sobota, 23 marca 2013

Rozdział 51. Loose your clothes and show your scars. (Nate)


Jace siedział przy szpitalnym łóżku Nate'a już od kilku(nastu) godzin. Nie dał się wyrzucić ze szpitala, nie dał się nie wpuścić do sali. Musiał być ze swoim synem. Synem, którego zawiódł. Nie ochronił go.
Zawiódł tym samym całą swoją rodzinę.
Słyszał wciąż słowa Nate'a. Krótkie, pełne smutku "Tak", które były jego odpowiedzią na pytanie o śmierć. Co takiego spotkało jego dziecko, że uciekł w samobójstwo, zamiast przyjść do niego? Jace oddałby za niego własne życie, nie mówiąc o bogactwie Akardo. A mimo to, Nick mu nie zaufał.
Zawiódł.
-Nate? - zapytał cicho, widząc, jak syn porusza się w łóżku.
Nic mu nie odpowiedział.
Nate nie czuł bólu fizycznego. Nafaszerowali go środkami przeciwbólowymi. Przepraszam i heloł, ale czy on nie próbował się zabić? Może nie użył do tego tabletek ani innych takich, ale jednak.
No cóż.
Wiele by dał za wrzątek wody.
Jace wygładził mu kołdrę szybkim, nerwowym ruchem. Chciał, by Silver tu była. Obaj jego synowie lepiej dogadywali się z ich matką.
Czy to nie kolejna oznaka tego, ze ich zawiódł?
-Twoja mama przyjedzie popołudniu - zaczął lekko zachrypniętym głosem. -Kazałem jej jechać się przespać troszkę - wyjaśnił.
On sam był wciąż w białej koszuli (ale zdjął krawat), a marynarkę rzucił na oparcie krzesła.
Nate patrzył cały czas patrzył w ścianę. Naciągnął na siebie kołdrę.
-Ian przywiezie wtedy Arię. Wyobraź sobie, że chciała tu siedzieć cały czas, ale on przerzucił ja sobie przez ramię i wyniósł. Nie, żebym to pochwalał, ale dba o nią. Chcesz coś zjeść, Nate?
Odkąd Nathan trafił do szpitala, odezwał się jednym słowem "tak", kiedy odpowiadał na pytania. Nie miał ochoty na rozmowy. A poza tym, czuł się, jakby nie miał głosu. W ogóle.
Jace mimo to mówił. Co innego mu zostało? Może w końcu jakoś dotrze do syna?
-Zobacz, kazałem przynieść twój ulubiony sok - podsunął mu słomkę.
Nate położył się na łóżku, a potem odwrócił tyłem do taty. Nakrył się kołdrą.
-To pewnie znaczyło "spadaj tato" - mruknął pod nosem Jace. -Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jaki jesteś teraz podobny do mamy - powiedział łagodnie.
A gdyby tak odwiązać te bandaże? W tej sali na pewno znajdowało się coś, czym mógłby się zainteresować.
-Nawet o tym nie myśl - powiedział Jace. Do jasnej cholery, tu nie chodziło o to, że był psychologiem.
Był ojcem. Po tym, co wczoraj usłyszał wiedział, co chodzi jego synowi po głowie.
-Nie pozwolę ci umrzeć, Nate - oznajmił cicho. Nie był surowy, był zatroskany. -Tak, jak nie pozwoliłem umrzeć twojej mamie. Wiesz, kim dla nas byłeś?
Jeśli tata już sobie pójdzie w końcu (miejmy nadzieję), to coś zrobi. Musi.
-Twoja mama nie mogła zajść w ciążę, wiesz? - zaczął Jace. Uśmiechnął się z wdzięcznością do pielęgniarki, która przyniosła mu kubek herbaty. -Więc gdy dowiedzieliśmy się o Nicku, był dla nas cudem. A gdy dowiedzieliśmy się o tobie - Jace uśmiechnął się i dotknął ramienia syna. -Gdy dowiedzieliśmy się o tobie, byłeś, i wciąż jesteś, najpiękniejszą niespodzianką, jaka nas w życiu spotkała. Czekaliśmy na ciebie. I zawsze będziemy. Jesteś częścią rodziny, Nate. Rodziny, która cię kocha..
Płytki przy zlewie wydały się teraz nadzwyczaj interesujące. Jedna płytka, dwie płytki, trzy płytki, cztery...
-Uwielbiałem cię nosić, jak byłeś mały - westchnął. -Widziałeś zdjęcia? Wciąż je mam w albumie, nie na komputerze. Nigdy nie umiałem ułożyć cię do snu. Ale przy mamie uspokajałeś się jak za dotknięciem magicznej różdżki.. - wzruszenie lekko ścisnęło mu gardło. -Nate...
-Wiesz, że możesz ze mną porozmawiać o wszystkim  -powiedział cicho Jace. -Nigdy cię nie odtrącę, synu.
Gadanie, gadanie, gadanie. Nate zacisnął palce na prześcieradle.
-Czy... - Jace na chwilę zamilkł, przycisnął dłoń do serca. Musiał o to zapytać. -Czy ty nienawidzisz Aleca..? Czy to o niego chodzi, Nate...?
Dopiero to poruszyło Nathanem. Uniósł głowę i spojrzał na ojca z wymalowanym na twarzy "Zwariowałeś?".
Alec był super. Znaczy ryczał w nocy. Ale Aria też ryczała w nocy. To nie miało znaczenia.
Ulżyło mu.
-Bo.. zacząłeś się dziwnie zachowywać, gdy z mamą przedstawiliśmy wam Aleca. Nigdy, ale to nigdy, nie chciałem, by któreś z was poczuło się przez to mniej kochane - powiedział żarliwie Jace. Wziął głęboki oddech. Silver go zabije. -Widzisz, przed narodzinami Nicka, twoja mama i ja... straciliśmy dziecko. W wypadku.
Nate położył się z powrotem. Nie chciał tego słuchać. Tak, nie zwariował do końca, że patrzył tylko w ścianę i nic do niego nie dochodziło.
-Dlatego, myśleliśmy, ze nie będziemy mogli mieć więcej dzieci - dokończył Jace. -Rozumiesz teraz, jak bardzo nam na was zależy? - dotknął dłoni syna. Nagle wolną ręką wyjął telefon. Odnalazł galerię i podsunął coś Nate'owi pod nos. -Pamiętasz? Narysowałeś mi to na dzień ojca, gdy miałeś 6 lat. Do dzisiaj wisi w moim gabinecie. Zawsze byłem z ciebie dumny.
Do sali wszedł nagle najstarszy syn, Nick. Uśmiechnął się leciutko, chociaż wszystko go bolało. Jego brat...
Usiadł obok taty.
- Cześć, Nate - przywitał się grzecznie. A ciało pod kołdrą poruszyło się.
-Właśnie opowiadałem Nate'owi o tym, jaki jestem z was dumny - powiedział Jace, sięgając po zimną już herbatę. -Jak mama? - zapytał cicho.
- Dałem jej środki nasenne. Aria z Ianem są w domu i jej pilnują - odwrócił wzrok.
-Alec?
- Wszystko z nim w porządku.
-Dzięki - Jace poklepał go lekko po ramieniu.
Komórka Nicka obwieściła nadejście sms. Nadawacą była Ai..
"Przylatuję o 17.30. Nie zostawię cię z tym samego
