środa, 29 sierpnia 2012

Rozdział 18. Okrutna Królowa (Vanessa x Rikuo)



-Och - szepnęła z uśmiechem Ellen. - W takim razie może jutro pomożesz mi przygotować wszystko na przyjazd pozostałych gości, Vanesso? 
- Chciałem jej pokazać pobliskie miasteczko - zaczął Rikuo, ale matka zmierzyła go zimnym spojrzeniem. 
- Chcę bliżej poznać moją synową... - przyznała, uśmiechając się. Ale coś w tym uśmiechu nie podobało się Rikuo. 
- Jasne, dlaczego nie. Miasteczko możemy zwiedzić wieczorem albo na następny dzień - zaproponowała cicho Vanessa, biorąc filiżankę do rąk. 
Resztę herbaty, którą miała zamiast wypić teraz, wylądowały na kimonie Rikuo. 
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam - zaczęła szybciutko Vanessa, rękami wycierając plamy.
Nooo, braaaawo.
-Daj spokój, kotku – Rikuo złapał ją za ręce. –Nie szkodzi.
Ellen wyniosła brew naprawdę wysoko, po czym zerknęła na Mathiasa, jakby chciała powiedzieć „no zobacz, co mu załatwiłeś, co z ciebie za ojciec”.
-Nie wiem, czy to się spierze – oznajmiła wyniośle.
-To nieistotne, mamo – warknął Rikuo, przyciągając Nesse do siebie.
- Przepraszam, Rikuo... ale ze mnie niezdara - szepnęła, spuszczając głowę.
- Daj spokój, Nessa - Rose machnęła ręką. - Kupi sobie nowe. A jak nie, to nauczy się szyć - zaśmiała się.
-Dokładnie – poparł kuzynkę, chcąc, aby żona troszkę się uspokoiła. –Nie szkodzi, kotku. Zdarza się. A jak jesteś niezdarą, to moją – pocałował ją w czoło i przytulił.
-Widzisz? Rikuo jest ponad czymś takim – powiedział z dumą Mathias. –Dobrze go wychowałem.
Vanessa uśmiechnęła się lekko i przytuliła do Rikuo. No, ojciec pewnie już by na nią łapę podniósł.
-Musisz być zmęczona – Rikuo pogłaskał ją po plecach. –Idziemy spać?
-Nom, późno – Mathias zerknął na zegarek. –To jutro…
-.. oczekuję, że będziesz czekać o 8, Vanesso – powiedziała Ellen. –Przyjeżdża Dranir Munro z rodziną.
- Tak, oczywiście - kiwnęła głową. 
A potem poszli wszyscy do swoich pokoi.

            Nad ranem Rikuo zerknął na leżącą obok żonę. Malutka była i delikatna. Nie rozumiał niechęci, jaką żywiła do niej jego matka.
-Nessa – pocałował ją lekko. –Jest 7… - szepnął.
- Juuuuż...? - wymamrotała, otwierając oczki.
-Tak – objął ją mocno i zaczął całować jej szyję. –Mmm… Lubię cię budzić – powiedział z uśmiechem.
Uśmiechnęła się.
- Sama nie wiem, co lepsze: rzeczywistość czy sen.
-Hmm… - jego dłoń zsunęła się na jej biodro i mocno przygarnął żonę do siebie. –Zależy od tego, co ci się śniło…
- A takie różne - odpowiedziała z niewinnym uśmiechem. Dotknęła nosem jego nosa, a potem go pocałowała.
Rikuo odwzajemnił pocałunek, tuląc ją do siebie. Mrr. Chyba zakochał się we własnej zonie. Lepiej być nie mogło.
-Na przykład?
Fajnie, lepiej późno niż wcale.
- Nie mogę ci powiedzieć, bo się nie spełnią.
-Chociaż troszkę – zamruczał, wtulając twarz w szyję Vanessy i lekko podgryzając jej szyję. –Jakieś szczegół… kto ci się śnił?
- Ty i smok... - przeczesała palcami jego włosy.
W jego towarzystwie zaczyna czuć się już lepiej i swobodniej. Zaczynała mu ufać.
Awww.
-To musiał być straszny sen – westchnął i pocałował ją mocno, ale krótko, w usta. –Chciałabyś wieczorem wyjść na miasto? – zaproponował. –Znam taką knajpkę… Mają takie mega jedzenie…
- Bardzo chętnie - objęła go za szyję.
-Gdybyś nie była umówiona z moją matką, chciałbym się z tobą kochać – mruknął z żalem. –A tak muszę się obejść ze smakiem – spojrzał jej w oczy i pocałował w nos. –Albo olejemy wszystkich i spędzimy ranek w łóżku..
- O nie, wolałabym nie zawodzić twojej matki - powiedziała od razu. - Lepiej już wstanę - wyszła spod niego i poszła do łazienki.
-Niesprawiedliwe – jęknął Rikuo. Hmm. Leżenie w łóżku nie było zabawne, jeśli nie było w nim Vanessy. Westchnął i wstał. Skoro jego żona będzie zajęta pomaganiem matce, to on pomoże ojcu.
            Ellen czekała w holu. Miała na sobie czarne kimono z złotym obramowaniem rękawów. Jej znudzona mina skrzywiła się, widząc, jak zegarek wskazuje 7.59.
I w tym momencie pojawiła się Vanessa.
- Dzień dobry, Ellen-sama - skłoniła się lekko.
-Jeśli mówię „8” mam na myśli zazwyczaj około 15 minut wcześniej – prychnęła, ignorując jej przywitanie. –Czego cię nauczono? Kierowania służbą? Przygotowywania przyjęć? Sprawdzania inwentarza? Mów.
- Ja... tak właściwie to... uczono tylko moją siostrę... - wyznała ze wstydem, spuszczając głowę.
-Ach. Bezużyteczna – Ellen odwróciła głowę. –No nic, ja cię  n a u c z ę.
Wezwała służącą.
-Dlaczego srebro jeszcze nie jest wyczyszczone? – warknęła głośno. –Chcesz stracić pracę?!
Służąca dygnęła, ze łzami w oczach i pobiegła czyścic srebra.
-Gdy się ciebie boją, robią, co zechcesz dwa razy szybciej – poinformowała Vanessę.
- Ale ja nie chcę, żeby ludzie się mnie bali... - powiedziała, obserwując tę biedną dziewczynę.
Uniosła brew i prychnęła.
-Jeśli masz być dobrą panią.. Więc, ile służby zatrudniasz? Od kiedy się przeprowadziliście do Stanów. Jestem ciekawa, Rikuo powiedział tylko, że jego dom jest duży. Nie mówił, jak. Mów, dziecko.
„Jego” dom. Nie „wasz”…
- No... cztery sypialnie, pięć łazienek, salon, kuchnia, gabinet, ogród... Na razie nie zatrudniłam nikogo. To ja gotuję Rikuo, sprzątam... Jest zadowolony, a ja lubię to robić.
-O. A mówił, że się na studia wybierasz. Wiedziałam, że żartował – zaprowadziła ją do kuchni. Gospodyni i kuchareczki natychmiast stanęły w karnym szeregu. – Czy obiad przygotowano?
