sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział 79. Nie zawsze pierwszy wygrywa (Matthew x Zoey)

Matthew Hell wstał przed budzikiem. Była 5.28, kiedy zwlókł swój seksowny tyłek z łóżka. Nie przejmował się tym, że nie mieszkał już sam, więc spał nago. Co prawda, głównie dlatego, że się przyzwyczaił, a nie że się lubi obnażać czy coś. Poszedł do łazienki, gdzie wziął szybki prysznic, a następnie, owinąwszy ręcznikiem wąskie biodra, spojrzał w lustro. Leniwie przetarł je ręką (pieprzyć smugi) i przyjrzał się swojemu odbiciu.
-Świat się nie skończy, jak się dzisiaj nie ogolę – uznał i umysł tylko zęby.
10 minut później szykował już śniadanie w kuchni. O 7.30 otwierał lecznicę, więc miał czas, by zjeść tost i napić się świeżo zaparzonej kawy. Przypomniawszy sobie o swojej „lokatorce”, zrobił więcej jedzenia. 
Zoey przyszła do niego wyspana, uszykowana, gotowa do pracy. Wszystko to za sprawą zatrzymania czasu. Ach, magia naprawdę się przydawała, nie ma to tamto. 
- No dzień dobry!
-Cześć – odparł, wskazując jej palcem tosty.
- I co tam? - wzięła tosty i zaczęła jeść.
-Nic. Nie mamy na dzisiaj zaplanowanych żadnych zabiegów. Może zamkniemy lecznicę o 14 i zrobimy sobie dłuższy weekend?
- Chciałbyś. Nieładnie, nieładnie. Musisz pracować! Dla tych biednych zwierząt!
-W piątki zawsze jest mały ruch. Poza tym, pomyślałem, że moglibyśmy gdzieś iść.
Ze względu na polujących na nią Łowców rzadko wychodzili.
- A jak ci przyjdzie jakiś zwierzak, bo wpadł pod samochód, hę? Nie ma tak, skarbie, nie ma.
-Od tego mam podany numer ratunkowy. Ale jak nie chcesz wychodzić, to nie. Ja jadę na wyścigi – zdradził.
- Nie możesz...
Był księciem. On czegoś nie  m ó g ł ? Reagował alergicznie na te słowa.
-Bo co? Mam się ukrywać? – zapytał cierpko, popijając kawę. –A może myślisz, że nie mogę o nas zadbać?
- Chodziło mi o to, że Łowcy cię będą obserwować.
-Łowcy dobrze wiedza, gdzie jesteśmy, kochanie. Ten dom jest obserwowany 24 godziny na dobę. Ale nie mogą tu wejść, nie mogą tknąć lecznicy. Wiedza, że jeśli to zrobią, wypowiedzą wojnę klanowi Munro, a Munro zgniecie ich jak robaki.
Troszkę może przesadzał. W końcu nie był pewien, czy ojciec go wesprze. Ale zawsze mógł liczyć na brata i mamę.
- Aa... no okej, dobrze. To pojedziemy razem.
-Łowcy pewnie myślą, że jesteś moją kochanką. Nie zrobią nam nic.
- No mówię, że jadę z tobą. Ale najpierw do kliniki. Lec gołujemy.
Dobrze, że nie rzucała się o kochankę. Nie, żeby nie myślał o poderwaniu jej. Była seksowna, zapewne niezła w łóżku, ale występował tutaj konflikt interesów. Poza tym, Matthew nie lubił się narzucać.
-Spoko, chodźmy.
Zoey za pomocą magii przeniosła brudne naczynia do zmywarki, a potem poszła ubrać trampki.
Czekał na nią przy drzwiach. Z łapkami w kieszeniach dżinsów, z czapką z daszkiem nałożoną na głowę. I ciemnych okularach, a jakże. Los Angeles city baby.
-Jeśli Łowcy myślą, że ze sobą sypiamy, może złap mnie za rękę, jak będziemy szli.
- Tylko za rękę? - spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
-A za co byś mnie chciała złapać? – spojrzał na nią, zsuwając okulary na czubek nos.
- Ach, tu i tam - westchnęła.
-Łap za co chcesz – zasugerował.
- Okej - dla żartów złapała go za płatek ucha.
Matthew nagle się zaśmiał. Nie sztucznie, jak zazwyczaj, ale z głębi serca. Spojrzał na nią rozbawiony.
-Czuję się, jakbym znów nabroił w szkole – wyznał.
- Oj no - uśmiechnęła się szeroko, a potem złapała go za dłoń. Miłe uczucie. Jej serce zaczęło bić szybciej.