- Ai będzie w LA - powiedział nagle. - Stęskniła sie za tobą, Nate - dodał, patrząc na kulkę pod kołdrą. - Cały czas tak leży? - zapytał cicho.
-Spojrzał się na mnie jak na idiotę tylko raz, gdy zapytałem, czy to przez Aleca - powiedział cicho Jace. -Ai przylatuje? To dobrze. Słyszysz, Nate? Lubisz Ai, prawda?
Nick westchnął. To będzie dłuuuugi okres w ich życiu.
- Czyli nie wiesz, dlaczego tak się stało? - zapytał niepewnie.
-Jak widzisz, Nate nie jest rozowny. A ja chciałbym wiedzieć, by móc go przed tym chronić - potarł dłońmi twarz, czując igiełki zarostu. Silver się zirytuje, pomyślał. Narzeka, ze ja drapie.
Westchnął ciężko. Był zmęczony. Oddał synowi część swojej energii i zarwał noc, czuwając przy nim. Może przez to myslał o wszystkim..
- Może teraz i ty powinieneś pojechać do domu, co? Wziąć prysznic, wyspać się - położył dłoń na jego ramieniu i uśmiechnął się lekko.
-Nie zostawię Nate'a - powiedział twardo Jace - dopóki nie upewnię się, że nic mu nie grozi. Nikt z zewnątrz, on sam.
- Tato, cały czas tutaj będę - zapewnił go.
-Wiem, Nick. Wiem. Ale.. - uśmiechnął się do swojego pierworodnego. Był taki podobny do Silver. -Przy tobie też bym tak siedział. Nigdy nie zostawię żadnego z was. Ale możesz mi skoczyć po kawę.
- Mama cię zabije, wiesz o tym? - upewnił się Nick, wstając z miejsca.
-Tym razem za co?
- Bo powinieneś iść do domu się wyspać, wykąpać i coś zjeść. A tymczasem, siedzisz tutaj z naszym niemową - dodał głośniej. - Tobie też coś kupię - wyszedł z sali.
-Wasza mama zrobiłaby to samo, gdyby nie to, że Alec jej potrzebuje. Gdyby mogła, wzięłaby go tutaj - dodał ciszej Jace.
- Alec potrzebuje też ciebie - rozległo się cicho spod białej kołdry.
Jace poczuł, jak coś mocno, bardzo mocno, ściska go w gardle.
-Ty potrzebujesz mnie bardziej, synku - powiedział, a w jego oczach pojawiły się łzy.
- Nie potrzebuję - zapewnił go głośniej.
-Nate, możesz mnie obrażać, możesz na mnie krzyczeć, możesz mi mówić, że mnie nienawidzisz, możesz nie robić nic - wyszeptał Jace - Ale nigdy, przenigdy, nie zrobisz niczego, po czym przestałoby mi na tobie zależeć i po czym zostawiłbym cię samego.
- Nie czuję nic - odpowiedział brutalnie.
Bo przecież lepiej było odczuwać nienawiść, niż n i c.
-Trudno. Musi ci wystarczyć to, że ja cię kocham.
Wysłał do Silver sms: "Nate ożywia się, gdy mówimy o Alecu. Moja lwico, wywalcz pobyt dziecka tutaj, z nami. Może to pomoże naszemu synkowi".
Nate nie powiedział już nic. Odgarnął kołdrę na bok, a potem wstał i udał się do drzwi. Trochę go bolało ciało od tego leżenia.
Jace natychmiast poszedł za nim.
Nate skierował się do męskiej łazienki.
Jace za nim.
-Nie zamykaj kabiny, bo wyważę drzwi - powiedział cicho.
Nate nic nie powiedział, w ogóle nie zareagował, chociaż najpewniej przewróciłby oczami.
Stał w kabinie i patrzył na przeciwległą ścianę. Nagle pogłaskał palcami bandaż na ręce. Po chwili delikatne ruchy stały się natarczywe, by zmienić się w brutalne drapanie.
-Nate! - Jace wtargnął do środka i złapał go za ręce. jedyne, co przyszło mu do głowy, to mocno przytulić syna do siebie. -Juz dobrze, Nate.
Ale on nie zareagował. Stał, jak stał, ze spuszczonymi wzdłuż swojego ciała rękami.
-Wszystko będzie dobrze, synku  -wyszeptał Jace. -Chodź, wrócisz do łóżka.
Dał się prowadzić, jakby był szmacianą lalką, z tym że Nate szedł o własnych siłach.
Jace z troską położył go do łóżka i nakrył kołdrą.
-Chcesz, żebym zadzwonił po mamę? - zapytał. -Nie musisz mówić. Rusz głową.
Nathan patrzył w sufit. Nie mrugał nawet wtedy, kiedy w jego ciemnoniebieskich oczach pojawiły się łzy, a potem spłynęły na poduszkę. Zaczął drżeć.
-Jezu, Nate.. - Jace usiadł obok niego. Okrył go kołdrą i wezwał na pomoc południowe powietrze, pełne ciepła i zapachu świeżych owoców. Otulił nim Nate, niczym drugą kołdrą.
Ktoś zapukał do drzwi, a po chwili w drzwiach stała Silver z Alecem w nosidełku. Spojrzała na Jace'a, a potem na Nate'a. Podeszła bliżej i posadziła nosidełko na krześle.
- Nick został na korytarzu. Ma twoją kawę - powiedziała automatycznie, podchodząc bliżej syna. Pogłaskała go po głowie.  
Jace spojrzał na nią z ulgą, po czym wyjął Aleca z nosidełka. Dziecko wyrywało się do Nate'a, wyciągając w jego stronę swoje pulchne rączki.
-Zobacz, Nate. Ktoś tu wyraźnie chce do ciebie - powiedział łagodnie.
Ponad dziećmi posłał żonie ciepłe spojrzenie i lekki "buziak".
Nate poruszył głową, lekko, prawie nie zauważalnie. Spojrzał na swojego braciszka. Nie, nie mógł go dotknąć.
On nie mógł, ale Alec nic sobie z tego nie robił. Tak długo wyciągał rączki, dopóki Jace nie podszedł na tyle blisko, by dziecko mogło dotknąć paluszkami twarzy Nate'a. A gdy Alec wreszcie jej dosięgnął, uśmiechnął się szeroko w bezzębnym uśmiechu i zagaworzył radośnie.
Nate gwałtownie naciągnął na siebie kołdrę. Znów odwrócił się do nich tyłem i skulił mocno. Zacisnął mocno powieki.
Alec spojrzał, lekko zdezorientowany na Jace'a, potem na Silver, a potem się rozpłakał cicho. Jace zaczał go kołysać.
-Pójdziesz do lekarza zapytać, co i jak? - zwrócił się do żony. -Ja uspokoję malucha.
Silver mało się odzywała od czasu, kiedy dowiedziała się, że jej syn wylądował w szpitalu, ponieważ próbował się zabić. Teraz też nic nie powiedziała. Kiwnęła jedynie głową i wyszła z sali, a na korytarzu w końcu mogła się rozpłakać. Dobrze, że Nick tam był.
Jace tymczasem usiadł na krześle i zaczął kołysać Aleca, póki ten się nie uspokoił. A uspokili się obaj na tyle, ze Jace.. zasnął. Alec tymczasem lekko poruszał główką, by patrzeć na Nate'a.