-Tak, Ellen – sama – powiedziała gospodyni, pochylając się. Nerwowo tarmosiła fartuszek w drobnych dłoniach.
Ellen tymczasem przeszła się po kuchni, podnosząc na chybił trafił przykrywki i kosztując potraw.
-To.Jest.SŁONE – krzyknęła nagle. –Dobrze wiecie, że lady Yumi nie jada takich rzeczy!
Złapała za gorące naczynie (Smoczycy ogień nie ruszał) i wylała część na dłonie jednej z pomocnic kuchennych. Dziewczyna pisnęła, a z jej oczu popłynęły łzy, ale nie powiedziała ani słowa. –Poprawcie to. JUŻ.
Vanessa szybko do niej podbiegła i zaciągneła do zlewu, z którego puściła zimną wodę. Przy okazji nalazła takowej do miski.
- Włóż tutaj ręce - powiedziała. Jak ona mogła zrobić coś takiego?!
-Och, przejmujesz się zwykłym człowiekiem? – zapytała z niedowierzaniem Ellen. –Masz równie miękkie serce, co Ayumi. Dobrze, że Mathias nie dał ci Rina – prychnęła.
- To ją boli... - szepnęła, dosypując lodu. - Musi iść do szpitala.
-Milady, proszę, nie – szepnęła służąca. –Bo jeszcze uderzy panią, milady – dodała ciszej, widząc, jak Ellen podchodzi bliżej i nadstawia ucha.
-Co tam mamroczesz, dziewucho?
-Nic, Ellen – dono. Wszystko w porządku, nic mi nie jest.
- Spokojnie, zaraz cię z kimś wyślemy. Lekarz musi cię zobaczyć. To może ty - wskazała na jedną ze służących.
-Ona poprawia zupę – odpowiedziała za nią Dranira klanu Sakai. –Vanesso, idziemy dalej. Oni znają swoje obowiązki. NO JUŻ.
- Ale, Ellen-sama... ona potrzebuje pomocy lekarza...
-Powiedziała, że wszystko gra. SŁYSZALAŚ CHYBA?
- Tak, słyszałam - powiedziała cicho i poszła za teściową.

            Wieczorem Rikuo przebrał się w dżinsy i koszulkę, po czym zerknął za okno. Wieczór był ciepły i przyjemny.
-Kotku, a może się przejdziemy zamiast jechać? – zaproponował.
- Jasne, chętnie, więcej zobaczymy - uśmiechnęła się, pomimo ciężkiego dnia. Jezu, gorzej niż u niej w domu. A nie, jednak nie.
Vanessa ubrała spodenki i bluzkę oraz trampki. Na ramię założyła plecaczek, gdzie miała telefon, portfel i inne takie tam.
Złapał ją za rękę i, uwaga, pocałował kostki jej dłoni.
-Wiesz, że to w sumie takie nasze pierwsze wyjście? Jakby randka – zamruczał, uśmiechając się szelmowsko.
- Och... więc czekam na kwiaty - odważyła się powiedzieć. Uścisnęła jego dłoń. Mrr...
-Gapa ze mnie – westchnął. –Hmm.. A co powiesz na to? – sięgnął do szuflady i wyjął pluszowego, białego króliczka z czarnymi oczkami. –Kwiaty to to nie są, ale zawsze…
- Ale śliczny! - pisnęła. Podeszłą do niego i przytuliła pluszaka. - Dziękuję, Rikuo - pocałowała go leciutko. Ano, coraz częściej to robiła z własnej, nieprzymuszonej woli.
-Nie ma za co – szepnął i pocałował ją mocniej. –Idziemy?
No. Bo jeszcze chwila i zostaną w domu, zamknięci w pokoju. I zajęci totalnie sobą.
No cóż... Trudno się mówi, nie?
- Jasne, chodźmy.
I już po chwili szli ulicami okolicy Kioto.
-Zobacz – pokazał jej na staw z kaczuszkami. –Uroczyste.. Lubię zwierzęta. Powinniśmy jakieś przygarnąć – powiedział.
- Psa, kota, królika, chomika, szczura, kangura?
-Może prócz kangura… Dom mamy duży – zastanawiał się chwilę. –Możemy się wybrać do schroniska. Chyba, że chcesz coś rasowego…
- Nie, psy i inne zwierzęta ze schroniska potrzebują bardziej naszej miłości... - tak, powiedziała to!
Przytulił ją na ulicy (ach łammy te konserwatywne reguły!) i pocałował w czoło.
-Mam najlepszą żonę na świecie – powiedział nagle.
Jej, Vanessa zdziwiła się zachowaniem Rikuo. W Japonii takie rzeczy?
- A ja męża - odpowiedziała cicho z leciutkim uśmiechem.
Złapał się za serce.
-Moje ego rośnie – westchnął. A gdy szli dalej, mocno trzymał ją za rękę i pokazywał różne miejsca, opowiadając jej troszkę swojego dzieciństwa.
A ona śmiała się i przytulała do jego ramienia mocno. 
- Wiesz, twoja mama zachowuje się inaczej niż twój tata - poinformowała go o swoich spostrzeżeniach.
-Mama zawsze była surowa – powiedział cicho. –Powiedziała ci dziś coś przykrego? – zaniepokoił się.
Nooo, tylko jakieś sto pięćdziesiąt razy - pomyślała. 
- Nie, ale wylała wrzątek na ręce służącej... To było straszne... Mój tata nawet tak nie robił...
Rikuo aż się zatrzymał w połowie kroku.
-Co? – zapytał z niedowierzaniem.
- No... tak... - ona zrobiła kilka kroków więcej. nawet nie zauważyła, że kuleje. Znaczy już od paru minut ją noga bolała, ale nie chciała mu o niczym mówić.
-Kochanie – zbliżył się, jego głos był śmiertelnie poważny – Czy będziesz potrafiła wskazać tę służącą? – zapytał. –Chciałbym, aby mój ojciec z nią porozmawiał. I jej to wynagrodził…
- No jasne, że tak - syknęła cichutko i uniosła nogę. - Chyba coś mi do buta wpadło - przysiadła na ławce i wzięła się za rozwiązywanie sznurowadeł.
Kucnął przed nią i zdjął jej bucika. I poczuł przypływ gniewu i strachu, gdy zobaczył, ze jej stopa jest cała we krwi.
-Nessa, to nowe buty? – zapytał, zastanawiając się, jak opatrzyć jej stopę w takich warunkach…
- Nie, mają jakieś pół roku... Ała - uniosła stópkę i spojrzała. - Ała - powtórzyła i zdjęła skarpetkę. No, ładny ślad.
Wysypał zawartość jej buta. I zbladł, widząc kawałek szkła, na którym teraz była krew. A potem podniósł wzrok na jej twarz.
-Kotku…
- Nie patrz tak na mnie, ja nie wsadzałam tam szkła - powiedziała od razu, przerażona.