Matthew również to poczuł; leciutkie wyładowania elektryczne, gdy ich skóra się stykała. Mocniej ścisnął jej dłoń, jakby chciał jej dodać otuchy.
-Nie wystrasz się, jak pod lecznicą dam ci buziaka.
- Mmm... buziaka powiadasz... Ale takie cmok, czy takiego raczej awrr?
-Takiego, po którym wszyscy wyjdą na papierosa, w tym Łowcy – ostrzegł ją.
- Brzmi nieźle. Zacznijmy może trenować.
-Tutaj? Teraz? Dla mnie bomba – przyciągnął ją bliżej i podciągnął, by stanęła na palcach ,ale i tak musiał się mocno schylić. Nakrył jej wargi swoimi, od razu przechodząc do rzeczy; to nie był lekki babciny pocałunek.
Mrrr - pomyślała Zoey, obejmując go za szyję i odwzajemniając pocałunek. Przeczesała palcami jego włosy.
Pogłębił pocałunek, a jego wielkie dłonie błądziły po jej plecach. W końcu lekko dotknął nimi jej pośladków i przyciągnął Zoey do siebie, całując ją głębiej, mocniej. Z jego gardła wydobył się chrapliwy jęk. Zoey zacisnęła pięści, lekko wbijając swoje paznokcie, w koszulkę Matta. Otarła się o niego piersiami, próbując wpasować biodra w jego biodra.
Pomógł jej, przyciskając ja do siebie, mocniej trzymając w dłoniach jej pupę. Cóż, w tej pozycji mogła wyraźnie poczuć wybrzuszenie w jego dżinsach. Matthew znów jęknął, teraz troszkę głośniej.
Jak się nazywał facet, mający ochotę na seks? A, tak, facet. 
Zoey położyła dłoń na jego ramieniu, a potem zsunęła ją troszkę niżej.
Przerwał pocałunek i wpatrywał się w nią lekko zamglonymi oczyma.
-Podobało ci się demo?
- Zapowiada się niesamowita premiera - jej oczy błyszczały. Uśmiechnęła się lekko, a potem cmoknęła go leciutko.
-Taaak – podrapał się w brzuch, żałując tego pomysłu. Chciał ją troszkę utemperować, a tymczasem to on został utemperowany. Pragnął tej małej czarownicy.
- Chodźmy może do tej kliniki, co? - ponownie złapała go za rękę.
            No i poszli. Gdy wyszli, przyroda powiedziała Matthew, że Łowcy ich obserwują. Ale on się nie bał. Był pieprzonym księciem, stała za nim potęga klanu. Da radę zadbać nie tylko o swój tyłek, ale o tyłek tej małej czarownicy też. Pod kliniką przyciągnął ją znów do siebie i pocałował, od razu kładąc dłonie na jej pupie. Oczywiście, to on stał plecami do ulicy i zasłaniał swoim ciałem Zoey. Generalnie Zoey mogłaby się do tego przyzwyczaić. Do pocałunków, do tulania i tak dalej. W łóżku bankowo Matt jest najlepszy, więc...
Przesunął ustami po jej szyi, dłońmi pieszcząc jej pupę. Miała naprawdę seksowny tyłek. Matthew uznał, że lepszego jeszcze nie widział. A chcąc dopiec ojcu, dużo tyłków się naoglądał. Męskich i damskich.
- Przystopuj, bo zaraz zaczniemy tutaj seksy robić - zamruczała Zoey, ale odchyliła głowę.
-Mam w gabinecie wygodną kozetkę – zdradził, ustami muskając jej ucho, ale zgodnie z życzeniem, cofnął się.
- Na której stawiasz zwierzątka. Niiie, nie wierzę w takie coś. Lepiej chodźmy coś zjeść i mykamy na wyścigi.
-Nie. Zwierzątka mam na innej. Ja mówię o tej, na której sypiam, jak mam dyżur w nocy. Ale masz rację. Seks skomplikowałby naszą sytuację – skłamał. Jakby seks cokolwiek komplikował. Oboje rozładowaliby napięcie i zdenerwowanie. Zoey zaśmiała się, kręcąc głową. Ruszyła przed siebie i poszukiwała jakiejś knajpy.
            W końcu poszli do jego ulubionego baru. Nie był wybitnym kucharzem, więc często tu zaglądał. Usiadł przy swoim ulubionym stoliku i nawet nie sięgnął po menu.
-Dla mnie to, co zawsze, Toni – zwrócił się do młodej kelnerki.
- A ja jeszcze przeczytam - powiedziała Zoey. - Ooo, kebab z frytkami! Chcę. Znaczy poproszę. Do tego sok pomarańczowy.
