojrzała na niego. No, chciała w każdym tego słowa znaczeniu.
Odnalazł pilota i wyłączył telewizor. W jego komnacie zapadła cisza i ciemność, rozjaśniana tylko światłem księżyca, które wpadało przez okno. Leżał na łóżku i wpatrywał się w nią, zastanawiając się, co zrobić. W końcu lekko wyciągnął ramię w jej stronę i przyciągnął Rose do siebie.
Rose bez ceregieli zdjęła z siebie bluzę i bluzkę. No. To trochę z głowy. Spojrzała na niego i pocałowała go. No w końcu. Marzyła o tym od chwili przyjazdu.
Ryuu odwzajemnił pocałunek. Nie spieszył się. Był ostrożny i delikatny. Nagle uniósł się na łokciu i zerknąwszy z góry na Rose, uśmiechnął się.
-Zasługujesz na coś lepszego. Na kogoś lepszego - wyszeptał i skinął palcem w stronę kominka. Położone tam polana zajęły się ogniem, który rozgrzał komnatę i nadał jej cieplejszy, przyjemniejszy nastrój, rozpraszając mrok. -Musi to zastąpić świece.
- Jesteś najlepszy - uśmiechnęła się i znów go pocałowała.
Zdjął t-shirt przez głowę i odwzajemnił pocałunek. Ujął dłoń Rose i położył na swoim sercu. No cóż, mimo tego, że byli rodzeństwem, ono biło dla niej. Mocno. I szybko. Przesunął ustami wzdłuż jej szyi, aż do karku.
Westchnęła cicho, przesuwając łapkami po jego plecach.
Przygryzł lekko jej ucho.
-Kocham cię Rose - wyszeptał, wiedząc, ze właśnie podpisuje wyrok na nią i na siebie. Mimo to, konsekwencje wydawały mu się teraz nierealne..
Przesunął dłonią po jej brzuchu i dotknął piersi. Mrr..
- Ale... jak kochasz?
No co, wolała się upewnić.
-Tak, jak mężczyzna kocha kobietę - wyznał po chwili. Tak, jak.. - i nagle zrozumiał - jak smok kocha swoją partnerkę..
- Naprawdę? - zarumieniła się. - Bo wiesz... ja ciebie też - pocałowała go, przytulając się do niego.
Oh, how world seems so unfair, creating a love that cannot be shared...
Ryuu odwzajemnił pocałunek, kciukiem głaszcząc jej sutek. Boże, była taka delikatna, a on w środku aż cały drżał w oczekiwaniu, aż będą razem w ten sposób.  R A Z E M..
Rose położyła się na łóżku. Cały czas go całowała. Nawet wtedy, kiedy badała dłońmi jego tors i plecy.
Nie pospieszał jej. Ba, podobało mu się to: nie był niedoświadczony, ale tak się czuł.
-Blizna z wojska - wyjaśnił, pokazując jej szramę na boku. -Trafiliśmy na minę.
- Jezu, dobrze, że nic ci się nie stało - pogłaskała go po policzku.
Pocałował jej dłoń.
-Potrzeba więcej, żeby zabić smoka, kochanie - powiedział miękko. -Poza tym, tak bardzo chciałem wrócić do domu i znów cię zobaczyć - wyznał.
- Smoka. No tak - pocałowała go znów. Mrrr, uwielbiała to robić.
-Twojego smoka - podkreślił i pocałował ją tak, że lekko pociągnął zębami dolną wargę Rose. -Tak bardzo cię kocham - wymamrotał, tuląc ją. -Tak bardzo cię pragnę.
Uśmiechnęła się. Dłońmi rozpięła mu spodnie i lekko je zsunęła z bioder.
Wykopał je z łóżka razem z bokserkami. Leżał teraz pod kołdrą, obok niej, nagi. Był do tego jak najbardziej przyzwyczajony, w końcu był smokiem, ale teraz bał się, że Rose się coś w nim nie spodoba. Może te duże stopy? Albo zbyt duże ręce?
-Na pewno chcesz TEGO? -zapytał zduszonym głosem.
- Tak. Inaczej by mnie tu nie było - uniosła biodra. No, mógł ją rozebrać do końca.
Ściągnął z niej bieliznę, a potem przytulił ją do swojego ciepłego ciała. Chciał ją rozgrzewać, nie tylko tu i teraz, ale zawsze. Należał do niej cały..
Pocałunkami obsypał jej szyję, ramiona i dekolt.
Rose westchnęła cicho, przytulając się do niego całym ciałem. Dopiero po chwili jej dłoń powędrowała niżej, poznając go całego.
Ryuu głośno wciągnął powietrze i zadrżał w jej ramionach. Ale nie pozostawał jej dłużny. Powoli wsunął dłoń między jej uda i dotknął jej kobiecości.
Blondynka zagryzła dolną wargę i zamknęła oczy. Zrobiło jej się gorąco i poczuła taką iskierkę przyjemnego uczucia w sobie.
Chciał, by było jej dobrze. By miała dobre wspomnienia tej nocy, bez względu na to, z kim ją spędziła..
Ustami dotknął wpierw obojczyka Rose, a potem językiem lekko zsunął na pierś. Zaczął ją powolutku ssać, podczas gdy jego palec pocierał jej najdelikatniejsze miejsce.
Rose zacisnęła palce na łopatach Ryuu. No o te wspomnienia to nie musi się bać. Już jej się podobało.
-Jeśli masz ochotę, drap i krzycz. Nikt nas nie usłyszy - zamruczał i uśmiechnął się do niej, po czym zaczął pieścić ustami drugą pierś.