-Wiem, skarbie – powiedział szybko, widząc, że ją wystraszył. –Mam nadzieję, że nie przecięłaś żadnego więzadła ani nic.
Zabrał jej okrwawioną skarpetę i wrzuciło do kosza, a potem kucnął przed nią, odwrócony plecami do Vanessy.
-Wskakuj – poprosił.
- S-słucham? - spojrzała na niego. Ok, ten gościu ją coraz bardziej zadziwiał.
-Nie chcę, żebyś jeszcze dzisiaj dręczyła stopę. Chodź, poniosę cię – uśmiechnął się.
- Okej... - no dobra, weszła mu na plecki. Ale to było śmieszne. Objęła go za szyję i tak jakoś cmoknęła w głowę.
            Szedł, niosąc ją. Myśli miał ciężkie, bo ktoś ośmielił się podnieść rękę na jego żonę w jego domu. A tak tego zostawić nie mógł. Oj nie, nie zostawi. Nie po tym, jak obiecał, że będzie ją chronił.
-Czy podpadłaś komuś ze służby? Wiem, że to mało prawdopodobne, bo wszyscy cię lubią, ale chcę się upewnić – zapytał przerywając ciszę.
- Nie, nikomu... - powiedziała cicho, opierając łepek o jego ramię.
Potarł policzkiem o czubek jej głowy.
-Znajdę tego, kto ci to zrobił – obiecał.
            Gdy znaleźli się w domu, zaniósł ją do pokoju i położył na łóżku. Z szafki w łazience przyniósł apteczkę i ostrożnie zaczął przemywać jej nogę.
-Boli? – zapytał, zaniepokojony.
Jak jasna cholera - pomyślała.
- Troszkę...
Zagryzł zęby.
-Wolałbym sam być ranny niż patrzeć na to, ja cierpisz – powiedział cicho i pocałował jej łydkę.
- Nic się nie stało, przeżyję - uśmiechnęła się, a potem wykrzywiła usta w grymasie bólu.
-Już – owinął bandażem i pocałował ją w kolano. –Połóż się, odpocznij. Każę przynieść ci kolację do pokoju – powiedział miękko i włożył jej króliczka pod ramię.
- Dobrze. Dziękuję, Rikuo - cmoknęła go w policzek.
-Szzz – zamruczał i pocałował ją lekko. –Odpocznij.
            Poczekał, aż Vanessa zaśnie, po czym wyszedł, wcześniej jednak zabezpieczył pokój smoczym dymem. Nikt nie mógł wejść teraz do środka bez jego zgody. On tymczasem poszedł do ojca.
-Tato, musimy pogadać – powiedział już na progu.
A Mathias, widząc twarz syna, wiedział, że zapowiada się długa noc.

środa, 22 sierpnia 2012

Rozdział 17. U teściów. (Vanessa x Rikuo)



Niebo przecięła błyskawica, jedna za druga, a ponad nimi co chwila przetaczał się grzmot. Porywisty wiatr szarpał koronami drzew, a także ich wypożyczonym autkiem. Mimo to, Rikuo pewnie je prowadził, ani na chwilę nie tracąc z oka Vanessy. Miała prawo się bać, w końcu przez kilkanaście dni będzie sam na sam tylko z jego rodziną. Ale, jak powiedział jej parę dni temu (wręczając kimono z haftem rodowym Sakai), teraz jest jedną z nich.
Gdy zajechali na miejsce, wysiadł pierwszy i z rozłożonym parasolem otworzył drzwi dla niej. Powoli podsunął jej rękę, aby pomóc żonie wysiąść.
- Nie bój się - szepnął jeszcze, gdy przed domem, pod zadaszeniem, pojawił się jego brat i ojciec.
- Nie boję się... no dobra, może trochę - wyznała, łapiąc go pod ramię.
Okeeeej... może teściowe nie są takie złe...
Uśmiechnął się do niej.
- Oni nie gryzą, kochanie - powiedział łagodnie. Podczas gdy oni wspinali się po schodach do Sanktuarium Sakai, służba rozpakowywała już ich bagaże z auta i zanosiła do pokoju. Wbrew tradycji, Rikuo poprosił, aby nie wysyłali Vanessy do innej sypialni. Chciał być z nią cały czas, aby się nie bała.
- Witajcie - przywitał ich z uśmiechem na ustach Mathias, podczas gdy Rin po prostu przytulił bratową, a bratu uścisnął rękę.
- Dobry wieczór - Vanessa skłoniła się lekko.
- Ohayo, Vanessa-chan - powitał ją Mathias, całując w czoło. - Ale się wam pogoda zepsuła. Wchodźcie do środka, zimno jak diabli - gestem zaprosił ich do domu.
Wpierw skierowali się do swojego pokoju, gdzie milczące dwie pokojówki już układały ich ubrania w szafach.
- Może weź prysznic, żeby się rozgrzać? - zaproponował cicho Rikuo. Trzymał w dłoniach dłonie żony i martwił się, gdyż były one lodowato zimne.
- Po samej podróży by się przydał - uśmiechnęła się delikatnie, a potem znalazła żel, gąbkę i ręcznik. Po tym zniknęła w łazience.
On tymczasem skoczył do drugiej łazienki, opłukał się, a potem, całkiem niechętnie, ogolił. Matka była przewrażliwiona na punkcie jego wyglądu. Ech.
Wrócił do pokoju w samym ręczniku (dobrze, że pokojówki już uciekły) i zaczął szukać swojego kimona. Oczywiście, kimono dla Vanessy przygotowały. Ech. Znów o nim zapomniały.
No i w tym momencie wyszła Vanessa. Również w samym ręczniku. Uśmiechnęła się do niego, a potem podreptała po swoje kimono. Kiedy je założyła (tyłem do niego, oczywiście), spojrzała w lustro i rozczesała włosy.
- Szkoda, że musisz je spiąć - powiedział .Założył już dół kimona (męskie miało coś a'la spodnie i na to górę).
- Przynajmniej nie będą mi przeszkadzały - ciach, ciach i ładny koczek już był.
Podszedł bliżej. Przez chwilę walczył z tym, aby jej wyjąć szpilki z koka i obserwować, jak włosy rozsypują się na jej drobnych ramionach, ale w końcu poczucie obowiązku zwyciężyło.
- Podobasz mi się w naszym kimonie.
A i owszem, bo było naprawdę ładne. Skromne, czarne, ale na rękawach miało lekkie, srebrne hafty, prawie niewidoczne, ale układające się w różne wzory. Przy szyi z kolei był wyhaftowany ornament rodu, troszkę zmodyfikowany, jako iż należał on do Barona Sakai, czyli do Rikuo.
- Dziękuję. Też dobrze wyglądasz. To co, idziemy? - wstała z krzesełka i spojrzała na niego.
- Mhm - wyciągnął do niej dłoń. - Poznasz moją babcię. Nie mogła być na naszym ślubie.
- Wiem, mówiłeś - złapała go za dłoń. No to miejmy to z głowy.
No i wyszli.