Uśmiechnął się. Dlatego ją lubił. Nie odchudzała się na siłę. Dlatego miała takie seksowne ciało.
- Jedziemy po 22? - upewniła się, wpatrując się w niego.
-Tak. Weźmiemy tylko skyline’a.
- Tylko? A pozwolisz mi poprowadzić?
Spojrzał na nią oszołomiony. Miałby jej pozwolić prowadzić swoje maleństwo?
-Nie…nie wiem.. – wykrztusił.
- No to nie bierzemy tylko skyline'a.
-A jak twoim zdaniem mam chronić dwa auta na raz? – westchnął. –Dam ci poprowadzić – obiecał z bólem. Bo dotarło do niego, że jej bezpieczeństwo jest ważniejsze od jego maleństwa.
- Poradzę sobie - prychnęła. - Ale może być skyline - uśmiechnęła się do niego.
            Więc wieczorem szykowali się na wyścigi. Matthew przebrał się w proste dżinsy i t-shirt. Na nadgarstku miał frotkę, którą dostał od Shuu jeszcze gdy byli dziećmi. To był jego szczęśliwy przedmiot. Zoey siedziała w swoim pokoju w okręgu zrobionym ze świec. Siedziała po turecku i z kimś rozmawiała. Nie przez telefon. Telepatycznie rozmawiała z siostrą.
Matthew nie przeszkadzał jej. Spoglądnął tylko na nią i zszedł na dół, przed TV. Mieli jeszcze czas.
W końcu mała czarownica zeszła na dół. 
- Jadymy?
-Jasne – sięgnął po pilota i wyłączył TV. Zmierzył ją wzrokiem. –Ładnie wyglądasz.
Co mógł poradzić na to, że zerka na jej pupę? Był tylko facetem. Winny!
Zoey rzuciła mu kluczyki, a potem podeszła do drzwi. Mogli iść i jechać wygrywać swoje miliony.
            No i jechali na wyścigi. W tę stronę prowadził Matthew. Starał się nie skupiać na jej nogach. I w ogóle na Zoey. Ale wciąż myślał o ich pocałunku. Nigdy żadna kobieta ani żaden mężczyzna nie zawrócili mu tak w głowie jak ona.
- Lubie to twoje autko. Jest takie... no wiesz, męskie i w ogóle. If you know what i mean.
-Nie bardzo – zerknął na nią szybko. –Pachnie facetem, bo tylko ja nim jeżdżę. Do transportu zwierząt mam furgonetkę.
- To dobrze - przesunęła palcami po materiale na fotelu. Niie, wcale nie miała lekko rozchylonych ust i nóg.
Przełknął szybko ślinę. Poczuł, że krew spływa mu w dolne partie ciała. Skup się na drodze, Hell, nakazał sobie w głowie. Zoey generalnie nic tu nie ruszała, nie zmieniała nawet radia. Chciałaby przejrzeć płyty, które bankowo były w schowku, ale... to jego maszyna.
Poprawił się na fotelu, chcąc, aby jego spodnie były choć troszkę luźniejsze. Normalnie pojechałby do baru i wyrwał jakąś chętną laskę, a potem wyobraził sobie, że to Zoey przed nim klęczy .Zacisnął zęby. Kurwa. Całkowicie się gubił. Może czas podrzucić czarownicę Rinowi, a samemu wpaść do brata do hotelu? Coś wypić, coś nabroić, znów być synem marnotrawnym.
Ale na samą myśl, że mógłby stracić Zoey z oczu, poczuł się jak ostatnie gówno.
- Zatrzymaj się tu - powiedziała nagle.
Dał po hamulcach i zjechał na bok, na leśną ścieżkę.
-Co jest? Siku?
- Nie, ale ściąganie gaci obejmuje plan - odsunęła jego fotel nieco do tyłu, a potem usiadła na nim okrakiem i pocałowała go namiętnie.
Matthew nie kazał sobie dwa razy sugerować niczego. Odwzajemnił pocałunek, przesuwając dłońmi po jej biodrach, a potem po bokach jej ciała.
Zoey odpięła parę guzików jego koszuli, a potem pogłaskała go po torsie. 
- Dużo ćwiczyłeś? - zapytała, dotykając jego twardych mięśni.
-Tak – on podciągnął jej sukienkę i dotknął jej pupy tylko przez cienkie majteczki. –A teraz planuję cię rozebrać – poinformował ją i rozpiął zamek ciuszka. Zdjął jej sukienkę przez głowę i rzucił na fotel obok. O tak. Miała śliczne piersi. Były idealne. Nie za duże, ale też nie jakieś rodzynki. Potarł kciukiem sutek jednej i poczuł, jak sztywnieje. Drugi bez wahania wziął do ust.