- Nie zamierzałam się powstrzymywać - powiedziała cicho. Wsunęła pace w jego włosy z tyłu głowy.
-Jesteś piękna - oznajmił, zachwycony nie tylko jej ciałem. Lekko wsunął w nią palec. Zamknął oczy, zalała go fala rozkoszy.. A jeszcze do niczego nie doszło. Potem będzie tylko lepiej.
Jęknęła cicho. Pocałowała go szybko w usta.
Odpowiedział czułym pocałunkiem.
-Boli? - zamruczał, z troską w głosie, poruszając w Rose palcem.
- Nie...
-To dobrze - ugryzł ją w drugie ucho. Musnął ustami jej nos. Była mokra, ale wciąż bał się właściwej fazy. Do jego palca dołączył drugi, zaczął też nimi poruszać szybciej.
Rose jęknęła głośniej. Lekko podrapała b r a t a po plecach. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się lekko, a potem znów zamknęła oczy.
- Ryuu... kiedy ty i ja... no wiesz..
-Wiem. Nie mogę cię ugryźć - wymamrotał zduszonym głosem. Oddychał szybko, podniecony do bólu. -Nie..moge..
- Że co? - uniosła na chwilę brew, spoglądając na niego.
Poderwał głowę.
-Ty nie wiesz? - zapytał, zaskoczony. -Smok podczas kochania się oznakowuje swoją partnerkę - wymamrotał, głaszcząc ją po policzku. -gryzie, w okolicach karku, pozostawiając na niej ślad, który każdemu smokowi powie, że ta kobieta jest już  c z y j a ś ...
- Nie o to mi chodziło... - pogłaskała go po karku. - Ale to jest ciekawe... nawet bardzo - uśmiechnęła się. Oj, teraz to musiał ją ugryźć i tyle.
-A o co ci chodziło, skarbie? - zapytał, całując ramię Rose. Pachniała tak, że Smok siedział cicho i wzdychał. No.
- Chciałam się zapytać, kiedy w końcu to zrobimy. Tak... no wiesz...
-Chcę mieć pewność, że cię nie zaboli - wymamrotał. Wolną ręką sięgnął do szuflady i wyjął małe, fioletowe pudełko.
To tam trzymał prezerwatywy, tak? - zastanawiała się Rose, obserwując poczytania Ryuu.
Ale chwila jeszcze, trzeba odetchnąć. Miała t o zrobić w końcu. Zrobiło jej się jeszcze bardziej gorąco. Teraz już wiedziała, dlaczego ludzie zawsze się przed tym rozbierali...
Ryuu odsunął się od niej i założył gumkę.
-Nie lubię ich - wyznał, lekko się rumieniąc. Ale nie mógł narazić Rose na konsekwencje..
- Mhm... - przyciągnęła go do siebie. Przegryzła dolną wargę, spoglądając mu w oczy. Tak, była tego pewna, więc pocałowała go, dając mu znak.
Przygniótł ją do materaca swoim ciałem i uśmiechnął się, opierając się nad Rose na łokciach.
-Będziesz zawsze moja - wyszeptał i wszedł w nią tak szybko, by miała to już za sobą.
Rose jęknęła i wbiła pazurki w jego plecy. Poczuła dyskomfort, ale w sumie to nie bolało. Trochę się zdziwiła, bo się nasłuchała, że to boli za pierwszym razem. A tu niiic.
Ryuu znieruchomiał.
-Przywyknij do mnie.
I tylko do mnie, dokończył za niego w myślach Smok. Nie, nigdy nie oddadzą nikomu Rose. Prędzej uprowadzi ją z daleka od rodziny, by mogli być razem, nim pozwoli, by odeszła z kimś innym..
Rose cmoknęła go w szyję i przytuliła do niego. Jezu, jak ona uwielbiała być z nim tak blisko.
-Kocham cię - wyznał, poruszając się w niej powoli.
- Ja ciebie też kocham - szepnęła.
Powoli objęła go nogami w pasie, a uczucie dyskomfortu gdzieś zniknęło.
Nie poruszał się za szybko. Mimo dzielącej ich warstewki lateksu czuł, jak wszystko w Rose zaciska się na nim. Gdyby kiedykolwiek ją skrzywdził.. Nigdy.
Wtulił nos w jej szyję i koił się zapachem swojej  p a r t n e r k i.  
- Możesz szybciej - powiedziała mu na ucho, które lekko przegryzła. - I mocniej.
Och. Na smoczy seks z całą pewnością nie była gotowa.. Ale tak, zaczął szybciej i intensywniej poruszać biodrami, zdobywając ją mocniej i ostrzej.
Rose jęknęła, zaciskając palce na jego plecach.
Z jego gardła wydobywał się cichy warkot. CHCIAŁ jej tak, jak podpowiadał mu Smok. Naprawdę ostro. Ale gdzieś w nim wciąż był rozsądek.. Resztki.
Ugryzł ucho Rose, ale gdy chciał mocniej zacisnąć zęby, natychmiast się oderwał. Zacisnął dłonie na prześcieradle, mnąc je i gniotąc.
Rose całowała go po szyi, policzkach i ustach. Czuła w sobie rosnące napięcie.
Ryuu był cały napięty. Po jego plecach spływały kropelki potu, a jego mięśnie drżały. Nakazywał sobie spokój i kontrolowanie sytuacji..
A ona drapała po tych plecach i jęczała. Raz głośniej, raz ciszej.