Na korytarz wbiegła Ai. Zauważyła Nicka i bez słowa się w niego wtuliła.
-Co z Nate'em?
- Źle - spojrzał na Silver, która wolała być teraz sama. - Obudził się, ale zachowuje się... dziwnie.
Ai westchnęła cicho, po czym pogładziła Nicka po ramieniu.
-A ty jak się czujesz?
Taaak, zajebiście jej idzie zapominanie o nim. Rzuciła wszystko, by teraz być przy nim. Oczywiście, przy jego młodszym bracie również, ale Nick.. Nick zawsze był priorytetem.
-Ciociu Erin.. - kobietę również objęła, mocno.
- Dobrze - odpowiedział Nick.
Nie, wcale nie.

Nate'a uderzyła cisza. Dziwne. Przez cały czas tata coś mówił.
Uniósł głowę i rozejrzał się. Spojrzał na Aleca. Wahał się długą chwilę, ale w końcu wstał i podszedł do braciszka. Wziął go na ręce, a potem podszedł do okna i pokazał mu widok na miasto.
Alec ucieszył się i mocno poklepał Nate'a po policzku. Nie patrzył na miasto. Patrzył na braciszka, obdarzając go swoim, lekko wilgotnym, uśmiechem.
Rany Nate'a znów zaczęły domagać się uwagi.
Ale nie zrobił nic. Przecież trzymał w ramionach dziecko.
Dziecko, które ziewnęło lekko i ufnie ułożyło główkę na jego ramieniu.
-Bam - zamruczał sennie Alec, uderzając lekko Nate'a w pierś swoją malutką piąsteczką.
- Ałć... - mruknął i spojrzał na niego. Dzieci.
-Ać  -powtórzył Alec. I zasnął.
Za to Jace się obudził, ale się z tym nie zdradził. Spod przymrużonych powiek obserwował synów.
Nate jeszcze dłuższą chwilę bujał go w swoich ramionach, a potem położył go w nosidełku i przykrył kocykiem. Sam wrócił do łóżka, w którym zasnął.
Jace, upewniwszy się, że obaj śpią, wyszedł na korytarz. Zauważył kątem oka, jak Ai ciągnie Nicka do szpitalnej stołówki i poczuł wdzięczność do tej dziewczyny.
Podszedł do Silver.
-Jak się czujesz, skarbie? - zapytał, kucając naprzeciwko niej.
- A jak myślisz, Jace? Nasze dziecko próbowało się zabić czterdzieści trzy godziny temu - zacisnęła palce na swoich kolanach.
-To nie twoja wina, skarbie - szepnął łagodnie, nakrywając jej dłonie swoimi.
- Na pewno? Skąd wiesz? Może zrobiłam coś lub powiedziałam...
-Ty? - pocałował jej dłoń. -Kochasz te dzieciaki najbardziej na świecie. Nigdy byś ich nie skrzywdziła, Silver, kochanie. To ja zawaliłem, nie zauważyłem, że z Nate'em dzieje się coś złego. Skupiłem się na Alecu, na pracy... Przepraszam, kochanie.
- Widzieliśmy, Jace, tylko uwierzyliśmy w jego kłamstwa - jej głos zadrżał.
Pamiętała, jak mówił, że musi zrobić projekt.
Jace objął ją, przytulił. Gdyby mógł zrobić cokolwiek, by jej ulżyć, zrobiłby to bez wahania.
-Nate jest taki podobny do ciebie - szepnął, tuląc ją mocno. -Też nie chce mówić o problemach. Nie wiem, co robić, Erin - wymamrotał.
Silver przytuliła się do niego mocno. Zacisnęła palce na jego koszuli.
- Ja też nie, ja też...

sobota, 16 marca 2013

Rozdział 50. W ukryciu (Sienna x Shuu)


            Sienna wpatrywała się w Shuu wzrokiem spłoszonego zwierzątka. Powiedział, że nikomu o niej nie doniesie, ale bardziej przerażał ją fakt, że widział Smoczycę. Kim on był? Może jakiś zagubiony członek klanu? Dziecko z nieprawego łoża i tak dalej? Ale wtedy wyczułaby w nim Smoka!
-Nie musi pan się w to mieszać – szepnęła, patrząc na niego ze smutkiem. –Wyniosę się jeszcze dziś.
- Uważam jednak, że powinienem co nieco o tobie wiedzieć, skoro jesteś smokiem - nadal upierał się przy swoim.
No i zaintrygowała go no co zrobisz.
-Nie jestem dobra w byciu smokiem. Nie miałam dużo okazji trenować – wyszeptała. –Nie pozwalano mi. Pan jest również smokiem? Skoro pan widzi smoczycę?
- Nie. Jestem z klanu Munro - usiadł na kanapie i spojrzał na nią.
Sienna poderwała się na nogi i uskoczyła do kąta, marząc o tym, by się w niego wcisnąć i zniknąć.
-To niemożliwe – wymamrotała. –Nie, nie, nie. Mówiono nam o was. Straszono nas wami. O boże – jęknęła, kryjąc twarz w dłoniach. Jej niania, surowa i wyniosła kobieta, uwielbiała jej powtarzać historyjki o lochach i torturach, z których słynęli Munro. Finn słynęli ze zjadania ludzi żywcem.
- Co? - Shuu spojrzał na nią z uniesionymi brwiami. Poruszył się niespokojnie.
-Podobno torturujecie każdego, kto się nawinie, by wyjawił wam swoje sekrety – wymamrotała, szukając ratunku. Mogłaby się zmienić i wyskoczyć przez okno, ale Los Angeles zaraz obiegnie informacja o smoku. A Shuu wciąż siedział zbyt blisko drzwi. Jej dłonie drżały, a krew szumiała w uszach. W końcu jej ciało tego nie wytrzymało i zemdlała. Jej ostatnią myślą było to, że z deszczu trafiła pod rynnę.
- Sienna? Sienna! - Shuu poderwał się i już po chwili miał ją na rękach. 
Cudnie - pomyślał, kładąc ją na swoim łóżku. Potem zaczął nią lekko szturchać. 
- Sienna. Obudź się - poklepał ją lekko po policzku.
Otworzyła oczy, pisnęła cicho, a potem odsunęła się lekko.
-Nie rób mi krzywdy – szepnęła. –Proszę.
- Boże, nie zamierzam ci krzywdy robić. Może kiedyś tak robili, ale teraz już nie.
-Naprawdę?
Nie mogła całe życie uciekać. Może jemu warto zaufać? Skoro był z Munro, a Munro wszyscy się bali, to nikomu nie przyjdzie do głowy, by jej tu szukać?
-Przepraszam, za to, że zemdlałam – wymamrotała i poprawiła włosy. –I za zamieszanie, panie Hell. Po prostu pierwszy raz spotykam kogoś… z jakiegokolwiek klanu.
- Serio? Dziwna jesteś... A wiesz, że jest zgoda między klanami? - zainteresował się.
-Naprawdę? – zapytała naiwnie. Niesamowite! –Czyli Finn już nie jedzą ludzi?
- Nigdy nie jedli z tego co mi wiadomo - uśmiechnął się. Sięgnął po telefon i zamówił jedzenie. Potem znów się do niej uśmiechnął. - Więc jak to możliwe, że jesteś smokiem?
-Zawsze byłam – odparła zgodnie z prawdą. –Czy dranir klanu Munro jest dobrą osobą?
Może udzieliłby jej azylu politycznego? Albo uznał za uchodźcę i dał schronienie? Chociaż to wiązałoby się z tym, że musi mu zdradzić, gdzie jest jej klan. Fuck.
- Mój tata jest bardzo dobrym człowiekiem - uśmiechnął się. - Naprawdę, nic ci nie grozi.
-Pana..tata. O..boże-  jęknęła.
- Sienna, uspokój się.
-Staram się – wymamrotała. –Nigdy nie przypuszczałam, że tak daleko, w Stanach, trafię na kogoś..
- Nadal mi nie powiedziałaś, skąd jesteś i jak to możliwe, że jesteś smokiem, skoro nie jesteś z klanu Finn.
Cholera. Uparł się?
-Nie wiem, urodziłam się taka. Wychowywali mnie obcy ludzie – co w sumie było prawdą, niezliczonej ilości niań nie mogła zaliczyć do osób bliskich.
- Mhm... No cóż... - przerwało im pukanie do drzwi. Shuu odebrał kolację i wrócił do niej. - Herbata. Napij się - podał jej kubek.
-Dziękuję – objęła kubek dłońmi, rozgrzewając się. –Nie jest pan taki straszny – powiedziała cicho.
- Serio? - zaśmiał się. - To dobrze. Ty też nie, wiesz?
Obdarzyła go lekkim, nieśmiałym uśmiechem. Naprawdę był przystojnym mężczyzną.
-Nigdy nie chciałam być straszna. Potrafię leczyć – wyznała. Coś o sobie musiała mu powiedzieć, ale wolała odciągnąć temat od rodziny i pochodzenia. –To jest mój dar.
- Naprawdę? Super - uśmiechnął się szeroko, a potem wziął jedną z przygotowanych kanapek do ręki i zaczął wcinać.
Obserwowała go dyskretnie.
-Czyli mogę nadal u pana pracować?
- Jasne, nie puszczę cię nigdzie.
A jak go oszuka, no to będzie gorzej.
Znów lekko się wystraszyła.
-Czy to oznacza, że jestem pana więźniem? – wyszeptała, tuląc do siebie kubek z herbatą.
- Oczywiście, że nie!
Odetchnęła z ulgą.
-Co do tych mężczyzn, którzy mnie śledzą.. Pewnego dnia mogą trafić do hotelu. Nie chcę, by pan lub pana interes ucierpiał przeze mnie – oznajmiła.
- Jeśli nie są tak groźni, jak myślałaś, że my jesteśmy, to nie mam się czego bać - puścił jej oczko.
Odpowiedział mu uśmiech. Sienna nie dosyć, że poczuła się w hotelu bezpiecznie, to zaczynała mu ufać. Nie groził jej gwałtem, nie chciał jej uwięzić..
-Nie powie pan nikomu o mnie? Nawet swojemu tacie?
- Tego obiecać nie mogę. Ale jak mówiłem, spokojnie.
Jecia, co za płochliwe dziewczę. Zastanawiał się, co takiego zrobiła, że musiała uciekać i się kryć.
-Myślę, że mogę panu zaufać – powiedziała cicho, patrząc mu w oczy. Były piękne, o odcieniu fioletu. Wcześniej myślała, że są bardziej niebieskie. Były strasznie niezwykłe. Jakby mu tak zdjąć te okulary.. *kaszelek*. No..
- No właśnie - podsunął jej pod nos talerzyk z kanapkami. - Jedz, jedz, smacznego - uśmiechnął się.
Sięgnęła po kanapkę i zaczęła jeść. Cały czas jednak patrzyła na niego. Boże. Jedzenie rozpływało się w ustach. Najlepsze, co jadła do tej pory. No nie stołowała się w wykwintnych restauracjach, bardziej w anonimowych barach szybkiej obsługi.. Sięgnęła więc po jeszcze jedną, i kolejną.
-Przepraszam – wybełkotała w końcu. –To pana kolacja..
- Zamówiłem to dla nas, Sienna. Jedz. A potem mykaj do siebie, do pokoju. Nie będę cię już męczył.
Przełknęła jeszcze jedną kanapkę.
-Dziękuję, panie Hell. Za wszystko.
- No, proszę - uśmiechnął się do niej znów.