Zoey westchnęła głośno, lekko zaciskając palce na jego karku. Poruszyła lekko biodrami.
Matthew uśmiechnął się; podobało mu się to, że jest na niego napalona równie mocno jak on na nią. Pocałował Zoey w usta, kciukiem rozsmarowując lekką wilgoć po jej sutku. Gdy to zrobił, ostrożnie na niego chuchnął, by przeszedł ją dreszcz. Oj, przeszedł. 
Zoey odpięła mu spodnie, a potem uwolniła z nich jego męskość. Nie była z tych nieśmiałych dziewczyn, więc od razu zaczęła go intensywnie pieścić.
Gdyby nie byli w aucie, zasugerowałby jej, że lubi być pieszczony ustami, Ale spokojnie, wszystko przed nimi.
-Spieszysz się gdzieś na sabat? – uśmiechnął się, ale było w tym więcej czułości niż złośliwości. Potarł jej delikatną kobiecość przez majteczki, mocno dociskając do niej palce.
Jęknęła głośno.
- Nie... ale cię pragnę. Strasznie, Matt - wsunęła palce w jego włosy na karku i lekko je pociągnęła w dół, a potem pocałowała go w gardło.
-Dostaniesz mnie całego, skarbie – obiecał. No cóż, był z królewskiego rodu Obdarzonych, nie jakimś krótkodystansowcem. I nie miał małego transferu. Lekko odsunął materiał na bok i wsunął w nią mocno dwa palce.
Zoey jęknęła z bólu. Cóż, to miał być jej drugi raz, także ten. Ale nie obchodziło jej to. Tamten facet to była największa porażka życiowa.
-Za mocno? – szepnął, wpatrując się w nią hipnotycznie. –Ale nie jesteś dziewicą? – upewnił się.
- Nie, ale nie mam też doświadczenia...
-Rozumiem – ustami dotknął pulsującej tętnicy na jej szyi i leciutko ją ugryzł. Nie był więc taki gwałtowny. Jego palce poruszały się powoli, a on czuł, jak spływa po nich wilgoć.
Zoey odnalazła jego usta i pocałowała go. Palce jej dłoni mocniej zacisnęły się na jego męskości.
-Mam nadzieję, że nie lubisz tych majteczek – szepnął, tworząc malutki, ostry kolec, którymi je przeciął. Gdy zsunęły się z jej ciała, odłożył je na bok i uśmiechnął się z satysfakcją. Klęczała na nim okrakiem, naga i zarumieniona. Pocałował dolinkę między jej piersiami.
Zoey nakierowała go na siebie i chwilę tylko się nim ocierała.
Matthew ujął swoją męskość w dłoń i nakierował na nią. Z premedytacją naparł, ale zaraz się wycofał.  Powtórzył to, ocierając się o jej śliską kobiecość. Dziewczyna jęknęła głośno.
            W końcu uniósł biodra i wszedł w nią mocno, zniecierpliwiony tymi gierkami. Oszalałby, gdyby był poza nią jeszcze przez sekundę dłużej. Zoey poczuła ból. Wbiła paznokcie w jego ramiona, mocno zaciskając powieki. Co dziwniejsze, kiedy spojrzała w dół, zobaczyła krew. Ale chwila, przecież to niemożliwe...
On również był w szoku. Ale znieruchomiał nie z powodu zaskoczenia, ale instynktownie wiedział, że robi jej krzywdę.
-Mówiłaś, że nie jesteś – jęknął. Był tak bardzo napalony.
- Nie powinnam być... Robiłam to już z moim byłym... chociaż... bardziej próbowaliśmy, niż robiliśmy... O Boże, nawet mi nie mów, że mu się nie udało.
Hm, mówiła dość normalnie, ból już przeszedł.
Poczuł, że ma ochotę histerycznie się śmiać, ale wtedy zraniłby jej uczucia. Siląc się na spokój, pogłaskał ją po włosach i uśmiechnął się kącikiem ust.
-Twój były pokpił sprawę, słodka. Byłaś dziewicą.. do teraz przynajmniej – wyjaśnił i pogłaskał jej pupę.
- Mój były okazał się Łowcą - mruknęła, a potem poruszyła biodrami.
Matthew położył dłonie na jej biodrach i narzucił jej mocniejszy rytm, świadomość, że był w niej pierwszy podnieciła go do granic możliwości, o ile to było jeszcze możliwe. Nigdy nie był z dziewicą i wiedział, że Zoey zawsze będzie dla niego wyjątkowa.