Przez chwilę słychać było tylko dźwięk ich ocierających się o siebie ciał oraz wymieszanych, szybkich i urywanych oddechów. Ryuu odnalazł usta Rose i zaczął ją całować bez opamiętania.
Ona odwzajemniała pocałunki. A po parku chwilach zaszczytowała, zaciskając uścisk nóg, a także. Z jej ust wydobył się krzyk.
Ten krzyk sprawił, że coś w nim pękło. Opadł na nią i przegryzł sobie wargę do krwi, powstrzymując się od ugryzienia jej, podczas gdy dochodził, wbijając się w ciało dziewczyny troszkę rozpaczliwie, tęsknie.
Rose oddychała szybko, próbując złapać regularny, spokojny. Dopiero po paru minutach, kiedy się uspokoiła, pogłaskała go po karku, uśmiechając się, zadowolona. Mrrr, strasznie bardzo jej się to podobało!
-Daj mi jeszcze sekundę - wymamrotał.
- Leż sobie tak - uśmiechała się dalej. Nadal go głaskała.
No. Nie był teraz jej bratem. Był po prostu mężczyzną.
Wycofał się z niej i położył obok. Był ciężki, wiedział o tym. Oddychał wciąż trochę nierównomiernie, a rana na jego wardze goiła się w średnim tempie.
- Zrobiłeś sobie krzywdę... przepraszam - szepnęła, spoglądając na niego. Przysunęła się do niego. teraz chciała się do niego przytulić i... trwać tak.
Wyciągnął ramię i przytulił Rose do swojego boku. Jeszcze nigdy nie był taki zmęczony, ale tak mega szczęśliwy..
-To nic - uśmiechnął się. -Nie mogłem cię ugryźć, chociaż, Bóg mi świadkiem, ogromnie tego chciałem.
- Nie wiedziałam, że jesteś wierzący - zauważyła nagle, kładąc dłoń na jego mostku.
-Czy to, co przed chwilką zrobiliśmy, nie świadczy o tym, jak świetnym wierzącym jestem? - mruknął z przekąsem, ale mocno przytulił Rose. Mocniej i mocniej. -Naraziłem twoją i moją duszę na potępienie. Ale.. nie żałuję. Ani jednej sekundy. Za bardzo cię kocham..
- Ja ciebie też bardzo kocham. I nie wyobrażam sobie, że mogłoby być teraz inaczej - cmoknęła go w policzek i uśmiechnęła się. - Jesteś wspaniały, wiesz o tym, prawda?
-Już mi tak nie słodź, skarbie - wyszczerzył się do niej radośnie.
- Będę - otarła trochę krwi z jego brody. - Już. Zagoiło się.
-Pewnego dnia cię ugryzę..
Ale Ryuu właśnie zdał sobie sprawę z czegoś innego. Nigdy, nigdy nie da jej tego, czego pragną kobiety. Małżeństwo, dziecko.. Zasmucił się.
- Tylko nie za mocno. Bo będzie bolało - zaśmiała się.
Oparła głowę o jego ramię, a dłoń trzymała na jego brzusiu. Ładnie wyrzeźbionym brzusiu.
A jutro lub za parę dni wrócą rodzice i znowu będą musieli zachowywać się jak rodzeństwo...
-Wyjedźmy gdzieś - powiedział cicho. -Daleko. Pobierzmy się. Chcę mieć z tobą rodzinę, Rose. Kocham cię w TEN sposób.. Nikt tego nie zrozumie, rozdzielą nas - pogłaskał jej ramię, a dłoń, która miała na jego brzuchu, nakrył swoją.
- Okej, wyjedźmy więc - uśmiechnęła się szeroko.
No, wycieczka to to może nie będzie, ale...
Ale będą razem. Na zawsze.

niedziela, 11 listopada 2012

Rozdział 31. Złego złe początki. (Nathan)





Jace nałożył do ogromnej miski składników na sałatkę i zalał je sosem. Dziś wrócił z pracy wcześniej (uroki bycia własnym szefem nigdy nie przestaną go zachwycać). No i dziś był ważny dzień, więc chciał zadbać o swoją rodzinę. Piątek, wielki, rodzinny obiad, pomyślał z uśmiechem, sprawdzając, czy jego pieczeń dobrze się obraca na małym rożnie w piekarniku.
Silver podeszła do męża i pocałowała go w czoło, wcześniej odgarniając z niego te jego blond kłaczyska.
- Aż się poję pomyśleć, jak dzieciaki zareagują...
-To może być dla nich szok - powiedział cicho, dodając do sałatki troszkę pomidorów. -Największy dla Nate'a, bo wciąż z nami mieszka. Aria i Nick... - troszkę zadrapało go w gardle. No nie mógł przywyknąć do myśli, że dzieci się wyprowadziły.
- Da sobie radę - uśmiechnęła się.
Ale zwątpiła, kiedy do domu jak tornado wparował ich średni syn, Nathan. Trzasnął drzwiami i przeszedł obok rodziców, nie zaszczycając ich ani słowem, ani spojrzeniem. Od razu poszedł do swojego pokoju (znowu trzaskając drzwiami). Rzucił torbę w kąt, a butelka Frugo się rozbiła, ale jakoś się tym nie przejmował. Ściągnął z siebie bluzę, nieco ją drąc (był tak wkurzony, że nie patyczkował się ze swobodnym zdjęciem jej). Bluzą też rzucił w ścianę, a potem sam opadł na łóżko. Uderzył pięścią w materac i poduszkę, ale to nie pozwoliło na wyzbycie się gniewu.