Santkarium Sakai było dużym kompleksem budynków, zbudowanych w tradycji dawnej Japonii. Co prawda, regularnie je konserwowano, aby nic się nie psuło, mimo to czuło się tu namacalne ślady historii.
Zaprowadził ją do głównej sali, gdzie na matach siedziała już część jego rodziny. Była tutaj ciocia Ayu wraz z mężem (również mieli czarne kimona, ale bez srebrnych haftów Sakai, lecz z wizerunkami smoków) oraz ich synowie (ubrani tak samo jak rodzice) i córka.
Byli również jego rodzice. Matka wyglądała, jak zawsze, perfekcyjnie w czarnym kimonie (na jej nie było ani haftów, ani Smoka). Lekko uniosła głowę, gdy weszli. Rikuo podszedł się z nią przywitać kurtuazyjnym całusem w policzek.
A wtedy dostrzegł swoją babcię, którą po prostu mocno wyściskał.
- Poznaj Vanessę, babciu - powiedział z dumą, obejmując żonę ramieniem.
- Miło mi panią w końcu poznać - przywitała się grzecznie, skłaniając się. - Jestem Vanessa.
A jego babcia, bardzo serdeczna kobieta, leciutko ją przytuliła (co tam konwenanse i tradycja).
- Witaj w rodzinie, kochanie - powiedziała z ciepłym uśmiechem. - Mów mi 'babciu', jak reszta moich wnuków - poprosiła.
- D-dobrze - przytuliła ją lekko.
Vanessa tak bardzo starała się nie rozglądać i patrzeć na tych wszystkich ludzi... Jezu, ile ich tu było? Więcej ich matka nie miała?!
Okej, okej... najważniejsze to nie panikować - pomyślała - spokojnie, serduszko, będzie dobrze...
Uśmiechnęła się szeroko.
- Twój marnotrawny brat gdzieś przepadł - zwróciła się do Rikuo. - Więc na chwilę obecną nie musicie tu z nami być. Znaczy się... przygotowałam dla was miejsce obok Mathiasa - dodała. - Czeka tam na was ciepła herbata. Przyda się po tej zimnej podróży.
Rikuo podprowadził żonę do maty i pomógł jej usiąść, tuż obok swoich rodziców. Mathias niemal natychmiast nalał filiżankę herbaty dla synowej (co tam, że wg tradycji to kobieta powinna nalewać), gdyż El nie miała na to zamiaru.
Gdy usiadł obok niej, Rikuo lekko pogłaskał ją po dłoni.
- Nie było tak strasznie, co?
- Nie chwal dnia przed zachodem - szepnęła. - Dziękuję - uśmiechnęła się leciutko do Mathiasa i napiła się herbatki. A co. I tak większość zdawała się być wyluzowana.
- To teraz także twoja rodzina, Nessa. Nikt cię tu nie skrzywdzi, prawda, tato?
- Oczywiście. Nie krępuj się - dodał. El prychnęła cicho.
- Masz przekrzywione obi - zauważyła. Rikuo uniósł brew i zerknął na żonę.
- Faktycznie. Nie zauważyłem - powiedział z uśmiechem i poprawił je. - Już. Ślicznie - lekko musnął wargami skroń żony.
Vanessa zarumieniła się i spuściła wzrok.
- Miałaś piękną sukienkę na ślubie - zaczęła Rose, córka Ayumi. - Była prosta, ale coś w sobie miała. Ja nadal czekam na płytę ze zdjęciami i filmami.
- Ach, tak... wydawca miał jakieś problemy... niedługo powinny dotrzeć.  
- Rose-chan, jak tylko ją dostaniemy, to wpierw sami obejrzymy, a potem zdecydujemy, czy pokażemy dalej - zażartował Rikuo. -Jestem tak strasznie niefotogeniczny.
- Nie gadaj bzdur, synu - oznajmiła El.
- Ale ja chcę wszystko zobaczyć! - powiedziała Rose. No, wszystko!
No może oprócz siebie i brata...
Cały czas, podczas rozmów, trzymał rękę gdzieś w okolicach lub wręcz na żonie. To na ramieniu, to ją obejmował. Mathias z uśmiechem zauważył, że syn chciał podkreślać na każdym kroku, że owa kobieta jest  j e g o.
- Vanesso, gdzie kupiłaś te szpilki do włosów? - zagadnęła z pozoru niedbale El.
- W amerykańskim sklepie w Los Angeles - uśmiechnęła się lekko. No, teściowej podobały się szpilki do włosów. To już coś.
El uniosła brew.
- Do tego kimona bardziej pasowałaby fryzura z klamerką, niż ze szpilkami - oznajmiła sucho.
Rikuo zmarszczył brwi. Okej, mama mogłaby być milsza. Nie ułatwiała Vanessie zaaklimatyzowania się w rodzinie.
- Nessa ma bardzo gęste włosy, ciężko je upiąć klamerką - odparł. - Często się nimi bawię.
- Tak trzymać, synu - wyszczerzył się Mathias.
Noo, przynajmniej ojciec był przyjemny. Spojrzała na niego, a potem na Rikuo i tak jakoś się zarumieniła, kiedy jej wargi znów wygięły się w uśmiechu.
Rikuo tymczasem podał jej kawałek swojego ciasta.
- Spróbuj - zachęcił.
No to spróbowała (co tam, że dziwnie się z tym czuła).
- Słodkie. I smaczne.
- Moje ulubione - wyjaśnił. -Babcia piecze je osobiście, świadoma tego, że wraz z kuzynami na kilka kęsów wsuniemy całą blachę.
- Ciężko wyżywić smoka - westchnął Ryuu, po czym podał kolejną porcję ciasta siostrze.
- Zgodzę się - poparła go Nessa. - Jedz, mężu. Smacznego.
- To słodkie - powiedziała Ayumi, opierając sie o tors męża. Widziała w tej dwójce to, czego ona doświadczyła na początku swojego małżeństwa. - Ach, chciałabym znów być w waszym wieku - westchnęła.
VAnessa w tym czasie popijała herbatę, bo tylko tyle zdołała przełknąć.
- Podobno przeprowadziliście się do Los Angeles - odezwał się chyba po raz pierwszy Ian. - Musimy się spotkać - dodał. Z czystej grzeczności.
- Bardzo chętnie. Chciałabyś? - zapytał Vanessy.
El uniosła brew ponownie. No nie. On naprawdę pytał się swojej żonki o zdanie? Była kobietą, która miała mu służyć, a nie kierować jego życiem!
- Och, tak, bardzo chętnie - odpowiedziała Nessa.
- No i fajnie! Na plaży - dorzuciła Rose. - Pogramy w siatkówkę na piasku.
- O matko, dawno tego nie robiłem - westchnął Rikuo, głaszcząc ramię Vanessy. Robił to już odruchowo, nie zastanawiał się nad gestami.
- Skopię ci t... pokaże ci, gdzie twoje miejsce - zaśmiał się Ryuu.
- No i świetnie, jesteśmy umówieni. Zdrówko młodej pary - uniosła swoją szklankę z sokiem.
Rikuo odwzajemnił toast. Aww. Oni wciąż nazywali ich młodą parą!