-Zabiję drania. Dla ciebie – obiecał, obejmując ją mocno. Dłońmi wciąż narzucał jej tempo.
O matko kochana, czemu on o nim nadal mówił?
Zoey pocałowała go za to, żeby nie jęczeć za głośno. Jeszcze ktoś przyjdzie, zwabiony odgłosami...
Odwzajemnił pocałunek, ciężko się w nią wbijając. Mmm. Czuł się w niej idealnie. Jego pocałunki przeniosły się na szyję dziewczyny i jej kark. Pachniała bosko. Uwielbiał jej zapach.  Dobrze, że się nie opierał o fotel, bo Zoey mogła swobodnie ostro drapać go po plecach, wyrażając tym swoją przyjemność.
By było jej jeszcze lepiej, odchylił ją, by leżała plecami oparta o kierownicę. Dzieki temu, gdy poruszała biodrami, wsuwał się w nią cały, ale pod innym kątem, ocierając się o najwrażliwsze miejsce. Matthew pocałował ją w odsłonięty brzuch, a kciukiem zaczął pieścić jej łechtaczkę.
Zoey mocno wbiła palce w jego plecy i krzyknęła, kiedy doszła, czując skurcze i przyjemne, mocne dreszcze.
Czując, jak jej ciało przeszywają skurcze, przez które się na nim zaciskała, Matthew sam doszedł. Pierwotne żądze sprawiły, że wszedł w nią naprawdę głęboko i nie wysunął się, nim nie wypełnił jej całej. Jego głowa opadła na jej piersi, gdy ciężko sapał, próbując przypomnieć sobie, jak się oddycha.
Czarownica oparła czoło o jego ramię, oddychając szybko. Po chwili zaczęła głaskać go w miejsca, która ostro zadrapała.
-Zagoją się – mruknął ochrypłym głosem. –Boli cię? Gdy jestem w tobie?
- Troszkę - przyznała. - Ale zostańmy tak jeszcze przez chwilę.
-Dobrze – zgodził się. Po kilku sekundach zaczął lekko całować jej dekolt. –Dzisiaj już nie. Ale jutro pokażę ci, jak przyjemny jest seks w łóżku – szepnął.
- Na to liczę, kochanie.

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział 78. Smok, wampiry, kobieta w opałach. (Jasmine x Eric)



Eric obserwował Jasmine. Elegancko, bardzo profesjonalnie. Od czasu tego pocałunku w ogrodzie Shannona i Emily, trzymał dystans.
No, a ona specjalnie chodziła do biblioteki. No bo nie wiem, może zaprosiłby ją na randkę albo coś? Taka tam luźna sugestia.
-Witam, Jasmine. Czym mogę ci dzisiaj służyć?
Mniej już pracował w bibliotece. Głównie śledził swój obiekt, a wieczorami zabezpieczał teren dookoła jej domu. Smok był niespokojny, więc gdy jej rodzina szła spać, on ruszał na poszukiwania gwałcicieli i złodziei. Mordował?
Z przyjemnością.
- W randce - odpowiedziała od razu, patrząc na niego zza szkieł.
-Okej. O której mam być i gdzie? Twój partner będzie wiedział, że masz ochroniarza?
Lepiej nie. Element zaskoczenia, spuści mu intelektualny wpierdziel i nara.
- Yyy... co? Jaki partner? Ochroniarz? - uniosła brew wyżej. Nagle roześmiała się. - Nie. Nie tak, Eric. TY masz iść na randkę ze mną.
Nie wiedział, jak zareagować.
-Nie byłem nigdy na randce.
- Ja też nie - mruknęła, krzyżując ręce na piersiach.
Odciągnął ją kawałek dalej, że niby po książkę.
-Jestem żołnierzem, Jasmine. Nie znam się na randkach .Nie mam historii zycia do opowiedzenia.
Zresztą, co by jej powiedział? O dniach wypełnionych walką o przetrwanie? O ojcu mordercy i matce dziwce?
- Czyli nie chcesz iść na randkę, tak? Całujesz mnie, wpychasz łapy pod bluzkę, ale na randkę już nie? Dobra jest. Idę stąd. Cześć.
-Nie. Kurwa. Czekaj, Jas - złapał ją za ramię. -To nie z tobą jest coś nie tak. To ja jestem popieprzony. Chronię cię, chociaż muszę cię też chronić przede mną samym.
- Ale ja nie wspominałam, że to ze mną jest coś nie tak - zauważyła, wyrywając się z jego uścisku.
Baby, pomyślał i podrapał się w kark.
-Nie chciałem, żebyś tak pomyślała. Jesteś piękna.