Silver spojrzała na schody, po których przed chwilą przeszedł jej syn.
- Miał być później... - powiedziała jedynie.
Jace uniósł brew.
-Mam z nim iść pogadać?
- Ty jesteś ojcem. Ale pewnie powie nam wieczorem, nie martw się. To pewnie jakaś zła ocena.
-Wiem, że jestem - powiedział z uśmiechem i pocałował ją. Pamiętał też, gdzie Nate rozpoczął swoje życie. No cóż. -Pójdę, wezmę mu to - wyciągnął z lodówki Frugo. -Lubi je.
- No dobrze. Ale ja znam to uczucie... - dodała ciszej i wzięła stosik talerzy.
-Jakie? - zapytał, biorąc również ulubione batoniki syna.
- Złe oceny, niesprawiedliwe traktowanie przez nauczycieli, rówieśników. A może to nic takiego... Tylko Nate zawsze był radosnym dzieckiem przecież... No nic, idź, porozmawiaj z nim.
-Zaufaj mi, kochanie - pocałował ją troskliwie w czoło.
A potem zdjął fartuszek i poszedł na górę, do pokoju syna. Szanował prywatność swoich dzieci, więc nie wszedł do środka od razu, tylko zapukał.
Nikt mu nie odpowiedział. Nathan zawsze miał porządek w pokoju, ale teraz nie przejmował się tym. Zrobił bajzel, a teraz leżał na łóżku i rzucał piłką tenisową w ścianę, a potem ją łapał. I tak cały czas.
-Nate, chcę z tobą porozmawiać.
- No to wejdź - odpowiedział, nie ruszając się z miejsca.
Wszedł do środka, mało się nie potykając o porzuconego gdzieś trampka.
-Masz jakieś problemy, synu?
- Nope - w ogóle na niego nie spojrzał.
-Mhm.
Ta, jasne. Nie żeby codziennie pracował z takimi ludźmi, chociaż nigdy nie przypuszczał, że będzie musiał zajmować się własnym synem..
-Przyniosłem ci Frugo i Snickersa.
- Możesz położyć na stoliku.
-'Dzięki, tato' - powiedział z nutką przekąsu w głosie.
- Dzięki, tato - poprawił się, spoglądając na niego.
Jace uśmiechnął się ciepło.
-Widzisz, lepiej. Chcesz pogadać? Na męsko męskie tematy?
- Dzięki, ale nie, dzięki - wrzucił piłkę do pudła, a potem wyjął swój szkicownik.
-Jasne. To nie będę ci przeszkadzać - powiedział cicho. -Pamiętaj o dzisiejszej kolacji, okej? Znaczy się.. obiad będzie później, w ramach kolacji - troszkę się zmieszał. Gdy stanął w drzwiach, zawahał się. -Wiesz, że zawsze możesz ze mną pogadać?
Teraz już wiem - pomyślał.
- Wiem, tato.
-Super. To rysuj sobie.
Gdy wrócił do kuchni, usiadł przy stole i smętnie zwiesił głowę.
-Jestem beznadziejnym rodzicem.
Silver uniosła brew.
- Co się stało?
-Nate'a coś dręczy. Pamiętasz, zawsze miał porządek w pokoju, a teraz ma bałagan. W ogóle nie patrzył mi w oczy. Na wejściu chciał, żebym od razu wyszedł, chociaż tego nie powiedział...
- Nigdy nie byłeś nastolatkiem? - usiadła mu na kolanach i pocałowała lekko. - Pewnie jest wkurzony, że Aria się wyprowadziła, a jest młodsza od niego. Przejdzie mu.
-Jesteś jego matką, masz tą intuicję - westchnął. -Tylko teraz naprawdę się obawiam jego reakcji wieczorem..
- A może się ucieszy? Spokojnie, Jace. Będzie dobrze.
I Silver miała nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

Jace wieczorem założył czyste dżinsy, ale też koszulę z krawatem. Troszkę się denerwował, zwłaszcza, że Nate nie wyszedł ze swojego pokoju przez cały dzień.
Przez okno zauważył auto Iana. Chłopak wyskoczył zza kierownicy i obszedł je dookoła, po czym otworzył drzwi dla Arii.
Zaraz po nich podjechał Nick z Ai. Oj ciii... zależy mu.
- Ciekawe co nam chcą rodzice powiedzieć - zastanawiała się głośno Aria, idąc w stronę drzwi.
-Może nic wielkiego, po prostu taki chwyt, żeby was znów ściągnąć do domu - powiedziała wesoło Ai, uśmiechając się do Nicka. Oj nie żeby była tu z nim jako przyjaciółka... Ale czuła się tak lekko, prawie, jakby byli razem!
-Cześć - Ian wyciągnął dłoń do Nicka.
- No siema - uścisnął mu dłoń, a potem przytulił po przyjacielsku. Okej, dawno go nie widział i miał nadzieję, że już z nim lepiej.
- Nate, goście idą - zawołała Silver, stojąc przy schodach.
On tymczasem siedział w łazience i szukał tabletek na ból głowy.
-Pójdziesz po niego? - poprosił Jace. -Ja usadzę resztę.
I wycofał się do drzwi, by otworzyć córce i synowi, a także ich towarzyszom. I o ile widok Arii z Ianem go niespecjalnie zdziwił (Smok lubił jeść, a tu proszona kolacja), tak widok Ai, która towarzyszyła Nickowi, troszkę go zaskoczył.
-Witajcie.
- Cześć, tato - Aria natychmiast przytuliła się do ojca. - Parę dni, a ja już się stęskniłam.