            Myślała o nim długo, gdy kładła się spać. Po raz pierwszy zasnęła bez problemu, chociaż mieszkanko dla pracowników było ciasne .Urządziła się tu przytulnie, na tyle, na ile umiała. Nie było żadnych zdjęć, ani nic innego, co mogłoby ją z kimkolwiek powiązać.
            Następnego dnia ze zdwojoną siłą wzięła się do pracy.
Shuu od rana wczesnego siedział w swoim biurze i bawił się papierkami, jak na dobrego szefa przystało.
Nagle do jego gabinetu wpadła wysoka, rudowłosa kobieta. Miała na sobie grafitowy kostium i czarne szpilki. Była ładna, ale nie piękna.
- Kim? Co ty tu robisz? - Shuu uniósł brew wyżej, wstając z fotela.
-Wpadłam cię odwiedzić, byłam w okolicy – uśmiechnęła się. Wszyscy się zastanawiali, kiedy Shuu w końcu się jej oświadczy.
- Aaa - pocałował ją w policzek. - Kawy? herbaty?
-Herbaty. Ziołowej.
Usiadła, zakładając nogę na nogę. Pochodziła z bogatej rodziny jednego za baronów Munro. Była jego najstarsza córka. Przebiegła, chytra i gotowa na wszystko, byleby zdobyć dranira.
- Okej - zamówił dla niej, a potem znów spojrzał w papierki.
-Wybierasz się na tą galę w niedzielę? – zapytała Kimberly, z pozoru obojętnie. Wpatrywała się w niego, niezrażona brakiem zainteresowania. W końcu miała go uwieść, co za problem.
- Nie, nie idę. Spotykam się z... bratem.
-Och, szkoda – zrobiła zawiedzioną, lekko nadąsaną minkę. –Bo szukam partnera. Może Matthew zgodzi się przełożyć spotkanie? – poprawiła bluzeczkę tak, by było widać jej piersi lepiej.
W tym samym czasie do gabinetu zapukała Sienna.
-Herbata, panie Hell – powiedziała spokojnie, wnosząc tacę.
- Dziękuję, Sienno - uśmiechnął się do niej. - I jak się czujesz?
-Dobrze, dziękuję, panie Hell. Czy podać coś jeszcze?
Baronówna mierzyła ją pogardliwym spojrzeniem. Jakaś pokojówka. Dżizas. Plebs nie znał swojego miejsca. Nie będzie przecież przy niej poruszać ważnych kwestii!
-Powinien pan coś zjeść – odważyła się powiedzieć Sienna. –Podobno odmówił pan dzisiaj śniadania.
- Nie mam czasu na śniadanie - westchnął. - Tyle roboty, tak mało czasu... - dodał, jakby do siebie.
-Mimo wszystko, zrobi pan sobie 10 minut przerwy i zje śniadanie – uparła się.
-Śmiesz wydawać rozkazy pracodawcy? – wtrąciła się Kim.
- Daj spokój, Kim, ona się troszczy - ukradkiem puścił oko Siennie. No, chyba była mu wdzięczna, nie? No i spoko. Wszyscy byli zadowoleni. - Dobrze, zjem no - odłożył papierki i zajął się jedzeniem.
-Dobrze – Sienna wyszła, a Kim prychnęła.
-Miękniesz, Shuu, kochanie – powiedziała z uśmiechem. –Taka młoda dziewczynka, a ty jej ulegasz.
- A dlaczego nie? W sumie, głodny się zrobiłem - wzruszył ramionami.
-Trzeba było powiedzieć, przyniosłabym ci coś z restauracji – powiedziała usłużnie.
- Ale wtedy nie byłem głodny.
Roześmiała się perliście i sięgnęła po herbatę.
-Za to cię lubię. Jesteś nieprzewidywalny. A co słychać u twoich rodziców? Pani Yumi wciąż pracuje z tygrysami? – żeby nie było, że olewa jego rodzinę. Znała wszystko, co było na ich temat w Internecie.
- Tak. Cały czas. Kocha tę pracę.
-To urocze – ona nie wyobrażała sobie pracować. Po co, skoro jej rodzina spała na kasie? A pani królowa klanu mogła trwonić pieniądze garściami, a wciąż by ich przybywało. A mimo to zadawała się z brudnymi zwierzętami. –Słyszałam, że twój ojciec brał udział w ciężkiej akcji ostatnio. Jest niesamowity.
- Tak, tak, jest.
Ano, pamiętał, jak w pracy na angielski o swoim bohaterze, napisał właśnie o Ojcu.
Kuźwa. O czym miała o nim rozmawiać. Wolałaby zaciągnąć go do łóżka, tam potrafiła więcej. A tak? Shuu nie był interesująca rozmówcą. Uwielbiał tylko swój hotel.
-Podobno Matthew zaliczył studia w trybie przyśpieszonym i już odbył staż. Nie widziałam go od dawna..
- Popatrz na mnie, on też tak wygląda - spojrzał na nią i uśmiechnął się. - Tak. Zaczął już pracę.
-Och, nie jest taki jak ty – zauważyła. –Nie ma tych twoich przenikliwych oczu – podeszła do okna. No no. Mogłaby tu z nim zamieszkać w tym hotelu. Co prawda, zmieniłaby wiele, poczynając od zwolnienia plebsu, który tu pracuje.
Nagle do gabinetu weszła Sienna.
-W kuchni pytają, co przygotować dla pana na obiad – powiedziała, skromnie składając dłonie na podołku.
- Obojętnie. Cokolwiek będzie dobre - uśmiechnął się do niej. - A, i powiedz kucharzowi, że genialne kanapki.
-Przekaże, proszę pana – dygnęła grzecznie i wyszła.
-Więc? Co z tą galą? – wróciła do problemu. Potrzebowała go jako partnera. –Matthew się pewnie nie obrazi, w razie czego zwal na mnie – zachichotała.
- Planowaliśmy to od dawna... przykro mi, Kim...
-Och, nie szkodzi, Shuu. Następnym razem – odstawiła filiżankę i pocałowała go w policzek. –Zabierzesz mnie na jakąś kolację, to ci wybaczę – zażartowała. –Pójdę już, pracujesz w końcu.
- Więc do zobaczenia - również pocałował ją w policzek i odprowadził do drzwi.
A dlaczego on się z nią spotykał? Dobre pytanie.
Bo mamusia chciała. I tatuś. Bo się martwili, że sam sobie nikogo nie znajdzie, zajęty pracą.


sobota, 9 marca 2013

Rozdział 49. „My hands are cold, my body’s numb.” (Nate)