- Właśnie, gdzie w końcu wybieracie się w podróż poślubną, Rikuo-kun? - zagadnęła go Ayumi.
- Hmm. Nie zastanawiałem się nad tym. Nessa, a ty gdzie chciałabyś pojechać? - zapytał żonę.
El odchrząknęła cicho.
- To chyba twoja decyzja, synu - zauważyła ironicznie.
- Oj mamo, ale to bez sensu, jeśli wybiorę miejsce, które się nie spodoba Vanessie - odparł przytomnie Rikuo. - Chcę zabrać ją gdzieś, gdzie chce jechać.
- Ja... ee... ja... - Vanessa spojrzała na filiżankę z herbatą, jakby ta miała jej pomóc w czymkolwiek. - Jeszcze się nie zastanawiałam...
- Wiesz, co jest najlepszym sposobem - Ryuu lekko poklepał ją po dłoni - Otwórz atlas, zamknij oczy i wyceluj palcem. A potem pozwól, żeby Rikuo spełnił twoje życzenie.
- Na rozkaz - zasalutował Rikuo, i cała rodzina, prócz Ellen, roześmiała się.
- Dobrze, więc tak zrobimy - uśmiechnęła się.
- Ależ ty czarujesz tym uśmiechem, Nessa. Podoba mi się - dopiła sok do końca.
- Nie tylko tobie, siostro - Ian lekko skinął głową w stronę kuzyna, który wpatrywał się w troszkę otępiało - uwielbieńczym wzrokiem w żonę.
- No właśnie to mi się podoba. Zobacz, jest cały jej - zaśmiała się cicho na ucho brata.
- Wpadł po uszy - westchnął i objął siostrę. - To takie... ciepłe.
- Bo jest smokiem, idioto - mruknął troszkę zazdrosny Ryuu.
A właśnie, co robiły smoki? A pomimo burzy radośnie hasały na zewnątrz.
- Rikuo ma wspaniałego smoka - pochwaliła Vanessa, czując się już nieco pewniej. I w towarzystwie męża i w towarzystwie rodziny.
- Podoba ci się? - zainteresował się Mathias.
- Chyba nie ma wyboru - wtrąciła Ellen.
- Tak, jest śliczny. I ładnie śpiewa.
Ryuu uśmiechnął się.
- To ciekawe, że tylko twój smok śpiewa.
- Najważniejsze, że podoba się to Vanessie - odparł rozsądnie Rikuo.
Ellen nie mogła tego dłużej strawić. Jej syn cały czas patrzył, mówił i myślał o tej całej Vanessie.
- Może gdy pozna kobietę, z którą będzie mieć Sztorm, smok przemówi - uznała.
Ałć, kuźwa. To bolało.
I to chyba dosłownie, bo Vanessa skrzywiła się lekko jakby z bólu, spuszczając głowę. No tak, wiedziała, że Smoki mają Sztormy i w ogóle...
- Mamo - syknął Rikuo i przytulił żonę. Nawet Rayne, Ayumi i Mathias patrzyli na Ellen ze zdziwieniem.
- Zono, coś cię dzisiaj ugryzło? - zapytał sucho Mathias.
- Ależ oczywiście, że nie. Martwię się tylko o mojego syna - odparła wyniośle.
- Staram się najlepiej jak mogę - powiedziała Vanessa, próbując używać poważnego tonu. Było jej troszkę ciężko, bo ona była raczej cichą osóbką.
- Oczywiście - powiedział szybko Mathias. - Jestem pewien, że..
- Jestem dumny z mojej żony - oznajmił głośno Rikuo. - Dostała się na medycynę. Jest szalenie mądra, zabawna i śliczna - uzupełnił.
- Ależ oczywiście - El zmrużyła oczy. - Ani przez chwilę w to nie wątpiłam.
Klasnęła w ręce, a do środka weszły służące z kolacją.
No tak, dopiero kolacja... A gdzie tu do końca...
- Jedzono - ucieszyła się Rose, próbując jakoś rozładować powstałe napięcie.
- Smacznego - oznajmiła babcia, podczas kiedy Ayu uśmiechnęła się do Vanessy.
- Musicie nas odwiedzić w Szkocji - oznajmiła. - Chciałabyś zobaczyć Rikuo w kilcie?
Vanessa uniosła brwi, a potem spojrzała na męża.
- To musiałby być niezły widok - zaśmiała się, zakrywając sobie usta dłonią.
- Mam zdjęcia z ostatniej imprezy u nas - Ryuu posłusznie podał jej komórkę, chociaż Rikuo robił wszystko, aby mu ją wyrwać.
Ale Vanessa odwróciła się tyłem do męża i zaczęła przeglądać zdjęcia, raz po raz wsuwając do ust jedzonko. Mniam.
- To jesteś ty, Rikuo? ach, jego imię jakoś tak płynniej przechodziło przez jej usta.
- Taaak. Jeszcze wtedy miałem dłuższe włosy. A te krety wcisnęły mnie w kilt i zrobili sesję zdjęciową, jakbym był modelem Calvina Claine'a - westchnął. - To okrutne. Powinnaś mi współczuć, żono.
- Oczywiście, współczuję ci, mężu.
- Jak cholera - zamruczał i leciutko musnął wargami jej czoło. - Żartuję. Te zdjęcia są do żartu, więc śmiej się - poprosił. Znaczy się.. o ile ją bawią, oczywiście.
- Są zabawne - oddała komórkę Ryuu, którego pod tym mini stolikiem czy coś tam Rose głaskała po nodze. Ten dreszczyk emocji...
Ano. Ale jeśli wpadną...
- To dobrze. Ciebie tez wtedy ubierzemy w kilt - oznajmił Rikuo.
- To się nazywa tartan - poprawił go beznamiętnie Ian. - Założę się, że Vanessa wyglądałaby w nim ślicznie.
Ellen prychnęła pod nosem. Nawet te rudzielce są pod jej urokiem. To jakaś sztuczka czy coś?
- Bardzo chętnie bym przymierzyła. Jestem otwarta na nowe doświadczenia.
-Och - szepnęła z uśmiechem Ellen. - W takim razie może jutro pomożesz mi przygotować wszystko na przyjazd pozostałych gości, Vanesso?
- Chciałem jej pokazać pobliskie miasteczko - zaczął Rikuo, ale matka zmierzyła go zimnym spojrzeniem.
- Chcę bliżej poznać moją synową... - przyznała, uśmiechając się. Ale coś w tym uśmiechu nie podobało się Rikuo.
- Jasne, dlaczego nie. Miasteczko możemy zwiedzić wieczorem albo na następny dzień - zaproponowała cicho Vanessa, biorąc filiżankę do rąk.
Resztę herbaty, którą miała zamiast wypić teraz, wylądowały na kimonie Rikuo.

środa, 15 sierpnia 2012

Rozdział 16. Bal Arii.