Silver weszła do pokoju Nathana. Okej, Jace miał rację. Bałagan, było ciemno, rolety szczelnie zakrywały okna.
Korzystając z tego, że syna nie było w pokoju, rozejrzała się. Wzięła do ręki szkicownik, który leżał na łóżku. I Silver od razu na nim usiadła, widząc, co zdążył narysować w ciągu paru godzin.
- Mamo? - Nate wszedł do pokoju. A kiedy zobaczył, że mama trzyma w rękach jego "dzieła", natychmiast podszedł do niej i wręcz brutalnie go jej wyrwał.
- Co to jest? - zapytała od razu.
- Projekt - mruknął i schował przedmiot do szuflady. - Profesor kazał nam narysować współczesne cierpienia - wymyślił na szybko.
Silver popatrzyła na niego z niepokojem, ale już o nic nie pytała.
- Chodź na kolację - powiedziała jeszcze i poszła na dół. Nate zaraz za nią, zamykając drzwi.
Ian tymczasem poprosił Jace'a na słówko. Zostawili Nicka, Ai i Arię w salonie, a przeszli do jego gabinetu.
-Coś nie tak, Ian?
-Muszę z tobą porozmawiać, wujku - zaczął ostrożnie. -Chodzi o Arię.
Jace od razu się zaniepokoił. W końcu chodziło o jego ukochaną córeczkę.
-Mam Sztorm - palnął prosto z mostu książę Finn. -Z Arią.
- Nate! - Aria rzuciła się bratu w ramiona. - Musisz do mnie w końcu wpaść. I przywieść Kiarę, bo już się mniej więcej rozpakowałam.
- Jasne, czemu nie - wzruszył ramionami, ale wymusił uśmiech.
Potem usiadł na pierwszym lepszym miejscu.
- Coś się stało?
- Wszystko w porządku, Aria - uspokoiła ją Silver, choć wiedziała, że będzie musiała porozmawiać z Jace'em.
W końcu obaj zeszli do salonu. Jace przytulił żonę i zerknął na swoje dzieci (no cóż, Iana też już wliczył w ich poczet, tak samo, jak Ai).
-Chcemy wam coś powiedzieć - zaczął.
- A jednak - szepnęła Aria do Ai.
-Może zacznę od tego, że...
Ale wtedy zadzwonił dzwonek do drwi. Jace porozumiał się wzrokiem z Silver i wyszedł.
A gdy wrócił, niósł w ramionach dziecko, może około półroczne. Miało ciemne, wręcz czarne włoski, wielkie oczka, zgrabny nosek i trzymało kciuk w ustach, patrząc na zgromadzonych.
-To Alec. Wasz brat.
- Nasz kto? - Nick uniósł brwi.
- Byłaś w ciąży, mamo? - Aria również była zaskoczona.
Ale chyba nie tak, jak Nate. Poczuł się jeszcze gorzej, niż było. Czyżby chcieli nowe dziecko, bo on im się "nie udał"?
Nagle znowu zaczęła go boleć głowa.
-Wy wyprowadziliście się, Nate wkrótce pewnie też nas zostawi - powiedział cicho Jace. -A to duży dom. Zdecydowaliśmy z mamą, że adoptujemy dziecko...
- To bardzo dobry pomysł - Aria z uśmiechem wstała i podeszła do taty. - Cześć, Alec, jestem Aria, twoja starsza siostra.
Nick popatrzył na nią, to na Aleca, to na Nathana. Hm, dziwne. Myślał, że z tą jego optymistyczną naturą będzie się cieszył...
- No, Alec mógłby być moim synem, ale jeszcze jedno młodsze rodzeństwo nie zaszkodzi - zaśmiał się cicho i również podszedł do dziecka.
Jace jednocześnie trzymał dziecko i obejmował żonę.
-Nate... nie bój się, nie zajmie twojego pokoju - zażartował, uśmiechając się do średniego syna. -Chcesz go potrzymać?
- Jest obdarzony? - zapytał, nieco chłodno. Nad słonecznym Los Angeles zebrały się chmury. Nate panował nad warunkami atmosferycznymi. Jego radość i optymizm sprawiały, że zawsze świeciło tu słoneczko.
-Tak, jest. Jego rodzice zginęli w ataku wampirów.
-Chyba wiem, czyj to syn - powiedział cicho Ian i podszedł bliżej. -Cześć, mały. Dobrze ci tu będzie - posmyrał dziecko po bródce, a Alec zagaworzył.
- Dobrze, że tu nie mieszkam - westchnął Nick. - Trzeci raz nie będzie mnie niemowlę budzić w środku nocy - zaśmiał się. - Aria najwięcej ryczała po nocach.
- To nieprawda!
- Trochę tak - przyznał Nate, chociaż był straszy tylko o rok.
Ai zapiszczała radośnie.
-Och Nate, tak ci zazdroszczę! Będziesz się mógł z nim bawić i w ogóle!
Podeszła do Jace'a, który bez obaw dał jej dziecko. Przytuliła chłopczyka i zawirowała dookoła siebie, a Alec pokazał w uśmiechu bezzębne dziąsła.
Nick uśmiechnął się mimowolnie. Och, oczywiście, że ona będzie tak kiedyś z ich dzieckiem, a jakże!
Nate nagle wstał od stołu.
- Muszę coś jeszcze zrobić i wysłać na uczelnię - powiedział cicho ze spuszczonym wzrokiem, a potem poszedł do siebie.
- Co mu? - Nick uniósł brew.