- Wiem. Idę, nie będę ci czasu więcej zabierać. Adios, biczaczos - odwróciła się i poszła do drzwi.
Dogonił ją. Był zły. Z jednej strony wkurwiało go, że ona odchodzi i on sie tym przejmuje, a z drugiej wkurwiał się, że reaguje. Że nie rozumie, co się dzieje.
-Nie wiem, co to randka. Możemy.. nawet nie wiem, czy tu jest kino. Nie byłem nigdy jako gość w knajpach drogich, tylko jako ochroniarz Connora. Jeśli mi powiesz, co to randka, zabiorę cię.
- Nie wiesz? Sam mówiłeś coś o kinie i knajpkach. Ściemniasz coś. Ale nie przejmuj się, Eric, naprawdę. Chciałam tylko spróbować, zagadać, bo myślałam... a nieważne. Lepiej wróć do biblioteki - uśmiechnęła się do niego lekko.
-Wiem o kinie i knajpach bo żołnierze gadali - warczał.
- Nie takim tonem, dobrze? Przepraszam, że zapytałam. Nie jestem zła, naprawdę.
Jasne. Najchętniej przypierdoliłaby mu krzesłem w łeb.
Przetarł twarz dłonią. No, zajebiście mu idzie, nie ma to tamto.
-Źle się wyraziłem - bąknął. -To, co wiem o kobietach, to tyle, ile dowiedziałem się od podlegających mi żołnierzy. Mało który z nich był na "prawdziwej randce", bo albo mieli po 20 kilka lat, albo, z racji kultury, byli już pożenieni z wyboru rodziców. Chciałbym iść z tobą na randkę, chociaż nie powinienem. Ale chcę. Nie wiem tylko jak, żebyś była zadowolona.
Mieszał się, plątał. Z jednej strony chciał by mu uwierzyłam z drugiej walczył ze wściekłym smokiem.
Cóż, Jasmine przerwała mu, kiedy pocałowała go prosto w usta. Oczywiście, że go objęła, jedną dłoń kładąc mu na policzku.
Okej. To rozumiał. Odwzajemnił pocałunek, obejmując ją mocno. Smok uspokoił się natychmiast.
Jas pogłaskała go po karku. Uwielbiała to miejsce na ciele mężczyzny. Mr.
- No już, spokojnie - szepnęła, kiedy w końcu się od niego oderwała, ale usta nadal miała blisko.
Te słowa sprawiły, ze całe napięcie opuściło jego ciało. Eric rozluźnił się i oblizał wargi. Kim ona była, że poskramiała smoka?
-Co chcesz, żebym zrobił?
- Chcę, żebyś mnie tak obejmował i całował... - szepnęła. Sama byłą zdziwiona swoimi słowami. Jeszcze przed chwilą chciała iść w pizdu i trzasnąć drzwiami.
-Dzisiaj wieczorem u mnie? Zamówię cos do jedzenia. I wypożyczę jakiś film - ten pomysł podsunął mu smok.
- Więc jednak wiesz, co zrobić z dziewczyną - uśmiechnęła się. - Musisz mi tylko adres podać, przystojniaku.

Wieczorem Eric zastanawiał się, czy dobrze zrobił, podając jej swój adres. W jego mieszkaniu zawsze było sterylnie czysto, ale teraz nawet malutka plamka na blacie wywoływała u niego gniew. Wszystko miało być idealne! Smok biegał po salonie, co chwila podbiegając do okna.
Jasmine ubrała sukienkę, buty na małym obcasie, damską marynarkę, a torebkę przerzuciła przez ramię. Dobra, było okej. Tak jej się wydawało. Miała taką nadzieję.
Eric nie przejmował się strojem. Przełamał się i włączył TVN Style, żeby zobaczyć, jak się ubrać, ale nic z tego, co było "modne, eleganckie i seksowne" nie było w jego szafie (a słów tych nawet nie używał). Miał więc proste dżinsy i koszulę.
Zadzwoniła do drzwi, zaciskając pięści. Denerwowała się.
Otworzył jej i gestem zaprosił do mieszkania.
-Lubisz czerwone wino?
- Lubię - przytaknęła, ściągając buty. Weszła do środka i rozejrzała się. - ładnie tu masz.
-Dzięki. Connor dobrze płaci - otworzył wino, żeby odetchnęło. Właśnie uświadomił sobie, ze zna jej rozmiar buta i miseczki, a nie wiedział, czy lubi włoskie jedzenie.
- Co tam masz dobrego? - zagadnęła, odgarniając włosy za uszy.
-Głównie włoskie pasty i pierożki. Ale możemy zamówić coś innego.