Ian starał się nie rzucać w oczy. Miał na sobie garnitur, czarny, oczywiście, i może właśnie to przyciągało do niego stado rozchichotanych panienek, które kręciła jego ponura mina. Boże Wszechmocny, za jakie grzechy, myślał, stając za ogromnym fikusem. Okej. Ze swoim wzrostem to tak, jakby słoń chciał się schować za mrówką, ale chociażby dwie minuty bez tego trajkotania (nie nad, bo były za niskie) pod uchem.
- Panie i panowie - odezwał się Nicholas, stając na wzniesieniu w sali, gdzie odbywał się bal Arii, który symbolicznie oznaczał, że weszła w "stan" pełnoletniości i dojrzałości. - Powitajcie moją kochaną siostrzyczkę, Arię - uśmiechnął się, a na "scenie" pojawiła się Aria w ciemnoczerwonej sukience do połowy ud, która była lekko rozkoszowana od linii pod biustem. Włosy miała spięte w kok, a cienkie spirale opadały na jej policzki.
Na sali zapadła cisza, gdy Jace stanął obok córki i podał jej ramię, aby sprowadzić ją w dół schodów. Miała odbyć swój pierwszy taniec jako księżniczka Akardo, świadoma swych praw, ale również obowiązków. Ian obserwował ją, czując, jak ogień szybciej krąży w jego żyłach. To pewnie kolor sukienki, tłumaczył sobie, a nie jej długość...
- Tato, wyglądasz przystojnie - uśmiechnęła się Aria, kiedy zaczęli tańczyć na środku sali, a wszyscy inni jej się przyglądali.
Roześmiał się cicho, spoglądając z dumą na córeczkę. Jej poczęcie było dla niego i Silver małą niespodzianką. Nie spodziewali się, że los da im jeszcze jedno dziecko, gdy tamtego dnia, na łące, pozwolili sobie na chwilę zapomnienia. Ale Aria była taka, jak ta łąka; pełna życia i ich miłości.
-Powiedz to twojej mamie. Musiałem się nieźle napracować, nim mnie pokochała - zapewnił ją. -Ale tylko taka miłość jest czegoś warta .Ta, co przychodzi łatwo, równie łatwo może odejść.
- Hm... zapamiętam, tato. Będę twarda i niedostępna - zaśmiała się.
-I prawidłowo, mogę tak nie przyciskać murarzy, którzy budują dla ciebie wieżę - zapewnił ją żartem. Gdy muzyka dobiegła końca, pocałował ją w czoło. -Życzę ci wszystkiego, co najlepsze, kochanie.
- Dzięki, tato. Kocham cię.
- Ja ciebie też, siostrzyczko. Zatańcz z przyszłym dranirem - zaśmiał się Nick i porwał ją do tańca. - Wiesz, wszyscy faceci się na ciebie patrzą. Będę musiał z Nathanem skopać im tyłki - zakręcił nią, aby wpadła w ramiona drugiego brata.
- On mówi serio - zapewnił ją Nate z uśmiechem. - I pięknie wyglądasz, siostra.
- Dzięki, braciszku.
Dookoła parkietu utworzył się krąg mężczyzn, którzy byli zainteresowani Arią. Większość z nich była zadowolona z samego tytułu, ale gdy w parze szła taka gorąca laska..
- No to trzymaj się - obaj pocałowali ją w policzki, Nick w lewy, Nathan w prawy.
Aria uśmiechnęła się i rozejrzała za Ianem. To w końcu z nim miała zatańczyć jako pierwszym (nie licząc rodzinki, ofc).
Ale przez tłum przepchnął się Matthew, syn Sky'a i Yumi. Młodszy.
-Księżniczko, czy mogę prosić? - szarmancko się skłonił.
- Chętnie, książę, ale ten taniec mam zarezerwowany - uśmiechnęła się do niego. Był taki miły i uroczy.
-Och - rozejrzał się. -Ale nikogo nie widzę. Jest tu tylko Ian, ale z tego co wiem, on nie tańczy.
- Ale on powiedział, że ze mną zatańczy... Gdzie on jest?
-Tu jestem - powiedział Ian, stając obok niej. -Wybacz, kuzynie, ale to mój taniec.
Aria uśmiechnęła się jeszcze szerzej i złapała go za dłoń.
Matthew wycofał się, świadom odprawy, jaką zafundowała mu księżniczka na oczach tych ludzi. Och. Nie lubił przegrywać.
Ian źle czuł się z tym, że wszyscy czekają na to, by zaczęli tańczyć. Owszem, matka uczyła go, ale niewiele pamiętał.
-Dawno tego nie robiłem.
- Hm... weź mnie za rękę, weź głęboki wdech i płyń - uśmiechnęła się i zrobiła krok do tyłu, ciągnąc go za sobą.- I patrz w oczy - dodała, unosząc jego głowę, kiedy spojrzał w dół.
Okej. Miał patrzeć na nią? Na te pełne piersi? A może na te oszałamiające nogi, w tej.. sukience?
-Pięknie wyglądasz..

Spotted:
wygląda na to, że nasza księżniczka Akardo podrywa niedoszłego wdowca. Nie udawaj już, przecież wszyscy widzimy, jak na niego patrzysz. Biedna A, szkoda, że nie widzi, że przyszły dranir nie ma na nią ochoty.
Ale za to ktoś inny ma. Ujawnij się, M. Nie możemy się doczekać.

xoxo, Gossip Girl.

Nick przeczytał wiadomość. Też znalazła się laska, której nudzi się w domu. Ale chwila, moment, co to ma znaczyć, że ktoś chce jego siostry?!
Ian tymczasem poczuł się pewniej i teraz on prowadził. Kątem oka zauważył, że gdy na parkiet wkroczył Jace z Silver, za nimi podążyło więcej par. Ale wielu kawalerów czekało tylko na Arię.
-Pewnie dzisiaj nie usiądziesz - poinformował ją ze współczuciem. -Wszyscy chcą cię poznać. Pewnie jutro dostaniesz kosze z kwiatami i propozycjami małżeństwa korzystnego dla klanu. To pech, nie? Nam nie wolno żenić się z miłości. Zobacz, co było ze mną - szepnął, po czym potrząsnął głową - Przepraszam. To nie pora na takie tematy.
- Ja wyjdę za mąż z miłości - zapewniła go. - Jeszcze zobaczysz. I ty też. Znajdziesz sobie kogoś. I ona będzie piękna i mądra, i zabawna, i kochana...
I nie będzie mną.
-Masz wielu kandydatów. Ale twój ojciec nie pozwoli ci na związek z kimś, kto cię skrzywdzi. Uwielbia cię - obrócił lekko i znów ją do siebie przyciągnął, mocniej, pewniej. Ich ciała pasowały do siebie jak elementy tej samej układanki.
~Ciekawe, co ma pod spodem - zainteresował się nagle Smok, a Ian zamrugał szybko oczyma. No, ten to wiedział, kiedy zabrać głos.
Zawsze.
- Wiem. I już kupił mi nowy samochód, wiesz? Ale jeszcze do niego nie wsiadłam...
Jeśli chcesz, to mogę pierwszy raz przejechać się z tobą. 
~No. Zuch chłopak.
Smoku..
Muzyka powoli dobiegła końca.