- Nie czuje się najlepiej od rana - wyjaśniła Silver. - Cieszymy się, że nie macie nic przeciwko - uśmiechnęła się sztucznie, ponieważ cały czas myślała o drugim synu.
-Mogę? - zapytał niepewnie Ian. Już dawno nie trzymał w ramionach dziecka. -Aria, pokażesz mi, jak?
Jace zerknął na Silver.
-Może pójdę porozmawiać z Nate'em? Jeszcze nic nie zjedliśmy..
- Najpierw ja muszę z tobą porozmawiać - dodała szeptem, żeby dzieci nie zaczęły się martwić.
- Ja sama nie wiem jak... mamooooo, jak nas trzymałaś? Poookaaaż!
-Ja wam pokażę - powiedziała Ai, która uwielbiała dzieci. -Zobaczcie, jedną rękę tu, pod pupą, a drugą podtrzymujecie główkę i plecy. Chodź, Aria, ty pierwsza...
Ai była dobra w wyczuwaniu emocji. Coś czuła. Jace tymczasem pociągnął Silver do kuchni pod pretekstem przygotowania jedzenia.
-O co chodzi? Co z Nate'em? - zapytał, zaniepokojony.
- Co wnioskujesz z obrazków cmentarzy, pożarów i anoreksji? Co wnioskujesz? Co się dzieje wtedy z twoim pacjentem? - spojrzała na niego z bólem w oczach.
Jace potarł oczy palcami i głęboko westchnął.
-Jezu, Silver - jęknął, czując się nagle mega, mega stary. -Nasz syn ma depresję? Ale dlaczego? Wszystko mu daliśmy. I nie mówię o pieniądzach..
- Powiedział mi, że to na zajęcia... Może mają jakieś ćwiczenia, żeby potem w reklamie... no wiesz, żeby ludzie o siebie dbali... - próbowała sama siebie przekonać.
Oparł się dłońmi o blat.
-Pójdę z nim porozmawiać - powiedział cicho. -Zajmiesz się Alexandrem i resztą dzieci? - poprosił.
- Jasne, idź, może ci coś powie - uśmiechnęła się blado i poszła do salonu. - No dobrze, kto jest głodny?

Nate tymczasem w pokoju wziął kilka tabletek na ból głowy. Popił wodą. Miał łzy w oczach.
Jace tym razem wszedł bez pukania, ale postępował bardzo ostrożnie. Wziął również na górę porcję jedzenia na tacy, którą położył na biurku.
-Nate? - zawołał cicho. -Porozmawiajmy, dobrze?
- O czym? To świetnie, że Alec się zjawił. Jesteście dobrymi rodzicami.
-Tak uważasz? - usiadł na łóżku syna i zaczął obracać w dłoniach piłkę, którą wcześniej Nate rzucał. -Pamiętam, jak przywiozłem do domu ciebie i mamę ze szpitala - zaczął swoją opowieść. -Rozglądałeś się dookoła. I wolałeś mamę ode mnie.. - uśmiechnął się pod nosem. -Posłuchaj, synu, wiesz, że to, że zamieszka z nami Alec, nie zmienia moich uczuć, ani uczuć mamy, do ciebie. Wciąż bardzo cię kochamy.
- Wiem. To dobrze - usiadł na łóżku i podciągnął nogi pod siebie. Oparł brodę na kolanie i przetarł dłońmi oczy.
Jace nie wiedział, czy ma go teraz przytulić czy Nate już sobie tego nie życzy (w końcu był dorosły). Zdecydował się więc na położenie dłoni na jego ramieniu.
-Jeśli masz kłopoty, powiedz mi, Nate - poprosił. -Zrobię wszystko, by ci pomóc. Wiesz przecież...
- Dobrze wiedzieć - powiedział cicho. - Nie martw się, wkrótce mnie tu już nie będzie.
-Nie mów tak, synku - poprosił. -Wiesz przecież, że możesz tu mieszkać zawsze. ZAWSZE - podkreślił. -Kochamy całą waszą trój..czwórkę - poprawił się z uśmiechem, chociaż poczuł smutek. Powinna być piątka..
- Nie będę wam siedział na głowie. Macie nowe dziecko, a ja i tak się wyprowadzę. Mam już 20 lat, nie? - zaśmiał się sztucznie, ale tata nie musiał o tym wiedzieć.
-Nate, będziesz miał 40, a dla nas wciąż będziesz naszym dzieckiem. Bycie rodzicem to posada dożywotnia - uśmiechnął się. -Słuchaj, jeśli potrzebujesz kasy, powiedz ile. Mama nie musi wiedzieć - dodał.
- Nie potrzebuję. Nic mi nie jest. A do 40stki na pewno nie będę tu siedział.
Nagle zadzwonił jego telefon. Dostał esemesa. Odczytał go i mocniej ścisnął telefon. Ale powstrzymał się od rzucenia nim. Przecież nie zrobi tego przy tacie.
-Okej. To masz tu kolację, jeśli nie chcesz schodzić na dół. Ale jeśli zechcesz, to pamiętaj, że zawsze będzie nam miło.
Podszedł do drzwi i odwrócił się.
-Dostałem dwa bilety na wystawę w przyszłym miesiącu. W tym nowym centrum sztuki, które otwierają. Może się przejdziemy? A potem na piwo, wiesz, taki męski wieczór..
- Jasne, czemu nie, tato - wymusił na sobie uśmiech. - Tato? Dobranoc.
-Dobranoc, synku.
Po chwili ciszy dodał jeszcze:
-Kocham cię.