Jego kuchnia była dobrze wyposażona, ale nigdy jej nie użył. Prócz mikrofalówki i lodówki, garnki i reszta leżały nietknięte. Nie umiał gotować.
- Może być - powiedziała szybko, siadając do stołu. - Smacznego - dodała, nim wzięła się za jedzonko.
-Nawzajem - podał jej kieliszek.
Jasmine wzięła się za jedzono. Starała się nie pobrudzić i tak dalej. Zależało jej, żeby wypaść IDEALNIE. Może ociepli troszkę to jego oziębłe serce.
-Ładnie wyglądasz - powiedział szczerze.
Przełknęła, nim coś powiedziała.
- Dziękuję.
-Nie ma za co. Smakuje ci?
- Bardzo. Możesz pochwalić kucharza tej knajpki ode mnie - uśmiechnęła się do niego.
-Przekażę. Nie umiem gotować - wyjaśnił.
- Ja też nie za bardzo...
Szkoda. Nie chciał związku, ale, jeśli już o takowym myślał, zawsze wyobrażał sobie, że kobieta dba o dom. On wraca z pracy, a ona krząta się po kuchni, ewentualnie opiekuje się ich dzie.. Urwał i pokręcił lekko głową. Takie marzenia nigdzie go nie zaprowadzą.
-W sumie nie ma sensu się uczyć, teraz możesz zamówić wszystko - pocieszył ją.
- Tak, ale zamówione nie zawsze jest dobre i nie ma czasem tylu pieniędzy na to wszystko.
-Jak ci już mówiłem, na kasę nie narzekam - wzruszył lekko ramionami. -Poza tym, lubię moją pracę. Ty chcesz być architektem?
- Tak. Taki jest plan. Ale co z tego wyjdzie... - zaśmiała się cicho.
-Shannon, Książę Finn - poprawił się - jest architektem. Pytał mnie, czy mogę go z tobą skontaktować. Chce mieć kontakt z twoją rodziną.
- Wiem. Cieszę się, że nie chce o nas zapomnieć - uśmiechnęła się.
-Gdyby nie wy, mógłby nie wrócić do swojej rodziny.
Gdyby nie to, że jej rodzice postanowili mu pomóc, Eric nigdy nie poznałby Jasmine.
- Okej, idziemy oglądać film?
Po wspólnie obejrzanym filmie, Eric postanowił odwieźć Jas do domu. Był troszkę rozczarowany tym, ze na jego kanapie doszło tylko do jednego pocałunku, ale nie chciał do niczego zmuszać dziewczyny.
Jechał więc, starając się szybko wymyślić temat do rozmowy, aby Jasmine nie uznała, ze jest nudny. I żeby znów chciała się z nim spotkać.
Jednakże, pod jej domem czekała ich nieprzyjemna niespodzianka. Dom Jasmine płonął, a kilka drużyn strażackich próbowało nad tym zapanować. Ale Eric wiedział, że nie dadzą rady, płomienie sięgały już za wysoko.
Jasmine była w szoku, dlatego nie odzywała się, ani nawet nie mrugała oczami.
Eric zerknął na nią szybko.
-Nie wysiadaj z auta, okej?
Wyszedł i zamknął zamki w aucie, by nikt z zewnątrz, prócz niego, nie mógł otworzyć drzwi. Tylko raz widział taki ogień: gdy nieopatrznie w lesie wlazł na wioskę faerie, a one pogoniły go swoim magicznym ogniem. W tym pożarze tez było coś magicznego.
Zagadał detektywa, który stał nieopodal.
-Znaleźliśmy dwa ciała - powiedział detektyw, zahipnotyzowany przez smoka. -Dziwne, całkiem pozbawione krwi.
Tymczasem do szyby okna, obok którego siedziała Jas, zapukało dwóch policjantów.
Dziewczyna aż podskoczyła. Spojrzała w okno, a potem powoli wysiadła z samochodu.
- Co się dzieje? - zapytała, przerażona. - Gdzie są moi rodzice?!
-Pani rodzice są bezpieczni. Proszę pójść z nami.
-Nigdzie nie pójdziesz - Eric zastąpił jej drogę. Spojrzał na policjantów. -Jas, cofnij się.
- Eric, co ty robisz? Ja chcę zobaczyć moich rodziców!
-To nie są prawdziwi policjanci, Jasmine - w tym momencie mężczyźni unieśli górne wargi, odsłaniając górne kły.
-Smok?
-Wampiry - powiedział sucho. -Mogłem się domyślić. Miałaś nie wychodzić z auta.
Nie rzucił się na nich, a oni na niego, bo dookoła było zbyt wiele świadków.