-Pewnie już nie znajdziesz czasu do końca imprezy, więc mój prezent zaczeka do rana. Bądź szczęśliwa, Ario - szepnął.
- Nie... wolałabym nie. Nie jestem gotowa. Na razie chodzę pieszo. Ej, nie uciekaj mi - uśmiechnęła się lekko. - Teraz chcę prezent.
-Teraz wszyscy chcą z tobą zatańczyć - szepnął. -To twój bal, księżniczko. Nie możesz go przetańczyć tylko z jedną osobą.
- To mój bal - zacytowała z chytrym uśmiechem. - Mogę tańczyć tylko z jedną osobą.
-Mhmm, ale to będzie nietaktowne. Już wzbudzamy sensację..
Wszyscy się na nich patrzyli. Niektórzy nawet szeptali. Ayumi z mężem, również zaproszeni, zamarli. Ich syn wreszcie z kimś był i coś robił.
-Jesteśmy waszymi dłużnikami - powiedział Rayne do Jace'a.
-Tak, a my waszymi. Ian uratował Arii życie. Nie wiem jak się dowiedział, że miała wypadek, ale to on wyciągnął ją z wraku, nim wybuchł.
Rayne i Ayumi wymienili spojrzenia. Nagły przebłysk intuicji w stosunku do kobiety? Ian był już po 21 urodzinach ,to mogło oznaczać, że...
Że...
- Och, no okej - powiedziała w końcu Aria. - No to trzymaj się i nie daj się tym panienkom - uśmiechnęła się lekko, choć miała ochotę powyrywać kłaki tym pannom.
Rayne zastanawiał się. Jeżeli to, co spotkało Iana było tym, co podejrzewał, mógł wystąpić z prośbą o oficjalne zaręczyny jego syna z Arią. Oczywiście, musiałby być delikatny i ostrożny, aby syn nie poczuł się zapędzony do rogu, ale jeśli to Sztorm..
-Carla zmarła, nim miał na tyle lat, by spotkał go Sztorm - szepnęła Ayu, wtulając się w męża. -Dzięki Bogu. Inaczej nigdy nie mógłby znów czuć. 
-Nasz syn to mądry chłopak - Rayne pogłaskał żonę po ramieniu. W tłumie widział również swego młodszego syna, który tańczył ze swoją siostrą. Uff. Ktoś bronił jego małej Rose przed niecnymi mężczyznami.
Aria podeszła do stołu szwedzkiego na tych swoich wysokich obcasach i wzięła do ust mini kanapeczkę z warzywami. Czaili się. Czuła to. Widzieć też widziała. No ale co zrobić...
W końcu zaczęli do niej podchodzić. Taniec, za tańcem. Ian tymczasem stał na patio, rozmawiał z bratem, rodzicami (jak dobrze było znów usłyszeć głos matki). 
Matthew również podszedł do Arii.
-Zraniłaś me uczucia, księżniczko.
- Ja? Kiedy? - spojrzała na niego wystraszona.
-Odrzucając mnie przez kilkoma godzinami..
Podał jej rękę.
-Zatańcz ze mną, Aria - zamruczał, patrząc na nią.
- Dobrze, jeśli mi wybaczysz.
-Na ciebie nie można się gniewać, piękna.
Uśmiechnęła się.
- Przestań - podała mu dłoń. - Chodźmy, dopóki mnie jeszcze nogi nie bolą.
-Co prawda, buty masz wyjątkowo niepraktyczne, ale pięknie podkreślają twoje nogi.
- O to właśnie chodziło. I pasują do sukienki. I jak na dziesięć centymetrów są bardzo wygodne.
-Przy Ianie wciąż wyglądałaś na malutką.
Och, zazdrościł kuzynowi tych 2 centymetrów więcej.
- No nie moja wina, że jest Szkotem, tak? - zaśmiała się. - Poza tym, to chyba dobrze jak facet jest wyższy od kobiety, nie?
-Och, ale nie może być ZA DUŻY - westchnął i poprowadził ją na parkiet. -Zamążpójście, tak? Łał. A jeszcze nie dawno byłaś małą dziewczynką.
- Jakie zamążpójście? Zwariowałeś? Nigdzie się nie wybieram.
-Och, słyszałem juz, że parę baronów chce się umówić z twoim ojcem na spotkania. Jesteś lepszą partią niż Rose. Brzmi to obcesowo, ale rozumiesz, o co mi chodzi..
Matthew tańczył dobrze. I był przystojny. W końcu, był synem Sky'a.
Który był dumny jak paw ze swoich dzieciaków. Jeden z nich tańczył z córką Jace'a. A drugi oczywiście zniknął.
- Przestań, Matt - spojrzała na niego surowo. Nie miała ochoty o czymś takim rozmawiać. - Nie psuj mi humoru.
-Proszę o wybaczenie, księżniczko - skłonił głowę. -Powiedz w takim razie, co dostałaś w ramach prezentów?
- Samochód. Drugi od taty. Powiedział, że jak w końcu odważę się wsiąść, to będę miała wybór, do którego. Od mamy dostałam czek na zakupy. A od tych wszystkich ludzi to jeszcze nie wiem - zaśmiała się.
-Mój prezent jest skromny, ale mam nadzieję, że przypadnie ci do gustu. Prosta, biała koperta z lilią - podpowiedział.
- Hm... really? - uśmiechnęła się tajemniczo. - Ale jak tam podejdę, to będę musiała wszystkie otworzyć.
-Jest jakiś na zewnątrz, ale to nie auto - powiedział nagle Matthew. Wyczuł w niej, że nie ma szans. Szkoda, lubił blondynki. -Może zostaw go na koniec.. Dziękuję za taniec, księżniczko.
- Już uciekasz?
-To twoja noc. Musisz znaleźć swego księcia.
Och, To nie tak, że celowo użył tych słów.
- Myślę, że znalazłam - odparła tajemniczo, patrząc na niego, a potem odwróciła się i zniknęła w tłumie.
Ian, po zachęceniu rodziny, by wróciła się bawić, usiadł obok wiklinowego koszyczka, pomalowanego na biało i przyozdobionego białymi wstążkami. Podsunął do niego lilię, ale wtedy z koszyczka dobiegło głośne 'a-spik', więc szybko ją zabrał.
-Jesteś damą, a nie lubisz kwiatów? - zapytał, odkładając kwiat obok.
- Do kogo mówisz? - zapytała Aria, wchodząc na taras.
-O..mm.. do siebie - starał się sobą zasłonić kosz.
- Co tam kryjesz? - zapytała, podchodząc bliżej. Kutfa, piździło dziś na tym dworze.
-Masz, weź. Wyszła ci gęsia skórka - podał jej swoją marynarkę. -To hm... mój prezent. Pomyślałem, że gdy człowiek jest dorosły, potrzebuje prawdziwego przyjaciela.
- Och, dziękuję - uśmiechnęła się, otulając się jego marynarką. Yeah, miała właśnie jego rzecz! - Przyjaciela? Mam dużo prawdziwych przyjaciół - uśmiechnęła się. - Ale pokaż, pokaż, poookaaaż!