I wyszedł.

środa, 7 listopada 2012

Rozdział 30. Koleje losu (Vanessa x Rikuo)




Kilka miesięcy wcześniej...

Vanessa i Rikuo już wrócili od teściów dziewczyny. No, masakra to przy tym pikuś. Znaczy z tą babą. Jak Mathias z nią wytrzymywał...?
Tak czy inaczej Vanessa chodziła podenerwowana od samego rana. Nie, nie Ellen. Nessa musiała powiedzieć coś swojemu mężowi. Coś ważnego. Czego nie miało być.
Dlatego postarała się o dobry nastrój, żeby nie było, nie? No. Zrobiła kolację (spaghetti z kurczakiem i warzywami) i postawiła dzbanek soku na stole. Potem usiadła na krześle i zacisnęła pięści. Jej serce waliło jak młotkiem.
            Rikuo wrócił punktualnie na kolację. Zdjął marynarkę i zawiesił ją w przedpokoju, kierując się do kuchni ślicznym zapachem.
-Jeśli nawet ugotowałaś skarpetki, to je zjem – westchnął. –Umieram z głodu.
- Nie, nie skarpetki. To makaron z dobrym sosem. Jak było w pracy? - podeszła do niego i pocałowała go lekko w policzek. 
Ehe, to było przyjemne, kiedy się go nie bała. W sensie Rikuo, nie policzka.
-Pomogłem zamknąć sprawę kolegom z CIA – wzruszył ramionami i przyciągnął ją do siebie. –A co porabiała moja świeżo upieczona studentka medycyny? – zamruczał.
- Nooo, byłam na zakupach, ugotowałam kolację... sprawdzałamczyniejestemczasemwciąży...
-Pracowity dzień – pogłaskał Nessę po pleckach. –Ale powtórz ostatnie, bo wymamrotałaś za szybko i nie zrozumiałem – poprosił, nawijając kosmyk jej włosów na palec.
- Wiem, że tego nie planowaliśmy, ale no tak wyszło, że... no i wtedy... no i nie wiem teraz... - dalej mamrotała, mając odwrócony wzrok od niego.
-Nessa, zwolnij – posadził ją na krześle. –Powoli. Dzwoni mi w uszach od gwaru na komendzie, za szybko mówisz.
- Ja... jestem... w ciąży.
            Okej, teraz zrozumiał. Mięsnie brzucha napięły mu się w oczekiwaniu na jakieś „żartowałam” tudzież „gdybyś widział swoją minę”. Zrobiło mu się troszkę zimno i powoli osunął się na kolana, kładąc dłonie na kolanach żony.
-Jesteś pewna? – wyszeptał, niemalże nabożnym szeptem.
- Zrobiłam dwa testy, nie byłam jeszcze u lekarza - szepnęła i spojrzała na niego na chwilkę.
-Nessa – westchnął i ostrożnie dotknął nosem jej brzucha. Był tak samo płaski i delikatny, jak zapamiętał. Ale smok wyczuwał obecność innego smoka.. Niesamowite. –Będę tatą – podsumował, wciąż jakby to troszkę do niego nie docierało.
- Ale... to... to-to... to jeszcze nie jest pewne przecież...
-Smok czuje obecność innego smoka – poinformował ją łagodnie. –Będziemy mieli dziecko, Nessa.
            I jakoś tak w ogóle nie myślał o pigułkach, które rzekomo miała brać. Był.. szczęśliwy, więc poderwał ja z krzesła i okręcił się z Vanessą w ramionach kilkakrotnie dookoła własnej osi. Po chwili jednak ogarnął się.
-Powinnaś odpoczywać – burknął.
- To smok, nic mu nie będzie - uśmiechnęła się w końcu i przytuliła do niego. - Nie jesteś zły...?
-Jemu może i nie, ale coś może się stać tobie.. – zaniósł ją do salonu i posadził na kanapie. No. Dla pewności przykrył ją jeszcze kocem i wetknął jedną poduszkę za plecy, drugą pod rękę. Po chwili zastanowienia dorzucił jeszcze pilota do TV tak, by miała go w wygodnym zasięgu. No. –Oczywiście, że nie jestem. Znaczy się… co z twoimi studiami, skarbie?
Vanessa obserwowała go uważnie podczas tych jego czynności. Zwariował.
- Ale ja czuję się dobrze, Rikuo... Nie jest mi nawet zimno - odłożyła koc i pilot. - Chyba poczekam z tymi studiami...
Miała osiemnaście lat i była w ciąży. Przynajmniej miała męża, który ją kochał. Ha.
-Na pewno dobrze? – usiadł obok niej i z troską obejrzał jej dłonie i twarz. –Denerwuję się, wiesz? – wyznał w końcu. –Jesteś jeszcze młoda, za młoda. Chociaż matkami zostają dziewczynki młodsze od ciebie, to one nie noszą w sobie smoków. Moja ciocia – chrząknął. No nie opowie jej tej historii, bo się jeszcze wystraszy! –Moja ciocia miała problemy. Dlatego się martwię. Nie chciałbym cię stracić.
- Nie jestem z porcelany, Rikuo.
-Wiem – uśmiechnął się i czule pocałował Vanessę w nos. –Jesteś twarda, odporna i odważna.
Z trudem opanował zmożoną chęć wezwania uzdrowiciela, który zajmie się Vanessą. No, żeby sprawdził, czy wszystko jest ok. i czy nic jej nie grozi. Ale to wkrótce, podstępem, inaczej Nessa gotowa jest znów wmawiać mu, że nie jest z porcelany. W ogóle. Te jej kruche łapki..  Ucałował każdą z nich.