            Aria cały czas miała klucze od domu rodziców. Tak jakoś zostało. Zwłaszcza ojciec nalegał, żeby miała je cały czas, bo w razie jakby co, to zawsze może wrócić i wejść bez problemu.
            Żeby tylko wiedziała, jakie szczęście jej te klucze przyniosą, kiedy wchodziła do domu, a wołając, nikt jej nie odpowiedział. Wzruszyła jedynie ramionami. Może jej nie usłyszeli. Weszła na piętro i rozejrzała się. Chyba serio nikogo nie było, chociaż widziała na korytarzu buty i kurtkę Nate’a. Może zabunkrował się u siebie jak zawsze. Ostatnio siedział tylko w swojej samotni (czytaj: swoim pokoju) i nie wychodził stamtąd. Znaczy wychodził, jak zgłodniał. A potem szybciutko czmychał do siebie do pokoju. Aria zaczęła się zastanawiać, co takiego ważnego dzieje się w życiu jej brata. Może miał duży projekt u siebie na roku, a może z kimś korespondował przez Internet. Wszystko było możliwe, nie?
            Ale nie spodziewała się tego, co zobaczyła parę minut później.
            - Nate? – weszła do niego do pokoju, wcześniej pukając. Ale nikt jej nie odpowiedział. – Nate? – zaczęła jeszcze raz, kiedy dostrzegła obrazy, które wisiały na ścianie nad łóżkiem jej brata.
            Aria zakryła sobie usta dłonią, a potem upadła na kolana, obok łóżka. Zacisnęła palce na pościeli, w jej oczach pojawiły się łzy.
            Jak mogła nie zauważyć takiego stanu, w jakim był jej brat? Jak mogła nie zauważyć tego mroku? Jak mogła nie zauważyć tak głębokiej depresji swojego brata?
            Obrazy wisielców, zdjęć z wojen, morze z pustymi plażami… wszystko  kolorach czerni i bieli. To było nic. Na czarno słowa na kartkach wręcz krzyczały: samotność, tęsknota, śmierć, ból, koniec, zderzenie, wybuch, szaleństwo, strach. Aria nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Zdjęcia ich rodziny. Wszystkie, na których byli razem… twarz Nate’a była zniszczona, jakby ciął ją nożyczkami lub nożem. Wisiały również obrazy, które przedstawiały ludzi z anoreksją, pożary lub zwykłe kartki, które zostały zakreślone czarną farbą.
            - Nate… - szepnęła Aria. W oczach miała łzy, które spłynęły jej po policzkach. – Mój Boże…
            Aria mimo wszystko szybko się ogarnęła. Przecież on mógł gdzieś tu być! Co, jeśli sobie coś zrobił?!
            - Nate! – krzyknęła, szybko się podnosząc. O mało się nie przewróciła, biegnąc szybko do łazienki, która łączyła się z pokojem jej drugiego brata.
            Kiedy tam wpadła, zachwiała się, szybko łapiąc się framugi drzwi. Zapach krwi był uderzający i nie do zniesienia. Aria miała odruch wymiotny nie tylko ze względu na zapach, ale również na stan jej brata. Nate leżał w wannie, w której woda była cała czerwona od krwi. Albo leżał tam już dosyć długo, albo bardzo głęboko wbił sobie nóż (który zakrwawiony leżał na brzegu wanny).
            - Nate! – krzyknęła znów i podbiegła do niego. Szybko złapała go za ramiona i próbowała wyciągnąć z wody. Nie była zbyt silna, a mokre ubrania Nathana tylko pogarszały sprawę. – Nate, obudź się! Proszę! Słyszysz?! Obudź się!
            W końcu udało jej się go wyciągnąć, sama się przy tym brudząc jego krwią. Przytuliła go do siebie, jakby chciała go ogrzać. Leżał w lodowatej wodzie. Aria tak naprawdę była w szoku i nie myślała nad tym co robi. Na szczęście w oczy rzucił jej się ręcznik kąpielowy, który szybko zwinęła i zawiązała na rękach brata. Cała drżała. Rany, jakie sobie zadał, były głębokie. Aria nie była dobra z biologii, ale była pewna, że przeciął sobie ścięgna. Nie miała czasu na racjonalne myślenie, ale domyślała się, że nie chciał, aby geny Obdarzonych go uzdrowiły.
            Teraz ręce jej nie drżały; one dygotały i to strasznie. Taką właśnie dłonią sięgnęła do kieszeni swojej sukienki i wybrała numer na pogotowie. Drżącym głosem, przerywanym płaczem, często zacinającym się podała adres i powiedziała, co się stało.
            Potem przytuliła do siebie bezwładne ciało Nate’a. Nie chciała sprawdzać jego pulsu. Za bardzo się bała tego, czego mogła się dowiedzieć.

            Nate wszedł do pustej sali, w której za kilkanaście minut miał mieć wykład. Położył torbę na ziemi, a potem usiadł na swoim miejscu. Przygotował się do notowania. Tak, nawet na ASP były potrzebne notatki. Masarka, ale co zrobisz no…
            Po chwili do sali wszedł jakiś inny student, ale z tego samego roku. Dostrzegł Nate’a, przystąpił z nogi na nogę, a potem ruszył w jego stronę.
            - Cześć – zaczął Nate, ale nie powiedział nic więcej. Kolega z roku też nie, bo zajął się całowaniem pana Akardo.
            A pan Akardo był w szoku. Chodzi o to, że nigdy nie całował go facet, ale to nie znaczyło, że się nimi nie interesował. Otóż tak, bardziej oglądał się za chłopakami, niż za dziewczynami. Ale bał się tego. Po prostu. A z tym studentem nic go nie łączyło. Rozmawiali, wiadomo, bo często siedzieli obok, byli razem w grupie, robili projekt z paroma innymi studentami. A ten tu nagle…
            Ale odwzajemnił pocałunek, przymykając oczy. O matko, spodobało mu się to, i to bardzo! Zawsze się cholernie bał. Ale chyba przestanie.
            No cóż, wróciłby do pierwszego zdania, według którego bał się ujawnić od razu, gdyby dostrzegł kogoś, kto obserwował ich zza lekko uchylonych drzwi.

            Aria nie wybrała numeru rodziców. Nie myślała o tym. Teraz liczył się jej brat. Słyszała sygnał karetki, potem jak kilku ratowników biegnie po schodach, kiedy zaczęła ich nawoływać. Kazali jej się odsunąć, pytali się o różne sprawy, a ona miała pustkę w głowie. Powiedziała tylko, że mają go uratować, bo jest jej bratem i on nie może umrzeć.
            Przecież nie mógł umrzeć.
            Cała mokra i brudna od krwi, zbiegła na dół, za ratownikami. Na dwór, gdzie padał deszcz i było wyjątkowo zimno tego wieczoru jak na Los Angeles.
            - Muszę z nim jechać – spojrzała na dowódcę grupy. – Proszę… - dodała ciszej.
            - Dobrze. Jest pani jego siostrą.
            Potem wsunęli nosze, do których przypięli Nate’a, do karetki. Tam wszystko również działo się szybko. Aria patrzyła na brata, na kardiomonitor, a potem znów na brata. Automatycznie wybrała numer taty i przyłożyła telefon do ucha.

            Od tamtego pocałunku nie minęło dużo czasu, ale z pewnością dużo się zmieniło. Nate przestał być lubiany; stał się workiem treningowym paru kolesi, którzy znienawidzili go za samą orientację seksualną. Poniżali go, śmiali się z niego. Nie mieli litości. Niszczyli mu jego prace i to w dość paskudny i ohydny sposób. Nie darli ich, nie palili ich. Znaczy też, ale to przychodziło później, zaraz po załatwieniu na nich swoich potrzeb fizjologicznych. Potem znów rzucali ciałem Nate’a o ściany. A on był zbyt przerażony, żeby jakkolwiek zareagować. Poza tym, jego ciało wydawało się zbyt kruche na bójki. Może i był szkolony przez samego Josepha Redbirda, ale jak widać – kiedy przychodzi co do czego, nie potrafi zrobić nic. Strach totalnie go paraliżował.
            Miewał koszmary. Okropne, z których można by nakręcić nie jeden horror. Potem przestał sypiać. Nie wychodził z domu. A później z pokoju. Jasne, rodzice się o niego martwili, ale on mówił, że ma bardzo ważny projekt na zaliczenie i musi go zrobić DOBRZE.
            A w jego głowie rodziły się przeróżne myśli i wizje. Rysował je i rysował, a pewnej nocy powiesił je na ścianie nad łóżkiem. Nie czuł zadowolenia. Tak właściwie, to nie czuł nic. Oprócz ogromnego bólu, który narastał z każdym dniem.
            W końcu rysunki przestały wyzwalać jego gniew i cierpienie. Nie wytrzymał.
            Zszedł do kuchni, wszyscy już spali, a on nalał do czajnika nierdzewnego (nie lubił tych elektrycznych) wody i wstawił ją na gaz. Automatycznie wsypał do kubka herbatę, a potem stanął przy kuchence gazowej. Kiedy czajnik, zaczął gwizdać, wziął go i podszedł do blatu. Zawahał się. Spojrzał na czajnik, a potem na swoją dłoń.
            Po chwili znalazł się przy zlewie. Wolną dłoń wyciągnął nad niego, zacisnął pięść, a potem przechylił czajnik, który znajdował się w jego drugiej ręce. Gorąca woda spłynęła na jego skórę. Nate poczuł, jak jego serce przyśpiesza. Poczuł ból, ale to nic. To było nic, w porównaniu do bólu, którego doświadczał codziennie.
            Wiedział, że nie będzie śladu. W końcu miał te obdarzone geny, czy coś tam. Dla niego lepiej. Nikt nic nie zauważy, a on poczuje się lepiej. Układ idealny.
            Nim się obejrzał, woda się skończyła, a jego ręka wyglądała okropnie. Cała czerwona, zmarszczona. Skaza na jego czystej skórze. Skaza, która do rana zniknęła bez śladu.
            I znikała każdego ranka, kiedy się budził po nocy samookaleczenia się.
                                              