-Musisz sama zobaczyć..
Nagle się zestresował. Trzeba jej było kupić jakąś błyskotkę, kobiety to lubią. Ale nie, on musiał coś wymyślić...
- No to dawaj koszyk! Dawaj, dawaj, dawaj! - zaśmiała się, wyciągając ręce.
Podał go jej, trzymając pod spodem. Troszkę ważył.
Aria spojrzała na niego podekscytowana, a potem otworzyła koszyk.
- Aaa! Jest uroczy! - zapiszczała niczym fangirl, widząc szczeniaczka rasy owczarka niemieckiego długowłosego. - Ale jesteś łaaadny - wzięła psiaka na ręce i przytuliła go, na co pies polizał ją po policzku. - Jacie, Ian, dziękuuuuję! - przytrzymała psa jedną ręką, a drugą objęła go i przytuliła się do niego.
-Nie ma za co - bąknął, troszkę zmieszany. Znał Arię. Nie potraktuje psa jako zabawki, więc był pewien, że dobrze zrobił. Przytulił ją mocno. Zawsze będzie miała chociaż psa. Nigdy nie będzie sama...
- Ale ma ładną obróżkę - przyjrzała się obroży z małym diamencikiem. - To dziewczynka - uśmiechała się cały czas. - Jak jej dać na imię? - spojrzała na niego.
-To twoja przyjaciółka - szepnął.
- Pomóż mi - usiadła na wiklinianej sofie. - Siadaj, będziemy myśleć nad imieniem dla księżniczki.
Usiadł. Skoro księżniczka prosi.. Aczkolwiek troszkę rozczulał go widok drobnej Arii w jego marynarce. Nagle wyobraził ją sobie na "totalnym luzie"; bosej, rozczochranej, w jego koszulce, jak tuli się do niego.
Skąd taka wizja?
~Ekhem. Ja żyję, tak?
- Może Kiara? Zobacz, jaka słodka - psina polizała ją po dłoni, a potem podreptała na kolana Iania. - Zobacz, spodobałeś jej się. Ale trudno się dziwić.
-Kiaro, twoja pani jest tam - pogłaskał psa po futrzatej mordce.
~Ej. EJ. To jest PIES. 
No raczej nie żaba.
~...
- Jest śliczna. Wiesz, mój tata sprawił mojej mamie kiedyś psa. Też owczarka - uśmiechnęła się.
Historia zatoczyła koło, powtórka z rozrywki i te sprawy...?
Och, nie dodała, że jeszcze się wtedy nie kochali, a potem byli ze sobą dla zasady.. A miłość przyszła sama.
-Wybacz mi to, co zrobię..
Pochylił się i lekko ja pocałował. Ot, by dopełnić obrazu księżycowej nocy, zalanym w jej blasku ogrodzie, z piękną dziewczyną, psem ... i smokiem.
Aria była zaskoczona, ale i też tak bardzo szczęśliwa... Gdyby mogła zatrzymać czas... A może ma u niego jednak jakieś szanse?
Odwzajemniła pocałunek delikatnie i czule, nie chcąc się narzucać. Położyła dłoń na jego policzku, który lekko pogłaskała.
Smok nagle się zamknął. I jak nigdy przedtem skupił się, chłonąc emocje Iana, jakby były jego pokarmem.
Ian tymczasem pogłaskał Arię po karku.
-Nim dostanę w pysk, mogę o coś zapytać..?
- Pytaj, o co chcesz...
-Co..co masz pod spodem?
- C-co? - spojrzała na niego, kompletnie zdezorientowana. 
No tak, nie mogło być romantycznie. Bo oczywiście jest stuprocentowym facetem. Braaaaawo.
-Po prostu.. ta sukienka jest jak ogień. Ona.. nie.. ja - ukrył twarz w dłoniach. Nie czuł podniecenia od dwóch lat. Kobiety podrywały go, flirtowały, nawet całowały tu i ówdzie, chcąc zbliżenia, a on nie reagował. A tu proszę, pojawia się Aria w sukience, która była Ogniem  i bam, cały jego świat spłynął w dół.
- Bieliznę... - odpowiedziała, rumieniąc się jeszcze bardziej, kiedy dodała: - Czerwoną jak ta sukienka... Chcesz... zobaczyć...?
Ian rozejrzał się.
-Chcę..
- Chodź - wzięła psa na ręce i weszła do środka. Wpakowała psa w ręce Nathana. - Zaopiekuj się nią - a potem poszła w stronę windy.
Ian dyskretnie szedł za nią. Okej, impreza rozkręciła się na maksa. Hmm..
O mój boż... - powtarzała w myślach Aria, kiedy wciskała przycisk na panelu windy. Było jej tak strasznie gorąco i miała ochotę zacisnąć nogi...
Na kolejnym piętrze do windy wszedł Ian. Myślał, że Aria tylko podciągnie sukienkę kawałek wyżej.. Nie musiała tego robić w windzie..
W końcu znaleźli się w pokoju, w którym Aria miała dziś nocować. Zamknęła drzwi za Ianem.
- Soooł... - rozejrzała się i w końcu stanęła obok łóżka. Odwróciła się do niego tyłem, cała czerwona na twarzy. Rozpięła zamek sukienki i powoli ją ściągała przez nogi. Bielizna rzeczywiście była czerwona, podkreślała jej zgrabną pupę i niewielkie piersi.
Ian oddychał szybko. Była piękna. Najpiękniejsza. Obawiał się jej chociażby dotknąć czy ścisnąć, aby nie pozostawiać na niej swojego śladu.
-Ja..ekhm.. - jego głos był ochrypły i troszkę drżący. Od dwóch lat nie miał takiej bokserkowej rewolucji, jak tego wieczoru.
- Co...? - spojrzała na niego, splatając ręce ze sobą. - Nie podoba ci się...?
-Jesteś piękna - szepnął. -Idealna. Gorąca.
Zaśmiała się nerwowo.
- Dzięki...
Jego męskość pulsowała boleśnie. Odwrócił wzrok od Arii i odetchnął głęboko.
-Dziękuję - wyznał. -Że mogłem ucieszyć oczy. Nigdy tego nie zapomnę. Ale muszę… wyjść. Póki nad sobą panuję.
- Poczekaj - zrobiła krok do przodu i zatrzymała się. - Pocałujesz mnie jeszcze raz...?
-Jeśli cię pocałuję, księżniczko, to wylądujemy nawet nie w łóżku, ale na podłodze. Gdziekolwiek. Dopóki nie wykrzyczysz mojego imienia, będę cię brał tak, że nic innego nie będzie się liczyć. To Smok teraz… chce… dominować.
- Och... okej - odparła głupio, bo tylko na tyle było ją stać. Okeeeej. Ok. 
Aria odwróciła się od niego znów i ubrała sukienkę z powrotem.
-Przepraszam, Aria.. - szepnął i wyszedł.
A w swoim pokoju wszedł pod zimny strumień wody i stał pod nim dopóty, dopóki podniecenie nie minęło.
____________________________
^^