-Kocham cię – szepnął.
Sam jest kruchy, ot co! Phi.
- Ja ciebie też - uśmiechnęła się i pocałowała go czule.
Rikuo przytulił Vanessę i odetchnął głęboko. Jej obecność dodawała mu wszystkich pozytywnych wrażeń, które przeżywał gdzieś głęboko w środku.
-Nie masz ochoty na ogórka z nutellą?
- Nie, dziękuję. Mam ochotę na makaron, który ugotowałam.
-Przyniosę go nam tutaj – zaproponował i śmignął do kuchni. Nosząc wszystko, wciąż mówił. –Zatrudnimy kogoś, kto się zajmie domem – zaproponował, kładąc talerze na stoliku przed kanapą. –Wiesz, o co chodzi – dodał, wracając po sok. –Nie możesz zostawać sama w domu, i nie możesz niczego dźwigać.
Vanessa milczała i nie komentowała. Bo po co? I tak nic nie powiesz Smokowi, soł.
-Smacznego – podał jej sztućce. –Po kolacji zadzwonimy do moich rod…do mojego taty, co? – zaproponował, podając jej dodatkową porcję kurczaka.
- Okej, możemy dzwonić.
            Rikuo zaczął jeść. Jadł powoli, wykorzystując ten czas na kilka przemyśleń, które naszły go tak nagle. Ucieszył się i zbyt gwałtownie podszedł do tematu. Przecież Nessa powinna korzystać z życia..
Dotknął dłonią jej dłoni.
-Cieszysz się? – zapytał cicho. –Ale odpowiedz szczerze.
- Nie cieszę się. Nie chcę, żeby obca osoba chodziła po domu i wykonywała za mnie obowiązki nawet te lekkie. Jestem w ciąży, fajnie. Ale nie jestem obłożnie chora, żeby leżeć w łóżku i nic nie robić. Mój ruch dobrze będzie służył dziecku, więc nie zgadzam się na pomoc. Może za parę miesięcy.
Huhu, powiedziała mu to!
Zmieszał się, a nie często to robił.
-Okej, zrobimy jak chcesz – powiedział powoli. –Ale pytałem, czy cieszysz się, że będziemy rodzicami – uściślił. –Bo, widzisz, przez chwilę poczułem się jak twój ojciec…
- Nie jesteś taki jak on - powiedziała cicho i odwróciła wzrok. - Cieszę się, że będziemy rodzicami, naprawdę. Ale po prostu jeszcze to do mnie nie dociera.
-Nie odwracaj się – poprosił. –Nessa, patrz na mnie, ale nigdy się nie bój – poprosił. Przytulił dziewczynę i oparł policzek o czubek jej głowy. –Najważniejsze, żebyście z małym byli zdrowi. Ja jeszcze też tego nie ogarnąłem – przyznał – ale cieszy mnie świadomość, że będę miał do kochania kogoś, kto jest częścią nas obojga.
- Dotrze to do nas, jak Smoczek zacznie opróżniać lodówkę, a mi urośnie brzuch - zaśmiała się cicho.
-Jezu – jęknął cicho, wyobrażając sobie Nessę z większym, uroczo zaokrąglonym brzuszkiem. Miłość, która zalała jego serce, ścisnęła mu gardło, teraz była w jego głosie. –To będzie cudowne – szepnął.
- Tak, będzie - uśmiechnęła się i pocałowała go.
Odwzajemnił pocałunek, czule pieszcząc jej wargi swoimi. Jego dłoń mimowolnie zawędrowała na brzuszek dziewczyny, który zaczął gładzić i ogrzewać, całkiem instynktownie, smoczym ciepłem. Jakby wił gniazdko, no.
- Widziałam ładny śpioszek ze smokami - wyznała mu na ucho.
-Mówisz? – wtulił nos w jej szyję. Pragnął jej. Ugryzł lekko jej kark, a potem ucho. –Smok w śpiochu ze smokami. Kupimy mu jeszcze smoczek w kształcie głowy smoka – zaproponował, muskając wargami czułe miejsce na jej obojczyku.
- No bez przesady - zaśmiała się, głaszcząc go po karku.
-Rozpuścimy go niemiłosiernie oboje. Będziemy najlepszymi rodzicami na świecie. Gdzie tu przesada? – prychnął, rozbawiony i położył ja na kanapie, a sam wyciągnął się, oparty na łokciu, tuż obok niej.
- Oj, nigdzie, nigdzie.
-Widzisz – ucieszył się i pocałował Vanessę głęboko i mocno. Jego dłoń gładziła jej ramię leniwym, ale czułym gestem.
- Widzę, widzę, kotek - przytuliła się do niego.
-Jak mu damy na imię? – zamruczał wprost do jej ucha, po czym lekko zębami pociągnął za jego płatek. Awwwrrr, lubił ją tak podgryzać leciutko.
- Nie wiem jeszcze... nie zastanawiałam się nad tym. Jakieś propozycje?
-Nie chciałbym mu dawać na imię tak, jak miał mój dziadek – powiedział ostrożnie. –Był kawałem skurwy…niemiłego człowieka.
- Coś się wymyśli, kotek.
-Mhmm… a kto wie, może to będzie córeczka. Będziemy tą wyjątkową parą wśród smoków – zastanawiał się.
- A może... no, w każdym bądź razie mamy czas.
-Mamy – zgodził się i zaczął całować jej szyję i ramię.

_______________________
:)