            Drzwi, które prowadziły na korytarz, otwarły się z hukiem, kiedy Silver próbowała się przedostać do szpitalnej sali, w której trzymali jej średnie dziecko. Była zdenerwowana jak nigdy przedtem. Ostatnimi siłami powstrzymywała się, żeby się nie rozpłakać.
            Aria zauważyła swoich rodziców i wstała z białego krzesła.
            - Przepraszam – szepnęła tylko, a potem przytuliła się do matki.
            Nick obejrzał się za siebie. Stał cały czas przy oknie. Odkąd przyjechał, stał tam i patrzył. Myślami był zupełnie gdzie indziej.
Jace wpadł na oddział jak burza. Był przerażony, zupełnie jak wtedy, gdy to Silver trafiła do szpitala po wypadku. Wtedy stracili dziecko, teraz nie dopuszczał do siebie takiej opcji. Widząc, jak Aria wpada w ramiona matki, zadrżał lekko, a potem zauważył najstarszego syna.
-Nick? Nicky, o co chodzi? - złapał go za ramiona.
Nick spojrzał na niego poważnie, może lekko nieprzytomnie.
- Próbował się zabić. Podciął sobie żyły. I nie tylko - dodał ciszej, spuszczając wzrok.
Jace puścił ramiona syna i zacisnął dłonie w pięści. Historia lubiła się powtarzać, co? Ktoś bliski jego sercu miał kłopoty, a on tego nie zauważył..
-Zostań z dziećmi, pójdę się czegoś dowiedzieć - powiedział do Silver, przelotnie muskając jej plecy dłonią, chcąc dodać jej otuchy. Udał się na poszukiwania lekarza.
Takowy właśnie wyszedł z sali Nate'a wraz z jakimiś kartkami.
-Jace Morgenstern, ojciec Nate'a - powiedział, podchodząc do niego. -Panie doktorze, co z moim dzieckiem?
- Jego stan jest stabilny, ale ciężki. Przeciął sobie nie tylko żyły, ale i ścięgna. Dotarł nawet do kości. Zauważyliśmy, że wcześniej musiał oblać się wrzątkiem. Ale nie raz. To było długotrwałe działanie, nie obłożył sobie oparzenia - lekarz spojrzał na niego poważnie. - Przez długo czas leżał w lodowatej wodzie. Zatamowaliśmy krwawienie i wszystko, co było w naszej mocy. Pozostało tylko czekać.
-Dziękuję, panie doktorze - powiedział Jace, czując, ze ma nogi jak z waty. Stabilny, ale ciężki. Do jasnej cholery, Nate, dlaczego?, pomyślał. -Czy mogę go zobaczyć?
- Tak, tylko chwilę.
No cóż, był jego ojcem...
Nate leżał ubrany w szpitalną piżamę, w wykrochmalonych pościelach. Ręce miał obandażowane. Mocno.
Jace, ubrawszy się w szpitalny fartuch dla zachowania nie tylko pozorów, ale przede wszystkim sterylności i bezpieczeństwa, wszedł do izolatki, w której był jego syn. Zamknął za sobą drzwi i podszedł do łóżka. Widok leżącego bez świadomości własnego dziecka, sprawiał mu niewyobrażalny ból. Ileż by dał, by móc tu leżeć zamiast niego.
-Nate, synku - powiedział cicho i pocałował go w czoło, zaciskając dłoń na jego dłoni. Dla postronnych był to zwykły, ojcowski gest pełen czułości, ale Jace wykorzystał go, by przelać w Nate'a część własnej energii. Był dranirem, miał jej dużo. Proces oddawania jej nie był przyjemny, ale nie było takiej rzeczy na świecie, której by nie zrobił dla swoich dzieci.
Po dłuższej chwili Nate się przebudził. Z początku obraz nie był wyraźny, a światło oślepiło go. Gdzie on był? Co się dzieje? Biały sufit, jasno... może jednak trafił do nieba.
A potem ujrzał ojca. Więc pewnie go uratowali.
-Synku - powiedział Jace łagodnie. -Odpoczywaj. Wszystko będzie dobrze. Śpij, Nate.
Wciąż wlewał w niego własną energię.
Nathan szarpnął się gwałtownie, jakby chciał wstać i uciec stąd. A potem skoczyć na główkę z okna. Nieważne, które piętro.
-Nie, nie - mruknął Jace, kładąc dłoń na jego piersi. -Uspokój się - mruczał. -Odpoczywaj. Mama tu jest, jest Aria, jest Nick. Wszyscy tu jesteśmy, Nate. Kochamy cię - zapewniał go łamiącym się głosem.
A on spojrzał na niego beznamiętnie. Może z lekkim strachem, ukrytym gdzieś w oczach. Był pewien, że zdąży!
-Odpoczywaj, synku - westchnął Jace, widząc pielęgniarkę, która skinęła na niego palcem. -Wrócę do ciebie, jak będę mógł - dodał.
Po wyjściu na korytarz przytulił Silver, na chwilę kryjąc twarz w jej włosach. Sama jej obecność niosła mu ukojenie i spokój.
Nagle do szpitala wpadł Ian. Był daleko, na polowaniu, gdy wyczuł smutek i strach Arii. Dotarł tu - dosłownie - jak na skrzydłach.
-Aria? Co się stało?!
- Ian... - Aria na nowo się rozpłakała, przytulając się do niego mocno. Nadal była w szoku, nadal się trzęsła, pomimo środków uspokajających, które dała jej pielęgniarka.
Na korytarz wszedł jakiś pan, ubrany w elegancki garnitur. Wraz z lekarzem skierowali się do Jace'a i Silver.
- To jest lekarz psychiatra, doktor Holls. Chciałby zadać kilka pytań państwa synowi.
Otoczył ją nie tylko ramionami, ale smoczym żarem. Jego partnerka musiała czuć się bezpiecznie.
Tymczasem do Nicka zaczęła wydzwaniać Ai..
Jace zastąpił mu drogę, nie wypuszczając Silver z objęć.
-Nie teraz. Dopiero odzyskał przytomność - warknął.
- Przykro mi, ale musimy przebadać pańskiego syna, nim znów spróbuje sobie zrobić krzywdę - powiedział psychiatra.
- Jace - Silver spojrzała na niego słabo. - Na chwilę, panie doktorze...
-Proszę. Jest pod stałą obserwacją. Czy to może być jutro? - poprosił Jace. -Nate potrzebuje chwili, proszę..
- To zajmie chwilę, pięć minut. Musimy zrobić badania - nalegał lekarz.
-Skoro tak pan nalega, chcę przy tym być - powiedział twardo. Skinął na Nicka i delikatnie wsunął mu w objęcia Silver.
Nick objął mamę, a potem szepnął, że będzie dobrze. Ai powiedział, co się stało, ale nie chciał dłużej rozmawiać. Po prostu nie mógł.
Kiedy Jace i doktor Holls weszli do sali, Nate rzucił na nich okiem.
- Witaj, Nate, chciałbym zadać ci kilka pytań - zaczął, siadając na krześle. W rękach miał jakieś dokumenty. - Mogę?
Nate kiwnął głową.
- Czy nadal posiadasz myśli, które określiłbyś jako samobójcze?
- Tak.
- Po wyjściu wyobrażasz sobie podjęcie kolejnej próby samobójczej?
- Tak.
- Czy posiadasz dostęp do środków śmiercionośnych?
- Tak.
- Czy odczuwasz niepokój, że próba samobójcza okazała się porażką?
- Tak.