- Eric - Jasmine ścisnęła jego ramię. - Gdzie są moi rodzice...? - w jej oczach pojawiły się łzy.
Wampiry teleportowały się, pozostawiając ich samych. Eric westchnął ciężko.
-Twoi rodzice, Jas.. przykro mi, Jasmine..
- Nie... - pokręciła przecząco głową. - To niemożliwe... nie...
-Jas - podtrzymał ją. -Musimy stąd jechać. Powiedziałem prawdziwej policji, że jesteś pod moją opieką. Chodź, nim zjawi się tu więcej wampirów.
- Nie... Ja muszę ich znaleźć!
-Twoi rodzice nie żyją, Jas. Policja ich znalazła.
Jej nogi ugięły się pod nią. Mocniej zacisnęła palce na ramionach Erica. Zaczęła płakać.
Objął ją i przez chwilę trzymał w ramionach. Rozumiał żal i ból. On po rodzicach nie płakał, ale jej płacz łamał mu serce. Nawet smok ucichł, skulony i zasmucony.
-Jedźmy.
Nie ruszyła się, wtulona w niego, trzymała się bardzo mocno. Nie przestawała płakać.
Eric wziął ją na ręce i wsadził Jas do auta. Wrócił z nią do swojego mieszkania. Zaparkował w podziemnym parkingu i siedział. Zgasił silnik i spojrzał na Jasmine.
Nigdy nie rozmawiał z kobietami, które płakały. Łzy niewiast były jedyną rzeczą, która go przerażała.
Jasmine przestała płakać dopiero u niego w mieszkaniu, kiedy siedziała skulona na jednym z foteli.
Eric podał jej kubek herbaty i swoją koszulkę.
-Tam jest prysznic, rozgrzeje cię - powiedział cicho.
Nie zareagowała. Patrzyła w podłogę, palcem robiąc małe kółeczka na swoim kolanie.
Eric kucnął przed nią.
-Jasmine. Jasmine, spójrz na mnie.
Nie spojrzała.
Kiedy kilka kolejnych prób spełzło n a niczym, Eric postanowił zrobić to, co zrobiłby z mężczyzną. Innego pomysłu nie miał.
Złapał Jas na ręce i zaniósł do łazienki. W ubraniu posadził ją pod prysznicem i puścił ciepłą wodę.
- Co ty robisz? - zapytała słabo.
-Ogarniam cię - powiedział cicho. Był zaniepokojony. Gdy zyskał pewność, że jej ciało odzyskało normalną temperaturę. -Wyjdziesz sama? - zapytał, szykując duży, brązowy ręcznik.
Wstała powoli i stanęła na dywaniku. No cóż, tera będzie miał wszystko mokre.
-Rozbieraj się. Sama albo ci pomogę.
Jasime rozebrała się do bielizny.
To wystarczyło. Eric otulił ją ręcznikiem i na chwilę przytulił, by ją rozgrzać.
-Wyjdę. Tu masz czyste, suche rzeczy - mruknął.
Kiwnęła głową, a kiedy wyszedł, przebrała się. Potem wyszła za nim.
-Czy jest coś, co powinienem wiedzieć o tobie? Czy twoja rodzina ma wrogów> - zapytał, kładąc ją do swojego łóżka. On planował spać w gościnnym.
- Jesteśmy wróżkami.
-O cholera - wyrwało mu się spomiędzy zaciśniętych warg. Nic dziwnego, że wampiry ją tak szybko zwęszyły. Krew wróżek była dla nich jak alkohol doprawiony narkotykami.
No i też dlatego nie była w takim szoku, kiedy powiedział jej o smoku i innych takich.
-Okej. Uff. Zostaniesz ze mną, dopóki czegoś nie wymyślimy - obiecał i otulił ją kołdrą. -Śpij.
Jasmine położyła się na skraju łóżka i otuliłą kołdrą. - Nie idź - złapała go za rękę.
Eric poczuł, że sie  r u m i e n i.
-Dobrze, poczekam, aż zaśniesz. Jeśli będziesz coś potrzebowała, jestem po drugiej stronie korytarza.
- Położysz się ze mną? - zapytała cicho.
-Dobrze.
Ułożył się na boku, na kołdrze i położył ramię na jej talii.
Jasmine szybko zasnęła, zmęczona dzisiejszymi wydarzeniami. A jutro będzie się zastanawiać, co dalej.
Eric poczekał, aż jej oddech się uspokoił, po czym wyszedł. Zostawił uchylone drzwi i zapalone światło na korytarzu.
Gdy wszedł do pokoju gościnnego (drzwi także zostawił uchylone, jakby co), zadzwonił do Connora. Coś tu śmierdziało.