sobota, 2 marca 2013

Rozdział 48. Uciekinierka. (Sienna x Shuu)


Ciemność zawsze stała po jej stronie. Jej tajemnicza atmosfera otulała ją i ukrywała, gdy szybkimi krokami biegła poprzez uliczki, starając się zgubić swój pościg. Owszem, łatwiej byłoby zmienić się i wzbić w powietrze, uciec stąd jak najdalej, ale wtedy łatwo by ją wyśledzili. Zachowując się jak człowiek, umykając w mroku, trudniej było ją wytropić, zwłaszcza, że zrobiła wszystko, by zamaskować swój zapach.
            Uspokoiła się dopiero wtedy, gdy autobus odjechał w stronę lotniska. Ściskając w drobnej dłoni fałszywe dokumenty, modliła się, by nie zwrócili na to uwagi. W małym plecaku miała wszystko, co było jej potrzebne: kilka ubrań, pamiątki po mamie, kosmetyczka. Dodatkowo to, co miała na sobie i kilkaset dolarów w gotówce, by jakoś zaczepić się w nowym miejscu.

            Pół roku później musiała przyznać, że źle się jej powodzi. Nie miała żadnych studiów, skończyła tylko liceum. W wieku 17 lat umiała niewiele, ale nadrabiała to entuzjazmem i zapałem do pracy. Jednakże, od czasu do czasu zmieniała adres, ruszała znów w trasę. Zazwyczaj nocą, znikała, niczym duszek, którego spłoszyli ludzie. Bała się, że wpadną na jej trop, więc z nikim nie przystawała, z nikim nie była blisko. Pracowała, uśmiechała się, ale po miesiącu znikała.
            Skupiała na sobie uwagę. Była może nie piękna, ale interesująca. W jej krwi wymieszały się geny azjatyckich i europejskich przodków, przez co była dosyć niezwykła. Nienawidziła tego w swoim wyglądzie, ale gdy próbowała ściąć włosy, drżała jej ręka. Zamiast tego wolała ucieczkę. Nigdy nie pozwalała się fotografować.
            Pewnego dnia, 8 miesięcy po ucieczce, zatrzymała się w Los Angeles. Skromne oszczędności pozwoliły jej wynająć ciasny pokoik w podrzędnym motelu. Z ulgą weszła pod prysznic, by zmyć z siebie trud podróży. Gdy wyszła spod (niestety) zimnej wody, sięgnęła po suchą bułkę i zjadając ją z apetytem, otworzyła lokalną gazetę. Obojętnie przerzuciła wzrokiem po nagłówkach, szukając ofert pracy. Robiła już wszystko, m.in.: sprzedawała lody, była kelnerką, sprzątała w biurowcach, gotowała. Nie robiła tylko jednego: nigdy nie sprzedała własnego ciała.
            „HOTEL MŁODEGO MAGNATA POSZUKUJE PRACOWNIKÓW!”
Ten nagłówek przykuł jej uwagę. Pod spodem znajdował się dosyć spory artykuł o Shuu Hell. Z ciekawością przyjrzała się jego zdjęciu; przedstawiało ono młodego, przystojnego mężczyznę o jasnych włosach i fiołkowych oczach, ukrytych za seksownymi okularami.
-23 lata? – mruknęła pod nosem, palcem dotykając jego fotografii. –Taki młody.
Nie, żeby była starsza od niego, ale młody, a już zarządzał własnym hotelem. W dalszej części artykułu opisywali, jaki to był hotel, na jakiej ziemi stanął, ile gwiazdek dostał. I że szukano do niego personelu. Postanowiła udać się na rozmowę kwalifikacyjną. W takim hotelu łatwo mogła się wtopić w tłum.

            Następnego dnia, ubrana w prosta, białą bluzeczkę, która opinała się na średniej wielości biuście, który wyglądał na obfity, biorąc pod uwagę jej drobną sylwetkę. Do tego czarna spódniczka i buty na lekkim koturnie, które sprawiły, że dobiła do 160 cm wzrostu. Długie włosy upięła w koczek, który odsłonił łagodne rysy jej twarzy.
            Nie spodziewała się takich tłumów, głównie kobiet w wieku 30 – 60 lat. Były również młodsze, ale wszystkie wyglądały na starszą od niej. Wzięła numerek i usiadła na jednym z wolnych miejsc. Miała ochotę śmiać się. No pewnie, że wszystkie te kobiety przyszły tu, by własnym okiem rzucić na tajemniczego pana Hell. Według Internetu, był kawalerem do wzięcia, z szanowanej, bogatej rodziny.
            Unikała takich.

Shuu usiadł wygodniej i napił się herbatki. Malinowej. Boże, niektóre kobiety tu przyszły chyba tylko po to, żeby z nim poflirtować. Nuuudaaaa.
Gdy nadeszła jej kolei, weszła do biura i zamarła na kilka sekund. Zamiast menadżera od danej dziedziny, za biurkiem siedział sam Shuu Hell.
            Powinien pozwać gazetę do sadu, bo zdjęcie, jakie mu zrobili, nie oddawało ani troszkę tego, jak przystojny był w rzeczywistości. Niesamowicie seksowny, a jego zapach unosił się w całym pomieszczeniu. No i ten garnitur…
~Łał. Duże łał. Może go skubniemy? – zagadnęła Smoczyca, machając zalotnie ogonem.
-Dzień dobry – powiedziała, drżącym głosem.
- Dzień dobry. Proszę usiąść i opowiedzieć coś o sobie.
Byle tylko nie historię życia - pomyślał.
-Mam na imię Sienna – oznajmiła troszkę pewniej. –I nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Nie mam rodziny, po 18 musiałam opuścić dom dziecka – lekko wzruszyła ramionami, chociaż czuła ból w sercu. Bajeczka, która miała wiele wspólnego z prawdą.
- Och... - spojrzał na nią zza okularków, które poprawił na nosie. - Domyślam się, że nie jesteś leniwa.
Spojrzała na swoje spracowane, ale zadbane dłonie. Paznokcie miała czyste, krótko przycięte.
-Jakoś trzeba zapracować na dach nad głową. Za darmo nikt mnie nie przenocuje – odparła z brutalną szczerością. Dla kogoś, kto całe życie był pod kloszem, było to nieprzyjemne odkrycie. Ale Sienna nauczyła się dużo z tej lekcji.
- Okej. Zostaw mi swój numer, Sienno - uśmiechnął się do niej ciepło.
Automatycznie odwzajemniła uśmiech, uważając, że pan Hell naprawdę był ładny.
-Proszę – podała mu swoje CV, wraz z numerem kontaktowym. Oczywiście, większość danych była sfałszowana. Otrzymała o wiele lepsze wykształcenie, ale nie przyznawała się do tego. Długo też uczyła się mówić jak „inni” ludzie. –Czy to prawda, panie Hell, że pokojówki tutaj pracują w mundurkach? – zapytała nagle, lekko się rumieniąc.
- No tak. Każda z pań i panów dostanie specjalne uniformy na zmianę. Prane są tutaj w pracy, więc nie trzeba ich brać do domu.
-Och – uniosła dłoń do ust, by zamaskować uśmiech. Zawsze lubiła te stroje. –Dobrze. Czy coś jeszcze mam panu zostawić?
~Siebie. Na przykład, oczywiście.
- Nie, to chyba byłoby wszystko - uśmiechnął się znowu. - Dziękuję za przyjście - wstał, żeby nie było, w końcu pełna kulturka.
Sienna dygnęła. Jakoś tak mimo dzielącej ich odległości i biurka, czuła przed nim dziwny respekt. Zupełnie, jakby był księciem albo ki czort.. W sumie, był „księciem” tego hotelu, pomyślała.
-Dowidzenia, panie Hell – powiedziała, z lekko spuszczoną głową. Nagle jednak zatrzymała się i zarumieniła. –Czy są tutaj pokoje dla pracowników? – zapytała nieśmiało.
Shuu uniósł brew. No cóż, ta dziewczyna była z bidula, domyślił się, że może być u niej ciężko z pracą, pieniędzmi, mieszkaniem... Wszystkim innym. Musiało jej bardzo zależeć na tej pracy. Ale czemu się dziwić, hotel już zaczął nadrabiać dług. Pracownicy nie będą zarabiali wcale tak mało.
- Tak, są.
-Dobrze. Dziękuję. Przepraszam za te wszystkie pytania – dodała. Do widzenia.
Gdy wyszła, odetchnęła głęboko. Cóż. Zobaczymy. Pozostało tylko czekać na telefon kogoś z obsługi. Ale żeby szef zatrudniał osobiście pokojówki? Dziwnie..

            I zadzwoniono, że dostała tę pracę. Sienna Nawe przed samą soba ukrywała, jak bardzo jej ulżyło po tym telefonie. Kto wie, może zostanie tu na dłużej niż miesiąc?
Stawiła się następnego dnia rano w wyznaczonym miejscu. Wraz z nią było jeszcze kilka osób. Dano im mundurki (swoją droga, były śliczne, lekko kuse, ale pewnie o to chodziło). Sienna wciągnęła go na siebie i ruszyła do pracy.
            Przydzielono jej całe piętro. Popołudniu, ku jej uldze, pracownikom podawano lekki obiad, więc nie musiała się martwić o jedzenie. Po posiłku wróciła do pracy. Z piętra, które jej przydzielono, rozciągał się widok na Los Angeles. Piękne. Najwyższe Pietro. Były tu apartamenty.
Shuu zamieszkiwał jeden z nich. No co, po co miał szukać mieszkania, skoro miał tutaj pokój idealny dla siebie? No i miał tutaj obsługę. Żyć, nie umierać. 
Ale czasem trzeba wybrać się do pracy... Ubrał się zatem w garniturek, a potem wyszedł.
- Przepraszam! - powiedział szybko, kiedy na kogoś wpadł.
-Nie szkodzi, proszę pana! – powiedziała szybko Sienna, zadzierając głowę do góry.
~Nie no, pięknie zaczynasz, złociutka. Miałaś mu wpaść w ręce, nie na niego.
- Nic ci nie jest? - spojrzał na nią uważnie. - O, to ty - uśmiechnął się.
-To ja – odparła, siląc się na uśmiech. Zainteresowanie Smoczycy tym mężczyzną troszkę ją przerażało. –Nie, nic mi nie jest, proszę pana. Dziękuję za zatrudnienie mnie – dodała cichutko.
- Pytałaś o pokoje, prawda? Na parterze w tyle się takowe znajdują. Proszę - położył jej na dłoni kluczyk z numerem dziewięć. - Mam nadzieję, że ci się spodoba - uśmiechnął się radośnie.
-Na pewno lepsze to niż pokój w motelu – oznajmiła, biorąc kluczyk i chowając go do czystego fartuszka (dbała o swój uniform, a jakże). –W porównaniu do pana hotelu tamto to jakaś melina.
- Domyślam się. I o to chodziło.
-Udało się panu. Gratulacje.
Zacisnęła pięści na fartuszku. Była uczona, jak prowadzić rozmowy z wysoko urodzonymi mężczyznami, ale nigdy nie przypuszczała, że będzie rozmawiała z kimś, kto ją tak onieśmiela.
-Czy pana apartament również sprzątają tutejsze pokojówki? Znaczy się, pewnie tak, ale chciałam zapytać, czy konkretna osoba, bo na wykazie nie mam go zaznaczonego, ale mogę to zrobić, jeśli nikt inny nie jest wyznaczony – wyrzuciła z siebie na jednym oddechu.
~Zastrzelisz go słowami, człowieku. Uspokój się.
- Jeśli chcesz, to możesz. Dostaniesz wyższą pensję.
-O..o. I tak już płaci pan dużo – zarumieniła się. –Dobrze, to skoro pan wychodzi do pracy, to ja tu szybciutko posprzątam – obdarzyła go słodkim uśmiechem.
- Dzięki - uśmiechnął się i zaczął sie wycofywać (przodem do niej). - Swoją drogą, ładnie wyglądasz, Sienno.
A potem zniknął za zakrętem.
-Dziękuję – wyszeptała rumieniąc się głęboko.
            A potem weszła do jego apartamentu. Był ogromny, ale zadbany i urządzony elegancko, z gustem. W powietrzu, wszędzie, unosił się zapach mężczyzny, który doprowadzał Smoczycę do szaleństwa. Sienna pozwoliła jej troszkę pobiegać, a sama zaczęła sprzątać. Nie wiedziała, ile czasu jej to zajęło, ale to był ostatni apartament na piętrze, więc się nie spieszyła. Na sam koniec zostawiła sobie sypialnię. Zmieniła pościel, zaścieliła łóżko, wygładziła poduszki, podczas gdy Smoczyca spała w salonie.
Shuu wrócił późno, akurat, jak Sienna kończyła. Zatrzymał się jednak w półkroku, widząc smoka, który jak gdyby nigdy nic leżał sobie na jego dywanie. 
Zaczął się zastanawiać, czy to smok Sienny, czy może sam się tu przyszwędał. Ale niby skąd? Swoją drogą, nie znał tego smoka. A Sienna musiała go widzieć. 
O mój Boże, a jeśli to naprawdę smok Sienny? Sienna jest smokiem? Smoczycą?!
-Pan Hell – wyszła z sypialni, zamykając za sobą drzwi. –Z kuchni przysłano pana kolację, czeka tylko na podgrzanie. Mam to zrobić? – zapytała, chowając płyn do mycia drewna.
- Odpowiedz mi na pytanie - Boże, nie wierzył, że będzie się pytać o: - Widzisz leżącego smoka na dywanie?
Sienna zbladła gwałtownie. Dłonią złapała się framugi drzwi, by nie upaść. To niemożliwe. On nie mógł widzieć Smoczycy. Która, gdy temat zszedł na nią, obudziła się, ziewnęła i lekkim krokiem podeszła do Shuu.
~Przystojniak w garniaku.
-On cię widzi – szepnęła Sienna. Smoczyca szarpnęła łbem, po czym uciekła (co wyglądało lekko komicznie, gdy próbowała się ukryć za sofą). –To niemożliwe. Nie. Niemożliwe – wymamrotała, patrząc ze strachem na Shuu.
- O mój Panie, więc jednak to prawda - jęknął Shuu. - Skąd jesteś, kim jesteś, dlaczego jesteś smokiem? - oczywiście, że był przygotowany do ataku. I do obrony. Tak na wszelki wypadek. Niepozorne istoty zawsze były najgroźniejsze.
-Nie wiem – wyszeptała. Nie miała dokąd uciec; Shuu blokował jedyne wyjście z apartamentu. Kłamała, ale nie miała innego wyjścia. –Taka się urodziłam. Jestem…tym, kim jestem, od kiedy pamiętam..
- Serio? I niby jak sobie z tym ra... ile ty masz lat? - zapytał podejrzliwie. Pamiętał, że wspominała coś o osiemnastu. W klanie Finn mogli zmieniać się w smoki od lat dwudziestu jeden. Coś tu nie grało.
-18, proszę pana – wykrztusiła. Była przerażona. –U-ukrywam się. U-uciekam. Nie zmieniam się, gdy nie mu-muszę..
- Przykro mi, ale nie mogę cię wypuścić. Muszę zadzwonić do mojego ojca.
I wyjął telefon i zadzwonił.
-Nie! Błagam – osunęła się na kolana. –Znajdą mnie. Błagam. Znajdą mnie, jeśli komuś o mnie powiesz..
Shuu uniósł brwi. Co to ma być? Co się dzieje?!
Zrobił krok w jej kierunku.
- Kto cię znajdzie?
-Śledzili mnie, od kiedy uciekłam – wymamrotała. –Parę razy próbowali złapać. Boję się ich, panie Hell – spojrzała na niego, a po jej policzkach spłynęły łzy. Była tylko zagubioną dziewczyną. –Czy pana ojciec doniesie na mnie?
- Nie... - podszedł do niej, a potem uklęknął na przeciwko niej. - Tutaj jesteś bezpieczna, ale musisz mi wyjaśnić, o co chodzi.